Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 46545.42 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.38 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:744.35 km (w terenie 205.00 km; 27.54%)
Czas w ruchu:52:03
Średnia prędkość:14.30 km/h
Maksymalna prędkość:76.10 km/h
Suma kalorii:2235 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:74.44 km i 5h 12m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zmiana aresu

Niedziela, 13 maja 2018 · dodano: 13.05.2018 | Komentarze 0


Zapraszam na nowy blog o moich podróżach

Górskie wyprawy Garego 






Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Veľký Rozsutec 1610 m n.p.m.

Sobota, 9 grudnia 2017 · dodano: 19.12.2017 | Komentarze 0

Nadszedł kolejny weekend... Byłem tak zdesperowany, że mało mnie interesowało jakie warunki będą panowały w górach, ważne by jechać, nie koniecznie w Tatry. Tym razem padło dość nie typowo. Malá Fatra. Pogoda nie była jakaś super w prognozach, ale chciałem jechać i już. Jak małe dziecko chcę i nic mnie nie powstrzyma... Ekipa zebrana w moment. Jedziemy !. Trzy osoby ruszają w drogę. Wyjazd przed trzecią i kierunek na miejscowość Terchová- Biely Potok.
Przyjeżdżamy przed szóstą, chyba trochę za wcześnie. Ciemno, zimno... Pizga złem. Postanawiamy utnąć sobie małą godzinną drzemkę. Można by tak spać do południa..., ale trzeba ruszać.
Wyruszamy wpół do siódmej, spod hotelu Diery, na niebieski szlak.
Idziemy w zimowej scenerii...



Jeszcze dwa dni temu była tu lawinowa trójka i śniegu po pas, a teraz ledwo sięga do kolan. Szlak jest przetarty więc problemów nie ma. Wchodzimy w Jánošíkove Diery, w wąwóz. Przechodzimy przez metalowe kładki i dochodzimy do rozejścia wąwozów. W lewo szlak prowadzi ma Nové diery, a w prawo gdzie podążamy Dolné diery. Dużo tu drewnianych kładek i kilka łatwych drabinek.



Wąwóz nie należy do zbyt trudnych. Po około trzydziestu minutach może więcej dochodzimy do Podžiar 715 m n.p.m. gdzie kończą się Dolne Diery. Tu robimy większą przerwę. Jest tu mały bufet, ale niestety zamknięty,



być może tylko w okresie zimowym, trudno powiedzieć. Ruszamy dalej.



Przed nami kolejny wąwóz, nieco trudniejszy podobno najtrudniejszy. Zapomniałem dodać, że kilka lat temu tu byłem i nie uważam, żeby był aż tak trudny. Ale zima, to co innego.



Pokonujemy wiele kładek i drabinek co kolejna to dłuższa. Czasami większość dróg biegnie wzdłuż potoku i trzeba uważać by nie wykąpać się w nim. Korzenie, liście i chwilami ślisko.



W końcu docieramy do polany Medzirozsutce 1200 m n.p.m. i tu robimy kolejna przerwę. Drogowskaz pokazuje, że niby godzina piętnaście na Veľký Rozsutec.



Stąd powinno widać Malý i Veľký Rozsutec. Powinno, bo mgła towarzyszy nam od samego rana. Jest po dwunastej, ruszamy dalej.



Teraz zaczyna się podejście i ciągnie się w nieskończoność. Jak zawsze mam z tym problem, walka z oddechem. Dlatego podejścia mam tak słabe. Idę cały czas z tyłu, można powiedzieć zamykam lub pilnuje tyłów. Chwilami doganiam resztę, ale tylko dlatego bo na mnie czekają. W końcu wchodzimy... można powiedzieć, że wchodzimy na grań. Dookoła biało, ze śniegu i mgły, widoczność kilkumetrowa, czasem kilkunastometrowa.



Trawersujemy strome zbocza, gdzie nie widać nic. Tylko otchłań. Śnieg zlewa się z mgłą, nie wiadomo gdzie jest granica.



Z jednej strony super, z drugiej przerażające... Idziemy.... Idziemy. Po chwili wyłania się jakaś Góra.



Czy to już? Chyba nie. Cały czas idziemy niby przetartym szlakiem, czasem po głębokich śladach butów, czasem gdzieś wyłoni się znak szlaku. Czyli dobry to znak, że jesteśmy jeszcze na szlaku. Co jakiś czas muszę stanąć, chwilę odpocząć, złapać oddech… i iść dalej. Czasem dopadają mnie jakieś takie myśli po co się męczyć, czy po prostu nie zawrócić. Ale jestem zbyt blisko by się poddać. Więc idę dalej... Na ile sił wystarczy. Pod koniec trzymamy się już razem, każdy ma się na widoku. Dochodzimy do drogowskazu... To chyba już. Zaraz będzie szczyt. Jeszcze jakiś łańcuch zatopiony w śniegu i jeszcze jeden nad przepaścią. Czasem są obawy, lekki kontrolowany strach. Co faktycznie będzie jak polecę... Czasem balansuje się na granicy... jest adrenalina. Jest to strach, nie jakiś paniczny, ale całkowicie opanowany... Jeszcze przepaść, gdzie też nic nie widać co czeka na dole i jeszcze parę kroków i zdobywam Veľký Rozsutec 1610 m n.p.m.



Jest około czternastej trzydzieści, więc tylko chwila na szczycie. Parę zdjęć i trzeba uciekać.



Zbliża się piętnasta. Pada propozycja by schodzić innym szlakiem, ale stanowczo odradzam... Nie znamy tego szlaku, który biegnie ostro w dół,zabezpieczony łańcuchami. Może się okazać, że będzie trzeba zawrócić... Lepiej wracać tym szlakiem, który już się zna. Takie jest moje zdanie. Mogę się mylić... Jesteśmy chwilę na szczycie, tu zakładamy raki. Trochę wieje. Aż ręce zaczynają marznąć. Jakby ktoś gorąca woda lał, udaje mi się je rozgrzać.
Schodzenie idzie szybciej, trzymamy się razem. Robi się coraz ciemniej. Idziemy ta samą drogą co przyszliśmy. Po półtorej godzinie dopada nas ciemność. Dochodzimy do miedzy Medzirozsutce i robimy biwak... Ale krótki. Coś zjeść napić się by mieć energię na kolejny etap naszej wędrówki. Jest koło szesnastej trzydzieści. Ruszamy już w całkowitych ciemnościach, tylko czołówki oświetlają nam drogę. Zaczyna robić się ciekawie, powoli wchodzimy w tereny Dierów. Dochodzimy do Tesnou Rizňou. Tu robimy chwilowy postój. Według drogowskazu mamy jakieś półtora godzinny, do Białej wody. Hmm...Niby blisko, a jednak kawałek. Schodząc wąwozem wzdłuż potoku mijamy łańcuchy,



stalowe liny i pierwsze drabinki.



Wszystko to co mieliśmy po drodze jak szliśmy do góry. Drabinki i całe żelastwo pokryte jest lodem, trzeba bardzo uważać. Drabinek nie ma końca. Pokonanie jednej drabinki zajmuje trochę więcej czasu niż zwykle. Co jedna to dłuższą.Ale nie narzekam. Trzeba jeszcze uważać, żeby nie wpaść do strumyka, bo brzegi też mają śladowe ilości lodu. Czasem nawet udaje się zamoczyć buty. Przed dwudziestą docieramy na parking do auta. Tu już można się zrelaksować. Dwunastogodzinna wyprawa zakończona sukcesem. Nie jestem aż tak zmęczony, ale nad kondycją w końcu trzeba popracować. Zawsze kończy się na obietnicach. Może od jutra wezmę się w końcu w garść, ale dziś jeszcze po drodze do domu odwiedzimy McDonalda. To już tradycja...
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Babia Góra 1725 m n.p.m.

Sobota, 4 listopada 2017 · dodano: 15.11.2017 | Komentarze 0

W Tatrach od prawie tygodnia ostro sypie śniegiem. Pojawia się pierwszy komunikat lawinowy. Pierwszy stopień zagrożenia lawinowego, który po paru dniach wzrasta na „dwójkę’’. Zbliża się weekend. Zagrożenie jednak spada do „jedynki”.
Pora przywitać zimę, choć już dwa tygodnie temu śnieg już był i chwilami były warunki zimowe. Zbiera się ekipa…
Artur proponuje Krzyżne, Granaty… Ale warunki chyba nie są jeszcze takie rewelacyjne. Z drugiej strony chciałem coś lajtowego zrobić. Pomysł jakoś ucicha… A może tak wschód na Babiej Górze?
Artur się zgadza, namawiam jeszcze innych… Patryk bez namysłu – jadę, mimo że będzie na niej w tym roku po raz szósty lub więcej. Ekipa jest, więc w drogę.
Ruszamy z Patrykiem po północy, przejeżdżając przez Katowice i zgarniając Artura po drodze. W końcu przed trzecią jesteśmy już na Krowiarkach. Mamy sporo czasu, więc nie ma co się spieszyć. Chwilę po trzeciej z dobrymi humorami ruszamy na czerwony szlak w kierunku szczytu. Pokonujemy początek szlaku,od razu kamienne schody, ale nawet mi to w miarę idzie… spokojne tempo…?
Może dlatego. W sumie dużo czasu mamy. Po godzinie docieramy na Sokolicę 1367 m n.p.m. Chwila odpoczynku… W sumie dłuższa chwila, ale i tak chowamy się w kosówce, bo na otwartej przestrzeni dość wieje. Pora ruszać dalej …
Czym wyżej tym więcej śniegu , w dodatku zmrożonego. Nie ma takiej tragedii, wiec raków nie trzeba ubierać.
Dochodzimy do Kępy 1521 m n.p.m., tu też chwila przerwy i dalej w drogę. Jestem tu po raz trzeci i dalej nie wiem ile trzeba pokonać wzniesień by dojść na szczyt. Jedno, drugie wzniesienie, końca nie ma. Za nami robi się już magicznie.
Żółto-czerwono-pomarańczowe niebo.



Jest koło szóstej, dochodzimy na Babią Górę 1725 m n.p.m. Nawet specjalnie nie jestem zmęczony.
Na szczycie już trochę ludzi,prawie wszyscy z aparatami, którzy szykują się na przedstawienie. Z jednej strony księżyc,



z drugiej dywan chmur i Tatry z daleka.



Może nie jestem w Tatrach, ale przynajmniej je widzę. Chwilami pojawiają się chmury... żeby tylko nie zasłoniły całego przedstawienia, które zaczyna się koło szóstej trzydzieści. W końcu się zaczyna.



Słońce powoli wyłania się znad horyzontu. Chwilami chmury zasłaniają cały wschód, ale dają niesamowity efekt…



Po prostu wow… Po całym przedstawieniu wspólnie postanawiamy że wracamy. Wracamy tym samym szlakiem i już około dziewiątej jesteśmy z powrotem na Krowiarkach.
Pada propozycja… może Tatry…? Może gdybym nie był kierowcą… to może bym pojechał…
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Sedielko 2372 m n.p.m.

Niedziela, 15 października 2017 · dodano: 27.10.2017 | Komentarze 0

Noc jakoś zleciała, jakoś ją przetrwałem... Następnym razem biorę śpiwór.
Przymusowo pobudka przed siódmą, a jeszcze by się chciało pospać. Chwila na zebranie się i szybko na wschód słońca...
Coś pięknego...



No to w drogę. Ze Zbójnickiej chaty ruszamy po ósmej kierując się żółtym szlakiem, który prowadzi na Czerwoną Ławkę. Na początku idziemy kamiennym chodnikiem prawie po płaskim terenie. Sebastian po jakimś czasie znika nam z oczu. Po jakimś czasie szlak opada i prowadzi w kierunku Siwych Stawów.



Od Stawów szlak prowadzi już po większych płytach skalnych, który pnie się w górę.
Postanawiam odpocząć. Słonko już mocno przygrzewało, więc jak tu nie skorzystać z okazji... Dłuższa przerwa. Po dłuższym odpoczynku pora ruszać dalej. Mozolnie pniemy się w górę... Po jakimś czasie szlak skręca w lewo i do pokonania mamy jeszcze stromy źleb. Wspinamy się przez piarżyska i głazy, dochodzimy do łańcuchów i klamer. Jest coś koło wpół do dwunastej. Dzieli nas parę metrów do Czerwonej Ławki. Ale zanim wdrapiemy się po klamrach ubieramy uprzęże, raki i inny sprzęt potrzebny do zabawy. Do zabawy? Hmm… Wspinamy się po klamrach i po raz drugi zdobywam tym razem zaśnieżone Priečne sedlo 2352 m. n.p.m.



Po drugiej stronie śniegu sporo. Z przełęczy mamy piękne widoki na Dolinę Zimnej Wody, Łomnice czy Durny szczyt.



Warunki trudne, łatwiej byłoby wchodzić niż schodzić, łańcuchy po części zakopane w śniegu. No nic pora na zabawę... Postanawiam że zrobimy sobie zjazd... Nie z czekanem tylko na linie. Nie ma żadnego problemu by znaleźć dogodne miejsce na stanowisko do zjazdu.



W sumie robimy trzy prawie trzydziestometrowe zjazdy w dół. Końcówkę pokonujemy asekurując się już czekanem. I tak po trzynastej dochodzimy do Razcestie pod Sedielkom 2140 m n.p.m.,



gdzie robimy kolejną przerwę.
Pora ruszać dalej, jeszcze spory kawałek przed nami. Wkraczamy na zielony szlak, w prawo szlak prowadzi do Téryego chaty, a w lewo na Sedielko. Jest zbyt późno by iść jeszcze do Terinki, więc od razu kierujemy się na przełęcz… Według znaków mamy czterdzieści pięć minut. Początek szlaku już pnie się ku górze. Wchodzimy na próg doliny, za którym leży
Modré pleso - Lodowy Staw, 2192m n.p.m.jest to najwyżej położony staw tatrzański.



Szlak wiodący zakosami po usypisku kamieni. Zabezpieczony drewnianymi belami które zabezpieczają osuwanie się piargów. Ale i tak zaczyna się śnieg i trzeba zakładać raki.
Końcówka bardzo stroma i wykańczająca… Zaczyna się walka z samym ze sobą, chce być już na przełęczy,



a tu jeszcze trzeba pokonać dobre parę metrów.
Udaję się, po piętnastej staje na najwyżej położonej tatrzańskiej przełęczy Przełęcz Lodowa - Sedielko 2372 m n.p.m.



Przełęcz położona w głównej grani Tatr pomiędzy Małym Lodowym Szczytem (Široká veža, 2461 m), a Lodową Kopą (Malý Ľadový štít, 2602 m). Zachodnie stoki spod przełęczy opadają do Doliny Zadniej Jaworowej, wschodnie do Dolinki Lodowej – odgałęzienia Doliny Małej Zimnej Wody. Na przełęczy jesteśmy parę chwil, trzeba schodzić, mamy przed sobą dobre cztery godziny, a chcemy przed zmierzchem zejść jak najniżej.
Z przełęczy schodzimy o szesnastej i kierujemy się w stronę Doliny Jaworowej (Javorová dolina).
Zejście jest nieco mozolne. Wijąca się zakosami stroma ścieżka nadal jest pokryta odłamkami kamieni.



Po dłuższym czasie podłoże staje się mniej sypkie, ale dalej nierówne i kamieniste. Po zejściu na dno najwyższego tarasu Doliny Jaworowej na krótkim odcinku szlak robi się bardziej poziomy, po czym znów następuje bardziej strome zejście. Docieramy w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego (1878m), otoczonego złomami skalnymi, nad którym wznoszą się niemal półkilometrowe skalne ściany Jaworowego.
Ścieżka staje się wygodniejsza, mniej stroma, dopada nas zmrok.
Szlak biegnie przez las, potem znów przez kosówkę, a potem polanę, a potem znów las. Droga nie ma końca. Nagle coś zaszeleściło w ciemnościach. Pierwsza myśl? Niedźwiedź… Zmęczenie i wyobraźnia sprawiała nam figle. Na całe szczęście nic się nie wyłoniło.
Ścieżka staje się stopniowo coraz szersza, w końcu przemienia się w szeroką drogę .
Docieramy do rozejścia szlaków (w prawo odchodzi niebieski do Koperszadów Zadnich i na Przełęcz pod Kopą), to znak, że do Javoriny (Jaworzyna Spiska) zostały nam jeszcze tylko pół godziny. Dolina ta jest naprawdę długa, więc, mimo iż technicznie zupełnie łatwa, wymaga sporego nakładu sił. Jest przed dwudziestą pierwszą, ostatkiem sił docieramy do Javoriny. Wszystko byłoby super, gdyby auto stało tu, a nie na Łysej Polanie. Jestem tak zmęczony, że byłbym skłonny zapłacić żeby mnie ktoś zawiózł. Dzwonię do Sebastiana, „Jesteśmy w Javorinie i robimy przerwę”… „czekajcie zaraz będę!”. Piętnaście minut później pojawia się Sebastian, istne wybawienie, daje mu kluczyki od auta i po dłuższej chwili przyjeżdża…
A co do doliny… Dolina Jaworowa (słow. Javorová dolina),Kiedyś tereny Doliny były po zakończeniu I wojny światowej punktem spornym pomiędzy Polską a Czechosłowacją. Krótko, bo od 1938 r. należały do Polski, ale po wybuchu II wojny światowej III Rzesza zwróciła je Republice Słowacji. Od 1993 roku po rozpadzie Czechosłowacji, tereny te należą do Słowacji.
Ciekawostka: w XIX wieku w Dolinie Jaworowej został założony, przez jej ówczesnego właściciela Christiana Hohenlohe wielki zwierzyniec, który ogrodzono płotem. Sprowadzono tu m.in.: koziorożce z Alp, jelenie z Kaukazu i Ameryki, żubry i bizony.
W Dolinie Kołowej prowadzone były prace górnicze: wydobywano rudy miedzi i srebra, a w Dolinie Świstowej Jaworzyńskiej – rudę żelaza, w 1759 r. założono w Jaworzynie hutę.
Dolina pochłonęła ofiary. W 1908 roku na Małym Jaworowym zginął legendarny przewodnik i ratownik tatrzański Klimek Bachleda, a w pobliżu Żabiego Stawu, w roku 1925 rozegrała się tragedia rodziny Kaszniców.

Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Východná Vysoká 2429 m n.p.m.

Sobota, 14 października 2017 · dodano: 24.10.2017 | Komentarze 0

Ostatnie tygodnie otwartych szlaków na Słowacji, aż kusi by pojechać jeszcze. Ale ostatnie dni nie były zbyt sprzyjające wyprawom… Wiatr, w dodatku opady śniegu. Śnieg?! Super by było zrobić coś w wysokich Tatrach na Słowacji w warunkach zimowych.
Myślałem już o tym w czerwcu jak otwierali szlaki, gdzie zalegały jeszcze duże ilości śniegu, ale jak zwykle pogoda…
Zbliża się powoli weekend. Wow, prognozy zapowiadają piękny weekend, czy to możliwe? Proponuję znajomym wyjazd dwudniowy.
Zrobić tę drogę w dwa dni i to w warunkach jesienno-zimowych?! Byłoby to dobrym wyzwaniem i super sprawą…
Udaje się, zbieram ekipę… Nowi i stary bywalcy.
To w drogę. Wyjazd po pierwszej i kierujemy się tym razem na Łysą Polanę. Na miejscu jesteśmy po czwartej, zostawiamy auto na słowackim parkingu i przed piątą ruszamy na szlak.
Przed nami długa, bo pięciogodzinna wędrówka. Wchodzimy na niebieski szlak, Bielovodská dolina, gdzie na początku wędrujemy po płaskim terenie. Mijamy dużą polanę Biała Woda, tu podobno widać Niżne Rysy, Wysoką i masyw Młynarza. My jedynie widzimy to co nam czołówka oświetli.
Dawniej polana wypasana była przez polskich górali i znajdowało się na niej wiele szałasów. Jednak w 1879 roku cała polana wykupiona została przez księcia Christiana Hohenlohe, który to zlikwidował pasterstwo, a polanę przeznaczył do celów myśliwskich.



Podążamy dalej lasem. Szlak zaczyna się wznosić. Po dość długiej wędrówce docieramy na Polanę Wysoką, gdzie znajduje się małe obozowisko taternickie. Robi się coraz jaśniej. A droga się ciągnie w nieskończoność.



Po jakimś czasie wchodzimy na próg Doliny Litworskiej. Ukazuje się Litworowy Staw.



Widoki są przepięknie… Za stawem szlak prowadzi dość stromym i kamienistym zboczem. Pierwszy gość na drodze, to Kamzík.



Zaciekawiony obecnością ludzi, ale szybko lekceważy nas i dalej wcina trawkę.
W końcu po dobrych paru godzinach docieramy do Zmarzłego Stawu. Ten staw jest idealnym miejscem na odpoczynek. Słonko już grzało mimo ze było chłodno, kładę się na kamień i ucinam sobie krótką drzemkę…
Sebastian postanawia odłączyć się od nas i idzie sam.
Teraz czeka bowiem ostatni najbardziej wymagający meczący odcinek trasy. Tutaj zaczyna się krajobraz zimowy. Pora zakładać raki. Ale chwila jak się je zakłada? Dawno tego nie robiłem. Oczywiście żart. Zakładamy i ruszamy w drogę. Trawersując kamienno-śnieżne zbocze docieramy do rozstajów szlaków Zamrznutý Kotol 2089 m n.p.m. W lewo odchodzi szlak na przełęcz Rohatka, my natomiast idziemy w prawo, szlakiem zielonym na Poľský hrebeň 2200 m n.p.m. który pnie się do góry po drewnianych belach. Mijamy Sebastiana, który już schodzi… Tu już śniegu nie ma, chwila na oddech i od razu ruszamy na żółty szlak na Východná Vysoká. Idziemy prawą stroną grzbietu i pokonujemy skalne spiętrzenia grani. Zaczyna się wspinaczka po większych głazach, czasem pokrytym śniegiem. Chwilami szlak biegnie blisko urwiska. Ostatni fragment prowadzi po piarżysto-śnieżnym zboczu na skalisty wierzchołek Małej Wysokiej. Ten fragment mnie wykończył, po drodze zostawiamy jeszcze plecaki i idziemy bez nich.
Koło czternastej zdobywam Východná Vysoká 2 429 m n.p.m.



Panorama ze szczytu rozciąga się na trzy wielkie doliny: Białej Wody, Wielicką i Staroleśną.



Wspaniałe widoki na masywy Lodowego Szczytu, Łomnicy czy Gerlacha…
Jesteśmy tu dłuższą chwilę.
Nadchodzi pora by wracać schodzimy tym samym szlakiem, który zajmuje sporo czasu, zejście strome i miejscami śnieg i myślę że zmęczenie też swoje robiło.
Docieramy ponownie na Poľský hrebeň, jest po szesnastej…



Więc trochę późno. Schodzimy w stronę Zamrznutý Kotol i kierujemy się w kierunku Rohatki. Trzeba zakładać raki. Rohatka w zimowej scenerii, jest też wymagająca jak latem. Strome podejście…



ale jakoś daję radę. Słońce powoli zachodzi, ważne by dość na przełęcz zanim będzie zmrok. Jeszcze przed nami stromy źleb, który zabezpieczony jest łańcuchami, które są zasypane częściowo przez śnieg. Jeszcze klamry po których trzeba się wspiąć...



i osiągamy Prielom 2288 m n.p.m.
Wow, ale widoki. Jeszcze bardziej niesamowite wrażenie robi strome zejście w stronę schroniska.



Jest osiemnasta, trzeba szykować się do zejścia. Czekan w dłoń i zaczynamy schodzić. Najtrudniejszy fragment schodzimy jeszcze przed ciemnościami. Nagle naprzeciw nas wyłania się Sebastian. „Dobrze że jesteście” Co tu robisz? – pytam. Jesteśmy nieco zdziwieni… Brak zasięgu spowodowało że nie było z nami kontaktu i Sebastian nieco zaniepokoił się i postanowił iść w naszym kierunku. Idziemy już razem. Dopiero w połowie drogi dopadają nas ciemności egipskie. Ale i tak jest super śnieg, ciemność, to lubię. Po dziewiętnastej docieramy do Schroniska ZbojníckaChata1960 m n.p.m. W końcu zasłużony odpoczynek. Zamawiam kapuśniak i piwo… Nie było miejsca gdzie siąść, ale grupka Słowaków, która świętowała urodziny swojego kolegi zaprasza nas do stolika, pijemy zdrowie solenizanta szampanem… Mało tego jeszcze poszły kieliszki w ruch. Mało brakowało to jutro, zamiast czerwonej ławki byłby czerwony nos. O dwudziestej drugiej cisza nocna, spanie na glebie…
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Mnich 2068 m n.p.m.

Sobota, 30 września 2017 · dodano: 22.10.2017 | Komentarze 0

Dawno temu, w Czerwonym Klasztorze na słowackim Spiszu, mieszkał brat Cyprian. Pełnił rolę lekarza, aptekarza i cyrulika. W rozległych przyklasztornych ogrodach uprawiał zioła, z których potem sporządzał leki. Jednak największym marzeniem Cypriana było latanie. Przez długie lata pracował nad maszyną, dzięki której miał wzbić się w powietrze. W końcu jego praca dobiegła końca i na klasztornym dziedzińcu stanęła maszyna z cisowego drewna, z ogromnymi skrzydłami z płótna nasączonego żywicą.
Pewnego dnia, gdy brat przygotowywał leki, zerknął w lustro wiszące na ścianie. Ujrzał w nim jezioro w Tatrach, a na jego brzegu piękną pasterkę. Po chwili usłyszał jej głos:
- Czy chciałbyś mnie poznać, bracie Cyprianie? Jeśli tak, przyleć nad jezioro na swojej latającej maszynie. Będę tu na ciebie czekała.
Serce zabiło mu mocniej i z radością krzyknął do dziewczyny:
- Oczywiście! Przylecę do ciebie!
Pasterka uśmiechnęła się i jej obraz zniknął, pozostawiając jedynie gładką powierzchnię lustra.
- Latać mogą tylko ptaki, a ty jesteś człowiekiem, Cyprianie! - huknął nagle głos z niebios.
Brat aż podskoczył na krześle, a potem zaczął się zastanawiać. Znienacka, ni stąd ni zowąd pojawił się przed nim diabeł.
- Ona tam czeka na ciebie - powiedział.
Cyprian jeszcze chwilę pomyślał, a potem rzekł:
- Polecę do niej! Po to zbudowałem moją maszynę, żeby móc wzbijać się w powietrze.
Diabeł aż zacierał ręce z radości, że udało mu się nakłonić go do lotu. Pomógł nawet wnieść maszynę na pobliski szczyt Trzech Koron. Cyprian usiadł w maszynie i rozejrzał się po okolicy, jakby obawiając się lotu.
- No leć już, leć do niej! - ponaglił go diabeł, widząc wahanie brata.
Maszyna wystartowała i wzniosła się w powietrze, lecąc coraz dalej i dalej, oddalając się od Pienin i kierując w stronę Tatr.
Po kilku godzinach lotu brat Cyprian dotarł nad Morskie Oko. I wtedy właśnie dosięgła go kara niebios. Nagle zerwała się burza i jeden z piorunów trafił w Cypriana, zmieniając go w ogromną skałę. Od tamtej pory stoi na jednym z brzegów Morskiego Oka, a ludzie dla upamiętnienia tej historii nazwali go Mnichem. (Internet)

Ja raczej nie polecę, ale się tam wybiorę. Moja przygoda jest nieco inna. Postanowiłem uzupełnić swoja wiedzę co do wycieczek wysokogórskich i pozaszlakowych . Zapisałem się na szkolenie z wejściem na Mnicha.
Wyruszam z Gliwic w piątek po czternastej, mając mało czasu na dotarcie, ale na całe szczęście udaje mi się dojechać na Palenicę Białczańską przed osiemnastą. Opłata za parking pięćdziesiąt złotych… za dwa dni… istne zdzierstwo.Szybkie przebranie się, plecak na plecy i w drogę do Schroniska nad Morskim Okiem. Przede mną znienawidzona droga asfaltowa na Morskie Oko. Szybko robi się ciemno… a ostrzegali w Internecie że tej nocy będzie ciemno. Jeszcze dużo ludzi schodzi, a ja jestem chyba jako jedyny wchodzę do góry. W pół do ósmej docieram do schroniska. Gdzie czeka Marek z resztą ekipy. Jeszcze rozpakowanie się, znalezienia miejsca do spania i po dwudziestej zaczyna się szkolenie i omówienie tego co nas jutro czeka… Hmm trzeba się psychicznie przygotować na jutrzejszy dzień. Nadchodzi czas spania nocujemy w starym schronisku, pokój chyba piętnastoosobowy. Po dwudziestej drugiej… Cisza nocna, gaszenie światła... A spać się nie chce.
W dodatku ktoś zaczyna nieźle koncertować chrapiąc.Raz głośno, raz cicho a raz jakby się dusił… Nawet liczenie nie pomaga… Jeden ekspres… Drugi ekspres… trzeci ekspres… nie da się wytrzymać tego chrapania. Nagle przestaje… dochodzi głos… On chyba nie żyje… Przestał chrapać, ale po chwili zaś… W końcu z tego zmęczenia usypiam... Pobudka po szóstej, szybkie zebranie się i do nowego schroniska na śniadanie. Poranna jajecznica z kanapkami, które przetrwały całą noc, no i po ósmej ruszamy, jeszcze wpis do książki taternickiej…W drogę... Nie powiem od Morskiego Oka Mnich robi niesamowite wrażenie.



Spokojnym tempem docieramy do Doliny za Mnichem. Tu szlak w prawo… żółty prowadzi na Szpiglasową Przełęcz, a w lewo czerwony na Wrota Chałubińskiego. Kawałek idziemy czerwonym szlakiem i schodzimy ze szlaku.  Nagle ukazuje się śmigłowiec... Na całe szczęście to tylko ćwiczenia TOPR-u.



Wędrujemy wąską pozaszlakową ścieżką, która pnie się ku górze, czym wyżej tym Mnich staje się coraz mniejszy, coraz mniej robi się strasznie.



Obchodzimy go z drugiej strony. Zaczyna się praktyka. Tworzymy dwa zespoły, wiążemy się liną i w drogę
Zaczynamy od przełączki między głównym wierzchołkiem a Mniszkiem, gdzie można dojść ścieżką. Stamtąd przechodzimy przez kilka niezbyt wysokich uskoków skalnych



i dopiero dochodzimy pod około trzydziestometrową ścianę, który jest kluczowym odcinkiem drogi. Najpierw wchodzi pierwszy zespół, który chwilę jest na szczycie. Teraz mój zespół, ja wspinam się jako ostatni. Drogę przez płytę pokonuję bardzo szybko, śmiało mogę powiedzieć że nie sprawia mi to żadnej trudności. Ekspozycja na mnie nie działa, tylko widoki zapierają dech w piersi.



W końcu staje na wierzchołku Mnicha 2 068 m n.p.m.



Widoki wspaniałe, nie wiadomo gdzie się patrzeć… Niestety jestem tam krótko zaledwie parę minut, trzeba zjeżdżać, bo inne ekipy już się cisną na szczyt. Chce sam zjechać lecz nie ma czasu, a szkoda. Nie powiem jestem lekko rozczarowany… Ale Marek mi obiecuje że sobie zjadę…I słowa dotrzymuje, zjeżdżam sobie, w kierunku Mniszka…



Podsumowując: jak dla mnie wspinaczka na Mnicha banalna, z góry zejście może byłoby trudniejsze… znów się czegoś nauczyłem. Po całym dniu szkolenia pora wracać do schroniska, Jeszcze chwila siedzę z ekipą i powrót na parking i do domu… Za rok Mnicha zdobędą sam… przynajmniej mam taki plan…



Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Świńska Świnica

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 20.09.2017 | Komentarze 0

Od dłuższego czasu pogoda w Tatrach nie zachęcała do wyjazdów. Na ten weekend w prognozach zapowiadali słońce, ale miało być zimno. Był pomysł by jechać w Západné Tatry lub zrobić odcinek Orlej ze wschodem słońca na Świnicy.
Postanowione... Ruszamy przed dwudziestą pierwszą w kierunku Tatr. Droga przebiegała spokojnie aż do Nowego Targu... Miasto Nowy Targ, za 500 metrów fotoradar. Zwalniam do pięćdziesięciu, przejeżdżam fotoradar i gaz. Sto, dwieście metrów dalej kontrola drogowa, policjant machający czerwonym światełkiem zatrzymuje mnie. Zjeżdżam na pobocze. Powód zatrzymania to przekroczenie prędkości o 21 km. No cóż płakać nie będę, nawet z uśmiechem na twarzy przyjmuję mandat. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Po co się denerwować i tak to nic nie zmieni. Jedziemy dalej i chwilę po północy docieramy do Brzezin. Chwila na przygotowanie i o w pół do pierwszej ruszamy na szlak, który prowadzi do Murowańca. Już po drugiej docieramy do schroniska.



Chwila przerwy, trzeba coś zjeść i ciepłej się ubrać, bo trochę wieje. Teraz kierunek Przełęcz Liliowe. Pniemy się do góry po kamiennej ścieżce. Nawet mi jakoś idzie, ale czym wyżej tym wiatr coraz mocniejszy który stopniowo mnie osłabia. Zaczynają się częste postoje z lekkim przysypianiem. Około godziny czwartej dochodzimy na Przełęcz. Chwilami tak wieje, że trzeba łapać równowagę. Idziemy jeszcze kawałek na Zamarłą Turnię i chowamy się między skałami. Słychać jak wieje, jak chmury pędzą, a księżyc tak mocno świeci, że nie trzeba czołówki używać. Odpoczynek, gorąca herbata. Taki mini biwak. Jest chęć położenia się i małej drzemki, ale jest za zimno. Myślimy co dalej, ale widząc panujące warunki trzeba odpuścić, nie ma co ryzykować. Chmury i silny wiatr, do tego duża wilgotność. Chwilami chmury zasłaniały wszystko, robiło się dookoła biało. Zostajemy tu dłuższy czas… Dalsza droga nie ma sensu, może nad ranem warunki będą lepsze. Robię parę zdjęć, między innymi na nocne miasto.



Robi się zimno od tego postoju… Powoli budzi się dzień. Słońce gdzieś się tam przedziera za górami i chmurami. Postanawiam że pójdziemy na Świnicką Przełęcz i tam podejmiemy ostateczną decyzję. Jednak wiatr nie ustępuje. Chwilami prawie przewraca. Pierwszy raz miałem do czynienia z takim wiatrem. Po trzydziestu minutach drogi i walki z wiatrem dochodzimy do Świnickiej Przełęczy. Hmm… Świnica w pędzących chmurach… ,,Nie ma co”- mówię stanowczo. Schodzimy... Świnica po raz kolejny pokazała mi swój świński charakterek. Nie ma co ryzykować. Schodzimy czarnym szlakiem w kierunku Schroniska Murowaniec, robiąc po drodze parę postojów.



Wszyscy zmęczeni. Wiatr nieźle nami sponiewierał. W schronisku jesteśmy coś koło dziewiątej. Ile ludzi! Z trudem znajdujemy miejsce. Miałem ochotę na coś ciepłego do zjedzenia, ale kolejka prawie jak do faciągów. Siedzimy z jakąś godzinę, przysypiam. W końcu zbieramy się. Droga do Brzezin nie ma końca...ale sprawnie docieramy. Teraz tylko wrócić do domu, oczywiście teraz jadąc przepisowo, noo przynajmniej postaram się...
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Roháče

Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 18.09.2017 | Komentarze 0

Powrót z Rumunii i dwa dni lenistwa, a urlop powoli się kończy.
Trzeba jeszcze go wykorzystać. Jest plan by jechać w Tatry - Kôprovský štít i Roháče. Więc w drogę.
Tym razem z Wiolą. Wyjeżdżamy w niedziele po północy, kierunek Słowacja - Popradske Pleso.
Dojeżdżamy przed czwartą. Mgła, mokro... nie wygląda to zbyt ciekawie. Krótka drzemka w aucie, która wydłuża się prawie do szóstej. Mgła dalej do tego siąpiący cały czas deszcz. To jest bez sensu. Szczerze, nie uśmiecha mi się chodzenie w deszczu. Jedziemy do Popradu, a dokładnie do Tesco. To chyba słowacka choroba zakupowa. Nic nie poradzę, że mają lepsze jedzenie od naszego. Takie jest moje zdanie… Koleżanka Wioli zarezerwowała nam nocleg, w tym samym miejscu gdzie ona będzie. W sumie nie za bardzo wiemy gdzie to jest. Ale jakoś udaje się nam dotrzeć do miejscowości Štôla. Tam spotykamy się. W międzyczasie pogoda się poprawia. Ale jest zbyt późno by iść w góry. Ale pada propozycja by się gdzieś przejść. Ja niechętnie... spać mi się chce. Jestem nie do życia. Wiola ze znajomymi idą na spacer. Jak się okazało wybrali się na Bystrą Ławkę. W sumie chyba dobrze że nie poszedłem z nimi, bo nie wiem czy bym dał radę...
Przesypiam prawie całe popołudnie… Dzwoni Wiola żebym przyjechał na Štrbské Pleso. To pójdziemy na obiad. Na początku mi się nie chciało, ale w sumie będę siedział sam. Zbieram się i jadę. Późnym wieczorem wracamy i szykujemy się na jutrzejszy dzień… Prognozy zapowiadają się bardziej obiecująco niż dzisiejsze...

Już dawno były one w planach, w czerwcu miały być, ale z powodu pogody i opadów śniegu zrezygnowałem. Mowa o Rohaczach.
Wstajemy o czwartej lekko niewyspani, ale zbieramy się i w drogę przed nami ponad godzina jazdy. Po drodze poranna kawa, co prawda nie pije kawy, ale ta kawa była inna. W postaci dzika. Nic tak nie budzi jak dzik przechodzący pod kołami auta. Nie powiem strach był, ale potem śmiech. Dzik chyba się sam wystraszył, bo w miejscu zaczął kopytkować by szybko uciec.
Po szóstej docieramy na Parkovisko pod Spálenou - 1030 m n.p.m. Szybko się zbieramy i ruszamy na szklak. Docieramy zielonym szlakiem, w dziesięć minut do rozwidlenia szlaków Zverovka. Stąd już Roháčska Dolina idziemy asfaltowym...



czerwonym szlakiem w kierunku Rohackiego Bufetu - Ťatliakova Chata. Przed ósmą docieramy.



Pierwsze schronisko powstało tutaj w 1883 roku, dzięki staraniom piewcy Tatr - malarza i leśnika Alexiusa Demiana. Wcześniej istniały tylko starannie sklecone z kory i świerków koleby wolarskie. Schronisko to stało po przeciwnej stronie Rohackiego Potoku. Mieczysław Karłowicz tak opisywał go w 1908 roku: "wybornie zbudowany mały domek o jednej izbie, zaopatrzony w ławy do spania, stół, kilka ławek i piec żelazny". W 1933 r. dobudowano drugie pomieszczenie, tak, że było tu 30-40 miejsc do spania. Staraniem Jána Ťatliaka w 1937 roku rozpoczęto budowę nowego schroniska. Podczas II wojny światowej ukrywały się w nim liczne rodziny żydowskie i schronisko zostało spalone przez Niemców. W latach 1946-47 wybudowano nowe schronisko na 100 miejsc noclegowych. Spłonęło ono 28 maja 1963 roku. Ocalała tylko piętrowa narciarnia przy tym schronisku, w której od 1971 roku mieści się Bufet Rohacki.
Chwila odpoczynku, coś zjeść i czekamy chwilę aż otworzą. Faktycznie zwykły bufet, nie mający zbyt wiele wspólnego ze schroniskiem.
Z Rohackiego bufetu kierujemy się zielonym szlakiem na Sedlo Zábrať -1656 m n.p.m.



Zajmuje nam to niecała godzinę, a potem kierujemy się żółtym szlakiem i wchodzimy na Rakoń (Rákoň, 1879 m n.p.m.). Nawet się nie zatrzymujemy, tylko od razu podążamy granią, niebieskim szlakiem na Wołowiec (Volovec, 2064 m n.p.m.).



Ooo to takie widoki tu są, ostatnio byłem tu zimą i oprócz znaku Wołowiec, który i tak był cały w lodzie nie było widać nic. Widać tu polskie i słowackie Tatry Zachodnie, a nawet wysokie w oddali. Tu chwila przerwy i dalej w drogę.
Z Wołowca kierujemy się w stronę coraz to ciekawiej wyglądających szczytów Rohaczy. Jednak zanim zaczniemy się wspinać na pierwszego z nich, musimy zejść do oddzielającej Rohacza Ostrego od Wołowca - Jamnickiej Przełęczy (1908 m n.p.m.).



Z przełęczy mamy super widoki na Zadnią Jamnicką Dolinę, Wyżni Jamnicki Staw oraz wznoszące się m.in. szczyty Łopaty i Jarząbczego Wierchu.



Z drugiej strony możemy podziwiać Rohacką Dolinę, Rohackie Stawy oraz szczyty w paśmie Salatyna.
Zaczynamy podejście na Rohacza Ostrego. Na początku szlak prowadzi w skalnym rumowisku, który daje mi popalić. Co jakiś czas krótki odpoczynek. W końcu pojawiają się zabezpieczenia w postaci łańcuchów i niebezpieczny fragment szlaku czyli Rohacki Koń.
Nie taki straszny jak o nim mówią, nawet był odcinek gdzie ten łańcuch nie był aż tak potrzebny, ale mimo tego lekki stresik był.



Wiola miała większy stres, ale dzielnie dała radę. Po pokonaniu łańcuchów jeszcze został do pokonania kominek.



Bez większych problemów pokonujemy go. W końcu po dwunastej zdobywamy szczyt Ostrý Roháč - 2088 m n.p.m.



Znajduje się w grani głównej Tatr Zachodnich pomiędzy Rohaczem Płaczliwym, od którego oddzielony jest Rohacką Przełęczą (1955 m n.p.m.), a Wołowcem, od którego oddziela go Jamnicka Przełęcz. Wznosi się ponad Doliną Smutną (górną częścią Doliny Rohackiej) i Doliną Jamnicką.
Jest to szczyt o nietypowej dla tego regionu Tatr budowie (ostro opadające ściany, wąska grań, skały krystaliczne – podobnie jak w Tatrach Wysokich).
Sama nazwa góry, jak tłumaczył to Matej Bel, pochodzi od słowa rogaty. Zbudowany z wielkich bloków granitu wierzchołek Ostrego Rohacza przecięty jest szczeliną zwaną Rohacką Szczerbiną. Od szczeliny tej biegnie przecinające cały masyw pęknięcie, w którym ujawniają się mylonity. Na północnej, bardzo stromej ścianie opadającej do Doliny Smutnej, istnieją drogi wspinaczkowe dla taterników. Po raz pierwszy ścianę tę przeszedł w 1908 roku Walery Goetel z towarzyszami. Zdarzały się na niej śmiertelne wypadki; w czerwcu 1911 roku zginęli tu niemieccy wspinacze Ludwig Koziczinski i Karl Jenne. Pierwszego wejścia zimowego dokonał w 1911 roku Mariusz Zaruski, Janusz Żuławski z grupą taterników.
Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, teraz schodzimy… na Rohacką Przełęcz z której pozostaje już tylko wejście na drugiego z Rohaczy zwanym Płaczliwym.
W drodze na Płaczliwy Rohacz nie ma już żadnych łańcuchów, ale jest strome podejście, które trwa w nieskończoność. Po drodze ukazuję się nam rodzinka Kamzików



Przed godziną piętnastą zdobywamy Plačlivé - 2125 m n.p.m.



Rohacz pomiędzy Rohaczem Ostrym (2088 m n.p.m.), oddzielony od niego Rohacką Przełęczą (1955 m n.p.m.), a Trzema Kopami (2136 m n.p.m.), od których dzieli go Smutna Przełęcz (1963 m n.p.m.). Jego północne, bardzo strome ściany opadają zerwą ok. 200–250 m wysokości do polodowcowego kotła Doliny Smutnej. W południowym kierunku odbiega od niego boczny grzbiet, poprzez Żarską Przełęcz do Barańca. Rozdziela on Dolinę Jamnicką od Doliny Żarskiej.
Jest to jeden z dwu szczytów Rohaczy – wyższy od Rohacza Ostrego, ale o nieco łagodniejszych kształtach.
Ze szczytu schodzimy na Smutné Sedlo położonej na wysokości 1963 m n.p.m. pokonując skalisty teren, w ciągu niecałej godziny.



Robimy dłuższą przerwę, zastanawiając się co robić dalej. Dalsza droga granią w kierunku Banówki nie ma sensu. Kierunek Žiarska chata czy kierunek Smutná Dolina?
Obieramy kierunek Smutná Dolina. Przed osiemnastą docieramy do Rohackiego bufetu. Udaje mi się jeszcze zamówić zupę grochową, chwila przerwy i ruszamy asfaltową drogą w kierunku parkingu.
Wybieramy się jeszcze w kierunek Chata Zverovka -1020 m n.p.m. Parę minut od parkingu.
Chata Zverovka (w jęz. polskim schronisko na Zwierówce), położona jest na polanie w głębi Doliny Zuberskiej, u zbiegu dolin Łatanej i Rohackiej. Ze Zwierówki rozpościera się wspaniały widok na Dolinę Rohacką. Obejmuje on panoramę grani głównej, od grzbietu Przedniego Salatyna aż po Rohacz Płaczliwy. W okolicy schroniska znajduje się stróżówka HZS (słowackiego odpowiednika TOPR-u). Na skraju polany położone są budynek leśniczówki i centrum informacyjne TANAP. Chata jest czynna przez cały rok.
Pierwszym schroniskiem, które stało u wylotu Doliny Łatanej, był domek leśników (od 1912 roku do pożaru w roku 1926). W kolejnych latach z inicjatywy Jána Ťatliaka, jednego z pionierów turystyki tatrzańskiej, wzniesiono nowe schronisko. Maťašákovą útulňa, bo tak nazwano budynek, początkowo służyła turystom tylko w sezonie letnim. Całodobową działalność wprowadzono w 1935 roku.
Podczas II wojny światowej przebywali tam członkowie sztabu I Słowackiej Brygady Partyzanckiej. Rannych ukrywano w domku umiejscowionym na stokach Skrajnego Salatyna. 9 grudnia 1944 roku miał miejsce atak Niemców na skutek którego zginęło 21 partyzantów, 16 zaginęło, a ponad 30 zostało rannych. Spłonął również magazyn żywności, co w połączeniu z trudnymi warunkami pogarszało sytuację partyzantów, którzy pozostali przy życiu. W 1945 roku odbudowano spalone przez Niemców schronisko. Obecny budynek wzniesiony został w latach 1948-1949, do dnia dzisiejszego wielokrotnie remontowany.
Tam jemy obiadokolację czyli standard vyprażany syr i hranolky. Siedzimy do późna.
Były plany na kolejny dzień, lecz mi brakuje mocy, postanawiam że wracamy…

Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Kráľova hoľa

Sobota, 17 czerwca 2017 · dodano: 10.07.2017 | Komentarze 0

Wpada mi do głowy kolejny pomysł. Jedziemy na Królewską Hale.
Mowa o górze - Kráľova hola, którą zdobywałem rowerem w tamtym roku, ale zabrakło mi około pięciuset metrów. Było tyle śniegu że droga nie była przejezdna, a dreptanie w śniegu w butach SPD nie miało sensu. Tym razem atak pieszy.
Kráľova hoľa 1946,1 m n.p.m. jest to szczyt w Tatrach Niżnych w Centralnych Karpatach Zachodnich w Słowacji. Obok tatrzańskiego Krywania druga narodowa góra Słowaków, uwieczniona w wielu legendach i opowieściach.
Według legendy nazwa szczytu wywodzi się od węgierskiego króla Marcina Korwina, który był pod wielkim wrażeniem tutejszej przyrody i uwielbiał polować w tym regionie. Obok Krywania, jest to druga góra narodowa Słowaków.
Jej piękno opiewa m.in znana w całym kraju piosenka Na Kralovej Holi, której słowa miał napisać šumiacky żołnierz postrzelony podczas walk na froncie rosyjskim, kiedy zrozumiał, że najprawdopodobniej już nigdy nie ujrzy domu.
Góra jest ważnym punktem triangulacyjnym i źródłowym. Spod szczytu wypływają najważniejsze rzeki Słowacji: Hornad, Hnlica, Czarny Wag, który po połączeniu z białym zamienia się w największą rzekę kraju, oraz Hron, od którego wzięła się nazwa regionu Horehronie.
Na szczyt prowadzi kilka znakowanych szlaków. Od północy zielony z Liptovskiej Teplicky, od południa czerwony i zielony z Telegartu, oraz niebieski z miejscowości Sumiac, z której wyruszamy.
Podejście jest dosyć zacne, bo ma aż 1000 metrów przewyższenia. Na chwilę odsłania się szczyt, a w sumie potężna bryła stacji przekaźnikowej TV z wysokim masztem nadajnika, która dominuje na szczucie od 1960 roku. Długi na 137,5 metrów maszt widać z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Niestety po chwili znika w chmurach.
Jeśli dodać do niego wysokość góry, na której stoi (1946 m), wychodzi na to, że Kralova Hola, od której wzięła się nazwa wschodniej części Niżnych Tatr, wyprzedza najwyższy w całym paśmie Dumbier o 40 metrów. Przynajmniej w teorii…
Do stacji, wiedzie wąska droga o długości 11,5 km – w górnej części, powyżej granicy lasu asfaltowa, w dolnej zaś szutrowa. Droga jest zamknięta dla ruchu publicznego z wyjątkiem rowerów. Szczyt wyznacza betonowy słup triangulacyjny, usytuowany na zachód od masztu nadajnika. Drogę przecina niebieski szlak…



Po dobrych trzech godzinach docieramy na… górę? Nic nie widać. Taka mgła że nie wiadomo, czy to już tu czy jeszcze… Z ciekawości sprawdzam GPS-a – niby już prawie jesteśmy. I faktycznie po chwili dochodzimy do drogowskazu. Do szczytu, pięć minut. No to w drogę… Po chwili we mgle wyłania się dość zniszczony, opustoszały budynek,



nikogo niema, do tego ta mgła i mocny świszczący porywisty wiatr… Sceneria jak z filmu grozy.
Nasuwa się pytanie co będzie dalej.



Czy wyskoczy jakiś świr z piłą czy inwazja zombie. Wiatr chwilami prawie przewracał, jedynie budynek dawał nam jakąś ochronę, ale tylko przed wiatrem. Zdobywamy szczyt.



Parę zdjęć, chwilę jeszcze czekamy by zobaczyć wielki maszt, który znikał we mgle. W końcu po paru minutach cierpliwego czekania ukazuje się mam w całości,


ale tylko na moment...



Podchodzimy do stacji bliżej, chcę zajrzeć przez szybę, okazuje się że w budynku można się schronić w małym pomieszczeniu i tak robimy z myślą że się rozpogodzi.
Kralova Hola to świetny punkt widokowy. Panorama sięga 50-60 kilometrów i obejmuje kilkanaście grup górskich środkowej i wschodniej Słowacji. Przynajmniej tak twierdzą przewodniki i szczęśliwcy, którzy mieli okazję wspinać się podczas słonecznego dnia. Nam pozostało jedynie schronienie się przed wiatrem za masywnymi ścianami budynku i wpatrywanie się w mgiełkę chmurek, za którymi pochowały się Tatry. Siedzimy tam z godzinę, dwie, może cztery… Nie wiem czas się tam zatrzymał. Postanawiamy wracać. Mgliste chmury ani na chwilę nie pokazały co kryją, a mocny wiatr nie ustępował. Czym niżej tym wiatr mniejszy.



  Docieramy w końcu na parkingi na Novą Lesną.

Nic innego nie pozostaje spędzić ostatnią noc koło Tatr nie będąc w nich. Rano jeszcze była nadzieja że pogoda się poprawi na tyle by można było się wybrać… Wracamy do domu...
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Via Ferrata Kysel

Czwartek, 15 czerwca 2017 · dodano: 10.07.2017 | Komentarze 0

Plany na długi czerwcowy weekend były już w lutym… Via ferrata w Słowackim Raju i grań Rohaczy…
Wreszcie nadszedł ten dzień. Wybieram się z Wiolą, bo reszta ekipy się posypała. Wyjeżdżamy koło czwartej i kierujemy się na Stary Smokovec. W Starym Smokowcu robimy krótki postój by kupić ubezpieczenie na kolejny rok - tylko siedemnaście euro. Jednak zastanawiamy się co robić dalej, bo znów pogoda krzyżuje plany. Szlaki na Słowacji dopiero jutro będą otwarte powyżej schronisk, a z drugiej strony jest dość późno by iść w góry .Obieramy kierunek na Podlesok czyli na Słowacki Raj, trzymamy się planu.
Auto zostawiamy na parkingu kupujemy bilety do Parku i osobno na Ferratę. Więc w drogę. Musimy się dostać najpierw na Kláštorisko, obieramy niebieski szlak przez Prielom Hornádu.



Szlak wiedzie obok rzeki gdzie znajdują się łańcuchy i stupaczki, czyli stalowe kładki wbite w skałę. Po drodze mijamy miejsce gdzie siedemnastego lipca 2015 roku doszło do tragedii, rozbił się śmigłowiec Horskiej Zachrannej Sluzby.
Po godzinie docieramy do rozwidlenia szlaków przy wielkim moście.



Chwile przerwy parę zdjęć i ruszamy dalej. Ruszamy na żółty szlak. Tempo mamy dobre bo już po dwudziestu minutach docieramy do ruin klasztoru. Przechodzimy przez polanę do Chaty pod Klastoriskom. Na chwilę zatrzymujemy się.
Na polanie znajdują się ruiny klasztoru kartuzów z przełomu XIII i XIV stulecia. W przeszłości znajdowała się tam osada zakonna, istniał też mały gród określany w dokumentach jako castrum Lethon ("zamek letański"). Podczas najazdu tatarskiego w 1241 był schronieniem mieszkańców okolicznych wiosek, stąd nazwano później okolicę Lapis Refugii ("Skała schronienia"). Później gród przejęli kartuzi, którzy wybudowali tam swój klasztor (ok. 1307). W XV wieku klasztor zniszczyli husyci, ale zdołano go odbudować. Położenie klasztoru, z dala od innych siedzib ludzkich, sprawiło, że obiekt ten co jakiś czas padał ofiarą napadów rabunkowych. Ostatecznie w lipcu 1543 na polecenie władz biskupich ze Spiskiej Kapituły klasztor zniszczono, a zakonnicy przenieśli się do Czerwonego Klasztoru, gdzie również mieli swoją siedzibę. Pozostałe budynki popadły w ruinę i nic z nich do dzisiaj nie pozostało.
W 1922 r. oddział Karpathenvereinu ze Spiskiej Nowej Wsi wybudował pierwsze, dość prymitywne schronisko na Klasztorzysku, nazwane następnie schroniskiem Béli Hajtsa. W krótkim czasie Klasztorzysko stało się głównym ośrodkiem ruchu turystycznego w Słowackim Raju. 16 maja 1926 r. przy udziale delegacji turystów z całej Czechosłowacji i wielu mieszkańców okolicznych miejscowości położony został na Klasztorzysku kamień węgielny pod nowe schronisko górskie KČST, które zostało oddane do użytku pod koniec 1929 r. Spłonęło ono podczas słowackiego powstania narodowego 14 października 1944 r., ostrzelane przez hitlerowców. Odbudowano je po wojnie.
Ruszamy dalej, najpierw idziemy niebieskim szlakiem, gdzie na rozwidleniu wybieramy żółty szlak i schodzimy ostro w dół.



Szlak chwilami jest ubezpieczony łańcuchami. W końcu docieramy… Jeszcze przechodzimy drewniana kładkę ido miejsca gdzie widnieje tablica z informacją o Via Ferracie Kysel.
Po czterdziestoletniej przerwie ponownie otwarto szlak przez wąwóz Kysel w Słowackim Raju. Zamknięto go po pożarze w 1976 roku.
Kierujemy się szlakiem… zielony kwadrat z linią diagonalną w środku. Samo wejście na drogę, gdzie wiedzie szlak jest mało widocznie, ale udaje się wśród zarośli go znaleźć.
Przechodzimy kawałek i już ukazuje się ferrata. W końcu możemy użyć naszego sprzętu. Szybkie szkolenie Wioli bo jest pierwszy raz na ferracie. Ja już miałem do czynienia z ferratą… Martinské hole, ale nie była ona jakąś super. Zobaczymy jak tu będzie. No i co? Nauczeni, przygotowani… Wpinamy się do stalowych lin umocowanych do skał i ruszamy.



Metalowe klamry, po których wiedzie ferrata są umieszczone maksymalnie około trzech metrów nad dnem wąwozu.



Ten odcinek prowadzi przez najpiękniejsze skalne szczeliny w Słowackim Raju - tzw. Ciemnicę.





Chwilami ferrata się kończy i trzeba iść dnem Wąwozu, pokonując stosy powalonych pni.



Potem dłuższy odcinek prowadzi do Obrovskiego wodospadu.



Tutaj też znajduje się miejsce z najwyżej położonymi klamrami nad dnem wąwozu - dwadzieścia metrów wysokości…





wchodzimy do góry i tu ferrata się kończy. Ferrata nie jest trudna, ale o wiele ciekawsza od tej ferraty Martinskéhole.
Dalej trasa prowadzi żółtym, a potem niebieskim szlakiem do Klasztorzyska. Wracamy na parking na Podlesok.
Na parkingu zastanawiamy się co jutro robić ? Prognozy zapowiadają się mało ciekawie. Deszcz, a w wyższych partiach śnieg.
Postanawiamy jechać na Nova Lesna, ale przed tym jeszcze robimy słowackie zakupy… Nadchodzi wieczór. Siedzimy w pokoju zastanawiając się co jutro robić. Z Rohaczy rezygnujemy. Pomysłu zbytnio nie ma…
Wstaniemy wcześnie rano i podejmiemy decyzje…
Kategoria Góry, Slovensky Raj