Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 46463.46 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.41 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Tatry

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zmiana aresu

Niedziela, 13 maja 2018 · dodano: 13.05.2018 | Komentarze 0


Zapraszam na nowy blog o moich podróżach

Górskie wyprawy Garego 






Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Jaskinia Mylna

Piątek, 15 grudnia 2017 · dodano: 05.01.2018 | Komentarze 2

W ten weekend mam planowany wyjazd firmowy, czyli jedzenie alkohol i cholera wie co jeszcze.
Najfajniejsze jest to, że wyjazd jest do Zakopanego, blisko gór. Nie zastanawiając się długo wpadam na pomysł, że jadę swoim samochodem z kolegą, nie będziemy pchać się autobusem.
O trzeciej wyruszamy. Droga do Zakopanego, a raczej do Doliny Kościeliskiej zleciała dość szybko. Około szóstej jesteśmy na miejscu. Chwilę trwają przygotowania i wyruszamy... Zaczynamy z Kir.
Po ostatnim halnym śniegu bardzo mało, szlak w lodzie, ale bez większych trudności da się iść. Po godzinnej wędrówce docieramy do rozejścia szlaków, gdzie dalej szeroki oblodzony zielony szlak biegnie do schroniska Ornak, a w prawo czerwono-czarny szlak, który wybieramy, od razu pnie się do góry. Już na samym początku pojawiają się łańcuchy, miejscami ślisko. Po około piętnastu minutach dochodzimy...



Przed nami pojawia się wejście do Jaskini Mylnej...
Dobre parę lat temu byłem już w tej jaskini. Chciałem znów ją odwiedzić tym razem zimowa porą. Jest to jedyna jaskinia, gdzie może każdy wejść.
Jaskinia została po raz pierwszy zbadana w roku 1885 przez Jana Gwalberta Pawlikowskiego.
Okno Pawlikowskiego



Nadał jaskini nazwę Mylna z powodu korytarzy tworzących zawiły labirynt i nazwał odkryte przez siebie partie: Biała Ulica, Wielka Izba i Chóry.
Jaskinia miejscami jest sztucznie powiększana by turyści mogli bez problemów przejść, lecz i tak chwilami prawie trzeba się czołgać, ja na szczęście jeszcze się mieszczę.



Jaskinia nie jest oświetlana, wiec trzeba posiadać latarkę, najlepiej dwie, gdyby jedna zawiodła. Można tu pobłądzić, już zdarzały się przypadki pobłądzenia przez turystów. Był podobno jeden śmiertelny wypadek.
W lipcu 1945 roku w labiryntach podziemnych korytarzy zabłądził i zmarł z wycieńczenia ksiądz pallotyn Józef Szykowski. Jego zwłoki znaleziono dopiero dwa lata później w odległym końcu korytarza.
Gasząc latarkę, nie widać nic. Oczy nie są wstanie przyzwyczaić się do tych ciemności, nawet nie widać własnej ręki. W dodatku ta cisza, którą czasem gdzieś przerywa odgłos kapiącej wody … coś niesamowitego. Lepiej trzymać się razem, bo oddalając się na parę metrów już nie słyszy się drugiej osoby. Super sprawa. Jeszcze lepsza na zdjęciach.



Spektakularnie oświetlona przez nas jedna z wąskich ścieżek… Efekt… Zobaczcie sami.



Spotykamy nawet kilka nietoperzy, które albo tam mocno śpią, albo mają nas tak bardzo w... gdzieś.



Po około dwóch godzinach dostrzegamy światło.



Dochodzimy do końca jaskini. Wychodzimy otworem północnym, który na przełomie lat 1948 i 1949 został przebity. Kierujemy się jeszcze do Schroniska Ornak.



Tam odpoczywamy dobrą godzinę, a potem powrót do auta i do hotelu na imprezę firmową.
Kategoria Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Sedielko 2372 m n.p.m.

Niedziela, 15 października 2017 · dodano: 27.10.2017 | Komentarze 0

Noc jakoś zleciała, jakoś ją przetrwałem... Następnym razem biorę śpiwór.
Przymusowo pobudka przed siódmą, a jeszcze by się chciało pospać. Chwila na zebranie się i szybko na wschód słońca...
Coś pięknego...



No to w drogę. Ze Zbójnickiej chaty ruszamy po ósmej kierując się żółtym szlakiem, który prowadzi na Czerwoną Ławkę. Na początku idziemy kamiennym chodnikiem prawie po płaskim terenie. Sebastian po jakimś czasie znika nam z oczu. Po jakimś czasie szlak opada i prowadzi w kierunku Siwych Stawów.



Od Stawów szlak prowadzi już po większych płytach skalnych, który pnie się w górę.
Postanawiam odpocząć. Słonko już mocno przygrzewało, więc jak tu nie skorzystać z okazji... Dłuższa przerwa. Po dłuższym odpoczynku pora ruszać dalej. Mozolnie pniemy się w górę... Po jakimś czasie szlak skręca w lewo i do pokonania mamy jeszcze stromy źleb. Wspinamy się przez piarżyska i głazy, dochodzimy do łańcuchów i klamer. Jest coś koło wpół do dwunastej. Dzieli nas parę metrów do Czerwonej Ławki. Ale zanim wdrapiemy się po klamrach ubieramy uprzęże, raki i inny sprzęt potrzebny do zabawy. Do zabawy? Hmm… Wspinamy się po klamrach i po raz drugi zdobywam tym razem zaśnieżone Priečne sedlo 2352 m. n.p.m.



Po drugiej stronie śniegu sporo. Z przełęczy mamy piękne widoki na Dolinę Zimnej Wody, Łomnice czy Durny szczyt.



Warunki trudne, łatwiej byłoby wchodzić niż schodzić, łańcuchy po części zakopane w śniegu. No nic pora na zabawę... Postanawiam że zrobimy sobie zjazd... Nie z czekanem tylko na linie. Nie ma żadnego problemu by znaleźć dogodne miejsce na stanowisko do zjazdu.



W sumie robimy trzy prawie trzydziestometrowe zjazdy w dół. Końcówkę pokonujemy asekurując się już czekanem. I tak po trzynastej dochodzimy do Razcestie pod Sedielkom 2140 m n.p.m.,



gdzie robimy kolejną przerwę.
Pora ruszać dalej, jeszcze spory kawałek przed nami. Wkraczamy na zielony szlak, w prawo szlak prowadzi do Téryego chaty, a w lewo na Sedielko. Jest zbyt późno by iść jeszcze do Terinki, więc od razu kierujemy się na przełęcz… Według znaków mamy czterdzieści pięć minut. Początek szlaku już pnie się ku górze. Wchodzimy na próg doliny, za którym leży
Modré pleso - Lodowy Staw, 2192m n.p.m.jest to najwyżej położony staw tatrzański.



Szlak wiodący zakosami po usypisku kamieni. Zabezpieczony drewnianymi belami które zabezpieczają osuwanie się piargów. Ale i tak zaczyna się śnieg i trzeba zakładać raki.
Końcówka bardzo stroma i wykańczająca… Zaczyna się walka z samym ze sobą, chce być już na przełęczy,



a tu jeszcze trzeba pokonać dobre parę metrów.
Udaję się, po piętnastej staje na najwyżej położonej tatrzańskiej przełęczy Przełęcz Lodowa - Sedielko 2372 m n.p.m.



Przełęcz położona w głównej grani Tatr pomiędzy Małym Lodowym Szczytem (Široká veža, 2461 m), a Lodową Kopą (Malý Ľadový štít, 2602 m). Zachodnie stoki spod przełęczy opadają do Doliny Zadniej Jaworowej, wschodnie do Dolinki Lodowej – odgałęzienia Doliny Małej Zimnej Wody. Na przełęczy jesteśmy parę chwil, trzeba schodzić, mamy przed sobą dobre cztery godziny, a chcemy przed zmierzchem zejść jak najniżej.
Z przełęczy schodzimy o szesnastej i kierujemy się w stronę Doliny Jaworowej (Javorová dolina).
Zejście jest nieco mozolne. Wijąca się zakosami stroma ścieżka nadal jest pokryta odłamkami kamieni.



Po dłuższym czasie podłoże staje się mniej sypkie, ale dalej nierówne i kamieniste. Po zejściu na dno najwyższego tarasu Doliny Jaworowej na krótkim odcinku szlak robi się bardziej poziomy, po czym znów następuje bardziej strome zejście. Docieramy w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego (1878m), otoczonego złomami skalnymi, nad którym wznoszą się niemal półkilometrowe skalne ściany Jaworowego.
Ścieżka staje się wygodniejsza, mniej stroma, dopada nas zmrok.
Szlak biegnie przez las, potem znów przez kosówkę, a potem polanę, a potem znów las. Droga nie ma końca. Nagle coś zaszeleściło w ciemnościach. Pierwsza myśl? Niedźwiedź… Zmęczenie i wyobraźnia sprawiała nam figle. Na całe szczęście nic się nie wyłoniło.
Ścieżka staje się stopniowo coraz szersza, w końcu przemienia się w szeroką drogę .
Docieramy do rozejścia szlaków (w prawo odchodzi niebieski do Koperszadów Zadnich i na Przełęcz pod Kopą), to znak, że do Javoriny (Jaworzyna Spiska) zostały nam jeszcze tylko pół godziny. Dolina ta jest naprawdę długa, więc, mimo iż technicznie zupełnie łatwa, wymaga sporego nakładu sił. Jest przed dwudziestą pierwszą, ostatkiem sił docieramy do Javoriny. Wszystko byłoby super, gdyby auto stało tu, a nie na Łysej Polanie. Jestem tak zmęczony, że byłbym skłonny zapłacić żeby mnie ktoś zawiózł. Dzwonię do Sebastiana, „Jesteśmy w Javorinie i robimy przerwę”… „czekajcie zaraz będę!”. Piętnaście minut później pojawia się Sebastian, istne wybawienie, daje mu kluczyki od auta i po dłuższej chwili przyjeżdża…
A co do doliny… Dolina Jaworowa (słow. Javorová dolina),Kiedyś tereny Doliny były po zakończeniu I wojny światowej punktem spornym pomiędzy Polską a Czechosłowacją. Krótko, bo od 1938 r. należały do Polski, ale po wybuchu II wojny światowej III Rzesza zwróciła je Republice Słowacji. Od 1993 roku po rozpadzie Czechosłowacji, tereny te należą do Słowacji.
Ciekawostka: w XIX wieku w Dolinie Jaworowej został założony, przez jej ówczesnego właściciela Christiana Hohenlohe wielki zwierzyniec, który ogrodzono płotem. Sprowadzono tu m.in.: koziorożce z Alp, jelenie z Kaukazu i Ameryki, żubry i bizony.
W Dolinie Kołowej prowadzone były prace górnicze: wydobywano rudy miedzi i srebra, a w Dolinie Świstowej Jaworzyńskiej – rudę żelaza, w 1759 r. założono w Jaworzynie hutę.
Dolina pochłonęła ofiary. W 1908 roku na Małym Jaworowym zginął legendarny przewodnik i ratownik tatrzański Klimek Bachleda, a w pobliżu Żabiego Stawu, w roku 1925 rozegrała się tragedia rodziny Kaszniców.

Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Východná Vysoká 2429 m n.p.m.

Sobota, 14 października 2017 · dodano: 24.10.2017 | Komentarze 0

Ostatnie tygodnie otwartych szlaków na Słowacji, aż kusi by pojechać jeszcze. Ale ostatnie dni nie były zbyt sprzyjające wyprawom… Wiatr, w dodatku opady śniegu. Śnieg?! Super by było zrobić coś w wysokich Tatrach na Słowacji w warunkach zimowych.
Myślałem już o tym w czerwcu jak otwierali szlaki, gdzie zalegały jeszcze duże ilości śniegu, ale jak zwykle pogoda…
Zbliża się powoli weekend. Wow, prognozy zapowiadają piękny weekend, czy to możliwe? Proponuję znajomym wyjazd dwudniowy.
Zrobić tę drogę w dwa dni i to w warunkach jesienno-zimowych?! Byłoby to dobrym wyzwaniem i super sprawą…
Udaje się, zbieram ekipę… Nowi i stary bywalcy.
To w drogę. Wyjazd po pierwszej i kierujemy się tym razem na Łysą Polanę. Na miejscu jesteśmy po czwartej, zostawiamy auto na słowackim parkingu i przed piątą ruszamy na szlak.
Przed nami długa, bo pięciogodzinna wędrówka. Wchodzimy na niebieski szlak, Bielovodská dolina, gdzie na początku wędrujemy po płaskim terenie. Mijamy dużą polanę Biała Woda, tu podobno widać Niżne Rysy, Wysoką i masyw Młynarza. My jedynie widzimy to co nam czołówka oświetli.
Dawniej polana wypasana była przez polskich górali i znajdowało się na niej wiele szałasów. Jednak w 1879 roku cała polana wykupiona została przez księcia Christiana Hohenlohe, który to zlikwidował pasterstwo, a polanę przeznaczył do celów myśliwskich.



Podążamy dalej lasem. Szlak zaczyna się wznosić. Po dość długiej wędrówce docieramy na Polanę Wysoką, gdzie znajduje się małe obozowisko taternickie. Robi się coraz jaśniej. A droga się ciągnie w nieskończoność.



Po jakimś czasie wchodzimy na próg Doliny Litworskiej. Ukazuje się Litworowy Staw.



Widoki są przepięknie… Za stawem szlak prowadzi dość stromym i kamienistym zboczem. Pierwszy gość na drodze, to Kamzík.



Zaciekawiony obecnością ludzi, ale szybko lekceważy nas i dalej wcina trawkę.
W końcu po dobrych paru godzinach docieramy do Zmarzłego Stawu. Ten staw jest idealnym miejscem na odpoczynek. Słonko już grzało mimo ze było chłodno, kładę się na kamień i ucinam sobie krótką drzemkę…
Sebastian postanawia odłączyć się od nas i idzie sam.
Teraz czeka bowiem ostatni najbardziej wymagający meczący odcinek trasy. Tutaj zaczyna się krajobraz zimowy. Pora zakładać raki. Ale chwila jak się je zakłada? Dawno tego nie robiłem. Oczywiście żart. Zakładamy i ruszamy w drogę. Trawersując kamienno-śnieżne zbocze docieramy do rozstajów szlaków Zamrznutý Kotol 2089 m n.p.m. W lewo odchodzi szlak na przełęcz Rohatka, my natomiast idziemy w prawo, szlakiem zielonym na Poľský hrebeň 2200 m n.p.m. który pnie się do góry po drewnianych belach. Mijamy Sebastiana, który już schodzi… Tu już śniegu nie ma, chwila na oddech i od razu ruszamy na żółty szlak na Východná Vysoká. Idziemy prawą stroną grzbietu i pokonujemy skalne spiętrzenia grani. Zaczyna się wspinaczka po większych głazach, czasem pokrytym śniegiem. Chwilami szlak biegnie blisko urwiska. Ostatni fragment prowadzi po piarżysto-śnieżnym zboczu na skalisty wierzchołek Małej Wysokiej. Ten fragment mnie wykończył, po drodze zostawiamy jeszcze plecaki i idziemy bez nich.
Koło czternastej zdobywam Východná Vysoká 2 429 m n.p.m.



Panorama ze szczytu rozciąga się na trzy wielkie doliny: Białej Wody, Wielicką i Staroleśną.



Wspaniałe widoki na masywy Lodowego Szczytu, Łomnicy czy Gerlacha…
Jesteśmy tu dłuższą chwilę.
Nadchodzi pora by wracać schodzimy tym samym szlakiem, który zajmuje sporo czasu, zejście strome i miejscami śnieg i myślę że zmęczenie też swoje robiło.
Docieramy ponownie na Poľský hrebeň, jest po szesnastej…



Więc trochę późno. Schodzimy w stronę Zamrznutý Kotol i kierujemy się w kierunku Rohatki. Trzeba zakładać raki. Rohatka w zimowej scenerii, jest też wymagająca jak latem. Strome podejście…



ale jakoś daję radę. Słońce powoli zachodzi, ważne by dość na przełęcz zanim będzie zmrok. Jeszcze przed nami stromy źleb, który zabezpieczony jest łańcuchami, które są zasypane częściowo przez śnieg. Jeszcze klamry po których trzeba się wspiąć...



i osiągamy Prielom 2288 m n.p.m.
Wow, ale widoki. Jeszcze bardziej niesamowite wrażenie robi strome zejście w stronę schroniska.



Jest osiemnasta, trzeba szykować się do zejścia. Czekan w dłoń i zaczynamy schodzić. Najtrudniejszy fragment schodzimy jeszcze przed ciemnościami. Nagle naprzeciw nas wyłania się Sebastian. „Dobrze że jesteście” Co tu robisz? – pytam. Jesteśmy nieco zdziwieni… Brak zasięgu spowodowało że nie było z nami kontaktu i Sebastian nieco zaniepokoił się i postanowił iść w naszym kierunku. Idziemy już razem. Dopiero w połowie drogi dopadają nas ciemności egipskie. Ale i tak jest super śnieg, ciemność, to lubię. Po dziewiętnastej docieramy do Schroniska ZbojníckaChata1960 m n.p.m. W końcu zasłużony odpoczynek. Zamawiam kapuśniak i piwo… Nie było miejsca gdzie siąść, ale grupka Słowaków, która świętowała urodziny swojego kolegi zaprasza nas do stolika, pijemy zdrowie solenizanta szampanem… Mało tego jeszcze poszły kieliszki w ruch. Mało brakowało to jutro, zamiast czerwonej ławki byłby czerwony nos. O dwudziestej drugiej cisza nocna, spanie na glebie…
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Mnich 2068 m n.p.m.

Sobota, 30 września 2017 · dodano: 22.10.2017 | Komentarze 0

Dawno temu, w Czerwonym Klasztorze na słowackim Spiszu, mieszkał brat Cyprian. Pełnił rolę lekarza, aptekarza i cyrulika. W rozległych przyklasztornych ogrodach uprawiał zioła, z których potem sporządzał leki. Jednak największym marzeniem Cypriana było latanie. Przez długie lata pracował nad maszyną, dzięki której miał wzbić się w powietrze. W końcu jego praca dobiegła końca i na klasztornym dziedzińcu stanęła maszyna z cisowego drewna, z ogromnymi skrzydłami z płótna nasączonego żywicą.
Pewnego dnia, gdy brat przygotowywał leki, zerknął w lustro wiszące na ścianie. Ujrzał w nim jezioro w Tatrach, a na jego brzegu piękną pasterkę. Po chwili usłyszał jej głos:
- Czy chciałbyś mnie poznać, bracie Cyprianie? Jeśli tak, przyleć nad jezioro na swojej latającej maszynie. Będę tu na ciebie czekała.
Serce zabiło mu mocniej i z radością krzyknął do dziewczyny:
- Oczywiście! Przylecę do ciebie!
Pasterka uśmiechnęła się i jej obraz zniknął, pozostawiając jedynie gładką powierzchnię lustra.
- Latać mogą tylko ptaki, a ty jesteś człowiekiem, Cyprianie! - huknął nagle głos z niebios.
Brat aż podskoczył na krześle, a potem zaczął się zastanawiać. Znienacka, ni stąd ni zowąd pojawił się przed nim diabeł.
- Ona tam czeka na ciebie - powiedział.
Cyprian jeszcze chwilę pomyślał, a potem rzekł:
- Polecę do niej! Po to zbudowałem moją maszynę, żeby móc wzbijać się w powietrze.
Diabeł aż zacierał ręce z radości, że udało mu się nakłonić go do lotu. Pomógł nawet wnieść maszynę na pobliski szczyt Trzech Koron. Cyprian usiadł w maszynie i rozejrzał się po okolicy, jakby obawiając się lotu.
- No leć już, leć do niej! - ponaglił go diabeł, widząc wahanie brata.
Maszyna wystartowała i wzniosła się w powietrze, lecąc coraz dalej i dalej, oddalając się od Pienin i kierując w stronę Tatr.
Po kilku godzinach lotu brat Cyprian dotarł nad Morskie Oko. I wtedy właśnie dosięgła go kara niebios. Nagle zerwała się burza i jeden z piorunów trafił w Cypriana, zmieniając go w ogromną skałę. Od tamtej pory stoi na jednym z brzegów Morskiego Oka, a ludzie dla upamiętnienia tej historii nazwali go Mnichem. (Internet)

Ja raczej nie polecę, ale się tam wybiorę. Moja przygoda jest nieco inna. Postanowiłem uzupełnić swoja wiedzę co do wycieczek wysokogórskich i pozaszlakowych . Zapisałem się na szkolenie z wejściem na Mnicha.
Wyruszam z Gliwic w piątek po czternastej, mając mało czasu na dotarcie, ale na całe szczęście udaje mi się dojechać na Palenicę Białczańską przed osiemnastą. Opłata za parking pięćdziesiąt złotych… za dwa dni… istne zdzierstwo.Szybkie przebranie się, plecak na plecy i w drogę do Schroniska nad Morskim Okiem. Przede mną znienawidzona droga asfaltowa na Morskie Oko. Szybko robi się ciemno… a ostrzegali w Internecie że tej nocy będzie ciemno. Jeszcze dużo ludzi schodzi, a ja jestem chyba jako jedyny wchodzę do góry. W pół do ósmej docieram do schroniska. Gdzie czeka Marek z resztą ekipy. Jeszcze rozpakowanie się, znalezienia miejsca do spania i po dwudziestej zaczyna się szkolenie i omówienie tego co nas jutro czeka… Hmm trzeba się psychicznie przygotować na jutrzejszy dzień. Nadchodzi czas spania nocujemy w starym schronisku, pokój chyba piętnastoosobowy. Po dwudziestej drugiej… Cisza nocna, gaszenie światła... A spać się nie chce.
W dodatku ktoś zaczyna nieźle koncertować chrapiąc.Raz głośno, raz cicho a raz jakby się dusił… Nawet liczenie nie pomaga… Jeden ekspres… Drugi ekspres… trzeci ekspres… nie da się wytrzymać tego chrapania. Nagle przestaje… dochodzi głos… On chyba nie żyje… Przestał chrapać, ale po chwili zaś… W końcu z tego zmęczenia usypiam... Pobudka po szóstej, szybkie zebranie się i do nowego schroniska na śniadanie. Poranna jajecznica z kanapkami, które przetrwały całą noc, no i po ósmej ruszamy, jeszcze wpis do książki taternickiej…W drogę... Nie powiem od Morskiego Oka Mnich robi niesamowite wrażenie.



Spokojnym tempem docieramy do Doliny za Mnichem. Tu szlak w prawo… żółty prowadzi na Szpiglasową Przełęcz, a w lewo czerwony na Wrota Chałubińskiego. Kawałek idziemy czerwonym szlakiem i schodzimy ze szlaku.  Nagle ukazuje się śmigłowiec... Na całe szczęście to tylko ćwiczenia TOPR-u.



Wędrujemy wąską pozaszlakową ścieżką, która pnie się ku górze, czym wyżej tym Mnich staje się coraz mniejszy, coraz mniej robi się strasznie.



Obchodzimy go z drugiej strony. Zaczyna się praktyka. Tworzymy dwa zespoły, wiążemy się liną i w drogę
Zaczynamy od przełączki między głównym wierzchołkiem a Mniszkiem, gdzie można dojść ścieżką. Stamtąd przechodzimy przez kilka niezbyt wysokich uskoków skalnych



i dopiero dochodzimy pod około trzydziestometrową ścianę, który jest kluczowym odcinkiem drogi. Najpierw wchodzi pierwszy zespół, który chwilę jest na szczycie. Teraz mój zespół, ja wspinam się jako ostatni. Drogę przez płytę pokonuję bardzo szybko, śmiało mogę powiedzieć że nie sprawia mi to żadnej trudności. Ekspozycja na mnie nie działa, tylko widoki zapierają dech w piersi.



W końcu staje na wierzchołku Mnicha 2 068 m n.p.m.



Widoki wspaniałe, nie wiadomo gdzie się patrzeć… Niestety jestem tam krótko zaledwie parę minut, trzeba zjeżdżać, bo inne ekipy już się cisną na szczyt. Chce sam zjechać lecz nie ma czasu, a szkoda. Nie powiem jestem lekko rozczarowany… Ale Marek mi obiecuje że sobie zjadę…I słowa dotrzymuje, zjeżdżam sobie, w kierunku Mniszka…



Podsumowując: jak dla mnie wspinaczka na Mnicha banalna, z góry zejście może byłoby trudniejsze… znów się czegoś nauczyłem. Po całym dniu szkolenia pora wracać do schroniska, Jeszcze chwila siedzę z ekipą i powrót na parking i do domu… Za rok Mnicha zdobędą sam… przynajmniej mam taki plan…



Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Świńska Świnica

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 20.09.2017 | Komentarze 0

Od dłuższego czasu pogoda w Tatrach nie zachęcała do wyjazdów. Na ten weekend w prognozach zapowiadali słońce, ale miało być zimno. Był pomysł by jechać w Západné Tatry lub zrobić odcinek Orlej ze wschodem słońca na Świnicy.
Postanowione... Ruszamy przed dwudziestą pierwszą w kierunku Tatr. Droga przebiegała spokojnie aż do Nowego Targu... Miasto Nowy Targ, za 500 metrów fotoradar. Zwalniam do pięćdziesięciu, przejeżdżam fotoradar i gaz. Sto, dwieście metrów dalej kontrola drogowa, policjant machający czerwonym światełkiem zatrzymuje mnie. Zjeżdżam na pobocze. Powód zatrzymania to przekroczenie prędkości o 21 km. No cóż płakać nie będę, nawet z uśmiechem na twarzy przyjmuję mandat. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Po co się denerwować i tak to nic nie zmieni. Jedziemy dalej i chwilę po północy docieramy do Brzezin. Chwila na przygotowanie i o w pół do pierwszej ruszamy na szlak, który prowadzi do Murowańca. Już po drugiej docieramy do schroniska.



Chwila przerwy, trzeba coś zjeść i ciepłej się ubrać, bo trochę wieje. Teraz kierunek Przełęcz Liliowe. Pniemy się do góry po kamiennej ścieżce. Nawet mi jakoś idzie, ale czym wyżej tym wiatr coraz mocniejszy który stopniowo mnie osłabia. Zaczynają się częste postoje z lekkim przysypianiem. Około godziny czwartej dochodzimy na Przełęcz. Chwilami tak wieje, że trzeba łapać równowagę. Idziemy jeszcze kawałek na Zamarłą Turnię i chowamy się między skałami. Słychać jak wieje, jak chmury pędzą, a księżyc tak mocno świeci, że nie trzeba czołówki używać. Odpoczynek, gorąca herbata. Taki mini biwak. Jest chęć położenia się i małej drzemki, ale jest za zimno. Myślimy co dalej, ale widząc panujące warunki trzeba odpuścić, nie ma co ryzykować. Chmury i silny wiatr, do tego duża wilgotność. Chwilami chmury zasłaniały wszystko, robiło się dookoła biało. Zostajemy tu dłuższy czas… Dalsza droga nie ma sensu, może nad ranem warunki będą lepsze. Robię parę zdjęć, między innymi na nocne miasto.



Robi się zimno od tego postoju… Powoli budzi się dzień. Słońce gdzieś się tam przedziera za górami i chmurami. Postanawiam że pójdziemy na Świnicką Przełęcz i tam podejmiemy ostateczną decyzję. Jednak wiatr nie ustępuje. Chwilami prawie przewraca. Pierwszy raz miałem do czynienia z takim wiatrem. Po trzydziestu minutach drogi i walki z wiatrem dochodzimy do Świnickiej Przełęczy. Hmm… Świnica w pędzących chmurach… ,,Nie ma co”- mówię stanowczo. Schodzimy... Świnica po raz kolejny pokazała mi swój świński charakterek. Nie ma co ryzykować. Schodzimy czarnym szlakiem w kierunku Schroniska Murowaniec, robiąc po drodze parę postojów.



Wszyscy zmęczeni. Wiatr nieźle nami sponiewierał. W schronisku jesteśmy coś koło dziewiątej. Ile ludzi! Z trudem znajdujemy miejsce. Miałem ochotę na coś ciepłego do zjedzenia, ale kolejka prawie jak do faciągów. Siedzimy z jakąś godzinę, przysypiam. W końcu zbieramy się. Droga do Brzezin nie ma końca...ale sprawnie docieramy. Teraz tylko wrócić do domu, oczywiście teraz jadąc przepisowo, noo przynajmniej postaram się...
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Roháče

Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 18.09.2017 | Komentarze 0

Powrót z Rumunii i dwa dni lenistwa, a urlop powoli się kończy.
Trzeba jeszcze go wykorzystać. Jest plan by jechać w Tatry - Kôprovský štít i Roháče. Więc w drogę.
Tym razem z Wiolą. Wyjeżdżamy w niedziele po północy, kierunek Słowacja - Popradske Pleso.
Dojeżdżamy przed czwartą. Mgła, mokro... nie wygląda to zbyt ciekawie. Krótka drzemka w aucie, która wydłuża się prawie do szóstej. Mgła dalej do tego siąpiący cały czas deszcz. To jest bez sensu. Szczerze, nie uśmiecha mi się chodzenie w deszczu. Jedziemy do Popradu, a dokładnie do Tesco. To chyba słowacka choroba zakupowa. Nic nie poradzę, że mają lepsze jedzenie od naszego. Takie jest moje zdanie… Koleżanka Wioli zarezerwowała nam nocleg, w tym samym miejscu gdzie ona będzie. W sumie nie za bardzo wiemy gdzie to jest. Ale jakoś udaje się nam dotrzeć do miejscowości Štôla. Tam spotykamy się. W międzyczasie pogoda się poprawia. Ale jest zbyt późno by iść w góry. Ale pada propozycja by się gdzieś przejść. Ja niechętnie... spać mi się chce. Jestem nie do życia. Wiola ze znajomymi idą na spacer. Jak się okazało wybrali się na Bystrą Ławkę. W sumie chyba dobrze że nie poszedłem z nimi, bo nie wiem czy bym dał radę...
Przesypiam prawie całe popołudnie… Dzwoni Wiola żebym przyjechał na Štrbské Pleso. To pójdziemy na obiad. Na początku mi się nie chciało, ale w sumie będę siedział sam. Zbieram się i jadę. Późnym wieczorem wracamy i szykujemy się na jutrzejszy dzień… Prognozy zapowiadają się bardziej obiecująco niż dzisiejsze...

Już dawno były one w planach, w czerwcu miały być, ale z powodu pogody i opadów śniegu zrezygnowałem. Mowa o Rohaczach.
Wstajemy o czwartej lekko niewyspani, ale zbieramy się i w drogę przed nami ponad godzina jazdy. Po drodze poranna kawa, co prawda nie pije kawy, ale ta kawa była inna. W postaci dzika. Nic tak nie budzi jak dzik przechodzący pod kołami auta. Nie powiem strach był, ale potem śmiech. Dzik chyba się sam wystraszył, bo w miejscu zaczął kopytkować by szybko uciec.
Po szóstej docieramy na Parkovisko pod Spálenou - 1030 m n.p.m. Szybko się zbieramy i ruszamy na szklak. Docieramy zielonym szlakiem, w dziesięć minut do rozwidlenia szlaków Zverovka. Stąd już Roháčska Dolina idziemy asfaltowym...



czerwonym szlakiem w kierunku Rohackiego Bufetu - Ťatliakova Chata. Przed ósmą docieramy.



Pierwsze schronisko powstało tutaj w 1883 roku, dzięki staraniom piewcy Tatr - malarza i leśnika Alexiusa Demiana. Wcześniej istniały tylko starannie sklecone z kory i świerków koleby wolarskie. Schronisko to stało po przeciwnej stronie Rohackiego Potoku. Mieczysław Karłowicz tak opisywał go w 1908 roku: "wybornie zbudowany mały domek o jednej izbie, zaopatrzony w ławy do spania, stół, kilka ławek i piec żelazny". W 1933 r. dobudowano drugie pomieszczenie, tak, że było tu 30-40 miejsc do spania. Staraniem Jána Ťatliaka w 1937 roku rozpoczęto budowę nowego schroniska. Podczas II wojny światowej ukrywały się w nim liczne rodziny żydowskie i schronisko zostało spalone przez Niemców. W latach 1946-47 wybudowano nowe schronisko na 100 miejsc noclegowych. Spłonęło ono 28 maja 1963 roku. Ocalała tylko piętrowa narciarnia przy tym schronisku, w której od 1971 roku mieści się Bufet Rohacki.
Chwila odpoczynku, coś zjeść i czekamy chwilę aż otworzą. Faktycznie zwykły bufet, nie mający zbyt wiele wspólnego ze schroniskiem.
Z Rohackiego bufetu kierujemy się zielonym szlakiem na Sedlo Zábrať -1656 m n.p.m.



Zajmuje nam to niecała godzinę, a potem kierujemy się żółtym szlakiem i wchodzimy na Rakoń (Rákoň, 1879 m n.p.m.). Nawet się nie zatrzymujemy, tylko od razu podążamy granią, niebieskim szlakiem na Wołowiec (Volovec, 2064 m n.p.m.).



Ooo to takie widoki tu są, ostatnio byłem tu zimą i oprócz znaku Wołowiec, który i tak był cały w lodzie nie było widać nic. Widać tu polskie i słowackie Tatry Zachodnie, a nawet wysokie w oddali. Tu chwila przerwy i dalej w drogę.
Z Wołowca kierujemy się w stronę coraz to ciekawiej wyglądających szczytów Rohaczy. Jednak zanim zaczniemy się wspinać na pierwszego z nich, musimy zejść do oddzielającej Rohacza Ostrego od Wołowca - Jamnickiej Przełęczy (1908 m n.p.m.).



Z przełęczy mamy super widoki na Zadnią Jamnicką Dolinę, Wyżni Jamnicki Staw oraz wznoszące się m.in. szczyty Łopaty i Jarząbczego Wierchu.



Z drugiej strony możemy podziwiać Rohacką Dolinę, Rohackie Stawy oraz szczyty w paśmie Salatyna.
Zaczynamy podejście na Rohacza Ostrego. Na początku szlak prowadzi w skalnym rumowisku, który daje mi popalić. Co jakiś czas krótki odpoczynek. W końcu pojawiają się zabezpieczenia w postaci łańcuchów i niebezpieczny fragment szlaku czyli Rohacki Koń.
Nie taki straszny jak o nim mówią, nawet był odcinek gdzie ten łańcuch nie był aż tak potrzebny, ale mimo tego lekki stresik był.



Wiola miała większy stres, ale dzielnie dała radę. Po pokonaniu łańcuchów jeszcze został do pokonania kominek.



Bez większych problemów pokonujemy go. W końcu po dwunastej zdobywamy szczyt Ostrý Roháč - 2088 m n.p.m.



Znajduje się w grani głównej Tatr Zachodnich pomiędzy Rohaczem Płaczliwym, od którego oddzielony jest Rohacką Przełęczą (1955 m n.p.m.), a Wołowcem, od którego oddziela go Jamnicka Przełęcz. Wznosi się ponad Doliną Smutną (górną częścią Doliny Rohackiej) i Doliną Jamnicką.
Jest to szczyt o nietypowej dla tego regionu Tatr budowie (ostro opadające ściany, wąska grań, skały krystaliczne – podobnie jak w Tatrach Wysokich).
Sama nazwa góry, jak tłumaczył to Matej Bel, pochodzi od słowa rogaty. Zbudowany z wielkich bloków granitu wierzchołek Ostrego Rohacza przecięty jest szczeliną zwaną Rohacką Szczerbiną. Od szczeliny tej biegnie przecinające cały masyw pęknięcie, w którym ujawniają się mylonity. Na północnej, bardzo stromej ścianie opadającej do Doliny Smutnej, istnieją drogi wspinaczkowe dla taterników. Po raz pierwszy ścianę tę przeszedł w 1908 roku Walery Goetel z towarzyszami. Zdarzały się na niej śmiertelne wypadki; w czerwcu 1911 roku zginęli tu niemieccy wspinacze Ludwig Koziczinski i Karl Jenne. Pierwszego wejścia zimowego dokonał w 1911 roku Mariusz Zaruski, Janusz Żuławski z grupą taterników.
Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, teraz schodzimy… na Rohacką Przełęcz z której pozostaje już tylko wejście na drugiego z Rohaczy zwanym Płaczliwym.
W drodze na Płaczliwy Rohacz nie ma już żadnych łańcuchów, ale jest strome podejście, które trwa w nieskończoność. Po drodze ukazuję się nam rodzinka Kamzików



Przed godziną piętnastą zdobywamy Plačlivé - 2125 m n.p.m.



Rohacz pomiędzy Rohaczem Ostrym (2088 m n.p.m.), oddzielony od niego Rohacką Przełęczą (1955 m n.p.m.), a Trzema Kopami (2136 m n.p.m.), od których dzieli go Smutna Przełęcz (1963 m n.p.m.). Jego północne, bardzo strome ściany opadają zerwą ok. 200–250 m wysokości do polodowcowego kotła Doliny Smutnej. W południowym kierunku odbiega od niego boczny grzbiet, poprzez Żarską Przełęcz do Barańca. Rozdziela on Dolinę Jamnicką od Doliny Żarskiej.
Jest to jeden z dwu szczytów Rohaczy – wyższy od Rohacza Ostrego, ale o nieco łagodniejszych kształtach.
Ze szczytu schodzimy na Smutné Sedlo położonej na wysokości 1963 m n.p.m. pokonując skalisty teren, w ciągu niecałej godziny.



Robimy dłuższą przerwę, zastanawiając się co robić dalej. Dalsza droga granią w kierunku Banówki nie ma sensu. Kierunek Žiarska chata czy kierunek Smutná Dolina?
Obieramy kierunek Smutná Dolina. Przed osiemnastą docieramy do Rohackiego bufetu. Udaje mi się jeszcze zamówić zupę grochową, chwila przerwy i ruszamy asfaltową drogą w kierunku parkingu.
Wybieramy się jeszcze w kierunek Chata Zverovka -1020 m n.p.m. Parę minut od parkingu.
Chata Zverovka (w jęz. polskim schronisko na Zwierówce), położona jest na polanie w głębi Doliny Zuberskiej, u zbiegu dolin Łatanej i Rohackiej. Ze Zwierówki rozpościera się wspaniały widok na Dolinę Rohacką. Obejmuje on panoramę grani głównej, od grzbietu Przedniego Salatyna aż po Rohacz Płaczliwy. W okolicy schroniska znajduje się stróżówka HZS (słowackiego odpowiednika TOPR-u). Na skraju polany położone są budynek leśniczówki i centrum informacyjne TANAP. Chata jest czynna przez cały rok.
Pierwszym schroniskiem, które stało u wylotu Doliny Łatanej, był domek leśników (od 1912 roku do pożaru w roku 1926). W kolejnych latach z inicjatywy Jána Ťatliaka, jednego z pionierów turystyki tatrzańskiej, wzniesiono nowe schronisko. Maťašákovą útulňa, bo tak nazwano budynek, początkowo służyła turystom tylko w sezonie letnim. Całodobową działalność wprowadzono w 1935 roku.
Podczas II wojny światowej przebywali tam członkowie sztabu I Słowackiej Brygady Partyzanckiej. Rannych ukrywano w domku umiejscowionym na stokach Skrajnego Salatyna. 9 grudnia 1944 roku miał miejsce atak Niemców na skutek którego zginęło 21 partyzantów, 16 zaginęło, a ponad 30 zostało rannych. Spłonął również magazyn żywności, co w połączeniu z trudnymi warunkami pogarszało sytuację partyzantów, którzy pozostali przy życiu. W 1945 roku odbudowano spalone przez Niemców schronisko. Obecny budynek wzniesiony został w latach 1948-1949, do dnia dzisiejszego wielokrotnie remontowany.
Tam jemy obiadokolację czyli standard vyprażany syr i hranolky. Siedzimy do późna.
Były plany na kolejny dzień, lecz mi brakuje mocy, postanawiam że wracamy…

Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Weekend majowy

Niedziela, 30 kwietnia 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 0

Duże opady śniegu i czwarty stopień zagrożenia lawinowego. Majówka w Tatrach nie zapowiadała się zbyt optymistycznie.
Ale mino tego byłem pozytywnie nastawiony, że warunki zmienią się na lepsze. Długo nie czekałem, zagrożenie lawinowe z „czwórki” spadło do „dwójki”, a śniegu szybko ubywało. Nagłe ocieplenie, niestety spowodowało podtapianie niektórych szlaków. Teraz pozostało wcisnąć się w okno pogodowe między niedzielą a poniedziałkiem i poszukać ekipy. Nie ma się co zastanawiać. Szybko się okazało że jadę z Wiolą, można by powiedzieć że tak spontanicznie. Przed czwartą bez żadnych problemów na drodze docieramy na parking w Palenicy Białczańskiej. Tak pustego parkingu jeszcze nie widziałem, dosłownie sześć samochodów. Krótka drzemka w Tojci i punktualnie o piątej ruszamy na szlak. Początkowo idziemy asfaltem, a po dwudziestu minutach marszu za Wodogrzmotami Mickiewicza skręcamy w prawo na zielony szlak w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Gdzie ten śnieg ? - zastanawiam się, przecież tyle śniegu było.



Szlak w większej części zalany jest przez pobliski potok. Jeszcze dwa dni temu w dolinach niektóre szlaki były całkowicie zalane. Po jakimś czasie ukazuje się śnieg, a kamienisto mokry szlak zamienia się w śnieżną drogę. Mijamy miejsce, gdzie parę dni temu zeszła lawina. Docieramy do rozstaju szlaków, gdzie w lewo czarny szlak prowadzi w kierunku schroniska, a prosto na Siklawę. Postanawiamy iść prosto. Po około dwudziestu minutach docieramy nad Siklawę. Dłuższa chwila na podziwianie piękna natury...



i dalej w drogę. Przed nami naprawdę strome podejście. Powoli zbliżamy się do kolejnego rozstaju szlaków, ale skracamy drogę i wychodzimy koło drewnianej chatki, która pełniła niegdyś rolę schroniska. Do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów już nie daleko, już go widać w zimowej scenerii.



Patrz… Patrz… krzyczy Wiola… zobacz... Ukazuje mi się mały łebek jakiegoś zwierzątka, chwytam aparat i na oślep robię zdjęcia. Niby to wiewiórka niby … sam nie wiem co. Małe zwinne zwierzątko…



Chyc, chyc i znika. Zrobione zdjęcia nie są zbyt wyraźne. Idziemy do schroniska zastanawiając co to było… W schronisku spędzamy dłuższy czas. Pora ruszać, chodź ciężko i można byłoby siedzieć tu do wieczora. Od schroniska w Dolinie Pięciu Stawów kierujemy się niebieskim szlakiem, przechodząc kolejno wzdłuż brzegów Przedniego, Małego i Wielkiego Stawu. Docieramy do drewnianego mostka na Potoku Roztoki nad Siklawą, gdzie w prawo szlak odbija na Wodospad nad którym dziś byliśmy, a my idziemy prosto przechodząc przez mostek i udajemy się dalej niebieskim szlakiem. Od naszej, niejako głównej drogi odchodzą szlaki na Krzyżne (żółty) a kawałek dalej na Kozi Wierch (czarny). Chwilami pojawia się słońce... Za Wielkim Stawem stajemy na następnym rozwidleniu - w lewo na Szpiglasową Przełęcz (żółto znakowana trasa). My kierujemy się dalej, chwilę wędrujemy szlakiem niebiesko-żółtym, który niebawem rozgałęzia się, gdzie żółty prowadzi na Kozią Przełęcz,



my kierujemy się dalej niebieskim. Zaczynamy zdecydowanie mocniej iść pod górę. Parę chwil później wchodzimy na plaski teren, by zejść nieco niżej i potem już znów ostro w górę. Idziemy nieco inaczej jak prowadzi szlak latem. Przed czternastą docieramy na Przełęcz Zawrat.



Przełęcz Zawrat położona jest na wysokości 2158 m n.p.m., pomiędzy Zawratową Turnią (2247 m n.p.m.) i Małym Kozim Wierchem (2228 m n.p.m.),



w grani, oddzielającej Dolinę Gąsienicową od Doliny Pięciu Stawów Polskich. Na przełęczy parę osób, tłoku nie ma. Chwila odpoczynku i pora na powrót… Schodzicie? Ktoś zapytał… Można tak powiedzieć …ale bardziej będziemy zjeżdżać …odpowiedziałem. Schodzimy kawałek, po czym kładę się na śnieg i… zjeżdżam w dół, co jakiś czas lekko hamując czekanem. Chwilę za mną Wiola. Docieramy do stromego zbocza i co teraz? Wchodząc na Zawrat przyglądałem się…. Nie ma tak źle, zjeżdżam. Na początku hamuje, ale potem już nie i zaczynam nabierać prędkości… Jest super… Po jakieś chwili, powoli wytracam prędkość i na samym końcu hamuje. Wiola za mną…. Ale była jazda…



Koniec zabawy i teraz krótkie podejście i znów lekki zjazd, ale nie jest tak spektakularny jak tamten. Po godzinie dochodzimy do schroniska. W schronisku odpoczywamy i zamawiamy po szarlotce. Jest coś koło osiemnastej pora się zbierać. Wracamy na Palenice czarnym szlakiem, zimowym wariantem. Na początku łagodnie, ale po chwili szlak staje się dość stromy. Nic nie pozostaje jak wyciągnąć czekan i zjechać w dół. Odcinek z Schroniska do rozstaju szlaków zajmuje nam około dziesięciu minut. Przed dwudziestą docieramy na parking. Znów pusty… Robimy herbatę i szykujemy się na drugi etap naszej wyprawy. W dalszym ciągu nie dawało mi spokoju, co to było za zwierzątko koło „Piątki”. Szukam w necie… znalazłem wiewiórkowatą istotkę. To Gronostaj. Co tu teraz robić? Spać się zbytnio nie chce, ale trzeba odpocząć… Dobra … przed dwudziestą trzecią ruszamy z parkingu i po ponad godzinie docieramy na parking naszej drugiej wyprawy. W aucie ogrzewanie na full. Gorąco jak przy kominku. Przykrywamy się śpiworami i zasypiamy. Po drugiej budzi nas budzik Wioli. Kominek przygasł… Trochę zimno. Trzeba rozpalić… Na termometrze w aucie dwa stopnie. Trzeba się przebrać, wychodzę na chwilę i jeszcze szybciej wracam… tam jest chyba minus dziesięć stopni. Nic nie pozostaje jak szybko wyruszyć, by się rozgrzać. Przed trzecią ruszamy na szlak. Pytanie nasuwa się samo…Gdzie jesteśmy? I gdzie idziemy? Przed nami nieco ponad siedemset metrów różnicy wzniesień do pokonania. Ruszamy czerwonym szlakiem z Przełęczy Krowiarki… Czyli już wiadomo dokąd zmierzamy?! Na Babią Górę. Czerwony szlak wprowadza nas do świerkowego lasu, od samego początku wznosząc się stromo leśnym zboczem. Po paru minutach zakładamy raki, nie jest dość ślisko, ale wygodniej się idzie.Po około godzinie docieramy na Sokolice (1367m). Na płaskim wierzchołku znajduje się platforma widokowa, która od północno-zachodniej strony podcięta jest kilkunastometrowym urwiskiem skalnym. Z Sokolicy rozpościera się panorama na północne zbocza Babiej Góry, Małą Babią Górę, Mędralową oraz Pasmo Jałowieckie, ale z powodu tego, że jest ciemno nic nie widać. W dodatku zaczyna pizgać złem. Idziemy dalej, zaczyna dominować kosodrzewina, a kilkunastominutowe podejście doprowadza do punktu widokowego na Kępie (1521m). Panorama z Kępy jest bogatsza od tej z Sokolicy. Przede wszystkim w całej okazałości odsłania się Pasmo Policy, a także Pasmo Orawsko-Podhalańskie, a w oddali także Gorce i Beskid Wyspowy. Hmm, można to sobie tylko wyobrazić. Szlak wspina się przez kolejne garby. Trasa przewija się przez wypiętrzenie Gówniaka, gdzie znajdują się silnie zwietrzałe Wołowe Skałki. Powoli budzi się dzień, a końca nie widać. Zimno… w dodatku strasznie wieje, a gęste chmury uniemożliwiają podziwianie widoków.



Końcowy fragment podejścia wyprowadza ponad ostatnie stanowiska kosodrzewiny, a następnie osiąga pod szczytowe rumowisko skalne. Prowadząc pośród głazów, kamienna ścieżka dociera do rozległego wierzchołka Babiej Góry, zwanego Diablakiem. Wschodzi słońce, chcę zrobić zdjęcia, lecz aparat odmawia posłuszeństwa… Zamarzł. Jedynie ratuje mnie aparat w telefonie.







Babia Góra (1725m) jest najwyższym szczytem Beskidu Żywieckiego, a także całych Beskidów Zachodnich. Jest to również najwyższy szczyt w Polsce, położony poza Tatrami. Pod względem wybitności, spośród wszystkich polskich szczytów, ustępuje jedynie Śnieżce. Najbardziej charakterystycznym obiektem na szczycie Diablaka jest kamienny mur, stanowiący ochronę przed wiatrem. W obrębie kopuły szczytowej znajduje się jeszcze obelisk upamiętniający wejście na szczyt arcyksięcia Józefa Habsburga, tablica pamiątkowa poświęcona Janowi Pawłowi II, a także kamienny ołtarz. Babia Góra stanowi doskonały punkt widokowy.



Znaczna wyniosłość masywu ponad otaczające pasma sprawia, że rozległa panorama roztacza się we wszystkich kierunkach. Obejmuje ona swoim zasięgiem Beskid Żywiecki z Pilskiem, Beskid Mały, Beskid Śląski, Gorce, Beskid Wyspowy, Beskid Makowski, Tatry, a także Orawę, Niżne Tatry, Góry Choczańskie i Małą Fatrę. Niestety chmury prawie wszystko zasłaniały. Nagle pojawia się widmo Brockenu...



Kiedyś wspominałem, że istnieje przesąd mówiący, że człowiek, który zobaczył widmo Brockenu, umrze w górach... Ale zobaczenie po raz trzeci „odczynia urok”, co więcej – teraz mogę się czuć w górach bezpieczny po wsze czasy... Oby tak było. Bowiem jest to moje trzecie największe i najfajniejsze widmo.



Ze szczytu Babiej Góry kierujemy się na zachód. Początek szlaku z Babiej, w kierunku Przełęczy Brona, zaczyna się polem rumowisk skalnych, niestabilnych kamiennych głazów i szczelin między nimi, ale po chwili szlak staje się dość łagodny. Wiola gna do przodu. Mnie dopada zmęczenie, bez pośpiechu, wolnym tempem zmierzam ku przełęczy. Znów pojawia się śnieg. Docieram do Przełęczy gdzie czeka Wiola. Muszę odpocząć, kładę się na ławce i nawet przysypiam. Nie jest zimno, słonko niesamowicie przygrzewa. Idziemy… mówi Wiola budząc mnie. Leniwie wstaję. Z przełęczy Brona mamy jakieś około dwadzieścia minut, które zamieniają się dla mnie w godzinę. Strome zejście, w dodatku zmrożony śliski śnieg… postanawiamy się ześliznąć… Niefortunnie zahaczam rakiem i wykręca mi stopę… W końcu jakoś docieram do Schroniska Markowe Szczawiny 1180 m n.p.m.Schronisko zostało wybudowane z inicjatywy prezesa Oddziału Babiogórskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (później PTT) dr. Hugona Zapałowicza. Jego otwarcie nastąpiło 15 września 1906. W 1922 odbyła się pierwsza rozbudowa schroniska. Kolejne rozbudowy w latach 1925, 1926, 1931 i 1934 uczyniły obiekt przestronnym i nowoczesnym. Na przełomie maja i czerwca 2007 dokonano całkowitej rozbiórki pierwszego schroniska. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom stary obiekt został częściowo zachowany i przeniesiony do skansenu w Zawoi jako zabytek, lecz po decyzji wojewódzkiego konserwatora zabytków dokonano jego całkowitej likwidacji. Na miejscu rozebranego schroniska powstał nowy obiekt otwarty dla turystów 21 listopada 2009. Jest to dwukondygnacyjny budynek murowany z cegły, a od zewnątrz wykończony kamieniem. Chwila w schronisku i ruszam dalej, Wiola jeszcze chwile zostaje w schronisku, po czym mnie dogania. Niebieski szlak do samych Krowiarek prowadzi płaską drogą . Jest to poniekąd ulga dla mojej stopy. Przed jedenastą docieramy na parking. Długa przerwa i powoli udajemy się w stronę domu. Majówka prawie udana. Prawie… gdyby nie moja kontuzja to pewnie wrócilibyśmy na Babią, na zachód… Będzie trzeba to powtórzyć…
Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Zadni Granat

Sobota, 1 kwietnia 2017 · dodano: 13.04.2017 | Komentarze 0

Fajnie byłoby pojechać znów w Tary… Z niedowierzaniem patrzyłem na prognozy …. Słońce i bezchmurne niebo. Hmm… Czyżby kolejny weekend pięknej, słonecznej pogody przede mną ? A do tego wysyp krokusów. Oj będzie ludzi, ale nie mam zamiaru pchać się w doliny. Pozostaje zebrać tylko ekipę i obrać kierunek kolejnej wyprawy. Tym razem pojadą ze mną Ania i Wiola. Wyjeżdżamy po północy, by o trzeciej zameldować się w Brzezinach. Jeszcze się nie znudziło. Ruszamy, idziemy ciemnym lasem - w końcu w nocy jest ciemno. Mijamy cztery drewniane mostki, Psią Trawkę i przed godziną piątą meldujemy się przy schronisku Murowaniec.



Wygląda jak mroczne zamczysko… Wchodzimy do środka, rozkładamy się na korytarzu z innymi, bo stołówka jest jeszcze zamknięta. Poranne śniadanie, dłuższa chwila odpoczynku i przed szóstą ruszamy dalej. Robi się coraz jasnej, budzi się dzień,



a my wędrujemy na Czarny Staw Gąsienicowy. I znów staję przed nim. Jakieś Deja vu…? Znów podziwiamy Orlą Perć...



Kościelisko i Karb którym tydzień temu wchodziliśmy…Z Czarnego Stawu (1624 m) powinniśmy się kierować niebieskim szlakiem, który prowadzi wokół stawu. My, po prostu, przechodzimy środkiem zamarzniętego stawu. Po przejściu stawu podchodzimy do skalnej ściany,dziewczyny skręcają w lewo, gdzie za nią zaczyna się strome podejście. Ja zostając trochę w tyle postanawiam iść w prawo, atakując nieco łagodniejsze zbocze. Śnieg jest dość mocno zmrożony, to odpowiednia pora na założenie raków.
Spotykamy się przy rozwidleniu szlaków, w prawo niebieski szlak odchodzi na Zawrat, a w lewo szlak żółty prowadzi na różne miejsca Orlej Perci. Po chwili dochodzimy do Zmarzłego Stawu Gąsienicowego, który położony jest na wysokości 1788m n.p.m. Jego powierzchnia wynosi zaledwie 0,28 hektara, a głębokość 3,7 metra. Zimą Staw w całości zamarza ( tak jak większość tatrzańskich stawów), a kra na jego powierzchni często się utrzymuje do późnego lata. Na wierzchołkach szczytów zaczyna królować słońce, a my pozostajemy w cieniu gór.



Tymczasem przechodzimy koło stawu i znów pniemy się ku górze. Dochodzimy do kolejnego rozwidlenia. Tym razem w prawo odchodzi żółty szlak na Kozia Przełęcz, my jednak podążamy w lewo zielonym szlakiem, który dalej prowadzi w górę. Zaczyna jakoś dziwnie wiać. Chwilami nawet dość mocno. Osiągamy dno górnego piętra Koziej Dolinki. Przed nami potężne czarne ściany pokryte gdzieniegdzie śniegiem. Robi wrażenie. Nasz zielony szlak odbija nieco w lewo, a czarny prowadzi wprost na Źleb Kulczyńskiego. Szlak od samego początku daje popalić, momentami dość strome podejście.



Chwilami wieje bardzo mocny wiatr. Kroczymy po wydeptanych w śniegu stopniach, choć czasem one nic nie dają. Zamarznięty śnieg wymusza męcząca wspinaczkę. Chyba jesteśmy pierwsi na szlaku, ani przed nami, ani za nami nikogo nie ma. Czym wyżej tym większe zmęczenie, ale ładne widoki wynagradzają wszystko. Widać nawet Babią Górę i Pilsko,



no prawie całą Orla Perć, Świnice, Kościelec oraz Czarny Staw Gąsienicowy po którym niedawno szliśmy.



Ostatni odcinek podejścia bardziej przyjemniejszy. Idziemy wśród wystających skał. Pod samym wierzchołkiem zielony szlak, którego oznaczeń nie było widać, łączy się z czerwonym szlakiem. Orlą Percią. Pozostaje już tylko króciutki odcinek łatwego podejścia, na najwyższy szczyt Granatów. Jest koło dziesiątej… Zadni Granat 2240 m n.p.m. zdobyty!



Pierwszymi udokumentowanymi zdobywcami szczytów Granatów zimą byli Henryk Bednarski i Stanisław Zdyb 29 marca. Kurczę, parę dni przed nami… ale to było w 1908 roku, a teraz jest 2017. Wiatr na szczycie ucicha. Cisza… ani jednej chmurki, a widoki takie że nie wiadomo gdzie patrzeć.



Z daleka widać nawet Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów. I nawet pokazał się ptaszek, chyba ten sam co tydzień temu na Kościelcu.



Robimy przerwę. W planach jest przejście całej grani Granatów, ale czy to się uda? Zobaczymy. Zimą nieco inaczej ścieżka prowadzi, jest dość stromo, a chwilami nie ma śniegu i trzeba wspinać się po skalach. Dziewczyny zostały, ja idę sprawdzić jak wygląda dalsza droga. Idę jeszcze kawałek…



Nie ma co, nie wiem czy dziewczyny dałyby radę. Góry nie uciekną, a wrócić można zawsze. Pomagając Ani wracamy na Zadni Granat, gdzie czeka już Wiola. Postanawiamy jeszcze chwile posiedzieć i rozkoszować się widokami.Przed dwunastą schodzimy tą sama droga co wchodziliśmy. Znowu zaczyna wiać. Nieco niżej szczytu nagle słychać krzyki, myślę, że coś się stało lub ktoś sobie po prostu krzyczy. Chwile później słychać śmigłowiec, okazało się podczas zjazdu Zawratowym Żlebem narciarz skiturowy uderzył w skały.



Tymczasem my schodzimy. Schodzenie jest o wiele trudniejsze niż wchodzenie.Jeszcze podczas wchodzenia stok był w cieniu, a teraz cały jest w mocnym słońcu. Śnieg jest mokry… grząski, a nogi się zapadają. Niby górna warstwa jest dość twarda, ale pod spodem jest miękko. Zaczyna się walka o przetrwanie. Co chwilę ktoś się zapada. Trzeba pomagać, bo samemu ciężko wydostać zakleszczoną i wykręconą nogę z mokrego śniegu.
Mnie też się parę razy zdarzyło. Zjazd z czekanem był najlepszą opcją…



Co prawda, potem cały tyłek mokry, ale co tam, ważne ze jest frajda, a z drugiej strony … nie było wyjścia, albo wykręcać nogi, albo mieć mokry tyłek. W końcu docieramy do Koziej Dolinki, a potem już na Zmarzły Staw, gdzie wiatr ustaje. Tam postanawiamy zrobić sobie odpoczynek i po prostu poleżeć. Słońce tak grzało, że można było śmiało się rozebrać i opalać się. Spędzamy tak dobrą godzinę… Znowu słychać śmigłowiec, znów coś się stało. Okazało się, że przy zejściu z Zawratu ktoś dostał kontuzji kolana, jak podała kronika TOPR-u … Niestety jest już po piętnastej i trzeba było się zbierać, choć jest tak przyjemnie I jeszcze by się zostało.Schodzimy, przechodzimy przez Czarny Staw Gąsienicowy, ale trzeba zwiększyć czujność, miejscami jest dość roztopionego śniegu i można wpaść w paro centymetrową kałużę.



Nam się udaje, ale narciarz który nas mijał wylądował z jednej z nich. Dochodzimy do schroniska… a w nim zamawiamy coś ciepłego do zjedzenia. Jakoś mi się przysypia.. Już nikomu się nic nie chce, a do auta jeszcze dobre półtora godziny drogi…. Jakoś przed dziewiętnastą docieramy do Tojci...


Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Wiosenny Kościelec, w zimowej scenerii

Sobota, 25 marca 2017 · dodano: 07.04.2017 | Komentarze 0

Zima co prawda się już skończyła, ale tylko kalendarzowa, a w Tatrach dalej leży sporo śniegu.
No i w końcu się udało. Po prawie dwóch miesiącach przerwy wybrać się w góry -moje Taterki . Zawsze coś stało na drodze - jak nie choroba, to jakieś ekstremalne warunki pogodowe nie pozwalały się wybrać.
W ten weekend prognozy pogodowe zapowiadają … słoneczko.
Więc nie ma co czekać, zbieram ekipę. Namawiam Krzyśka…, Wioli nawet nie trzeba się pytać, bo ona zawsze chętna. W naszej ekipie pojawia się nowa osoba - Ania.
No to w drogę… Po czwartej docieramy na parking, tym razem do Brzezin… Przed piątą wchodzimy na czarny szlak.
Droga przez Dolinę Suchej Wody na Halę Gąsienicową cały czas wiedzie gęstym lasem. Wydaje się niezwykle bezpieczna w zimie - brak zagrożenia lawinowego. Ale nie dlatego tędy idziemy …, celowo wybraliśmy ten szlak, w końcu ile można chodzić przez te Kuźnice.
Mijamy budkę TPN-u, jest jeszcze zamknięta, w sumie komu chciało by się tu siedzieć tak wcześnie rano,myślę że nawet zimą jest zamknięta.
Wkraczamy do lasu, maszerujemy lekko pod górę szeroką, bitą kamieniem drogą. Przechodzimy obok ciekawych czerwonych głazów. Kiedyś się zastanawiałem kto je pomalował… ale to glony nadają im taką barwę.
Obok nas szumi potok Sucha Woda. Co ciekawe, koryto czasami znika - woda wtedy płynie pod ziemią (stąd nazwa). Po drodze mijamy kilka drewnianych pomostów. Coraz więcej śniegu i chwilami dość ślisko. Po około czterdziestu minutach osiągamy
Psią Trawkę (1185 m), gdzie czarny szlak krzyżuje się z czerwonym.
My idziemy dalej czarnym szlakiem w kierunku Hali Gąsienicowej. Powoli robi się coraz jaśniej. Na chwilę las znika i ukazuje się Świnica.



Ach ta Świnia… Droga staje się trochę bardziej stroma. Trochę mi się dłuży, ale jakoś bez większych problemów przed siódmą docieramy do Murowańca. Można rzec, że jesteśmy pierwsi w schronisku. Chwile potem ktoś się krząta zaspany, a my ładujemy baterie na ciąg dalszy wyprawy.
W pół do ósmej ruszamy w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Dość szybko docieramy, chyba w piętnaście minut. Przed nami ukazuje się zamarznięty Czarny Staw Gąsienicowy, Orla Perć, a w tym Kozi Wierch, Kozia przełęcz, Granaty,



Kościelec i …
I stromizna w żlebie na Karb, opadającym w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego.



Jest imponująca.
Chyba u niektórych pojawiło się małe przerażenie. Bo tędy zamierzamy iść.
Podobno średnie nachylenie żlebu to około 35′, a najbardziej strome miejsce jest kilkadziesiąt metrów pod przełęczą.
Niestety jest to teren, który bywa lawiniasty. Jest dość wcześnie, więc zejście lawiny jest raczej znikome. Przechodzimy kawałek przez zamarznięty staw i zaczynamy podejście na Karb. Na początku idzie się fajnie, wydeptane ślady ułatwiają podejście.



Ale czym wyżej tym coraz trudniej, a ślady jakby chwilami zanikają. Pod koniec żleb się zwęża, jeszcze chwila i po dobrej godzinie osiągamy Karb.
Przed nami już tylko „prosta” na Kościelec.



Chwila na oddech i dalej ruszamy w drogę.
Początkowo idziemy lewą krawędzią Kościelca,po pewnym czasie skręcamy w prawo i zaczynamy nabierać prędkości.Nie no miało być wysokości, a wędrówka staje się coraz bardziej wymagająca. Krzysiek z Anią pognali do przodu. Ja z Wiolą idziemy swoim tempem. Przechodzimy nad progiem skalnym, który latem sprawia podobno duże trudności. Za naszymi plecami grzbiet małego Kościelca.



Szczyt coraz bliżej.
Mijamy pochyle skalne, płyty, które miejscami są pokryte lodem więc trzeba uważać. Ale bez większych problemów pokonujemy. Ogólnie cały szlak na Kościelec nie sprawia nam większych problemów, a jedynie moja kondycja daje mi popalić, ale nawet nie pomyślałem żeby się poddać, nie jest to w moim stylu. Ale w końcu dochodzimy do punktu kulminacyjnego naszej wyprawy. Jeszcze tylko wąska ścieżka blisko przepaści, która doprowadza pod ostatnią ścianę. Trzeba się wspiąć… i zrobić jeszcze parę kroków i …



przed jedenastą zdobywamy Kościelec 2 155 m n.p.m. w zimowej scenerii…, gdzie reszta ekipy już na nas czekała.
Widoki piękne, słonko góruje nad okolicznymi szczytami. Świnica prezentuje się naprawdę „świńsko”, ten jej świński charakterek…



Kozi Wierch czy Granaty… po prostu bajka.
Seria zdjęć...



O i ptaszek, a nawet dwa.



Jak byłem latem też taki był, ciekawe czy to ten sam. Pewnie są stałymi bywalcami tej górki i żebrzą o jedzenie, nic sobie nie robiąc z ludzi i przechadzają się po wierzchołku Kościelca. Pobytu na Kościelcu nie mogliśmy jednak przeciągać w nieskończoność . Ja bym tu mógł zostać jeszcze długo . Ania z Krzyśkiem zaczynają schodzić,robi się im zimno. My z Wiolą jeszcze chwilka, jeszcze momencik. Ale nadchodzi ten czas kiedy trzeba schodzić. Powrót nie sprawia nam żadnego problemu. Skalną ścianę pokonujemy bokiem, jedynie przy skalnych płytach trzeba było chwilę się zastanowić…
Przed Karbem gdzie już na nas czekają zmarzluchy, postanawiamy z Wiolą skrócić drogę i w stronę Doliny Gąsienicowej (w kierunku Zielonego Stawu Gąsienicowego)



zjechać w dół asekurując się czekanem. Fajna zabawa. Zjeżdżamy w dół… a reszta ekipy idzie w dół na spotkanie z nami.
Idziemy już razem w kierunku Zielonego Stawu Gąsienicowego. Po drodze mijamy Długi Staw i Kurtkowiec, następnie Zielony Staw i Litworowy Staw. Wszystkie one prezentują się świetnie, zwłaszcza kiedy nie zdążyły ukryć się pod taflą śniegu i lodu. Można sobie to teraz tylko wyobrazić.
Za plecami nasza dzisiejsza zdobycz.



Robi się małe przetasowanie, dziewczyny pognały na przód, a my z Krzyśkiem obserwujemy latającego w kółko Sokoła.



Dalej czeka nas już tylko schronisko Murowaniec, a w nim odpoczynek i długi powrót do Brzezin...



Kategoria Góry, Tatry