Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 46545.42 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.38 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

România 2014

Dystans całkowity:802.19 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:06
Średnia prędkość:15.70 km/h
Maksymalna prędkość:64.90 km/h
Suma podjazdów:8300 m
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:61.71 km i 3h 55m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zmiana aresu

Niedziela, 13 maja 2018 · dodano: 13.05.2018 | Komentarze 0


Zapraszam na nowy blog o moich podróżach

Górskie wyprawy Garego 






Dane wyjazdu:
76.16 km 0.00 km teren
04:01 h 18.96 km/h:
Maks. pr.:29.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 20 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 13 Oradea - Debrecen ( Hungary )

Wtorek, 8 lipca 2014 · dodano: 12.08.2014 | Komentarze 0

Pociąg przyjeżdża punktualnie.
Przedziału rowerowego nie ma, ale konduktor znalazł nam miejsce na rowery, aby nikomu nie przeszkadzały.
Przed piątą rano docieramy do Oradea.



Wsiadamy i kierujemy się w stronę granicy. Mamy do niej z piętnaście kilometrów.
Niestety koniec Rumunii :( Jesteśmy na rumuńsko-węgierskim przejściu granicznym. Kontrola paszportów i wjeżdżamy na Węgry.
Cofamy się w czasie, czyli zmieniamy czas o godzinę do tyłu. Mamy przynajmniej w zapasie jedną godzinę więcej.
Jedziemy przez wsie i pola słoneczników.



Jeszcze niedojrzałe. Droga nie ma końca, a nieprzespana noc w pociągu daje się we znaki.



W końcu Debrecen, zaczęło się robić nerwowo i niepewnie. Czym bliżej parkingu tym większy stres. I wciąż nasuwające się pytanie czy auto jeszcze stoi?
Około dziewiątej trzydzieści docieramy na parking. I co?
Ulga, radość, auto stoi całe i zdrowe, lekko przykurzone.
Pakowanie się do auta zajmuje nam z dobrą godzinę. W końcu jesteśmy gotowi i jedziemy. Gdzie? Do domu?
- Nu

Jedziemy do ...



Ania dała się namówić na zakupy. Jedziemy z trzydzieści kilometrów w głąb Rumuni do Pișcolt na zakupy.
Kupujemy:
- dwa wielkie arbuzy,
- trzy kilogramów pysznych pomidorów,
- wór ziemniaków,
No i nie można by było zapomnieć o rumuńskim miere, czyli miodzie - chyba z trzy kilogramy kupujemy.
Myślałem, że pojedziemy dalej, ale pora wracać do Polski.
Kierujemy się na Miskolc, a dokładnie na Miskolc Tapoca
A tam idziemy na Barlang Fürdö,



czyli  baseny jaskiniowe.
Ich specyfiką jest lokalizacja w skalnych korytarzach i grotach.
Wrażenia są niesamowite, bo chociaż jaskiniowe korytarze są podświetlone, to panuje tam półmrok, a w niektórych miejscach jest wręcz ciemno.



No i trzeba uważać na dziwnie latające... zwierzęta?






Jesteśmy tam niecałe dwie godziny, może mniej, bo o dziewiętnastej zamykają.
Jedziemy jeszcze na małe zakupy. Trzeba kupić pokarm dla Ani - pyszne węgierskie salami. Prawie 4500 Forintów płacimy za 750 gramowe salami. Po udanych zakupach wsiadamy i jedziemy. Gubimy się i objeżdżamy cały Miszkolc. Jeżdzimy z godzinę po mieście, w końcu udaje się nam wyjechać. Kierujemy się na Słowacę, wybieramy tą samą drogę, którą przyjechaliśmy dwa tygodnie temu. Zmieniamy się co jakiś czas. Prowadzę teraz ja, nagle kilkadziesiąt metrów przede mną stoi Policja i zatrzymuje nas do kontroli drogowej. Policjantom w nocy się chyba nudzi. Daje mu prawo jazdy, ale nie możemy znaleźć dokumentów z samochodu. Ania nerwowo szuka. Policjant pyta się skąd wracamy itp. Po chwili każe nam jechać i życzy szerokiej drogi.
Wyczerpani i zmęczeni postanawiamy się zatrzymać przy najbliższym parkingu by się zdrzemnąć, bo oczy się już same zamykają.
Dodam jeszcze, że jak Ania prowadziła, a ja spałem. Miała akurat kolejną przygodę - jeleń z wielkim porożem stał zaraz przy drodze. Szkoda, że tego nie widziałem.
Do Katowic docieramy cali i zdrowi przed ósmą.



O RUMUNII:

Znajomi, którzy słyszeli, że wybieramy się do Rumunii, zadawali pytanie: nie boicie się?
A z czym kojarzy Wam się Rumunia?
No, śmiało – żebracy, nachalne i rzucające się na turystów dzieci, bieda, mafia, kradzieże, fatalne drogi i można tak jeszcze długo wymieniać.
Każdy Rumun to Cygan - z takim określeniem najczęściej możemy się spotkać, a co za tym idzie widzimy ich jako złodziei i brudnych żebraków oraz jako ludzi, którzy nie zostali stworzeni do jakiejkolwiek pracy.
Tak po prostu jest – wciąż pokutują w nas stereotypy z początku lat 90-tych, gdy masa żebrzących Cyganów z rumuńskimi paszportami zalała ulice polskich miast.

Z punktu widzenia turysty największą porażką są trzymające się mocno od lat krzywdzące stereotypy na temat tego kraju. Jest jednak dobra wiadomość – nam wystarczył jeden dzień, aby wyeliminować z głowy większość z nich. I także dlatego w Rumunii będzie wam się podobać – bo będziecie spodziewali się obrazu nędzy i rozpaczy, a zostaniecie bardzo pozytywnie zaskoczeni.

W Rumunii nie spotkaliśmy się z żadnymi nieprzyjemnymi sytuacjami – ludzie są bardzo mili i chętni do pomocy.
Jadąc przez wsie wzbudzaliśmy sensacje.

A sama Rumunia jest piękna, także dlatego, że nie jest jeszcze aż tak odkryta przez turystów. Maramuresz to magiczna kraina, gdzie czas się zatrzymał. Transylwania jest pełna wspaniałych zabytków – to nie tylko wędrówka śladami Drakuli, ale też niepowtarzalne warowne kościoły czy chłopskie zamki.

Dlatego spieszcie się z wizytą, bo za kilka lat to będzie już zupełnie inny kraj. Jest tekst Andrzeja Stasiuka o tym, czemu polski turysta miałby jechać na urlop do Niemiec:
Warto pojechać do Niemiec, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądała Polska za 10 lat. A skoro tak, to warto pojechać do Rumunii, żeby sobie przypomnieć, jak Polska wyglądała 10 lat temu.

I jak? Kiedy Ty się wybierasz?


PODSUMOWANIE:

Wróciliśmy cali i zdrowi.
Za nami 802,19 km które przebyliśmy w czasie 51 godzin i 6 minut w ciągu 13 dni.

Średnia prędkość: 15,70 km/h
Maksymalna prędkość: 64,90 km/h
Suma podjazdów: 8300 m
Średnio na aktywność: 61,72 km, 3 godziny i 55 minut

Zwiedziliśmy całe mnóstwo ciekawych miejsc, zrobiliśmy masę zdjęć.
Padł nowy rekord wysokości 2044 m.n.p.m zdobyty rowerem.
Pozostał jednak niedosyt, nie zrobiliśmy całej trasy, jaka była w planie. Nie daliśmy rady jechać dalej, niekończące się podjazdy dały nam w kość.
Ale zostały świetne wspomnienia, radość i chęć na więcej!
Więc Aniu, kiedy jedziemy znów do Rumunii?

A rowerki można powiedzieć, że spisały się na medal. Tylko raz rower Ani odmówił jazdy dalej, i nie dziwie się mu, bo kto by chciał jechać w deszczu. Raz więc tylko zdarzył się zerwany łańcuch, ale żadnej dziury w kole nie było :)




Kategoria România 2014


Dane wyjazdu:
44.47 km 0.00 km teren
03:02 h 14.66 km/h:
Maks. pr.:46.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:130 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 12 Porumbacu de Jos - Sibiu

Poniedziałek, 7 lipca 2014 · dodano: 07.08.2014 | Komentarze 0

Pobudka o siódmej, tak przynajmniej Ania nastawiła budzik. Ja wstałem o siódmej trzydzieści. Oj, ciężko było. Wychodziło to już z nas - te zmęczenie.
Zbieramy się. Śniadania dziś nie ma! Zero zapasów.
Do Sibiu mamy z 32 kilometry. Na początku można powiedzieć, że z górki, no i trochę po płaskim.
Ale ten znak nas dobił.



Po około półtorej godziny docieramy na drogę do Sibiu. Ukazuję się znak "zakaz rowerów", ale nie mamy wyjścia - jedziemy.
Docieramy do Sibiu. Pierwsze co robimy, to kierujemy się do Auchan na zakupy, chcemy zjeść w końcu śniadanie.
Dalej jedziemy na stację kolejową. Pierwszym pomysłem było, aby jechać pociągiem do Oradei, lecz nie ma możliwości przewozów rowerów. Kolejny pomysł - jedziemy nazamek w Hunedoara, jednak i tu podobny problem - nie ma konkretnych połączeń. W końcu po długich namysłach kupujemy bilet do Alba Iulia.
Pociąg odjeżdża dopiero o 15:51, więc mamy z trzy godziny wolnego czasu. Jedziemy więc w kierunku rynku.



Chwilę siedzimy, ale słońce tak grzało, że się nie dało wysiedzieć. Wracamy więc z powrotem na dworzec.
Na dworcu zaczepia nas cyganka, mówi coś po rumuńsku. Ania po angielsku odpowiada, że nie rozumie, a ta cyganka zaczyna płynnie mówić po angielsku, oczywiście chce pieniądze. W końcu się odczepia. A my czekamy na pociąg.
Podjeżdża pociąg, coś w stylu naszego Elfa, pakujemy rowery i czekamy na odjazd. Coraz bardziej tłoczno się robi. W końcu ruszamy w gorącym pociągu. Nadchodzi konduktor, który sprawdza bilety jedna ręką, a drugą zbiera łapówki od gapowiczów.
O 18:37 punktualnie docieramy do Alba Iulia.
Idziemy pytać się o pociąg dalej. Okazuje się, że za niecałe dwadzieścia minut jedzie pociąg do Cluj Napoca, a tam przesiadka na Oradea. Przyjeżdża pociąg. Wagonu na rowery oczywiście brak, więc udajemy się na sam koniec. Pociąg rusza.
Po około dwóch i pół godzinie, czyli o 21:20 dojeżdżamy do Cluj Napoca.
Jedziemy oglądać centrum.



De facto plątamy się bez sensu po mieści, bo nie mamy żadnej mapy.



Robimy większe zakupy - kupujemy dobre ciastka i inne pyszności, a następnie wracamy na dworzec. Czekamy tam aż do drugiej trzynaście, żeby dotrzeć do Oradei.




Dzień 13
Kategoria România 2014


Dane wyjazdu:
64.37 km 0.00 km teren
04:38 h 13.89 km/h:
Maks. pr.:58.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1460 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 11 Transfăgărășan - Porumbacu de Jos

Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 04.08.2014 | Komentarze 0

Już o dziewiątej ruszamy w dalszą drogę.
Tylko piętnaście kilometrów dzieli nas od Bâlea Lac. Dodam, że samego podjazdu.
Znajdujemy się już na 1285 m.n.p.m.



Po niecałym kilometrze ukazują się piękne widoki, które zapierają dech w piersi. Są wręcz nie do opisania.



Zdjęcia nie oddają piękna okolicy nawet w połowie!



Gdzieś może na szóstym kilometrze robimy postój. Jesteśmy już na 1520 m.n.p.m. Idziemy jeść, bo mamy lipę z zaopatrzeniem w żywność.
Z daleka widać wodospad, wydaje się, że jest blisko.



De facto
jest, ale droga bardzo daleka.



Docieramy do Cascada Capra. Wodospad znajduje się na wysokości 1690 m.



Czyli mamy nowy rekord - dojechaliśmy rowerem dwadzieścia metrów wyżej, niż nasz poprzedni rekord - wjazd na Sliezsky dom.



Stąd do Bâlea Lac jest już 5 kilometrów. Z daleka widać wjazd do tunelu.



Serpentyny nie mają końca. Droga dalej wije się w górę, aż do tunelu. Jesteśmy już zmęczeni, praktycznie co kilometr robimy przerwę.



Jeszcze tylko dojechać do domku i zaraz będzie tunel. Czyli jeszcze z godzinę drogi.



Przerwa, koniki trzeba było nakarmić cukrem. Ciekawe, czy to dzikie konie...



Już prawie pod tunelem, zmordowani, ale szczęśliwi.



Robimy odpoczynek przed tunelem.






Do Bâlea Lac dzieli nas 884-metrowy tunel przecinający góry (najdłuższy w Rumunii). Jest on otwarty w określonych godzinach i w określonym sezonie.

Jedziemy...
Tunel zbudowany w czasach i na polecenie Causescu sprawia nieco przerażające wrażenie. Wjeżdżając do niego ma się wrażenie, że jest to powojenny tunel dla czołgów, albo inna wojskowa instalacja. W rzeczywistości takie właśnie było jego pierwotne przeznaczenie, a cała trasa miała służyć szybkiemu przemieszczaniu wojsk. Dziś jest to jedynie turystyczna atrakcja, pełna malowniczych widoków. Tunel zabezpieczony jest specjalnymi stalowymi wrotami które są zamykane po godzinie dwudziestej pierwszej.



Docieramy...Bâlea Lac (2044 m.n.p.m.) zdobyte rowerem :) 
Bâlea – jezioro polodowcowe w rumuńskich Górach Fogaraskich, położone na wysokości 2034 m n.p.m. Jego powierzchnia wynosi 4,65 ha, maksymalna głębokość 11,35 m.



Jezioro leży obok północnego skraju tunelu przecinającego na wysokości 2027 m n.p.m. łańcuch górski z północy na południe, około 13 kilometrów na południe od miejscowości Cârţişoara, gdzie zaczyna się przecinająca Góry Fogaraskie Szosa Transfogaraska, ok. 2 km na północny wschód od szczytu Laiţel (2390 m n.p.m.) i ok. 3 km na północny wschód od drugiego pod względem wysokości szczytu Rumunii, Negoiu (2535 m n.p.m.)
Nad jeziorem znajdują się dwa całoroczne schroniska turystyczne i stacja meteorologiczna. W sezonie zimowym 2005/2006 powstał pierwszy w tej części Europy hotel zimowy z lodu i śniegu.

Idziemy na taras widokowy i ukazuje się nam przepiękny widok.



Robimy przerwę, chwila relaksu.
Koło siedemnastej zbieramy się i zaczynamy zjeżdżać. Co prawda trzeba było wybrać, czy cieszyć się w całości zjazdem bez zdjęć, czy robić zdjęcia, ale zjeżdżać z przerwami. Wybieramy drugą opcję, dlatego też co chwilę się zatrzymujemy, by podziwiać widoki i robić zdjęcia. Czasem trzeba było również się zatrzymać, by hamulce ochłonęły.






Ale co to by było: góry bez owieczek? Miałem szczęście - czekały na mnie :)



Owiecki za mną...



Zbliża się powoli koniec trasy.



Już koniec górek i niesamowitych wrażeń, trzeba się pożegnać i jechać dalej.



Docieramy do skrzyżowania tras: Transfogaraskiej, czyli 7C, z E68. Kierujemy się w stronę Sibiu.
Robimy jeszcze zakupy na stacji benzynowej i rozglądamy się za noclegiem, ale za drogo.
Mijamy Scoreiu, ale tam nie ma żadnego cazare. Zaczyna kropić. Do najbliższej miejscowości zostało około dziesięć kilometrów. A dookoła pola...
Za Porumbacu de Jos postanawiamy zapytać się w przydrożnym Centrum Ogrodniczym czy była by możliwość rozłożenia namiotu. Właściciel bez problemu zgodził się, pytając czy czegoś nie potrzebujemy. I nic nie chciał w zamian.
Z resztek, które nam pozostawały robimy kolację, czyli gotujemy ciorbă i kładziemy się spać. 





Dzień 12
Kategoria România 2014


Dane wyjazdu:
48.32 km 0.00 km teren
03:38 h 13.30 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1390 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 10 Căpățânenii - Transfăgărășan

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 04.08.2014 | Komentarze 0

Gdzieś koło 2:00 w nocy budzi mnie szczekanie psów. Na początku to zignorowałem, ale szczekanie było coraz bardziej agresywne, do tego jeszcze z oddali było widać, jak ktoś świeci latarką na wszystkie strony.
Chwytam za latarkę, otwieram namiot i co pierwsze zobaczyłem?
Gościa z wielkim rozżarzonym badylem, lecącego w stronę rzeczki. Po kilku setnych sekundy zobaczyłem wielkie świecące ślepia w zaroślach. Nagle te ślepia idą w kierunku naszego namiotu, ale po drugiej stronie rzeczki. Na początku myślałem, że to sarna, dzik, czy nawet wilk.
Po chwili dostrzegam całą sylwetkę tego osobnika. Mówię do Ani, żeby dała gaz, bo niedźwiedź idzie. Ania wpada w panikę, uspakajam ją. Trzymając w ręce gaz i latarkę obserwuje niedźwiadka. Ania się wychyla z namiotu... Może dziesięć, góra piętnaście metrów od nas mija nas mały niedźwiadek, no może średni niedźwiadek, spoglądając w naszą stronę.
Na pewno sobie pomyślał: czy możesz mi nie świecić po oczach?
Wrażenia bezcenne, nie ukrywam, że też byłem przerażony. 
Pisząc teraz tą relacje zastanawia mnie jedno - czy przypadkiem misiu nie był koło naszego namiotu? Ania przed usłyszeniem szczekania miała wrażenie jakby coś chodziło koło naszego namiotu.
Szczekanie ucichło, emocje opadły. Ania ze stresu szybko zasnęła, ja jeszcze chwile czuwałem.
Jak się rano okazało niedźwiadek chciał sobie pobuszować w koszu na śmieci i wszystkie kosze w okolicy były powalone.
Wstajemy rano o 7:30. Otwieram namiot i patrze, a moim oczom ukazuje się nasz nocny stróż.



Leżał chyba z dwa metry od naszego namiotu. Pilnował nas, więc też dostał zasłużone śniadanie.
Ruszamy i praktycznie od razu ukazują się nam na jednej z gór ruiny Zamku Poienari.



XVIII-wieczne legendy przypisują budowę twierdzy hospodarowi Władowi Palownikowi, pierwowzorowi słynnego Drakuli..
Na pytanie dlaczego to Bran jest komercyjną stolicą Transylwanii nietrudno znaleźć odpowiedź - Poienari jest ruiną... Nie zwiedzamy go, brak czasu i ktoś musiałby pilnować rowerów.
Jak wyczytałem - prowadzi tam ponad 1400 schodów.
Jedziemy dalej. Jesteśmy na Drodze Transfogaraskiej(Transfăgărășan) - drogi krajowej DN7C. Jest to najwyżej po Transalpinie położona droga Rumunii – osiąga 2034 m n.p.m.
Transfăgărăşan to długa 108 kilometrowa droga prowadząca przez najwyższe pasmo Gór Fogarskich, pasma Karpat.
Powstała w latach 1970-1974, a inicjatorem jej budowy był ówczesny komunistyczny przywódca Rumunii - Nicolae Ceauşescu (1918-1989). Z początku szosa ta miała znaczenie militarne, a jej budowa pochłonęła ogromne ilości pieniędzy i okupiona została dużymi stratami w ludziach. Obecnie droga ta stanowi jedną z ciekawszych atrakcji turystycznych Rumunii.
Szosa Transfogaraska łączy Siedmiogród (Transylwanię) na północy, z Wołoszczyzną na południu, przebiegając pomiędzy najwyższymi szczytami pasma: Moldoveanu (2544 m n.p.m.) i Negoiu (2535 m n.p.m.).







Jadąc od strony południowej dojeżdżamy do olbrzymiej, wysokiej na 160 metrów zapory na rzece Ardżesz (rum. Argeş).
Budowa zapory trwała cztery i pół roku i została ukończona w roku 1965. Następstwem budowy było powstanie na wysokości 839 m n.p.m. sztucznego jeziora Vidraru o powierzchni niecałych 9 km². Droga prowadzi krawędzią zapory. Z jednej strony jest przepaść,



a z drugiej piękne jezioro.



Jeszcze zdjęcie w tunelu, który prowadzi trasą w terenie.



Widok jest niesamowity.



Ruszamy dalej, raz pod górkę, a raz z górki, ale nie widać tych serpentyn.
Robimy przerwę serwisową, postanowiłem przesmarować łańcuchy, bo zaczęły lekko popiskiwać.
Nagle w krzaczkach pojawiają się małe pieski.



Prawda, że słodki?



Musimy jechać dalej. Mijają nas rowerzyści, którzy przez kolejne paręnaście kilometrów będą nam towarzyszyć, tzn. raz oni nas wyprzedzają, a raz my ich - i tak z kilka razy.
A serpentyn i tych wielkich gór nie widać. Do Bâlea Lac zostaje nam 15 kilometrów. Po lewej mamy jakieś zabudowania.
Tam postanawiamy znaleźć cazare. Zjeżdżamy w boczną uliczkę i znajdujemy nocleg za osiemdziesiąt lei.
Na wieczór jeszcze kolacyjka w restauracji z pseudo kelnerem.


Dzień 11
Kategoria România 2014


Dane wyjazdu:
68.74 km 0.00 km teren
04:47 h 14.37 km/h:
Maks. pr.:64.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:940 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 9 Câmpulung - Căpățânenii

Piątek, 4 lipca 2014 · dodano: 04.08.2014 | Komentarze 0

Stało się to chyba już tradycją - pobudka o ósmej, śniadanie, pakowanie i wyjazd przed dziesiątą.
Właściciel motelu przed wyjazdem w dalszą drogę powiedział nam, że mamy sześć kilometrów do skrętu w lewo przez most w kierunku na Curtea de Arges i przed sobą sześć podjazdów.



I faktycznie tak było. Sześć podjazdów i sześć zjazdów, co razem dało około czterdziestu dwóch kilometrów.
W końcu dojeżdżamy do ...



Małe zakupy w Kauflandzie i dalej w drogę.
Wjeżdżamy na drogę 7C czyli na Drogę Transfogaraską, jednak nie przypomina to ani trochę drogi, którą oglądałem na internecie.
Mijamy małe wsie, aż w końcu dojeżdżamy do Căpățânenii Ungureni.



Spotykamy dwóch sakwiarzy, pytamy się ich, czy jest dalej miejsce do rozbicia namiotu. Mówią, że jest jakiś domek drewniany, gdzie możemy spytać gospodarza, który na pewno nam pozwoli rozbić namiot. Mijamy ten domek, ale jedziemy jeszcze kawałek. Dalej mijamy polankę, gdzie stoją dwa auta campingi.
Macha nam gość, i mówi, że tu można rozbić namiot za 5 lei, rano ktoś przyjedzie i się mu zapłaci.
No to super, rozbijamy namiot koło rzeczki.



Nie ma  to jak dobra opalenizna :P



Jemy dobrą kolacyjkę i kładziemy się spać.
Aaaa, zapomniałbym napisać o psiej rodzince, która nas chyba polubiła.







Dzień 10
Kategoria România 2014


Dane wyjazdu:
61.18 km 0.00 km teren
04:21 h 14.06 km/h:
Maks. pr.:57.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:910 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 8 Bran - Câmpulung

Czwartek, 3 lipca 2014 · dodano: 04.08.2014 | Komentarze 0

Rano żegnamy się z Bran i ruszamy w drogę.
Droga pnie się non stop do góry i tak przez szesnaście kilometrów.



Droga ciągnie się serpentynami, cztery kilometry zjazdu i znów długi podjazd. Następnie chwila zjazdu...



I znów podjazd .
Po drodze mijamy grupkę rowerzystów z Polski. Wymieniamy się informacjami o drodze i życzymy przyjemnej podróży.
Jedziemy dalej. W Rucăr jemy sobie obiad.
- cascaval pane
- cartofi prăjiţi
 - salata de roşii si castraveţi
czyli...
Smażony ser, frytki i sałatka z pomidorem i ogórkiem.
Za Rucăr dosięga nas pierwsza ulewa, udaje się nam schować na przystanku. Po około dwudziestu minutach przestaje i ruszamy  dalej. Wjeżdżamy do Câmpulung, gdzie robimy małe zakupy w Lidlu.
Kawałek za Lidlem zaczyna kropić, zaczynamy uciekać z nadzieją, że zaraz pojawi się jakiś napis"cazare".
Nagle Ania zrywa łańcuch, na dodatek dosięga nas kolejna ulewa.
Bez namysłu chowamy się pod daszkiem przedszkola. Siedzimy tam z dobre półgodziny, zaczyna jeszcze grzmieć. Ja naprawiam Ani łańcuch. Niestety po chwili panie wychodzące z przedszkola z przykrością nas informują, że muszą zamknąć teren przedszkola.
Dobrze, że w międzyczasie wyciągnęliśmy peleryny i pokrowce. Jesteśmy zmuszeni jechać dalej w tym deszczu. Prawie cali przemoczeni znajdujemy motel za siedemdziesiąt lei. Pokój daje dużo do życzenia... Zwłaszcza łóżko które piszczy...
Ale nie kapie nam na głowę.
Może jutro uda się nam wjechać na Transfăgărășan.



Dzień 9
Kategoria România 2014


Dane wyjazdu:
44.60 km 0.00 km teren
02:59 h 14.95 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:290 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 7 Brașov - Bran

Środa, 2 lipca 2014 · dodano: 29.07.2014 | Komentarze 0

Leniwie budzę się w hotelowym pokoju.
Ania już na nogach.
Oj, jak mi się nie chce.
No cóż, zbieramy się.
Jedziemy oglądać Brașov. Jest to jedno z najważniejszych i najpiękniejszych miast Transylwanii. Jest ósmym pod względem wielkości miastem w Rumunii. Dzisiejsza nazwa miasta – Braşov – pochodzi prawdopodobnie od tureckiego słowa barasu znaczącego tyle co biała woda.
Docieramy na rynek.



Z rynku kierujemy się już na Pitești.



Dojeżdżamy do Rasnov.



Górujący nad miastem zamek zbudowali Krzyżacy w okolicach roku 1215. Po ich wygnaniu przez króla warownię przejęli tutejsi chłopi i sami ją dalej rozbudowywali i umacniali. Jest to więc tak zwany zamek chłopski, a w związku z tym nie znajdziemy tu budowli typowych dla zamków arystokratów, w końcu miał służyć tylko jako schronienie na wypadek ataku.
Nie wjeżdżamy na górę, czas goni, więc jedziemy dalej.
Mijamy uparte osiołki.



Wjeżdżamy do Bran.



Jakoś bez zastanowienia jedziemy dalej, zatrzymujemy się później koło sklepu, by się napić.
Zastanawiamy się co robić. Postanowione - zawracamy, by zobaczyć zamek w Bran.
Nocleg znajdujemy bez problemu, blisko zamku, za osiemdziesiąt lei.



Pierwszy drewniany zamek w Branie wybudowali jeszcze Krzyżacy, w tym samym czasie gdy powstawał Braszów. Ów zamek został doszczętnie zniszczony podczas najazdu tureckiego w 1370 roku. Ten, który oglądamy dzisiaj, został zbudowany w latach 1377-1382 z rozkazu króla Ludwika Węgierskiego już z kamienia i cegły w stylu gotyckim. Obecny, bardziej renesansowy wygląd zamek zyskał w trakcie odbudowy zamku po pożarze w 1619 roku.
Przez długi czas obiekt był reklamowany jako zamek Drakuli, jednak jest niemal pewne, że pierwowzór tej literackiej postaci – słynny Wład Palownik – nigdy nawet w zamku nie był, nie mówiąc już o jego posiadaniu.

Po zwiedzaniu zamku idziemy na kebaba, potem na małe zakupy.
Potem pyszna kolacyjka.



I spać by nabrać sił, bo dziś mnie coś opuściły.





Dzień 8
Kategoria România 2014


Dane wyjazdu:
66.02 km 0.00 km teren
03:33 h 18.60 km/h:
Maks. pr.:58.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:130 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 6 Gheorgheni - Brasov

Wtorek, 1 lipca 2014 · dodano: 28.07.2014 | Komentarze 0

Poranek przywitał nas chmurami. Nawet wstawać się nie chciało.
Ale w końcu się zbieramy, jemy śniadanie, pakujemy się i na koniec pamiątkowe zdjęcie. Ania z Melanią i Bookshe, który Ani cały czas dokuczał :)



No i w drogę, kierujemy się na Miercurea Ciuc. Po ośmiu kilometrach zaczyna kropić. Z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Udaję się nam schronić pod namiotem gospodyni, która sprzedaje miód. Po dobrej godzinie przestaje padać. No, jeszcze kropi. Ale przejaśnia się, więc postanawiamy jechać dalej.



Ruszamy.  Kilka minut jeszcze mija zanim całkowicie przestało padać. Po drodze wyprzedzamy rowerzystę, który dołącza się do nas i na małym postoju zagaduje. Chłopak jest Węgrem, ale obecnie mieszka w Rumunii. Jedzie z nami około trzydziestu kilometrów, aż doSiculeni, gdzie się z nami rozstaje. Nam zostaje jeszcze z dziesięć kilometrów do Miercurea Ciuc.
W Miercurea Ciuc postanawiamy przejechać się rumuńskimi Kolejami. Co prawda już jechaliśmy w pierwszym dniu, ale to były, można powiedzieć, miejskie pociągi.
Kupujemy bilety do Brasov za 18,5 lei.
Pociąg mamy za półtora godziny, więc idziemy na pizzę. Trochę nas ta pizza wkurzyła. Nie dość, że długo czekamy, to zamiast jednej kelnerka przynosi dwie. Tłumaczenia nic nie dawały, a godzina odjazdu pociągu była coraz bliższa. Płacimy więc za dwie pizze, no i szybko na dworzec.
Podjeżdza pociąg, szukamy wagonu do przewozu rowerów, niestety nic takiego nie ma, więc pakujemy rowery do ostatniego przedziału.
Pociąg daje dużo do życzenia. Zniszczony, brudny, otwierające się drzwi, których nie da się zamknąć.



Albo są po prostu otwarte, a my narzekamy na nasze PKP.



Po dwóch godzinach podróży pociągiem, docieramy do Brasov.



Pociąg widmo.



Jest już osiemnasta... I tu był chyba nasz błąd, nie do końca przemyślany, ale człowiek uczy się na błędach - oczywiście swoich.
Duże miasto, późna godzina, brak noclegu, a jak coś się znajdzie, to na pewno drogo.
Chwilę błądzimy po mieście, mając nadzieję, że coś znajdziemy.
Strata czasu, wracamy na dworzec, gdzie prędzej pytaliśmy się o nocleg w przydworcowym hotelu. Hotel z dwoma gwiazdkami za jedyne 107 lei za dwie osoby.

Czyli w skrócie śpimy dziś na dworcu.

Idziemy jeszcze na drobne zakupy i wracamy na dworzec... no, do hotelu.





Dzień 7
Kategoria România 2014


Dane wyjazdu:
33.97 km 0.00 km teren
02:35 h 13.15 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1130 m
Kalorie: kcal

România - Dzień 5 Bicaz - Gheorgheni

Poniedziałek, 30 czerwca 2014 · dodano: 25.07.2014 | Komentarze 0

Kolejny piękny dzień, gdzie pogoda nam dopisuje.
O ósmej słońce tak grzeje, że wytrzymać nie idzie.
Śniadanko i około dziewiątej trzydzieści wyjeżdżamy w kierunku Wąwozu Bicaz z nowymi znajomymi poznanymi wczoraj .
Przed jedenastą dojeżdżamy.



Przed samym wąwozem roztajemy się, chociaż chcieli żebyśmy zabrali się z nimi przez wąwóz.
My twardo odmawiamy.



Ściągamy rowery z campera i żegnamy się.
Oni jadą dalej, a my wsiadamy na rowery i jedziemy podziwiać wąwóz.



Wąwóz Bicaz to wyrzeźbiony przez rzekę kanion. Ustępuje podobno tylko francuskiemu Verdon.
Dnem kanionu biegnie droga, a po obu jej stronach wznoszą się ściany o wysokościach względnych ok. 400 m., częściowo opadające pionowo, częściowo zaś pokryte gęstym lasem. Wąwóz ma 6 km długości.





Dojeżdżamy do Lacul Roşu.
Jezioro Czerwone położone jest u stóp gór Hăsmaş, w sąsiedztwie słynnego wąwozu Bicaz. To urokliwe jezioro powstało w 1837 roku, kiedy to na skutek długotrwałych opadów obsunęło się zbocze góry Ucigasu, blokując potoki Licas, Oii i Rosu. W taki oto sposób powstało największe, naturalne jezioro górskie w Karpatach Rumuńskich. Jego nazwa pochodzi od czerwonych tlenków i wodorotlenków żelaza, które dają zabarwienie osadom dennym.
Już w 1857 roku przybyli tu pierwsi turyści, natomiast w roku 1910 rozpoczęto budowę drogi łączącej Transylwanię z Mołdawią. Po jej ukończeniu zbiornik stał się znacznie bardziej dostępny i oczywiście znany. Przez tyle lat, aż do czasów dzisiejszych zachowały się sterczące z wody kikuty jodeł, dodające jeziorku uroku i dzikości. Zbiornik najbardziej efektownie wygląda jednak z wysokości okolicznych szczytów, głównie z Suhardul Mic (1344 m n.p.m.), na który zaprowadzi nas szlak niebieskich trójkątów. Lacul Rosu położone jest na wysokości 980 m n.p.m, a jego powierzchnia wynosi 11,47 ha. Rozciąga się na długości 2,83 km, a maksymalna głębokość waha się w granicach 10,5 metrów.



Jedziemy dalej. Około piętnastej, po przejechaniu ponad dwudziestu kilometrów, docieramy doPasul Pângărați 1256 m.n.p.m.



Ania wspina się na górę i robi zdjęcia, a ja odpoczywam w obecności paru piesków.



Dalej mamy osiem kilometrów pięknego zjazdu.



Zjazd szybko się kończy, dalsza droga wydaje się płaska, a jedzie się tak, jakby było pod górkę.

Docieramy do...



Kierujemy się na centrum, rozglądając się za noclegiem.
Podjeżdżamy pod informację turystyczna, ale niestety całujemy klamkę.
Hmm... i co dalej?
Parę sekund później podjeżdża do nas dziewczyna na holenderskim rowerze i pyta po angielsku, czy może nam jakoś pomóc.
Jak się potem okazuje - Melania (pół węgierka, pół Rumunka) tłumaczy mam jak dojechać na camping. Musielibyśmy się wrócić, więc nie za bardzo nam to odpowiada.
Wtedy po jej słowach doznajemy szoku...
- Jeśli nie chcecie płacić i planujecie zostać tylko na jedną noc, to możecie przenocować u mnie na ogródku.
Jakoś nie doszło to do nas, myśleliśmy, że źle zrozumieliśmy.
Ale faktycznie dobrze słyszeliśmy.
Nieśmiało zgodziliśmy się pytając czy to na pewno nie problem.
Jedziemy za nią, ale w głowie dziwne myśli: czy to nie jest jakaś morderczyni? Bo kto obcego zaprasza do siebie, nawet na ogródek?
Docieramy, ma fajny trzypokojowy domek. W międzyczasie dociera jej mąż Zoltan.
Rozkładamy namiot w towarzystwie psa Bookshe.



Jemy kolacyjkę. Po jakimś czasie przychodzi z lodami i mówi że jadą gdzieś z mężem i że będą po 21.
Kolejne zdziwienie, ze wpuszczają nas do ogródka i tam nas samych zostawiają. Chyba my baliśmy się bardziej niż oni :)
Wieczorem jak wrócili, to przynieśli po piwku i proponują, że jak chcemy, to możemy się umyć w łazience.
To jest właśnie rumuńska gościnność, której w Polsce się chyba nie spotyka.



Dzień 6

Kategoria România 2014