Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 45075.86 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.11 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2017

Dystans całkowity:42.73 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:02:30
Średnia prędkość:17.09 km/h
Maksymalna prędkość:48.90 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:42.73 km i 2h 30m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
42.73 km 0.00 km teren
02:30 h 17.09 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Gliwice

Sobota, 26 sierpnia 2017 · dodano: 14.11.2017 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Roháče

Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 18.09.2017 | Komentarze 0

Powrót z Rumunii i dwa dni lenistwa, a urlop powoli się kończy.
Trzeba jeszcze go wykorzystać. Jest plan by jechać w Tatry - Kôprovský štít i Roháče. Więc w drogę.
Tym razem z Wiolą. Wyjeżdżamy w niedziele po północy, kierunek Słowacja - Popradske Pleso.
Dojeżdżamy przed czwartą. Mgła, mokro... nie wygląda to zbyt ciekawie. Krótka drzemka w aucie, która wydłuża się prawie do szóstej. Mgła dalej do tego siąpiący cały czas deszcz. To jest bez sensu. Szczerze, nie uśmiecha mi się chodzenie w deszczu. Jedziemy do Popradu, a dokładnie do Tesco. To chyba słowacka choroba zakupowa. Nic nie poradzę, że mają lepsze jedzenie od naszego. Takie jest moje zdanie… Koleżanka Wioli zarezerwowała nam nocleg, w tym samym miejscu gdzie ona będzie. W sumie nie za bardzo wiemy gdzie to jest. Ale jakoś udaje się nam dotrzeć do miejscowości Štôla. Tam spotykamy się. W międzyczasie pogoda się poprawia. Ale jest zbyt późno by iść w góry. Ale pada propozycja by się gdzieś przejść. Ja niechętnie... spać mi się chce. Jestem nie do życia. Wiola ze znajomymi idą na spacer. Jak się okazało wybrali się na Bystrą Ławkę. W sumie chyba dobrze że nie poszedłem z nimi, bo nie wiem czy bym dał radę...
Przesypiam prawie całe popołudnie… Dzwoni Wiola żebym przyjechał na Štrbské Pleso. To pójdziemy na obiad. Na początku mi się nie chciało, ale w sumie będę siedział sam. Zbieram się i jadę. Późnym wieczorem wracamy i szykujemy się na jutrzejszy dzień… Prognozy zapowiadają się bardziej obiecująco niż dzisiejsze...

Już dawno były one w planach, w czerwcu miały być, ale z powodu pogody i opadów śniegu zrezygnowałem. Mowa o Rohaczach.
Wstajemy o czwartej lekko niewyspani, ale zbieramy się i w drogę przed nami ponad godzina jazdy. Po drodze poranna kawa, co prawda nie pije kawy, ale ta kawa była inna. W postaci dzika. Nic tak nie budzi jak dzik przechodzący pod kołami auta. Nie powiem strach był, ale potem śmiech. Dzik chyba się sam wystraszył, bo w miejscu zaczął kopytkować by szybko uciec.
Po szóstej docieramy na Parkovisko pod Spálenou - 1030 m n.p.m. Szybko się zbieramy i ruszamy na szklak. Docieramy zielonym szlakiem, w dziesięć minut do rozwidlenia szlaków Zverovka. Stąd już Roháčska Dolina idziemy asfaltowym...



czerwonym szlakiem w kierunku Rohackiego Bufetu - Ťatliakova Chata. Przed ósmą docieramy.



Pierwsze schronisko powstało tutaj w 1883 roku, dzięki staraniom piewcy Tatr - malarza i leśnika Alexiusa Demiana. Wcześniej istniały tylko starannie sklecone z kory i świerków koleby wolarskie. Schronisko to stało po przeciwnej stronie Rohackiego Potoku. Mieczysław Karłowicz tak opisywał go w 1908 roku: "wybornie zbudowany mały domek o jednej izbie, zaopatrzony w ławy do spania, stół, kilka ławek i piec żelazny". W 1933 r. dobudowano drugie pomieszczenie, tak, że było tu 30-40 miejsc do spania. Staraniem Jána Ťatliaka w 1937 roku rozpoczęto budowę nowego schroniska. Podczas II wojny światowej ukrywały się w nim liczne rodziny żydowskie i schronisko zostało spalone przez Niemców. W latach 1946-47 wybudowano nowe schronisko na 100 miejsc noclegowych. Spłonęło ono 28 maja 1963 roku. Ocalała tylko piętrowa narciarnia przy tym schronisku, w której od 1971 roku mieści się Bufet Rohacki.
Chwila odpoczynku, coś zjeść i czekamy chwilę aż otworzą. Faktycznie zwykły bufet, nie mający zbyt wiele wspólnego ze schroniskiem.
Z Rohackiego bufetu kierujemy się zielonym szlakiem na Sedlo Zábrať -1656 m n.p.m.



Zajmuje nam to niecała godzinę, a potem kierujemy się żółtym szlakiem i wchodzimy na Rakoń (Rákoň, 1879 m n.p.m.). Nawet się nie zatrzymujemy, tylko od razu podążamy granią, niebieskim szlakiem na Wołowiec (Volovec, 2064 m n.p.m.).



Ooo to takie widoki tu są, ostatnio byłem tu zimą i oprócz znaku Wołowiec, który i tak był cały w lodzie nie było widać nic. Widać tu polskie i słowackie Tatry Zachodnie, a nawet wysokie w oddali. Tu chwila przerwy i dalej w drogę.
Z Wołowca kierujemy się w stronę coraz to ciekawiej wyglądających szczytów Rohaczy. Jednak zanim zaczniemy się wspinać na pierwszego z nich, musimy zejść do oddzielającej Rohacza Ostrego od Wołowca - Jamnickiej Przełęczy (1908 m n.p.m.).



Z przełęczy mamy super widoki na Zadnią Jamnicką Dolinę, Wyżni Jamnicki Staw oraz wznoszące się m.in. szczyty Łopaty i Jarząbczego Wierchu.



Z drugiej strony możemy podziwiać Rohacką Dolinę, Rohackie Stawy oraz szczyty w paśmie Salatyna.
Zaczynamy podejście na Rohacza Ostrego. Na początku szlak prowadzi w skalnym rumowisku, który daje mi popalić. Co jakiś czas krótki odpoczynek. W końcu pojawiają się zabezpieczenia w postaci łańcuchów i niebezpieczny fragment szlaku czyli Rohacki Koń.
Nie taki straszny jak o nim mówią, nawet był odcinek gdzie ten łańcuch nie był aż tak potrzebny, ale mimo tego lekki stresik był.



Wiola miała większy stres, ale dzielnie dała radę. Po pokonaniu łańcuchów jeszcze został do pokonania kominek.



Bez większych problemów pokonujemy go. W końcu po dwunastej zdobywamy szczyt Ostrý Roháč - 2088 m n.p.m.



Znajduje się w grani głównej Tatr Zachodnich pomiędzy Rohaczem Płaczliwym, od którego oddzielony jest Rohacką Przełęczą (1955 m n.p.m.), a Wołowcem, od którego oddziela go Jamnicka Przełęcz. Wznosi się ponad Doliną Smutną (górną częścią Doliny Rohackiej) i Doliną Jamnicką.
Jest to szczyt o nietypowej dla tego regionu Tatr budowie (ostro opadające ściany, wąska grań, skały krystaliczne – podobnie jak w Tatrach Wysokich).
Sama nazwa góry, jak tłumaczył to Matej Bel, pochodzi od słowa rogaty. Zbudowany z wielkich bloków granitu wierzchołek Ostrego Rohacza przecięty jest szczeliną zwaną Rohacką Szczerbiną. Od szczeliny tej biegnie przecinające cały masyw pęknięcie, w którym ujawniają się mylonity. Na północnej, bardzo stromej ścianie opadającej do Doliny Smutnej, istnieją drogi wspinaczkowe dla taterników. Po raz pierwszy ścianę tę przeszedł w 1908 roku Walery Goetel z towarzyszami. Zdarzały się na niej śmiertelne wypadki; w czerwcu 1911 roku zginęli tu niemieccy wspinacze Ludwig Koziczinski i Karl Jenne. Pierwszego wejścia zimowego dokonał w 1911 roku Mariusz Zaruski, Janusz Żuławski z grupą taterników.
Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, teraz schodzimy… na Rohacką Przełęcz z której pozostaje już tylko wejście na drugiego z Rohaczy zwanym Płaczliwym.
W drodze na Płaczliwy Rohacz nie ma już żadnych łańcuchów, ale jest strome podejście, które trwa w nieskończoność. Po drodze ukazuję się nam rodzinka Kamzików



Przed godziną piętnastą zdobywamy Plačlivé - 2125 m n.p.m.



Rohacz pomiędzy Rohaczem Ostrym (2088 m n.p.m.), oddzielony od niego Rohacką Przełęczą (1955 m n.p.m.), a Trzema Kopami (2136 m n.p.m.), od których dzieli go Smutna Przełęcz (1963 m n.p.m.). Jego północne, bardzo strome ściany opadają zerwą ok. 200–250 m wysokości do polodowcowego kotła Doliny Smutnej. W południowym kierunku odbiega od niego boczny grzbiet, poprzez Żarską Przełęcz do Barańca. Rozdziela on Dolinę Jamnicką od Doliny Żarskiej.
Jest to jeden z dwu szczytów Rohaczy – wyższy od Rohacza Ostrego, ale o nieco łagodniejszych kształtach.
Ze szczytu schodzimy na Smutné Sedlo położonej na wysokości 1963 m n.p.m. pokonując skalisty teren, w ciągu niecałej godziny.



Robimy dłuższą przerwę, zastanawiając się co robić dalej. Dalsza droga granią w kierunku Banówki nie ma sensu. Kierunek Žiarska chata czy kierunek Smutná Dolina?
Obieramy kierunek Smutná Dolina. Przed osiemnastą docieramy do Rohackiego bufetu. Udaje mi się jeszcze zamówić zupę grochową, chwila przerwy i ruszamy asfaltową drogą w kierunku parkingu.
Wybieramy się jeszcze w kierunek Chata Zverovka -1020 m n.p.m. Parę minut od parkingu.
Chata Zverovka (w jęz. polskim schronisko na Zwierówce), położona jest na polanie w głębi Doliny Zuberskiej, u zbiegu dolin Łatanej i Rohackiej. Ze Zwierówki rozpościera się wspaniały widok na Dolinę Rohacką. Obejmuje on panoramę grani głównej, od grzbietu Przedniego Salatyna aż po Rohacz Płaczliwy. W okolicy schroniska znajduje się stróżówka HZS (słowackiego odpowiednika TOPR-u). Na skraju polany położone są budynek leśniczówki i centrum informacyjne TANAP. Chata jest czynna przez cały rok.
Pierwszym schroniskiem, które stało u wylotu Doliny Łatanej, był domek leśników (od 1912 roku do pożaru w roku 1926). W kolejnych latach z inicjatywy Jána Ťatliaka, jednego z pionierów turystyki tatrzańskiej, wzniesiono nowe schronisko. Maťašákovą útulňa, bo tak nazwano budynek, początkowo służyła turystom tylko w sezonie letnim. Całodobową działalność wprowadzono w 1935 roku.
Podczas II wojny światowej przebywali tam członkowie sztabu I Słowackiej Brygady Partyzanckiej. Rannych ukrywano w domku umiejscowionym na stokach Skrajnego Salatyna. 9 grudnia 1944 roku miał miejsce atak Niemców na skutek którego zginęło 21 partyzantów, 16 zaginęło, a ponad 30 zostało rannych. Spłonął również magazyn żywności, co w połączeniu z trudnymi warunkami pogarszało sytuację partyzantów, którzy pozostali przy życiu. W 1945 roku odbudowano spalone przez Niemców schronisko. Obecny budynek wzniesiony został w latach 1948-1949, do dnia dzisiejszego wielokrotnie remontowany.
Tam jemy obiadokolację czyli standard vyprażany syr i hranolky. Siedzimy do późna.
Były plany na kolejny dzień, lecz mi brakuje mocy, postanawiam że wracamy…

Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 12 Carei – Miszkolc (Hungary)

Środa, 9 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0

Rano wyruszamy w kierunku granicy. Jakoś mi smutno…
Przekraczamy granicę i otrzymujemy dodatkową godzinę…
Teraz kierujemy się na Miskolc, a dokładnie na Miskolc Tapoca i idziemy na Barlang Fürdö na jaskiniowe baseny.
Późną nocą wracamy do Polski,do domu.
Pisałem już kiedyś, napiszę jeszcze raz …
Rumunia to naprawdę piękny kraj… Bogactwo przeplata się z biedą i jak wszędzie na świecie, tak i tutaj najbardziej widoczne jest to na wsiach – gdzie kilkudziesięcioletnie, ledwo stojące domy kontrastują z pałacykami, a furmanki mijane są przez rozpędzone Mercedesy czy BMW i tekst Andrzeja Stasiuka o tym, czemu polski turysta miałby jechać na urlop do Niemiec:
"Warto pojechać do Niemiec, żeby zobaczyć jak będzie wyglądała Polska za 10 lat.
A skoro tak, to warto pojechać do Rumunii, żeby sobie przypomnieć, jak Polska wyglądała 10 lat temu".
Rumunia powoli robi się coraz bardziej nowoczesna, widać dużo zmian od ostatniej mojej wizyty w tym kraju. Dlatego śpieszcie się z wizytą, bo za parę lat to będzie już zupełnie inny kraj.
Wróciliśmy cali i zdrowi.
Przejechaliśmy autem niecałe trzy tysiące kilometrów, autko niestety odmówiło posłuszeństwa, ale dojechało do Polski na całe szczęście.
Była to moja trzecia wyprawa do Rumunii i na pewno nie ostatnia.
Pierwszy raz wyprawa rowerowa, drugi raz wyprawa z nastawieniem na zwiedzanie.
Tym razem była to wyprawa górska, bo to był główny cel, zdobycie dachu Rumumi Moldevanu 2544m n.p.m czyli króla rumuńskich gór
( jest to jak do tej pory mój najwyższy zdobyty szczyt) i zdobycie królowej, czyli Negoi 2536 m n.p.m. Te góry dały mi popalić, ale bardzo miło to wspominam i pogoda naprawdę dopisała, istna patelnia. Nie można zapomnieć o tajemniczych górach Bucegi i
zdobycie ich szczytu Omu 2507 m n.p.m.
Zwiedzane kolejne nowe, ciekawe miejsca i obszary, gdzie zwykły turysta się nie zapuści… niezapomniana rumuńska impreza nad jeziorem…
No i miejsca w których już byłem…
Czy pojadę znów do Rumunii? Pewnie że tak. Jedni kochają Chorwację, inni Rumunię. Nie wiem czy za rok czy za dwa, ale jedno jest pewne, jeszcze tam wrócę i mam nadzieję, że dalej będzie tym krajem, który pamiętam.

Kategoria România 2017


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 11 Sighișoara – Tagu Mures – Carei

Wtorek, 8 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0

Kolejny dzień nie zapowiadał nic szczególnego , mimo że dziś były moje urodziny. Ale ja już jestem stary, trzydzieści sześć lat.
Poranna kąpiel w basenie, a potem ostanie chwile na mieście. Po dwunastej ruszamy dalej w drogę. Jaki plan? Turda. Po drodze zatrzymujemy się w Târgu Mureșby coś zjeść.
Târgu Mureș oferuje nawet kilka godnych polecenia miejsc, jak na przykład pałac kultury, teatr narodowy, który zwiedzamy i prawosławną cerkiew, Pałac Apolla (1820-1822) czy stary budynek prefektury z 1711roku. Żeby wszystko zobaczyć trzeba by było spędzić tu cały dzień. Nie ma tyle czasu by wszystko zwiedzić. Jemy obiad i wracamy z myślą by jechać dalej. A to co? Auto nie reaguje. Już całkiem odmówiło posłuszeństwa?
Coś ze stacyjką, kostka lub coś innego…Udaje się odpalić na pych. Kolejna awaria auta, co tym razem nawali? Nie ma co ryzykować, kierunek granica… w Turdzie już byłem, więc nic nie tracę. Po drodze udaje się nam znaleźć warsztat… Młody chłopak mówi że nie jest elektrykiem tylko blacharzem, ale ma znajomego, który się na tym zna. Wykonuje telefon i każe nam jechać za nim. Wjeżdżamy na jakieś osiedlowe podwórko. Podchodzi starszy pan. Coś mierzy, coś robi, ucina i pokazuje kabelek, tłumacząc po rumuńsku, by odpalić auto trzeba przyłożyć kabelek do plusa. No i faktycznie auto odpala. Działa! Pytamy jaki koszt ... Słyszymy tylko Drum Bun i uśmiech na twarzy starszego pana. Chłopak też nic nie chciał, mówiąc że będąc w Irlandii Polacy mu też kiedyś pomogli. Cała Rumunia. Żegnamy się i podążamy dalej, jeszcze myślimy - czy jechać w stronę granicy czy jechać w stronę Turdy. Jednak kierujemy się w stronę granicy, szukając po drodze noclegu.
Niestety nic po drodze nie ma lub brak miejsc. Po dwudziestej pierwszej dojeżdżamy do większego miasta Carei , jest szansa coś znaleźć. Znajduję na internecie kemping. Udało się. Za jedynie 60 lei wynajmujemy domek kempingowy. Super miejsce, jakby ktoś tu przejeżdżał i szukał noclegu to polecam, Camping Carei (StradaViilor 4).
I tak mija urodzinowy dzień, w dodatku to ostatnia noc w tym pięknym kraju…

Kategoria România 2017


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 10 Brasov - Sighișoara

Poniedziałek, 7 sierpnia 2017 · dodano: 10.10.2017 | Komentarze 0

Jakoś noc przeżyłem, nie było aż tak źle, ale i tak wolę pensjonat lub pole namiotowe czy schronisko górskie. Dziewczyny jak zwykle… poranne wstawanie, które trwa dobrą godzinę, brakuje jeszcze porannego make-apu, no szkoda. Jeszcze wyjście na miasto. Snujemy się bez sensu i bez celu po centrum, jakaś kawa, ciastko po drodze… W końcu docieramy do auta, jestem całkowicie znudzony.
Obieramy kierunek… dobrze mi znane miejsce, jedziemy w odwiedziny do Włada Palownika czyli do Sighișoary. Tym razem ja wybieram nocleg na kempingu gdzie już byłem. Może w tym mieście już byłem , ale z miłą chęcią tu zajrzę jeszcze raz. Dojeżdżamy na camping, rozkładamy namioty i późnym popołudniem ruszamy na średniowieczne miasto.
Sighișoara jest zabytkowym miastem położonym w środkowej Rumunii nad Wielką Tyrnawą – rzeką, przepływającą przez Siedmiogród. To tutaj podobno urodził się słynny Dracula. Miasto przypomina średniowieczny gród i posiada jedną z najlepiej zachowanych starówek w Europie Środkowo-Wschodniej.



Takie miasto-muzeum.
Trochę historii… Sighișoara pierwotnie nosiła łacińską nazwę Castrum Sex. Tak nazywano ją już w 1191 roku. W XII wieku węgierski król sprowadził tu niemieckich rzemieślników (Sasów) w celu zwiększenia liczby ludności i obrony granic swojego państwa. Nastąpił szybki rozwój rzemiosła i handlu, powstały liczne cechy rzemieślnicze.
W 1298 roku z polecenia papieża Bonifacego VIII powstał klasztor dominikański. Niemieccy osadnicy wybudowali fortyfikacje obronne i powstała murowana zabudowa miejska.
W węgierskich dokumentach datowanych na XIV wiek osada figuruje pod różnymi nazwami: Segesvar, Castrum Schez, Castrum Scheks. Utrwaliła się również niemiecka nazwa Schassburg. Co ciekawe, dopiero w 1367 r. miejscowość otrzymała prawa miejskie.
W 1431 roku urodził się tutaj Vlad Țepeș, który później został Hospodarem Wołoskim (hospodarz ros. – ‘książę, władca’), znanym jako Dracula. W XVI wieku zbudowano wiele budynków w stylu późnogotyckim i renesansowym. Miasto przetrwało okupację turecką, liczne pożary i epidemie dżumy, które nawiedziły je trzykrotnie (w latach: 1604, 1647 i 1709) dziesiątkując mieszkańców.
W czasie rewolucji węgierskiej (1848 r.) rozegrała się tu bitwa z udziałem gen. Józefa Bema.
W wyniku rozpadu Austro-Węgier, który miał miejsce po pierwszej wojnie światowej, Sigiszoara została włączona w granice Królestwa Rumunii. Po zakończeniu światowego konfliktu i objęciu władzy przez komunistów, miasto zostało uznane za zabytek i dzięki temu unikło przebudowy i komunistycznej industrializacji.
Jest tu naprawdę dużo ciekawych miejsc takich jak na przykład Turnul cu Ceas czyli Wieża Zegarowa.



To jeden z symboli i jednocześnie wizytówka miasta. Została zbudowana w 1556 roku. Niegdyś miejsce zgromadzeń rady miejskiej i punkt obserwacyjny. Stanowiła jeden z elementów całej fortyfikacji obronnej, która miała chronić przed najazdami między innymi Turków. W 1648 roku zamontowano w niej zegar, który nieprzerwanie działa do dzisiaj. Po pożarze, który miał miejsce w 1677 roku, została odbudowana, dodano także ozdobny dach, który wykonali dwaj artyści z Tyrolu. Obiekt mierzy 64 metry.
Kolejne ciekawe miejsce to Casa Dracula czyli Dom Draculi. To najstarszy obiekt świecki w mieście. Początkowo dom był parterowy i wykonany z kamienia rzecznego, piętra dobudowano dopiero w XVII wieku. Tutaj urodził się i przebywał w latach 1431–1436 Vlad Țepeș. Można by było opisywać to miasto stronami…
Pora na obiad i może jakąś lokalną potrawę „Ciorbă de fasole cu afumătură
servită intro pitujă de casă”…Czyli fasolowa zupka z wędzonym mięsem w chlebku…



Pycha.
Potem spacer kolorowymi wąskimi uliczkami i powrót na camping.
Nie mogłem odrzucić chęci wybrania się na miasto nocą. Jest po dwudziestej trzeciej. Nocą robi tu się ciekawiej. Pod pokrywą nocy miasto staje się mroczne, a uliczki oświetla czasem jedna lampa,



bardzo klimatyczne. Brakuje tu jeszcze Drakuli, który by wysysał krew z szwendających się nocą turystów. Myślałem, że nie będzie ludzi, ale nie tylko ja wpadłem na pomysł nocnego szwendania się.



Ale udaje mi się zrobić super zdjęcia i ujść z życiem.



A dziewczyny co robiły? Spały…

Kategoria România 2017


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 9 Lopătari… - Brasov

Niedziela, 6 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0

Noc jakaś krótka, nieprzespana. Śpię prawie do dziesiątej, reszta zresztą też. Zbieramy się coś koło 13.00. Nie jedziemy już na wieczny ogień. Jest zbyt późno zanim dostaniemy się tymi drogami. Minie cały dzień i utkniemy tu znów, a trzeba się jakoś wydostać. Przejeżdżamy terenową drogę i dostajemy się do Lopătari,a potem jużokrężną drogą kierujemy się na Bazau i dalej na Novaci. Niestety auto odmawia posłuszeństwa… nie ma mocy, w sumie się nie dziwię, po tak ekstremalnej drodze. Postanawiamy nie ryzykować i kierujemy się na północ na Braszów, a jesteśmy zaledwie kilkanaście kilometrów od Bukaresztu. Transalpiny auto mogło by już nie przeżyć, nie ma co ryzykować. Przed nami ponad 300 kilometrów. W Braszowie jesteśmy coś koło dwudziestej i zatrzymujemy się w hostelu… Hmm … Moje pierwsze odczucie… pierwszy i ostatni raz. Bardziej klimatyczne są schroniska. A tu jakaś masakra, pełno kręcących się ludzi po tym domu, jakoś ten klimat mi nie leży.
Kategoria România 2017


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 8 Busteni - Vulcanii Noroioși de la Pâclele - Lopătari

Sobota, 5 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0

Wyjechaliśmy dziś około dziesiątej. Przed nami jakieś trzy godziny jazdy. Kierunek Buzau, Vulcanii Noroioși. Dziewczyny wymyśliły jeszcze by po drodze odwiedzić słynne rumuńskie winnice… odwiedziny kończą się zakupem 5 litrowego wina w plastikowej butelce…
Dojeżdżamy do wulkanicznych terenów.
Vulcanii Noroioși czyli wulkany błotne, to niesamowite miejsce położone niedaleko miasta Buzau, w gminie Berca (wschodnia Wołoszczyzna). W tym rejonie znajdują się trzy tereny z błotnistymi wulkanami w Pâlele Mari, Pâclele Mici i Pâclele de la Beciu.My docieramy do dwóch: Mari i Mici.
Najłatwiej dotrzeć do Paclele Mari, znajduje się tu parking oraz prowizoryczna budka, w której pobierana jest niewielka opłata za wstęp – 4 leje.
Wulkany błotne to stożki i bulgoczące kałuże powstałe w wyniku wydobywania się podziemnych gazów, napotykających na swej drodze wodę i glinę.



Wysuszona, spękana ziemia wokół nich w odcieniach beżu i szarości, budzi skojarzenia podobne do powierzchni księżyca czy skóry słonia.



Choć podłoże generalnie jest twarde, można napotkać grząskie fragmenty, zwłaszcza w pobliżu bulgoczących zbiorników. Nieziemski krajobraz robi naprawdę olbrzymie wrażenie.



Obszar jest chroniony od 1924 roku, a jego powierzchnia wynosi 60 ha, tworząc obszar Natura 2000.
Wulkany zostały po raz pierwszy zauważone w rejonie Berca przez Francuza H. Cognarda w 1867 r., który poszukiwał ropy naftowej.
Na świecie prawie jedna czwarta wszystkich wulkanów błotnych łączy się z łańcuchem alpejsko-karpackim – himalajskim. Można je spotkać we Włoszech, w Rumunii, na Morzu Czarnym, w Azerbejdżanie i w Pakistanie.



Błotniste wulkany tworzą niesamowity krajobraz, można siedzieć przed nimi wiele godzin i patrzeć na ich wycieki, mruczki, bąbelki czy wybuchy… ale trzeba jechać dalej.
Zbieramy się i w drogę. Czterdziestostopniowy upał daje się we znaki. Kierujemy się do rezerwatu Focul Viu. Nawigacja prowadzi drogą krajową, ale jedziemy wąska kręta drogą, która po paru kilometrach zmienia się w szuter, a następnie w kamienistą drogę.
No cóż... Mówię, żeby olać dalszą podróż do rezerwatu bo szkoda auta. Ale kierowca ciśnie dalej po tych kamieniach. Nie moje auto, po co mam się martwić. Ciśniemy dalej.. Nagle stop… Nie ma przejazdu. Most, który tu był, zerwał się. Google maps lubi zaskakiwać. No i co teraz? Zawracamy? Nie ma innej opcji, trzeba całkiem zawrócić. Jakiś gość macha, dając do zrozumienia, że można to objechać. Tak przynajmniej ja to zrozumiałem... Google maps gubi się. A my jedziemy dalej po kamienistej drodze. Przed nami ukazuje się auto, no to jedziemy za nim, skręca, przyśpiesza i znika za jakimiś krzakami... Jedziemy i znowu stop. Kończy się droga, a przed nami rzeka. I znów ... Co robić? Za nami podjeżdża inne auto i trąbi dając do zrozumienia, żeby zjechać mu z drogi. I tak robimy. Auto przejeżdża przez rzekę. Hmm… Przejeżdżać czy nie? Idę zobaczyć jak to wygląda… Nie do mnie należy decyzja, ja bym nie ryzykował. Miejscowi mogą sobie pozwolić na taką jazdę, bo jak utknie w rzece, to zadzwoni sobie do jakiegoś Zbysia i Zbysiu przyjedzie traktorem lub czymś innym… A my co zrobimy, po pomoc drogową zadzwonimy…? Ale pani kierowca wbija jedynkę i przejeżdża rzekę. Nie wierzę w to, golf wtapia się w wodę...



Uff udało się, całe szczęście. Ucierpiała tylko przednia rejestracja… W sumie fajna przygoda… Jedziemy dalej. Po chwili ukazuje się asfalt. Jesteśmy w Niculești. Jednakże nie cieszymy się asfaltem długo. Znów wjeżdżamy na kamienną drogę, chwilami kamienie uderzają o nadwozie auta... Droga jak z Brzezin do Murowańca. Dojeżdżamy gdzieś, gdzie droga prowadzi na Focul Viu. Gdzieś w miejscowości Lopătari.
Dowiadujemy się, że jeszcze z pięć kilometrów autem i z dwa kilometry piechotą. Nie ma sensu za późno jest… Zawracamy, kierując się na jakiś pensjonat, który jest oddalony około siedem kilometrów w miejscowości? Dobre pytanie. Jedziemy oczywiście po super kamieniach hmm... Cholera wie, czy tu jeżdżą jakieś pojazdy kołowe. Okazuje się że tak. Rzadko spotykane już...



W końcu po godzinie docieramy do pensjonatu koło jeziora Mocearu. Niestety nie ma miejsc, gospodarz mówi nam żeby jechać nad jezioro, rozbić namiot, w sumie innej opcji nie ma, jest koło dwudziestej. No to jedziemy, lekko się gubiąc, ale jakoś dojeżdżamy… do wielkiej polany, droga nie lepsza niż tamte. Idziemy się przejść szukając jeziora. Znajdujemy jezioro i nawet miejsce, gdzie rozbijemy namiot. Teraz trzeba spory kawałek przenieść wszystko z samochodu. Pytamy ludzi, którzy tu się bawią jak tu autami wjechali bo my też chcielibyśmy wjechać. Niby teren zamknięty, ale po dłuższej rozmowie okazuje się, że ktoś ma klucze, żeby przejechać przez leśną bramę. Pokazuje nam jak wjechać (trzeba przejechać przez las), otwiera bramę i zaprasza na imprezę.
Rozbijamy namiot, coś tam jemy, chwila namysłu i idziemy na proszoną imprezę. Jakoś byłem sceptycznie nastawiony… nie wiem czemu… Przeraża mnie gościnność rumuńska. Agregat prądotwórczy, dwie wielkie kolumny i laptop. Muzyka roznosiła się po całym jeziorze. Od razu porywają rytmy rumuńskiej muzyki. Sama rumuńska muzyka, żadnej zagranicznej. Kazali tańczyć, pić i dobrze się bawić. I tak zrobiłem. Może słabo mówię po angielsku, ale alkohol przełamuje wszystkie bariery językowe. Mało tego, jakiś kawałek dalej też impreza i głośna muzyka. Super zabawa, dawno się tak nie bawiłem. Minął jakiś czas… zniknęła jedna dziewczyna, potem druga. Nie wnikam w to… Ja się bawię dalej. Nawet próbuję śpiewać z nimi… i chyba nawet się udaje. Robi się coś po drugiej… pora się zwijać do namiotu…

Więcej zdjęć

Kategoria România 2017


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 7 Bucegi

Piątek, 4 sierpnia 2017 · dodano: 18.10.2017 | Komentarze 1

Noc minęła spokojnie, wstajemy przed siódmą i ruszamy na najbardziej zagadkowe góry Europy.
Busteni to jeden z dwóch najpopularniejszych miast startowych w Bucegi (drugim jest sąsiednia Sinaia).
Przed ósmą docieramy na dolną stację kolejki, dziś bardziej stawiam na wygodę, trzeba trochę odpocząć.
Już przed ósmą jest kilkumetrowa kolejka ludzi oczekujących na pierwszy wagonik.
Pojawiają się podejrzani panowie w bluzach z czterema paskami i złotymi ketami na rękach. Niczym wygłodniałe sępy rzucają się na turystów głośno wykrzykując – Patru, patru. Cabana Babele via Piatra Arsa. Patru, patru! Cabana Babele!
W rękach trzymają kolorowe prospekty z jeepami cztery na cztery…
Góry Bucegi są najbardziej zagospodarowanym pasmem w Rumunii. A to za sprawą Nicolae Ceaușescu, który w latach 70-tych postanowił stworzyć tu potężne centrum wypoczynkowe. W 1978 roku otwarto kolejkę linową z Busteni (880 m n.p.m.) na Babele (2290 m n.p.m.) o długości 4,35 km. Dwie 25-osobowe kabiny jeżdżą tu na mijankę.
O ósmej otwierają ,wężyk do kasy kurczy się szybciej, niż się na początku wydawało. Za chwilę stoimy już przy kasie.
Wjazd kolejką do schroniska Babele (2200 m n.p.m.) tylko 35 lei.



Pionowa ściana Bucegów nie pozostawia złudzeń, to nie są pierwsze lepsze pagórki. To góry „wybrane” (tak brzmi tłumaczenie starorumuńskiej nazwy), w których według legendy swoją siedzibę miał bóg wojny i władca pozagrobowego królestwa Daków – Zalmoxis. Pasmo, z którym związane są liczne legendy, tajemnice i niewyjaśnione zdarzenia. Ale to potem.
Droga na szczyt nie zajmuje więcej niż kilka minut. Jednak wspomnienia zostają na znacznie dłużej. Postrzępione, porośnięte zielenią wapienne zbocza opadają stromymi urwiskami dochodzącymi do 1500 metrów.
W końcu wagonik wjeżdża na górę,



ale zamiast jakiegoś szczytu płasko, niesamowity widok.
Górne partie Bucegi to ogromny trawiasty płaskowyż, a więc widok rzadko spotykany na wysokości 2000 m n.p.m.
W odległości kilkuset metrów od górnej stacji kolejki znajdują się niesamowite formy skalne.



Najbardziej znane Babele



czy przypominający egipski posąg - Sfinks.
Poza Sfinksem, można tam znaleźć jeszcze kilka pobudzających wyobraźnię grup skalnych. Jedne przypominają sylwetki ludzi,
inne twarze. Skąd się tam wzięły? Istnieje kilka teorii.
Dużo można by było pisać o tych górach. Ale pozwoliłem sobie ściągnąć trochę informacji z Internetu i trochę o nich napiszę.
Jedna z nich głosi, że stworzyła je dawna cywilizacja, która, przygotowując się do zbliżającego się potopu, oznaczyła w ten sposób swoją kryjówkę – aby łatwiej było ją odnaleźć tym, którzy przetrwają kataklizm. A kryjówka znajdowała się wewnątrz masywu górskiego, przyjmując formę plątaniny jaskiń i tuneli w której jej mieszkańcy mieli już nigdy nie opuścić.
Teorię tą propagowali uczeni historycy i archeologowie z całego świata jeszcze w XIX, a następnie w XX wieku.
Nie mieli oni wątpliwości, że skalne twory na szczytach masywu Bucegi są efektem działań człowieka. Sytuacja się nieco zmieniła na początku XXI wieku…
Według nieoficjalnych źródeł, w 2003 roku w masywie Bucegi trafiono na tajemnicze tunele. Mówi się, że zainteresowały się tym odkryciem Stany Zjednoczone i… Watykan, intensywnie wpływając na władze Rumunii. Do tej pory rząd Rumunii nie wypowiedział się oficjalnie na ten temat. Nikt niczego nie potwierdza, ale też niczemu nie zaprzecza.
Nie wiadomo, czy chodzi o obcą cywilizację, czy o dowody rzucające cień na dotychczas propagowaną historię ludzkości.
Mówi się, że w tunelach odkryto szczątki istot nadnaturalnych rozmiarów. Według osób zajmujących się tym tematem, w jednej z jaskiń odkryto także olbrzymie tablice, pokryte inskrypcjami z różnorodnych dziedzin nauki. Istnieje teoria, że podważają one dotychczasowe teorie naukowe i dogmaty wiary. Część badaczy poddaje pod wątpliwość ich ludzkie pochodzenie.
Dziwne zjawiska energetyczne to kolejny z elementów układanki. Mieszkańcy okolicznych miejscowości i wiosek od dawna obserwują dziwne zjawiska występujące na tym terenie. Mówi się o trwającej kilka tygodni grupowej bezsenności a także o wstrząsach ziemi, nie mających pochodzenia sejsmicznego, występujących w regularnych odstępach czasu. Zjawiska te miały miejsce na długo przed odkryciem podziemnych tuneli.
W rok po tych wydarzeniach do położonych u podnóża gór Bucegi mieścin Sinaia, Busteni i Azuga wstrząsy powróciły.
Niezbyt silne, jednak wyjątkowo regularne. Pojawiały się codziennie o 15.00 i 20.00. Naukowcy poszukujący źródeł trzęsień byli bezradni. Obszar, na którym występowały był bowiem zbyt mały, by powiązać je z aktywnością sejsmiczną. W rejonie gór nie prowadzono również żadnych prac wydobywczych, które mogłyby powodować tąpnięcia. Dla mieszkańców sytuacja była, delikatne mówiąc, kłopotliwa – pękające ściany i walące się od czasu do czasu kominy utrudniały codzienne życie. Problem jednak rozwiązał się sam.
Wstrząsy ustąpiły tak nagle jak się pojawiły, jednak dopiero po trzech latach.
Trzęsienia ziemi w rejonie Bucegi są jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Przez lata zaobserwowano tutaj wiele niewytłumaczalnych zjawisk, które obrosły w legendy. Takie jak historia ludzi naładowanych energią płynącą z gór do tego stopnia, że w kontakcie z innymi osobami i przedmiotami raziły one prądem czy wręcz parzyły. Kiedy indziej na niebie nad Busteni pojawiła się tęcza, choć od kilku dni na miasto nie spadła nawet kropla deszczu. Dowodem tego, że Bucegi fascynowały ludzi od dziesięcioleci jest historia „źródła nieśmiertelności”, z którego według ludowych podań, pijać miał dacki bóg Zamolksis. Badania cudownej wody, przeprowadzone w latach 1927-1935 przez rumuńskich i francuskich naukowców, wykazały, że nie ma w niej praktycznie żadnych bakterii, co stanowi ewenement na skalę światową. Dziś wiemy, że wyjątkowe właściwości wody są zasługą zasilania źródła przez podziemne jezioro.
A to tylko jedna ze skrywanych pod ziemią tajemnic…
To co odnaleziono w podziemnej komnacie z pewnością nie było dziełem ludzkich rąk. Stanowiła ona swoistą skarbnicę wiedzy, nagromadzonej przez obcą nam cywilizację. W holograficznym przekazie zawarte były informacje wyprzedzające prowadzone obecnie badania o setki lat. Hologramy sięgały również w głąb mrocznej historii ludzkości i przedstawiały ją w sposób zupełnie odmienny od tego znanego nam ze szkoły. Najbardziej intrygujące okazały się jednak trzy tunele rzekomo prowadzące do Egiptu, Tybetu i do wnętrza ziemi. Dochodzimy do Sfinksa na początku nie przypominał tego co oglądałem na Internecie,



takie małe rozczarowanie, ale trzeba było odpowiednio stanąć by uzyskać ten widok.
Moim celem jest najwyższy szczyt tych gór – Omu (2507 m n.p.m.), dziewczyny chcą iść w kierunku Crucea Caraiman do krzyża-pomnika żołnierzy poległych w czasie I wojny światowej. Rozdzielamy się, ja mam jakieś dwie i pół godziny na Omu.
Droga prowadzi żółtymi pionowymi paskami i ma 6,5 km, a suma podejść – 400 metrów.
Droga prawie płaska,



chwilami lekko pod górkę gdzie nie czuje żadnego wysiłku. Nawet w ostatnim podejściu nie czuje zmęczenia,



zbieg okoliczności czy te góry mają faktycznie jakąś moc.W niecałe dwie godziny zdobywam Omu.



Szczyt góry jest płaski i rozłożysty, znajdują się na nim stacja meteorologiczna oraz schronisko turystyczne
Cabana Omu (2505 m n.p.m.), które jest najwyżej położonym schroniskiem w całych Karpatach. Można co prawda przenocować na Łomnicy (Lomnický štít, 2634 m n.p.m.) w Tatrach, ale znajdujący się tam apartament ze schroniskiem nie ma nic wspólnego. Pierwsze drewniane schronisko zostało wybudowane w 1888 roku z inicjatywy Siedmiogrodzkiego Towarzystwa Karpackiego. Wielokrotnie przebudowywane, obecnie jako kamienno - drewniany budynek oferuje 30 miejsc noclegowych i bufet. Schronisko nie posiada elektryczności i bieżącej wody. Wierzchołek góry stanowi kilkumetrowa skałka i zapewne dlatego w różnych źródłach podawane są różne wysokości szczytu - 2505, 2507, 2514 m n.p.m.



Na szczycie prawie nikogo nie ma, pojedyńcze osoby… Robię zdjęcia, zamawiam w schronisku Ciorbe, tak pyszna, że zamawiam jeszcze jedną i dostaję ją w prezencie.
Warto wspomnieć że 1918 roku przez szczyt przebiegała granica miedzy Rumunią i Austro-Węgrami.
Jest coś koło czternastej, dziewczyn jeszcze nie ma, postanawiam wracać… wracam tą samą drogą, którą pokonuje w ponad godzinę. Po drodze mijam znów Sfinksa, któremu robię jeszcze parę zdjęć



i kierunek na górną stację kolejki. A tam kolejka do kolejki. Nie do kas, tylko ludzie czekają by wejść do wagonika. Czekam z jakieś czterdzieści minut i w końcu nadchodzi moja kolej.
Zjeżdżam kolejką w dół, wrażenia niesamowite.



Tak zjeżdżam kolejką, dziś to miał być dzień relaksu…
Wracam powoli, robiąc zakupy po drodze do miejsca gdzie mamy nocleg, z lekka nuta niepewności, ale na szczęście wszystko jest w porządku. W te góry koniecznie muszę wrócić. Dziewczyny wracają z dwie godziny później…
Kategoria România 2017


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 6 Lacul Călțun - Balea Lac - Busteni

Czwartek, 3 sierpnia 2017 · dodano: 10.10.2017 | Komentarze 0

Miałem wstać o czwartej i wyruszyć na wschód słońca na Vârful Lăitel ( 2390m n.p.m.),
obudzić się obudziłem, ale wstać mi się nie chciało… Przysypiam.
Godzina później znów się budzę… zwijam cały bagaż i w ciągu pięciu minut wyruszam w drogę.
Ruszam lekko zaspany, jeszcze ciemno, a czołówka oświetla mi drogę,



Chwilami trzeba się zastanowić jak iść, by nie zejść ze szlaku i nie spotkać włóczącego się po nocach misia. Ale udaje mi się lekko zejść… Robi się coraz jaśniej, a do szczytu jeszcze spory kawałek, chwilami muszę przystać na chwilę, by złapać oddech. Obracam się… Wierzchołki szczytów zaczyna oświetlać słońce.



Zabrakło dwadzieścia minut ...
Około szóstej trzydzieści docieram na szczyt.
Siadam i w ciszy i pięknych widokach siedzę z dobre pół godziny. Nikogo nie ma, tylko ja i góry. Z oddali widać jezioro i schron i górujące nad nimi szczyty, w tym Negoiu.



Mógłbym tu zostać dłużej, ale pora na dalsza drogę.



Teraz zejście, a potem znów podejście. Jakoś dziś mi się nawet dobrze idzie. Może dlatego, że nie muszę nikogo gonić i się dostosowywać. Docieram przed dziewiątą na przełęcz Şaua Doamnei (2176m). Tu już widać całe Bâlea Lac. Tu chwila przerwy i schodzę.



Na Bâlea Lac jestem około dziewiątej trzydzieści. Coś muszę przekąsić i napić się, bo zapasy dawno już się skończyły. Teraz wypadałoby się umyć. Za jedynie 15 lei można się umyć w jednym z tych hotelowych schronisk. Jestem tak popalony przez słońce że zimna woda jest dla mnie ukojeniem. Dziewczyny dochodzą na Bâlea Lac przed jedenastą…
Niecała godzina i ruszamy autem w dalszą drogę. Pokonujemy najdłuższy tunel 887 metrów.
Kierujemy się na południe



i docieramy na Zaporę na jeziorze Vidraru.



Tu na chwilę zatrzymujemy się. Parę zdjęć,



krótki spacer i jedziemy dalej.
Na trasie Transfogarskiej około dwudziestu kilometrów od miejscowości Curtea de Argeș znajduje się Cetatea Poienari. To tu przebywał Wład Palownik.
Zostawiamy auto na parkingu i ruszamy…
O Poienari po raz pierwszy wspomniano w 1453 roku. Mówi się, że pierwsza wieża została zbudowana w XIX wieku pod panowaniem Negru Voda Voievoda, stanowiącego część planu fortyfikacji, do obrony północnej granicy wołoskiej. W roku 1456 Vlad Tepes umacniał twierdzę, budując kolejne cztery wieże i grube mury z kamienia i cegły. Władca ustanawia tu miejsce schronienia, wtórne miejsce zamieszkania, równoległe do miejscowości Targoviste.
Twierdza Poenari przyczyniła się do odparcia tureckiego oblężenia w lecie 1462 roku.
Nawet dziś nie jest tak łatwa do zdobycia. Za nim dojdzie się do murów twierdzy, trzeba pokonać 1480 stopni stromych schodów.
Droga nie ma końca, do tego upał, mimo że idziemy lasem to i tak gorąco. Do tego informacje o chadzających tu niedźwiedziach. Jakiś motywator by szybciej dojść lub zejść. Czy co? W końcu udało się.
Cetatea Poienari to głównie mury i nie ma zbyt tu co zwiedzać. Może sam fakt że tu żył słynny Drakula.



Lepsze wrażenie robią widoki wokół. Podziwiać można dolinę Ardżeszu oraz Gór Fogarskich.



Twierdza była użytkowana jeszcze wiele lat po śmierci Włada. W 1476roku została opuszczona w pierwszej połowie XVI wieku i zrujnowana w wieku XVII. Jak podają źródła w 1888 roku obsuniecie się ziemi zniszczyło część zamku, który dość szybko odbudowano, inne zaś źródła podają że w 1915 roku trzęsienie ziemi spowodowało obsunięcie się północnej części muru.
A kto to był ten słynny Wład Palovnik zwany Drakulą?
,,Wład III Palownik (rum. Vlad Ţepeş,) urodził się w 1431 roku w Sighişoarze w Siedmiogrodzie jako drugi syn hospodara wołoskiego Włada Diabła., a zmarł w 1476 roku. Jego ojciec był członkiem powołanego przez Zygmunta Luksemburskiego do obrony chrześcijaństwa przed rosnącym w potęgę Imperium Osmańskim Zakonu Smoka, czemu zawdzięczał swój przydomek („Draco” – „Smok”, przekształcone w „Dracul” – „Diabeł”) – stąd pochodzi przydomek Włada Palownika „Drăculea” („Drakula”), rozpowszechniony potem w legendzie, oznaczający po prostu syna Smoka lub syna Diabła.
W wieku 11 lat Wład został pojmany przez Turków wraz z ojcem i młodszym bratem Radu – gdy sułtan Murad II uwolnił Włada Diabła, jego synowie pozostali na jego dworze jako zakładnicy mający gwarantować lojalność ojca względem Imperium Osmańskiego. Drakula spędził w Turcji siedem lat. Natomiast zdradzony przez swych bojarów Wład Diabeł wraz z najstarszym synem Mirczą został zamordowany w 1447 roku. Po śmierci Włada Diabła sułtan Murad postanowił osadzić na tronie wołoskim jego syna, młodego Włada, licząc na jego lojalność. W 1448 Wład Drakula po raz pierwszy zasiadł na tronie wołoskim.
Swoje panowanie Wład zainaugurował krwawą zemstą na nielojalnych bojarach winnych śmierci jego ojca, a także brata ( torturowanego przez nich i pogrzebanego żywcem). Jak mówi legenda w dzień Wielkanocy schwytał winnych bojarów wraz z ich rodzinami. Część z nich kazał wbić na pale, pozostałym nakazał iść bez odpoczynku z Targoviste do Poienari (ok. 200 km. przez góry). Ci, którym udało się przeżyć ten marsz, zostali zmuszeni do budowy twierdzy Poienari.
Legenda Drakuli rozpoczyna się w chwili, gdy ograniczył on handel zagranicznym kupcom. Wywołało to zamieszki i zamachy na jego życie. W roku 1462 Wład został pozbawiony tronu przez swojego brata. Wład był bardzo okrutnym władcą, który zasłynął z nabijania na pal matek i przybijanie do ich piersi niemowląt oraz gotowania ofiar żywcem.
Słynna w całej Rumunii legenda głosi, że w mieście Targoviste, stolicy Wołoszczyzny, Vlad ustawił przy studni na rynku złoty kubek. Mógł się z niego napić wody każdy turysta i każdy kupiec przejeżdżający przez miasto i każdy inny spragniony. Przez cały czas rządów okrutnika złoty kubek, wart kilka wiosek, stał przy studni i nikt go nie kradł, bo tak się wszyscy bali surowego prawa i sprawiedliwości okrutnego hospodara.
Okrucieństwo Włada III nie miało granic… Wbijał na pal, obcinał uszy i genitalia, przypiekał swoje ofiary, wieszał i wyrywał im paznokcie..
A skąd wampirza legenda?
…otóż Vlad wpadł kiedyś w zasadzkę, ustawioną przez jego rodzonego brata Radu. To on zaczął go oblegać na zamku Poienari. Widząc beznadziejność sytuacji, żona hospodara rzuciła się z okna, popełniając samobójstwo. A Vlad zniknął… zapadł się dosłownie pod ziemię. Zwycięzcy nie znaleźli ani jego, ani jego ciała. Tak narodziła się legenda o wampirze, zwłaszcza że co kilka miesięcy ktoś donosił, iż widział Palownika, jak nocami przemyka się po okolicy.…wampirem i diabłem był po prostu za życia…”(internet).
Burzliwe życie Vlada owiane jest nadal tajemnicą, dużo można przeczytać o nim i jego życiu, poczynaniach, ale i tak dalej wszystko jest jedną wielką zagadką.
Po zwiedzeniu twierdzy obieramy kierunek Busteni. Przed nami ponad dwieście kilometrów. Po dwudziestej docieramy… Szukamy noclegu lecz nigdzie nic nie ma. Przypadkiem natrafiamy na panią, która prowadzi nas do innej pani, która proponuje nam nocleg. Niby nic w tym dziwnego… a jednak… Nocleg, a bardziej dom. Duża kuchnia z małym holem, na piętrze trzy pokoje i łazienka. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie wrażenie że ktoś tu mieszka. Zdjęcia, rzeczy… To tak jakbym zostawił sąsiadce klucze z domu, a ona by na tym jeszcze zarobiła wynajmując na czas mojego urlopu mieszkanie. Żeby się jeszcze nie okazało, że ktoś mi w nocy do łóżka wejdzie. W sumie… jak jakaś ładna pani… Ale i tak jakoś dziwnie. Nie mamy wyboru… Bierzemy.
Kategoria România 2017


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 5 Balea Lac - Negoiu - Lacul Călțun

Środa, 2 sierpnia 2017 · dodano: 22.09.2017 | Komentarze 0

Poranna pobudka i kolejny dzień słonecznej pogody bez ani jednej chmurki. Składanie namiotów i po siódmej ruszamy na szlak, który kiedyś już pokonywałem. Mniej więcej wiem co mnie czeka.
Zaczynamy dość strome podejście na Șaua Paltinului 2345 m n.p.m., zajmuje nam to około trzydziestu minut. Z przełęczy kierujemy się na Lacul Călțu. Po jakimś czasie dochodzimy do rozwidlenia szlaków, do wielkiej polany gdzie w lewo szlak prowadzi na Vf. Paltinu, a w prawo prowadzi nasz czerwony szlak. Przechodzimy polanę.



Schodzimy po rumowisku skalnym i znów czeka nas podejście. Mijamy po drodze parę miejsc eksponowanymi metalowymi linami i łańcuchami, gdzie po jednej stronie przepaść , a z drugiej ostro opadające zbocze.



Różnica poziomów nie jest wysoka, około 250 m, ale wspinaczka chwilami jest bardzo wymagająca.
Kolejne podejście, kolejna walka z samym sobą, chwila na oddech i dalej pod górę. Trawersujemy Șaua Laita 2390 m n.p.m. Docieramy na szczyt. Jest coś po dziesiątej. Piękne widoki. Widać prawie w całej okazałości to co nas czeka.



Chwila przerwy, parę zdjęć… Dziewczyny gdzieś się śpieszą , idą dalej, ja jeszcze chwilkę. W sumie i tak idziemy osobno… Więc co to za różnica. Dobrze wiedziały, że podejścia mam słabe. Teraz praktycznie z górki do Lacul Călțu.



Widać jezioro, schron, który dwa lata temu był budowany i dookoła góry. Chwila! Który jest ten szczyt? Będąc tu ostatnio, nie było widać szczytów, wszystko było zasłonięte chmurami, więc miałem trochę inne wyobrażenie, że ten szczyt na który idziemy jest w innym miejscu… Teraz mając mapę wiem gdzie go szukać.
W końcu docieramy do schronu przy jeziorze Lacul Călțu.
Jezioro lodowcowe
na wysokości 2 135 m, ma powierzchnię 7 751 m i maksymalną głębokość 11,8 m.
Schron wygląda jakby tydzień temu był oddany do użytku, a nie dwa lata temu. Nie popisany, nie poniszczony, czysto… szok.
Zostawiamy rzeczy w schronie, które są nam niepotrzebne na dalszą drogę… śpiwory, karimaty… Bierzemy tylko podstawowe… jakieś jedzenie i wodę.
Ruszamy dalej na lekko. Przed nami jeszcze jakieś 2,5 godziny drogi.
Krajobraz zmienia się radykalnie od poprzedniego.



Wspinamy się po ogromnych płytach, głazach na Portita Caltunului.
Trzeba uważać, by nie wpaść w jakąś szczelinę lub nie zabłądzić, chociaż oznakowane jest dobrze, ale można się zamotać.
Dziewczyny jak zwykle pognały do przodu, ja idę sobie swoim tempem, robiąc krótkie odpoczynki, przy okazji robiąc zdjęcia. Z przełęczy prowadzi już łagodny szlak,



który prowadzi do kolejnego rozejścia szlaków.



W prawo Strunga Dracului, w lewo Strunga Doamnei.
Szlak Strunga Dracului niestety jest zamknięty z powodu dużego niebezpieczeństwa osuwania się kamieni.
Wybieramy Strunga Doamnei,



gdzie od razu pokazuje się komin skalny ubezpieczony łańcuchami, jest dość krótki aby się nacieszyć wspinaczką.



Wchodzimy na przełęcz i idziemy dalej, wąską ścieżką z małymi skalnymi utrudnieniami. Po jakimś czasie wylania się królowa… Jest niedaleko, lecz wysoko. Ostatnie podejście…tym razem szlak prowadzi ostro w górę, po rumowisku skalnym. Duże i małe skałki osuwające spod nóg, trzeba bardzo uważać. Podejście na Prielom czyli słowacką Rohatkę to pryszcz w porównaniu co tu jest.
Walczę dzielnie…



ale z oddechem.
Lubię takie tereny… Wiec nie sprawia mi to aż tak wielkich trudności.
Szczyt jest coraz bliżej. Król został już zdobyty, teraz pora na królową. Do królowej dzieli mnie już kilka metrów. Jeszcze jeden krok i … O godzinie czternastej, zmęczony, ale szczęśliwy zdobywam drugi co do wysokości szczyt w Rumunii.
Zdobyłem Negoiu 2535 m .n.p.m.



Udało się. Ze szczęścia nie umiem sobie znaleźć miejsca by odpocząć, ale w końcu siadam.
Do okresu międzywojennego Negoiu uważano za najwyższy szczyt w Karpatach, z wyjątkiem Tatr. Jest znany jako biegun braku atmosfery w Rumunii.
Na szczycie jesteśmy godzinę. Kilkanaście zdjęć...



no i niestety pora na powrót, wracamy tą samą drogą.



Zejście mi idzie o wiele lepiej, dziewczyny w tyle. Czuję się jak kozica schodząc. Wracamy do schronu, mając nadzieję, że rzeczy w schronie jeszcze są. Powrót zajmuje około półtorej godziny. Wszystko jest. Tu już zostajemy.



Można było wrócić, bo jest przed piątą, ale po co? Jest taki klimat, że chce się tu zostać.



Jedzonko, relaks i spać…

Kategoria România 2017