Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 45075.86 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.11 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Hungary Dzień 13 i Podsumowanie

Wtorek, 7 lipca 2015 · dodano: 08.08.2015 | Komentarze 0


Noc była okropna, gorąco i duszno.
Standardowa pobudka o ósmej, śniadanie i w drogę. Kierunek: Słowacja – Nova Lesna. Ale jeszcze po drodze robimy zakupy, czyli tona salami i tona papryk. No trochę przesadziłem, zdecydowanie mniejsze ilości.
Do Novej Lesniej docieramy koło czternastej.
Znajdujemy nocleg i co tu dalej robić?
Upał straszny, więc jedziemy na termy do Vrbova.
Na następny dzień w planach była Kráľova hoľa, ale nie doszła do skutku, więc jedziemy tylko do Dobšinská ľadová jaskyňa



Otwór do jaskini pod nazwą „dziura lodowa” (ľadová diera) okoliczna ludność znała od dawna. Pierwszego odnotowanego wejścia do wnętrza dokonał E. Ruffíny w towarzystwie G. Langa, A. Megy i F. Fehéra w roku 1870. Jaskinia została udostępniona dla zwiedzających już w roku 1871 dzięki staraniom miasta Dobšina. Już w roku 1881 podjęto próby zainstalowania oświetlenia elektrycznego, które ostatecznie zostało uruchomione w roku 1887. Dzięki temu Dobszyńska Jaskinia Lodowa jest jedną z pierwszych elektrycznie oświetlonych jaskiń na świecie. Zainteresowanie jaskinią rosło. Przychodzili zwiedzający nie tylko z bliskich i dalekich okolic, ale również znamienite osobistości tamtych czas – P. O. Hviezdoslav, S. H. Vajanský i inni. W roku 1890 w Wielkiej Sali urządzili koncert na cześć Karola Ludwika Habsburskiego. W 1893 roku urządzono w jaskini pierwszą letnią jazdę na łyżwach. W roku 1947 J. Mišelnický odkrył Salę Kroplową( Kvapľovoú sieň), J. Ogurčák Północny Korytarz (Severnú chodbu), a L. Šimkovič Białą Salę ( Bielu sieň). W latach 1953–1954 wykonano generalny remont trasy zwiedzania, oświetlenia elektrycznego oraz różnorodne prace zabezpieczające. Obecnie trasa turystyczna ma 475 metry długości.

I tak kończymy urlop w tym roku, z nowymi rekordami i nowymi przygodami, ale to już w podsumowaniu...



Podsumowanie:

Wróciliśmy cali i zdrowi.
Przejechaliśmy autem prawie 3 tysiące kilometrów, autko sprawowało się bez problemu,
zaś rowerem przejechaliśmy zaledwie trzydzieści kilometrów.
Ale za to  mamy czym się pochwalić…
Mamy nowy rekord wysokości na rowerze -  wjechaliśmy na Pasul Urdele (przełęcz Urdele), która osiąga 2145 m n.p.m., a znajduje się ona najwyżej położonej drodze Rumunii - Transalpinie.
Wyprawa górska i zdobyty - Vf. Laitel (2390 m.n.p.m).
I zwiedzone wiele miejsc, między innymi:
Sighișoara – średniowieczne miasto,
Turda – największa kopalnia soli w Europie,
Hunedoara - najpiękniejszy zamek Rumunii.
I wiele innych ciekawych miejsc, gdzie nie byliśmy lub minęliśmy w tamtym roku.
Nie można zapomnieć o pięknym mieście Esztergom i stolicy Węgier – Budapeszt, do którego są plany by powrócić i zwiedzić dokładniej.


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 12 - Hungary Miszkolc

Poniedziałek, 6 lipca 2015 · dodano: 08.08.2015 | Komentarze 0

No cóż, to była ostatnia noc w Rumunii.
Ostatnie godziny, ostatnie minuty.
Kierujemy się na Satu Mare, a potem na Piscolt, by zrobić ostatnie już tradycyjnie zakupy.
Tym razem kupujemy:
- dwa wory ziemniaków,
- cztery kilogramów pysznych pomidorów,
No i miere, czyli miód – z cztery słoje. Następnie kierujemy się już na granicę.



Rumunia to naprawdę piękny kraj…Bogactwo przeplata się z biedą i jak wszędzie na świecie, tak i tutaj najbardziej widoczne jest to na wsiach – gdzie kilkudziesięcioletnie, ledwo stojące domy kontrastują z pałacykami, a furmanki mijane są przez rozpędzone Mercedesy czy BMW.
  Przytoczę tekst Andrzeja Stasiuka o tym, czemu polski turysta miałby jechać na urlop do Niemiec:
Warto pojechać do Niemiec, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądała Polska za 10 lat. A skoro tak, to warto pojechać do Rumunii, żeby sobie przypomnieć, jak Polska wyglądała 10 lat temu.

Dlatego spieszcie się z wizytą, bo za kilka lat to będzie już zupełnie inny kraj.
Przekraczamy granicę i otrzymujemy dodatkową godzinę.

Teraz kierujemy się na Miskolc, a dokładnie na Miskolc Tapoca. Tam szybko znajdujemy nocleg i idziemy na Barlang Fürdö.









Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 11 Turda

Niedziela, 5 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 0

Dziś w planach Turda.
Co to jest? - na pewno zapytacie.
Mowa o największej i najstarszej kopalni w Europie – Salina Turda, czyli Kopalnia soli w Turdzie.

Sól wydobywano tu już w czasach rzymskich. Eksploatację zakończono w roku 1932, a w 1992 miejsce otwarto dla zwiedzających.

W skład kompleksu wchodzą trzy szyby: Terezia (z najgłębszym punktem – 120 m), Anton (108 m) i Rudolf (42 m). Na różnych wysokościach zbudowane są specjalnie oświetlone drewniano-metalowe konstrukcje, z których podziwiać można skomplikowane formacje skalne i poszczególne atrakcje kopalni.

Od wejścia ciągnie się długi (prawie kilometrowy), solny korytarz, można polizać ścianę i sprawdzić, czy sól jest słona.



Kierujemy się do Komnaty Echa, w której można przetestować doskonałą akustykę. Akustyka w tym miejscu jest bardzo dobra i kopalnia „powtarza” nawet dłuższe zdania.



Dalej znajdują się kolejne sale, między innymi Ośmiokątny pokój gospodarski i mnóstwo wąskich korytarzy prowadzących do głównej komnaty Saliny. Podziwiać można wciągarki o nazwie "crivac" lub "gepel". "Crivac" został wykorzystany przez moc koni i służył do transportu pionowego soli z kopalni Rudolfa . Jest to jedyna tego typu maszyna w Rumunii i prawdopodobnie Europie . Jest to unikalne, ponieważ jest w swej pierwotnej postaci i lokalizacji.







Wejście do głównej komnaty Saliny jest małe, schodki w dół wąskie i niewygodne, nie wskazują, że za chwilę naszym oczom ukaże się niesamowity widok.



Powoli dochodzimy do drewnianej galerii biegnącej wzdłuż ścian, pod stropem ogromnej komory.



Przestrzeń komory jest tak duża, że na jej dnie udało się zmieścić Diabelski Młyn, amfiteatr na 180 osób, pole do minigolfa, stoły bilardowe, tory do kręgli i plac zabaw. Ale najlepszą atrakcją jest… przepłyniecie się łódką po podziemnym słonym jeziorze. Brzmi niewiarygodnie?










Salina Turda jest więc czymś więcej, niż zwykłą kopalnią soli. Jest to podziemny park rozrywki, w którym można spędzić aktywnie cały dzień.







Temperatury w kopalni przez cały rok wykoszą ok. 12 st. C, a wilgotność jest na poziomie 80%.

Po zwiedzeniu kopalni kierujemy się do Satu Mare, ale koło dwudziestej w Bocşa znajdujemy nocleg.


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzien 10 Sighisoara

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 0

Chcieliśmy spać dziś do oporu, ale niestety nie dało się. Hałasy, krzyki. W końcu wstajemy.
Postanawiamy iść na starówkę miasta, które jest bardzo małe, a zarazem piękne i tajemnicze.

Sighişoara jest miastem starym – jej historia sięga czasów starożytnych, a pierwsze wzmianki o niej jako grodzie pochodzą z wieku XIII. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć jednak, że powstała ona już w stuleciu wcześniejszym (według kronikarskich relacji). Prawa miejskie otrzymała natomiast w roku 1376.

W mieście działało wiele cechów rzemieślniczych, sam gród pełnił natomiast znaczącą rolę na mapie ówczesnej Europy, będąc jednym z najprężniej rozwijających się w Siedmiogrodzie. Od XVII wieku Sighişoarę trawić zaczęły wojny i choroby. Płonęła nieraz, a ta niekorzystna dla miasta sytuacja trwała przez prawie trzysta lat.

Zmierzamy w stronę Wieży Zegarowej (Turnul cu Ceas).



Poprzedzona fortyfikacjami bramy głównej, łączyła kiedyś funkcje doskonałego punktu obserwacyjnego i miejsca zgromadzeń rady miejskiej. Dziś jest przede wszystkim głównym symbolem miasta i jego najbardziej fotogeniczną budowlą. Wzniesiona prawdopodobnie już w XIV w., do 1575 r. pełniła funkcję ratusza. Odbudowana po pożarze, w 1677 r. uzyskała ozdobny dach, wykonany przez Tyrolczyków Vita Greubera i Filipa Bonge. Ma 64 metry wysokości, a jej galeria widokowa, z której roztacza się wspaniała panorama, znajduje się na poziomie około 30 metrów. Nazwę swą zawdzięcza zegarowi wykonanemu w 1648 r. przez Jana Kirschela. Skomplikowany mechanizm zegara, poruszający także figurki znajdujące się po obu stronach wieży, można obejrzeć z bliska, zwiedzając urządzone tu Muzeum Historyczne, w którym znajduje się również makieta przedstawiająca miasto w jego średniowiecznym kształcie. W budynku Wieży Zegarowej (na parterze) znajduje się też Sala Tortur (Camera de Tortur ) dawnego więzienia Cytadeli. Zwiedzanie jej kosztuje wprawdzie niewiele, jednak jest bardzo mała (jedno pomieszczenie) i niespecjalnie warta odwiedzenia.

Potem idziemy na mały spacer kolorowymi uliczkami miasta,







kierujemy się w stronę Kościoła na Wzgórzu. Prowadzą do niego Schody Szkolne, które poznać można po charakterystycznej drewnianej obudowie.



Wybudowane zostały w 1662 r., liczyły pierwotnie 300 stopni. Później zostały przebudowane i dziś liczą 175 stopni. Służyć miały uczniom i nauczycielom w czasie niepogody, szczególnie zimą, jako bezpieczna droga do położonej na górze szkoły.

Kościół na Wzgórzu (rum. Biserica din Deal,), stojący na szczycie Wzgórza Szkolnego (429 m n.p.m.) jest najcenniejszą budowlą Sighişoary.
Datuje się go na wiek XIII. Jego wielostylowość wynika z faktu, że na przestrzeni lat często dochodziło do uszkodzeń konstrukcji, a potem napraw – to zaś poskutkowało wplataniem w istniejące już elementy rzeczy zupełnie nowych.

Przed południem wracamy na camping, ale tylko po to by ochłodzić się w basenie w ten upalny dzień.



Około osiemnastej wychodzimy znów na miasto. Idziemy w odwiedziny do Domu Drakuli,



czyli Vlada Palownika, który urodził się tutaj w 1431 r. Do dzisiaj stoi tu kamienica, w której mieszkał jego ojciec i sam Drakula przyszedł na świat. Vlad Palownik znany jest jako pogromca Turków, najeżdżających okolice. Władca uciekał się do wyjątkowo okrutnych metod, np. mordował jeńców, każąc nabijać ich na pale. Nie lepiej obchodził się ze swoimi krajanami, którzy popadli w jego niełaskę. W wyniku jego rządów zginęło niemal sto tysięcy osób. W ten sposób powstała legenda że Vlad żywi się ludzką krwią, która zapewnia mu nieśmiertelność.



Dom Drakuli (Casa Vlad Dracul), wcześniej zwany domem Pauliniego, jest prawdopodobnie najstarszym świeckim obiektem w mieście. Jego parter zbudowano z kamienia rzecznego. Trzy dokumenty wspominają o pobycie tu w latach 1431-36 Włada Dracula (zwanego tak z powodu przynależności do rycerskiego zakonu Dragonów), ojca Włada Palownika (Vlad Tepes).

Teraz pora na kolacje, idziemy na pizzę, a potem ostatni spacer po tajemniczej, mrocznej, a zarazem pięknej Sighişoarze.

















Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 9 Rasov - Brasov - Sighisoara

Piątek, 3 lipca 2015 · dodano: 31.07.2015 | Komentarze 0

Dziś wyjątkowo obudziliśmy się przed budzikiem. Po dziewiątej jesteśmy gotowi do drogi.
Kierujemy się na Rašov.
Jest to niewielka miejscowość w środkowej Rumunii, położona nad rzeką Ghimbășel w połowie drogi łączącej Bran z Braszowem. Główną atrakcją turystyczną jest tu usytuowany na malowniczym skalnym wzgórzu potężny chłopski zamek obrony.



Pierwotną warownię w miejscu obecnego zamku wznieśli na początku XIII wieku sprowadzeni tu przez Andrzeja II Węgierskiego - Krzyżacy. Wkrótce jednak zostali oni wygnani z warowni, która szybko weszła w posiadanie mieszkańców okolicznych wsi. Zamek bez dworu czy pałacu, rozbudowany przez mieszczan i chłopów stanowił ważny punkt obronny przed licznymi najazdami i atakami ze strony sąsiadującego Imperium Otomańskiego.



Fortece tego typu powstawały wyłącznie na terenach dzisiejszej Rumunii.
Obecnie doskonale zachowany i okazały zamek, ze stromym podejściem. Z jego murów rozpościera się przepiękna panorama okolicznych gór oraz znajdującego się u stóp wzniesienia sennego miasteczka Rasnov.
Następnie postanawiamy udać się do jaskini Peștera Valea Cetății, która jest oddalona o około dwa kilometry.
Z parkingu pod wejście do jaskini idziemy około dziesięć minut.
Całkowita długość jaskini wynosi 958 metrów. Została odkryta dopiero ok. 60 lat temu, prawdopodobnie w 1949 roku. Do niedawna była trudno dostępna i można ją było eksplorować tylko ze specjalistycznym sprzętem. Dzięki temu nie została ona zbytnio zniszczona przez przypadkowych „speleologów” i zachowała swój naturalny wygląd. Dopiero w 2000 roku została udostępniona dla wszystkich chętnych.

Powiększono wejście, zbudowano pomosty i schody oraz zainstalowano nowoczesne oświetlenie. Z prawie kilometrowej jaskini udostępniono, 330 - metrowy odcinek, który przebiega przez najbardziej efektowną Wielką Salę o wysokości 20 m. W sezonie letnim braszowska filharmonia organizuje tutaj klimatyczne, małe koncerty. Dzięki długotrwałej izolacji i niedostępności, miejsce to nie podlegało dewastacji, więc zachowały się tutaj prawie dwumetrowe stalagmity i stalaktyty. Z uwagi na unikalność form krasowych, grota została objęta strefą ochronną, jako naturalny pomnik przyrody.



Jaskinię można zwiedzać tylko z przewodnikiem, który opowiada nam o tym miejscu w języku rumuńskim. My niestety nic nie zrozumieliśmy.
Przejście całej trasy wraz z przystankami zajmuje około 20 minut. Najfajniejsze było jak przewodnik na chwilę wyłącza oświetlenie i stoimy w całkowitej ciemności, w której słychać tylko kapanie wody.

Z jaskini kierujemy się na Brasov. Zostawiamy auto na parkingu.
Kierujemy się na Górę Tâmpa.



Można wejść tam na nogach (około. 40 minut) lub przejechać się kolejką linową. Wybieramy kolejkę. Na wzgórzu na powierzchni ok. 1,5 km² rozciąga się rezerwat przyrody, w którym żyją między innymi niedźwiedzie! Z góry rozciąga się piękny widok na całe miasto.



Potem idziemy się przejść uliczkami Braszowa i na rynek. Jeszcze przechodzimy koło czarnego kościoła. Biserica Neagrăto wybudowany w XV wieku monumentalny trzynawowy gotycki Czarny Kościół. Swoją nazwę zawdzięcza "opaleniźnie" jaka powstała na skutek pożaru jaki nawiedził miasto w 1689 roku. Obecnie jest to największa gotycka świątynia w całej Transylwanii.
Zastanawiamy się co dalej, czy jechać na Bușteni.
Hmm. Rezygnujemy, gdyż jutro sobota, a kolejka podobno jest oblegana jak na Kasprowy Wierch…
Obieramy więc kierunek na Sighișoarę.

Wjeżdżając do Sighisoary po wcześniejszym odwiedzeniu pobliskich barwnych wiosek nie robi ona na nas aż takiego wrażenia, jak byśmy przyjechali tu w pierwszej kolejności.

Szybko znajdujemy camping blisko centrum. Zostawiamy samochód i idziemy na miasto.

Miasto jest jednak urocze i bardzo kolorowe. Budynki pomalowane są na żywe kolory, co nadaje uliczkom niezwykłego klimatu. Przy wejściu na starówkę rzuca się w oczy charakterystyczna dla tego miasta wieża zegarowa. Zaraz za nią zaczyna się żywy skansen starówki wpisanej na listę UNESCO, z wąskimi kolorowymi uliczkami, zaułkami, placykami. Miasto to zdecydowanie warto odwiedzić będąc w Rumunii, nie tylko ze względu na jego barwność, ale też dlatego, że to właśnie tu urodził się słynny Drakula.



Zwiedzamy miasto późnym wieczorem, które robi na nas ogromne wrażenie, resztę zostawiamy na jutro.



Zegar na wieży bramowej podobno działa tu nieprzerwanie od 1648 roku.


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 8 Balea Lac - Varful Laitel - Lacul Călţun - Transfăgărășan

Czwartek, 2 lipca 2015 · dodano: 03.08.2015 | Komentarze 0

Pobudka dziś wcześniej niż zwykle, bo po szóstej. W planach mamy wejście na drugi co do wielkości szczyt Rumunii – Negoiu (2535 m.n.p.m.).
Szybkie śniadanie i w drogę. Do Balea Lac dzieli nas zaledwie piętnaście kilometrów.
Rowerem zajęło nam to rok temu prawie pół dnia, samochodem parę minut.
Za tunelem widzimy jedną wielką mgłę. Zastanawiamy się co robić, idąc można zgubić szlak lub być ponad chmurami...



Jest ósma trzydzieści, idziemy…
Obchodzimy całe jezioro i wchodzimy na niebieski szlak, który pnie się lekko do góry.
Według informacji na tabliczce na Vf. Negoiu mamy cztery godziny.
Z informacji, które wyczytaliśmy, wychodziło, że szlaki są bardzo kiepsko oznakowane, jednak ku naszemu zdziwieniu oznakowanie szlaku pojawiało się co chwilę.
Chmury co jakiś czas odsłaniały nam widoki.



Do rozwidlenia szlaków pod szczytem Paltinului idziemy prawie godzinę.
W lewo odchodzi szlak do Saua Caprei, a w prawo na Lacul Caltun.
Tam się właśnie udajemy - w prawo czerwonym szlakiem.



Do Lacul Caltun mamy wg. informacji 2-3 godziny.
Mijamy niewielka polankę, po prawej chmury odsłaniają nam piękny skalisty szczyt, z daleka słychać było dzwonki owiec. Czasami chmury pozwalał zobaczyć je - jak bardzo są daleko.



Schodzimy po jeszcze nie stopionym, zamarzniętym śniegu. Przechodzimy przez parę miejsc eksponowanych metalowymi linami i spotykamy stado owiec.
Trawersujemy szczyt Laita, droga pnie się raz do góry raz opada ostro w dół, by za chwile pnąc się ostro w górę.



W oddali widzimy jakiś szczy, na który pnie się nasza ścieżka. Okazuję się ze jest to Vf. Laitel (2390 m.n.p.m).



Mamy jeszcze dobrą godzinę na Negoiu - godzinę według opisów podawanych gdzieś w internecie.
Jest dwunasta, przed nami jeszcze kawał drogi. Znów schodzimy ostro w dół, by po chwili wspiąć się do góry.
Szlak jest dobrze oznakowany, ale trzeba dobrze się rozglądać, bo od szlaku idzie pełno innych ścieżek i można zgubić szlak. Kilka razy udało nam się zejść ze szlaku.
Ogólnie cały szlak chwilami przypomina Orlą Perć, ale bez łańcuchów.
W oddali widać Lacul Caltun, czasem chmury zasłaniają całą widoczność i wtedy jest jedna wielka mgła.



W końcu przed trzynastą docieramy do Lacul Caltun (2147m.n.p.m.) już z myślą, że dalej nie idziemy. Decyzja taka została podjęta z dwóch powodów: jest już późna godzina (no chyba że na szczyt jest pół godziny, góra godzina), poza tym zmęczenie dawało się we znaki.
Przy Lacul Caltun kilku gości buduje schron. Jeden z panów mówi nam, że na szczyt Negoiu jest jeszcze dwie i pół godziny, że dziś nie damy rady. Dodaje, że jeżeli będziemy tu za tydzień, to możemy spać w schronie, który będzie udostępniony, a teraz jest właśnie na dokańczaniu.
Można ewentualnie rozbić namiot, gdzie chyba tylko odważni ludzie się rozbijają. Ania nawet by nie chciała słyszeć, by kiedykolwiek rozbijać się tu z namiotem (i tak go nie mamy teraz ze sobą) z powodu niedźwiadków.
Niestety musimy ustąpić górze, może kiedyś ją poskromimy.
Idziemy nad jezioro, robimy kilka zdjęć i w nogi…



Z daleka nadciągają czarne chmury. Tempo dramatycznie spada, zmęczenie daje o sobie coraz bardziej znać. W dodatku pojawił się strach, gdyż zauważyliśmy świeżo odciśniętą łapę niedźwiadka.



Po całej wieczności docieramy do rozwidlenia szlaków nad Balea Lac.



Postanawiamy zejść na małą przełęcz Curmatura Balei (2202 m.n.p.m.),



gdzie schodzimy czerwonym szlakiem w kształcie krzyża. Jeszcze tylko trzydzieści minut dzieli nas do Balea Lac. Około siedemnastej docieramy do auta nad Balea Lac. Odpoczynek i robimy zjazd drugą stroną, północną Transfogarskiej.






Mijamy stadko owiec, które przebiegły nam drogę...



i pod koniec trasy zatrzymujemy się na miere czyli miód.
Kupujemy miód z lipy, mieszany i z choinek. ,, Na zdrowie ‘’ mówi pan – poznaje nas Polaków po tablicach rejestracyjnych.
Ucinamy małą pogawędkę.
Opowiada nam historię o grupce Polaków, która chciała rozbić sobie namioty. On ich ostrzegał, że tu chodzą niedźwiedzie, jednak oni zaprzeczali, mówili, że nie będzie go itp. I faktycznie się okazało, że niedźwiadek przyszedł i gdzieś się czaił . Całą noc nie spali i pili… I stąd pan pszczelarz zna słowo ,, na zdrowie”.
Jedziemy dalej i dojeżdżamy do skrzyżowania Sibiu, Brasov.
Ostatni widok na góry...



My tym razem skręcamy w prawo i kierujemy się na Brasov. Po drodze znajdujemy przytulny hotelik. Jeszcze kolacyjka w restauracji i spać.

Można powiedzieć ze najwyższym szczytem zdobytym w Rumunii jest Vf. Laitel (2390 m.n.p.m.)
A podobno wejście z Balea Lac na szczyt Negoiui powrót w ciągu jednego dnia jest niemożliwy. Chyba, że któryś z sześci i pół tysiąca niedźwiedzi Cię pogoni…



Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

România Dzień 7 Ranca -Transfăgărășan - Balea Lac

Środa, 1 lipca 2015 · dodano: 28.07.2015 | Komentarze 0

Dziś rano zastanawiamy się - gdzie jechać?!
Najpierw chcieliśmy jechać do Bucegi, potem do Rasnov i Brasov.
W końcu jedziemy, jeszcze nie wiemy gdzie, potem się pomyśli. W Curtea de Argeș podejmujemy decyzję, że udajemy się na dobrze nam znaną drogę DN7C , czyli Transfăgărășan. Pogoda nam dopisuje.
Mijamy nasz zeszłoroczny camping z misiem. Ach, te wspomnienia, Anie chyba ciarki przeszły.
Docieramy pod zamek Poienari (Cetatea Poienari), ale gdy chcemy już iść do góry nagle zmienia się pogoda i zaczyna padać.
Żeby dostać się do twierdzy należy pokonać strome schody składające się z 1480 stopni.
W przeciwieństwie do skomercjalizowanego zamku w Branie, warownia Poenari rzeczywiście stanowiła prawdziwą historyczną siedzibę Włada Palownika.
W XV wieku warownią władał wywodzący się z dynastii Basarabów słynny hospodar wołoski Wład III Palownik (1431-1476) zwany obecnie Drakulą.

Niestety nie jest nam dane, ani rok temu, ani teraz, zwiedzenie zamku. Niby do trzech razy sztuka.

Zrezygnowani jedziemy dalej. Przy jeziorze Vidraru zaczyna solidnie padać, wycieraczki nie nadążają z wycieraniem szyby…



No cóż i tu nic po nas… Jedziemy dalej… Przy naszym zeszłorocznym drugim noclegu na Transfogarskiej zaczyna się przejaśniać. Ania wpada na pomysł by wjechać na Balea Lac, zobaczyć widoki, a potem zjechać na nocleg.

,





Wjeżdżamy na Balea Lac,



udaje się nam zrobić parę zdjęć,











ale po parunastu minutach znowu nadciągają wielkie chmury. Z ledwością udaje nam się dotrzeć do auta przed kolejną ulewą..