Info
Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 46545.42 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.38 km/hWięcej o mnie.
Mój rower
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Listopad6 - 0
- 2024, Październik5 - 0
- 2024, Wrzesień6 - 0
- 2024, Sierpień10 - 0
- 2024, Lipiec1 - 0
- 2024, Czerwiec1 - 0
- 2024, Maj11 - 0
- 2024, Kwiecień9 - 0
- 2024, Marzec3 - 0
- 2024, Luty2 - 0
- 2024, Styczeń4 - 0
- 2023, Grudzień6 - 0
- 2023, Listopad7 - 0
- 2023, Październik2 - 0
- 2023, Wrzesień8 - 0
- 2023, Sierpień24 - 0
- 2023, Lipiec13 - 0
- 2023, Czerwiec8 - 0
- 2023, Maj7 - 0
- 2023, Kwiecień12 - 0
- 2023, Marzec11 - 0
- 2023, Luty7 - 0
- 2023, Styczeń9 - 0
- 2022, Grudzień20 - 0
- 2022, Listopad24 - 0
- 2022, Październik12 - 0
- 2022, Wrzesień8 - 0
- 2022, Sierpień14 - 0
- 2022, Lipiec19 - 0
- 2022, Czerwiec8 - 0
- 2022, Maj8 - 0
- 2022, Kwiecień1 - 0
- 2022, Marzec2 - 0
- 2022, Luty4 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik6 - 0
- 2021, Wrzesień5 - 0
- 2021, Sierpień10 - 0
- 2021, Lipiec5 - 0
- 2021, Czerwiec12 - 0
- 2021, Maj6 - 0
- 2021, Kwiecień1 - 0
- 2021, Luty2 - 0
- 2020, Grudzień5 - 0
- 2020, Listopad3 - 0
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Lipiec2 - 0
- 2020, Czerwiec2 - 0
- 2020, Maj1 - 0
- 2020, Kwiecień3 - 0
- 2019, Grudzień5 - 0
- 2019, Październik1 - 0
- 2019, Wrzesień2 - 0
- 2019, Sierpień8 - 0
- 2019, Lipiec3 - 0
- 2019, Czerwiec4 - 0
- 2019, Maj7 - 0
- 2019, Kwiecień6 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2018, Listopad1 - 0
- 2018, Sierpień12 - 2
- 2018, Lipiec7 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj5 - 0
- 2018, Kwiecień2 - 0
- 2018, Styczeń1 - 0
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad2 - 0
- 2017, Październik2 - 0
- 2017, Wrzesień2 - 0
- 2017, Sierpień11 - 1
- 2017, Lipiec7 - 0
- 2017, Czerwiec7 - 0
- 2017, Maj12 - 0
- 2017, Kwiecień8 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty3 - 0
- 2017, Styczeń3 - 0
- 2016, Grudzień11 - 0
- 2016, Listopad6 - 0
- 2016, Październik3 - 0
- 2016, Wrzesień6 - 0
- 2016, Sierpień21 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 3
- 2016, Maj12 - 0
- 2016, Kwiecień6 - 0
- 2016, Marzec9 - 2
- 2016, Luty4 - 1
- 2016, Styczeń5 - 2
- 2015, Grudzień4 - 3
- 2015, Listopad1 - 0
- 2015, Październik3 - 0
- 2015, Wrzesień4 - 0
- 2015, Sierpień3 - 0
- 2015, Lipiec7 - 0
- 2015, Czerwiec9 - 0
- 2015, Maj7 - 0
- 2015, Kwiecień5 - 0
- 2015, Marzec6 - 0
- 2015, Luty4 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik9 - 2
- 2014, Wrzesień11 - 0
- 2014, Sierpień17 - 0
- 2014, Lipiec17 - 0
- 2014, Czerwiec20 - 3
- 2014, Maj17 - 0
- 2014, Kwiecień18 - 0
- 2014, Marzec17 - 0
- 2014, Luty20 - 0
- 2014, Styczeń10 - 2
- 2013, Grudzień16 - 0
- 2013, Listopad13 - 0
- 2013, Październik14 - 0
- 2013, Wrzesień18 - 3
- 2013, Sierpień6 - 0
- 2013, Lipiec1 - 0
- 2013, Kwiecień1 - 0
- 2013, Marzec19 - 0
- 2013, Luty20 - 0
- 2013, Styczeń22 - 0
- 2012, Grudzień14 - 0
- 2012, Listopad16 - 0
- 2012, Październik24 - 0
- 2012, Wrzesień21 - 10
- 2012, Sierpień24 - 1
- 2012, Lipiec28 - 0
- 2012, Czerwiec26 - 1
- 2012, Maj25 - 1
- 2012, Kwiecień17 - 0
- 2012, Marzec25 - 3
- 2012, Luty4 - 0
- 2012, Styczeń14 - 0
- 2011, Grudzień16 - 0
- 2011, Listopad19 - 3
- 2011, Październik24 - 0
- 2011, Wrzesień20 - 0
- 2011, Sierpień28 - 0
- 2011, Lipiec25 - 4
- 2011, Czerwiec25 - 0
- 2011, Maj26 - 0
- 2011, Kwiecień19 - 0
- 2011, Marzec25 - 0
- 2011, Luty16 - 0
- 2011, Styczeń9 - 0
- 2010, Grudzień18 - 0
- 2010, Listopad26 - 0
- 2010, Październik3 - 0
- 2010, Wrzesień18 - 0
- 2010, Sierpień27 - 0
- 2010, Lipiec29 - 0
- 2010, Czerwiec29 - 0
- 2010, Maj25 - 0
- 2010, Kwiecień26 - 0
- 2010, Marzec22 - 0
- 2010, Luty20 - 0
- 2010, Styczeń16 - 0
- 2009, Grudzień17 - 0
- 2009, Listopad27 - 0
- 2009, Październik25 - 0
- 2009, Wrzesień21 - 0
- 2009, Sierpień26 - 1
- 2009, Lipiec28 - 0
- 2009, Czerwiec24 - 0
- 2009, Maj25 - 1
- 2009, Kwiecień29 - 0
- 2009, Marzec23 - 0
- 2009, Luty18 - 0
- 2009, Styczeń18 - 0
- 2008, Grudzień13 - 0
- 2008, Listopad18 - 0
- 2008, Październik25 - 1
- 2008, Wrzesień28 - 0
- 2008, Sierpień22 - 0
- 2008, Lipiec19 - 2
- 2008, Czerwiec5 - 0
- 2008, Maj27 - 2
- 2008, Kwiecień27 - 1
- 2008, Marzec26 - 0
- 2008, Luty17 - 0
- 2008, Styczeń27 - 1
Wpisy archiwalne w kategorii
România 2017
Dystans całkowity: | b.d. |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 0 |
Średnio na aktywność: | 0.00 km |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Scott Scale
Zmiana aresu
Niedziela, 13 maja 2018 · dodano: 13.05.2018 | Komentarze 0
Zapraszam na nowy blog o moich podróżach
Górskie wyprawy Garego
Kategoria Tatry, Świnoujście - Hel 2012, Slovensky Raj, România 2017, România 2014, Hungary - România 2015, Hungary - Budapest, Góry, Dookoła Tatr 2011, Bieszczady, Bez Roweru, Vysoké Tatry 2016
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 12 Carei – Miszkolc (Hungary)
Środa, 9 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0
Rano wyruszamy w kierunku granicy. Jakoś mi
smutno…
Przekraczamy granicę i otrzymujemy dodatkową godzinę…
Teraz kierujemy się na Miskolc, a dokładnie na Miskolc Tapoca i idziemy na Barlang Fürdö na jaskiniowe baseny.
Późną nocą wracamy do Polski,do domu.
Pisałem już kiedyś, napiszę jeszcze raz …
Rumunia to naprawdę piękny kraj… Bogactwo przeplata się z biedą i jak wszędzie na świecie, tak i tutaj najbardziej widoczne jest to na wsiach – gdzie kilkudziesięcioletnie, ledwo stojące domy kontrastują z pałacykami, a furmanki mijane są przez rozpędzone Mercedesy czy BMW i tekst Andrzeja Stasiuka o tym, czemu polski turysta miałby jechać na urlop do Niemiec:
"Warto pojechać do Niemiec, żeby zobaczyć jak będzie wyglądała Polska za 10 lat.
A skoro tak, to warto pojechać do Rumunii, żeby sobie przypomnieć, jak Polska wyglądała 10 lat temu".
Rumunia powoli robi się coraz bardziej nowoczesna, widać dużo zmian od ostatniej mojej wizyty w tym kraju. Dlatego śpieszcie się z wizytą, bo za parę lat to będzie już zupełnie inny kraj.
Wróciliśmy cali i zdrowi.
Przejechaliśmy autem niecałe trzy tysiące kilometrów, autko niestety odmówiło posłuszeństwa, ale dojechało do Polski na całe szczęście.
Była to moja trzecia wyprawa do Rumunii i na pewno nie ostatnia.
Pierwszy raz wyprawa rowerowa, drugi raz wyprawa z nastawieniem na zwiedzanie.
Tym razem była to wyprawa górska, bo to był główny cel, zdobycie dachu Rumumi Moldevanu 2544m n.p.m czyli króla rumuńskich gór
( jest to jak do tej pory mój najwyższy zdobyty szczyt) i zdobycie królowej, czyli Negoi 2536 m n.p.m. Te góry dały mi popalić, ale bardzo miło to wspominam i pogoda naprawdę dopisała, istna patelnia. Nie można zapomnieć o tajemniczych górach Bucegi i
zdobycie ich szczytu Omu 2507 m n.p.m.
Zwiedzane kolejne nowe, ciekawe miejsca i obszary, gdzie zwykły turysta się nie zapuści… niezapomniana rumuńska impreza nad jeziorem…
No i miejsca w których już byłem…
Czy pojadę znów do Rumunii? Pewnie że tak. Jedni kochają Chorwację, inni Rumunię. Nie wiem czy za rok czy za dwa, ale jedno jest pewne, jeszcze tam wrócę i mam nadzieję, że dalej będzie tym krajem, który pamiętam.
Przekraczamy granicę i otrzymujemy dodatkową godzinę…
Teraz kierujemy się na Miskolc, a dokładnie na Miskolc Tapoca i idziemy na Barlang Fürdö na jaskiniowe baseny.
Późną nocą wracamy do Polski,do domu.
Pisałem już kiedyś, napiszę jeszcze raz …
Rumunia to naprawdę piękny kraj… Bogactwo przeplata się z biedą i jak wszędzie na świecie, tak i tutaj najbardziej widoczne jest to na wsiach – gdzie kilkudziesięcioletnie, ledwo stojące domy kontrastują z pałacykami, a furmanki mijane są przez rozpędzone Mercedesy czy BMW i tekst Andrzeja Stasiuka o tym, czemu polski turysta miałby jechać na urlop do Niemiec:
"Warto pojechać do Niemiec, żeby zobaczyć jak będzie wyglądała Polska za 10 lat.
A skoro tak, to warto pojechać do Rumunii, żeby sobie przypomnieć, jak Polska wyglądała 10 lat temu".
Rumunia powoli robi się coraz bardziej nowoczesna, widać dużo zmian od ostatniej mojej wizyty w tym kraju. Dlatego śpieszcie się z wizytą, bo za parę lat to będzie już zupełnie inny kraj.
Wróciliśmy cali i zdrowi.
Przejechaliśmy autem niecałe trzy tysiące kilometrów, autko niestety odmówiło posłuszeństwa, ale dojechało do Polski na całe szczęście.
Była to moja trzecia wyprawa do Rumunii i na pewno nie ostatnia.
Pierwszy raz wyprawa rowerowa, drugi raz wyprawa z nastawieniem na zwiedzanie.
Tym razem była to wyprawa górska, bo to był główny cel, zdobycie dachu Rumumi Moldevanu 2544m n.p.m czyli króla rumuńskich gór
( jest to jak do tej pory mój najwyższy zdobyty szczyt) i zdobycie królowej, czyli Negoi 2536 m n.p.m. Te góry dały mi popalić, ale bardzo miło to wspominam i pogoda naprawdę dopisała, istna patelnia. Nie można zapomnieć o tajemniczych górach Bucegi i
zdobycie ich szczytu Omu 2507 m n.p.m.
Zwiedzane kolejne nowe, ciekawe miejsca i obszary, gdzie zwykły turysta się nie zapuści… niezapomniana rumuńska impreza nad jeziorem…
No i miejsca w których już byłem…
Czy pojadę znów do Rumunii? Pewnie że tak. Jedni kochają Chorwację, inni Rumunię. Nie wiem czy za rok czy za dwa, ale jedno jest pewne, jeszcze tam wrócę i mam nadzieję, że dalej będzie tym krajem, który pamiętam.
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 11 Sighișoara – Tagu Mures – Carei
Wtorek, 8 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0
Kolejny dzień nie zapowiadał nic
szczególnego , mimo że dziś były moje urodziny. Ale ja już jestem stary,
trzydzieści sześć lat.
Poranna kąpiel w basenie, a potem ostanie chwile na mieście. Po dwunastej ruszamy dalej w drogę. Jaki plan? Turda. Po drodze zatrzymujemy się w Târgu Mureșby coś zjeść.
Târgu Mureș oferuje nawet kilka godnych polecenia miejsc, jak na przykład pałac kultury, teatr narodowy, który zwiedzamy i prawosławną cerkiew, Pałac Apolla (1820-1822) czy stary budynek prefektury z 1711roku. Żeby wszystko zobaczyć trzeba by było spędzić tu cały dzień. Nie ma tyle czasu by wszystko zwiedzić. Jemy obiad i wracamy z myślą by jechać dalej. A to co? Auto nie reaguje. Już całkiem odmówiło posłuszeństwa?
Coś ze stacyjką, kostka lub coś innego…Udaje się odpalić na pych. Kolejna awaria auta, co tym razem nawali? Nie ma co ryzykować, kierunek granica… w Turdzie już byłem, więc nic nie tracę. Po drodze udaje się nam znaleźć warsztat… Młody chłopak mówi że nie jest elektrykiem tylko blacharzem, ale ma znajomego, który się na tym zna. Wykonuje telefon i każe nam jechać za nim. Wjeżdżamy na jakieś osiedlowe podwórko. Podchodzi starszy pan. Coś mierzy, coś robi, ucina i pokazuje kabelek, tłumacząc po rumuńsku, by odpalić auto trzeba przyłożyć kabelek do plusa. No i faktycznie auto odpala. Działa! Pytamy jaki koszt ... Słyszymy tylko Drum Bun i uśmiech na twarzy starszego pana. Chłopak też nic nie chciał, mówiąc że będąc w Irlandii Polacy mu też kiedyś pomogli. Cała Rumunia. Żegnamy się i podążamy dalej, jeszcze myślimy - czy jechać w stronę granicy czy jechać w stronę Turdy. Jednak kierujemy się w stronę granicy, szukając po drodze noclegu.
Niestety nic po drodze nie ma lub brak miejsc. Po dwudziestej pierwszej dojeżdżamy do większego miasta Carei , jest szansa coś znaleźć. Znajduję na internecie kemping. Udało się. Za jedynie 60 lei wynajmujemy domek kempingowy. Super miejsce, jakby ktoś tu przejeżdżał i szukał noclegu to polecam, Camping Carei (StradaViilor 4).
I tak mija urodzinowy dzień, w dodatku to ostatnia noc w tym pięknym kraju…
Poranna kąpiel w basenie, a potem ostanie chwile na mieście. Po dwunastej ruszamy dalej w drogę. Jaki plan? Turda. Po drodze zatrzymujemy się w Târgu Mureșby coś zjeść.
Târgu Mureș oferuje nawet kilka godnych polecenia miejsc, jak na przykład pałac kultury, teatr narodowy, który zwiedzamy i prawosławną cerkiew, Pałac Apolla (1820-1822) czy stary budynek prefektury z 1711roku. Żeby wszystko zobaczyć trzeba by było spędzić tu cały dzień. Nie ma tyle czasu by wszystko zwiedzić. Jemy obiad i wracamy z myślą by jechać dalej. A to co? Auto nie reaguje. Już całkiem odmówiło posłuszeństwa?
Coś ze stacyjką, kostka lub coś innego…Udaje się odpalić na pych. Kolejna awaria auta, co tym razem nawali? Nie ma co ryzykować, kierunek granica… w Turdzie już byłem, więc nic nie tracę. Po drodze udaje się nam znaleźć warsztat… Młody chłopak mówi że nie jest elektrykiem tylko blacharzem, ale ma znajomego, który się na tym zna. Wykonuje telefon i każe nam jechać za nim. Wjeżdżamy na jakieś osiedlowe podwórko. Podchodzi starszy pan. Coś mierzy, coś robi, ucina i pokazuje kabelek, tłumacząc po rumuńsku, by odpalić auto trzeba przyłożyć kabelek do plusa. No i faktycznie auto odpala. Działa! Pytamy jaki koszt ... Słyszymy tylko Drum Bun i uśmiech na twarzy starszego pana. Chłopak też nic nie chciał, mówiąc że będąc w Irlandii Polacy mu też kiedyś pomogli. Cała Rumunia. Żegnamy się i podążamy dalej, jeszcze myślimy - czy jechać w stronę granicy czy jechać w stronę Turdy. Jednak kierujemy się w stronę granicy, szukając po drodze noclegu.
Niestety nic po drodze nie ma lub brak miejsc. Po dwudziestej pierwszej dojeżdżamy do większego miasta Carei , jest szansa coś znaleźć. Znajduję na internecie kemping. Udało się. Za jedynie 60 lei wynajmujemy domek kempingowy. Super miejsce, jakby ktoś tu przejeżdżał i szukał noclegu to polecam, Camping Carei (StradaViilor 4).
I tak mija urodzinowy dzień, w dodatku to ostatnia noc w tym pięknym kraju…
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 10 Brasov - Sighișoara
Poniedziałek, 7 sierpnia 2017 · dodano: 10.10.2017 | Komentarze 0
Jakoś noc
przeżyłem, nie było aż tak źle, ale i tak wolę pensjonat lub pole namiotowe czy
schronisko górskie. Dziewczyny jak zwykle… poranne wstawanie, które trwa dobrą
godzinę, brakuje jeszcze porannego make-apu, no szkoda. Jeszcze wyjście na
miasto. Snujemy się bez sensu i bez celu po centrum, jakaś kawa, ciastko po
drodze… W końcu docieramy do auta, jestem całkowicie znudzony.
Obieramy kierunek… dobrze mi znane miejsce, jedziemy w odwiedziny do Włada Palownika czyli do Sighișoary. Tym razem ja wybieram nocleg na kempingu gdzie już byłem. Może w tym mieście już byłem , ale z miłą chęcią tu zajrzę jeszcze raz. Dojeżdżamy na camping, rozkładamy namioty i późnym popołudniem ruszamy na średniowieczne miasto.
Sighișoara jest zabytkowym miastem położonym w środkowej Rumunii nad Wielką Tyrnawą – rzeką, przepływającą przez Siedmiogród. To tutaj podobno urodził się słynny Dracula. Miasto przypomina średniowieczny gród i posiada jedną z najlepiej zachowanych starówek w Europie Środkowo-Wschodniej.
Takie miasto-muzeum.
Trochę historii… Sighișoara pierwotnie nosiła łacińską nazwę Castrum Sex. Tak nazywano ją już w 1191 roku. W XII wieku węgierski król sprowadził tu niemieckich rzemieślników (Sasów) w celu zwiększenia liczby ludności i obrony granic swojego państwa. Nastąpił szybki rozwój rzemiosła i handlu, powstały liczne cechy rzemieślnicze.
W 1298 roku z polecenia papieża Bonifacego VIII powstał klasztor dominikański. Niemieccy osadnicy wybudowali fortyfikacje obronne i powstała murowana zabudowa miejska.
W węgierskich dokumentach datowanych na XIV wiek osada figuruje pod różnymi nazwami: Segesvar, Castrum Schez, Castrum Scheks. Utrwaliła się również niemiecka nazwa Schassburg. Co ciekawe, dopiero w 1367 r. miejscowość otrzymała prawa miejskie.
W 1431 roku urodził się tutaj Vlad Țepeș, który później został Hospodarem Wołoskim (hospodarz ros. – ‘książę, władca’), znanym jako Dracula. W XVI wieku zbudowano wiele budynków w stylu późnogotyckim i renesansowym. Miasto przetrwało okupację turecką, liczne pożary i epidemie dżumy, które nawiedziły je trzykrotnie (w latach: 1604, 1647 i 1709) dziesiątkując mieszkańców.
W czasie rewolucji węgierskiej (1848 r.) rozegrała się tu bitwa z udziałem gen. Józefa Bema.
W wyniku rozpadu Austro-Węgier, który miał miejsce po pierwszej wojnie światowej, Sigiszoara została włączona w granice Królestwa Rumunii. Po zakończeniu światowego konfliktu i objęciu władzy przez komunistów, miasto zostało uznane za zabytek i dzięki temu unikło przebudowy i komunistycznej industrializacji.
Jest tu naprawdę dużo ciekawych miejsc takich jak na przykład Turnul cu Ceas czyli Wieża Zegarowa.
To jeden z symboli i jednocześnie wizytówka miasta. Została zbudowana w 1556 roku. Niegdyś miejsce zgromadzeń rady miejskiej i punkt obserwacyjny. Stanowiła jeden z elementów całej fortyfikacji obronnej, która miała chronić przed najazdami między innymi Turków. W 1648 roku zamontowano w niej zegar, który nieprzerwanie działa do dzisiaj. Po pożarze, który miał miejsce w 1677 roku, została odbudowana, dodano także ozdobny dach, który wykonali dwaj artyści z Tyrolu. Obiekt mierzy 64 metry.
Kolejne ciekawe miejsce to Casa Dracula czyli Dom Draculi. To najstarszy obiekt świecki w mieście. Początkowo dom był parterowy i wykonany z kamienia rzecznego, piętra dobudowano dopiero w XVII wieku. Tutaj urodził się i przebywał w latach 1431–1436 Vlad Țepeș. Można by było opisywać to miasto stronami…
Pora na obiad i może jakąś lokalną potrawę „Ciorbă de fasole cu afumătură
servită intro pitujă de casă”…Czyli fasolowa zupka z wędzonym mięsem w chlebku…
Pycha.
Potem spacer kolorowymi wąskimi uliczkami i powrót na camping.
Nie mogłem odrzucić chęci wybrania się na miasto nocą. Jest po dwudziestej trzeciej. Nocą robi tu się ciekawiej. Pod pokrywą nocy miasto staje się mroczne, a uliczki oświetla czasem jedna lampa,
bardzo klimatyczne. Brakuje tu jeszcze Drakuli, który by wysysał krew z szwendających się nocą turystów. Myślałem, że nie będzie ludzi, ale nie tylko ja wpadłem na pomysł nocnego szwendania się.
Ale udaje mi się zrobić super zdjęcia i ujść z życiem.
A dziewczyny co robiły? Spały…
Obieramy kierunek… dobrze mi znane miejsce, jedziemy w odwiedziny do Włada Palownika czyli do Sighișoary. Tym razem ja wybieram nocleg na kempingu gdzie już byłem. Może w tym mieście już byłem , ale z miłą chęcią tu zajrzę jeszcze raz. Dojeżdżamy na camping, rozkładamy namioty i późnym popołudniem ruszamy na średniowieczne miasto.
Sighișoara jest zabytkowym miastem położonym w środkowej Rumunii nad Wielką Tyrnawą – rzeką, przepływającą przez Siedmiogród. To tutaj podobno urodził się słynny Dracula. Miasto przypomina średniowieczny gród i posiada jedną z najlepiej zachowanych starówek w Europie Środkowo-Wschodniej.
Takie miasto-muzeum.
Trochę historii… Sighișoara pierwotnie nosiła łacińską nazwę Castrum Sex. Tak nazywano ją już w 1191 roku. W XII wieku węgierski król sprowadził tu niemieckich rzemieślników (Sasów) w celu zwiększenia liczby ludności i obrony granic swojego państwa. Nastąpił szybki rozwój rzemiosła i handlu, powstały liczne cechy rzemieślnicze.
W 1298 roku z polecenia papieża Bonifacego VIII powstał klasztor dominikański. Niemieccy osadnicy wybudowali fortyfikacje obronne i powstała murowana zabudowa miejska.
W węgierskich dokumentach datowanych na XIV wiek osada figuruje pod różnymi nazwami: Segesvar, Castrum Schez, Castrum Scheks. Utrwaliła się również niemiecka nazwa Schassburg. Co ciekawe, dopiero w 1367 r. miejscowość otrzymała prawa miejskie.
W 1431 roku urodził się tutaj Vlad Țepeș, który później został Hospodarem Wołoskim (hospodarz ros. – ‘książę, władca’), znanym jako Dracula. W XVI wieku zbudowano wiele budynków w stylu późnogotyckim i renesansowym. Miasto przetrwało okupację turecką, liczne pożary i epidemie dżumy, które nawiedziły je trzykrotnie (w latach: 1604, 1647 i 1709) dziesiątkując mieszkańców.
W czasie rewolucji węgierskiej (1848 r.) rozegrała się tu bitwa z udziałem gen. Józefa Bema.
W wyniku rozpadu Austro-Węgier, który miał miejsce po pierwszej wojnie światowej, Sigiszoara została włączona w granice Królestwa Rumunii. Po zakończeniu światowego konfliktu i objęciu władzy przez komunistów, miasto zostało uznane za zabytek i dzięki temu unikło przebudowy i komunistycznej industrializacji.
Jest tu naprawdę dużo ciekawych miejsc takich jak na przykład Turnul cu Ceas czyli Wieża Zegarowa.
To jeden z symboli i jednocześnie wizytówka miasta. Została zbudowana w 1556 roku. Niegdyś miejsce zgromadzeń rady miejskiej i punkt obserwacyjny. Stanowiła jeden z elementów całej fortyfikacji obronnej, która miała chronić przed najazdami między innymi Turków. W 1648 roku zamontowano w niej zegar, który nieprzerwanie działa do dzisiaj. Po pożarze, który miał miejsce w 1677 roku, została odbudowana, dodano także ozdobny dach, który wykonali dwaj artyści z Tyrolu. Obiekt mierzy 64 metry.
Kolejne ciekawe miejsce to Casa Dracula czyli Dom Draculi. To najstarszy obiekt świecki w mieście. Początkowo dom był parterowy i wykonany z kamienia rzecznego, piętra dobudowano dopiero w XVII wieku. Tutaj urodził się i przebywał w latach 1431–1436 Vlad Țepeș. Można by było opisywać to miasto stronami…
Pora na obiad i może jakąś lokalną potrawę „Ciorbă de fasole cu afumătură
servită intro pitujă de casă”…Czyli fasolowa zupka z wędzonym mięsem w chlebku…
Pycha.
Potem spacer kolorowymi wąskimi uliczkami i powrót na camping.
Nie mogłem odrzucić chęci wybrania się na miasto nocą. Jest po dwudziestej trzeciej. Nocą robi tu się ciekawiej. Pod pokrywą nocy miasto staje się mroczne, a uliczki oświetla czasem jedna lampa,
bardzo klimatyczne. Brakuje tu jeszcze Drakuli, który by wysysał krew z szwendających się nocą turystów. Myślałem, że nie będzie ludzi, ale nie tylko ja wpadłem na pomysł nocnego szwendania się.
Ale udaje mi się zrobić super zdjęcia i ujść z życiem.
A dziewczyny co robiły? Spały…
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 9 Lopătari… - Brasov
Niedziela, 6 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0
Noc jakaś krótka, nieprzespana. Śpię prawie do
dziesiątej, reszta zresztą też. Zbieramy się coś koło 13.00. Nie jedziemy już
na wieczny ogień. Jest zbyt późno zanim dostaniemy się tymi drogami. Minie cały
dzień i utkniemy tu znów, a trzeba się jakoś wydostać. Przejeżdżamy terenową drogę i dostajemy się do Lopătari,a potem jużokrężną drogą kierujemy się na Bazau i dalej na Novaci. Niestety
auto odmawia posłuszeństwa… nie ma mocy, w sumie się nie dziwię, po tak
ekstremalnej drodze. Postanawiamy nie ryzykować i kierujemy się na północ na Braszów, a jesteśmy zaledwie kilkanaście
kilometrów od Bukaresztu. Transalpiny auto mogło by już nie przeżyć, nie ma co
ryzykować. Przed nami ponad 300 kilometrów. W Braszowie jesteśmy coś koło dwudziestej i
zatrzymujemy się w hostelu… Hmm … Moje pierwsze odczucie… pierwszy i ostatni
raz. Bardziej klimatyczne są schroniska. A tu jakaś masakra, pełno kręcących
się ludzi po tym domu, jakoś ten klimat mi nie leży.
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 8 Busteni - Vulcanii Noroioși de la Pâclele - Lopătari
Sobota, 5 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0
Wyjechaliśmy dziś około dziesiątej. Przed nami jakieś trzy godziny jazdy. Kierunek Buzau, Vulcanii Noroioși. Dziewczyny wymyśliły jeszcze by po drodze odwiedzić słynne rumuńskie winnice… odwiedziny kończą się zakupem 5 litrowego wina w plastikowej butelce…
Dojeżdżamy
do wulkanicznych terenów.
Vulcanii Noroioși czyli wulkany błotne, to niesamowite miejsce położone niedaleko miasta Buzau, w gminie Berca (wschodnia Wołoszczyzna). W tym rejonie znajdują się trzy tereny z błotnistymi wulkanami w Pâlele Mari, Pâclele Mici i Pâclele de la Beciu.My docieramy do dwóch: Mari i Mici.
Najłatwiej dotrzeć do Paclele Mari, znajduje się tu parking oraz prowizoryczna budka, w której pobierana jest niewielka opłata za wstęp – 4 leje.
Wulkany błotne to stożki i bulgoczące kałuże powstałe w wyniku wydobywania się podziemnych gazów, napotykających na swej drodze wodę i glinę.
Wysuszona, spękana ziemia wokół nich w odcieniach beżu i szarości, budzi skojarzenia podobne do powierzchni księżyca czy skóry słonia.
Choć podłoże generalnie jest twarde, można napotkać grząskie fragmenty, zwłaszcza w pobliżu bulgoczących zbiorników. Nieziemski krajobraz robi naprawdę olbrzymie wrażenie.
Obszar jest chroniony od 1924 roku, a jego powierzchnia wynosi 60 ha, tworząc obszar Natura 2000.
Wulkany zostały po raz pierwszy zauważone w rejonie Berca przez Francuza H. Cognarda w 1867 r., który poszukiwał ropy naftowej.
Na świecie prawie jedna czwarta wszystkich wulkanów błotnych łączy się z łańcuchem alpejsko-karpackim – himalajskim. Można je spotkać we Włoszech, w Rumunii, na Morzu Czarnym, w Azerbejdżanie i w Pakistanie.
Błotniste wulkany tworzą niesamowity krajobraz, można siedzieć przed nimi wiele godzin i patrzeć na ich wycieki, mruczki, bąbelki czy wybuchy… ale trzeba jechać dalej.
Zbieramy się i w drogę. Czterdziestostopniowy upał daje się we znaki. Kierujemy się do rezerwatu Focul Viu. Nawigacja prowadzi drogą krajową, ale jedziemy wąska kręta drogą, która po paru kilometrach zmienia się w szuter, a następnie w kamienistą drogę.
No cóż... Mówię, żeby olać dalszą podróż do rezerwatu bo szkoda auta. Ale kierowca ciśnie dalej po tych kamieniach. Nie moje auto, po co mam się martwić. Ciśniemy dalej.. Nagle stop… Nie ma przejazdu. Most, który tu był, zerwał się. Google maps lubi zaskakiwać. No i co teraz? Zawracamy? Nie ma innej opcji, trzeba całkiem zawrócić. Jakiś gość macha, dając do zrozumienia, że można to objechać. Tak przynajmniej ja to zrozumiałem... Google maps gubi się. A my jedziemy dalej po kamienistej drodze. Przed nami ukazuje się auto, no to jedziemy za nim, skręca, przyśpiesza i znika za jakimiś krzakami... Jedziemy i znowu stop. Kończy się droga, a przed nami rzeka. I znów ... Co robić? Za nami podjeżdża inne auto i trąbi dając do zrozumienia, żeby zjechać mu z drogi. I tak robimy. Auto przejeżdża przez rzekę. Hmm… Przejeżdżać czy nie? Idę zobaczyć jak to wygląda… Nie do mnie należy decyzja, ja bym nie ryzykował. Miejscowi mogą sobie pozwolić na taką jazdę, bo jak utknie w rzece, to zadzwoni sobie do jakiegoś Zbysia i Zbysiu przyjedzie traktorem lub czymś innym… A my co zrobimy, po pomoc drogową zadzwonimy…? Ale pani kierowca wbija jedynkę i przejeżdża rzekę. Nie wierzę w to, golf wtapia się w wodę...
Uff udało się, całe szczęście. Ucierpiała tylko przednia rejestracja… W sumie fajna przygoda… Jedziemy dalej. Po chwili ukazuje się asfalt. Jesteśmy w Niculești. Jednakże nie cieszymy się asfaltem długo. Znów wjeżdżamy na kamienną drogę, chwilami kamienie uderzają o nadwozie auta... Droga jak z Brzezin do Murowańca. Dojeżdżamy gdzieś, gdzie droga prowadzi na Focul Viu. Gdzieś w miejscowości Lopătari.
Dowiadujemy się, że jeszcze z pięć kilometrów autem i z dwa kilometry piechotą. Nie ma sensu za późno jest… Zawracamy, kierując się na jakiś pensjonat, który jest oddalony około siedem kilometrów w miejscowości? Dobre pytanie. Jedziemy oczywiście po super kamieniach hmm... Cholera wie, czy tu jeżdżą jakieś pojazdy kołowe. Okazuje się że tak. Rzadko spotykane już...
W końcu po godzinie docieramy do pensjonatu koło jeziora Mocearu. Niestety nie ma miejsc, gospodarz mówi nam żeby jechać nad jezioro, rozbić namiot, w sumie innej opcji nie ma, jest koło dwudziestej. No to jedziemy, lekko się gubiąc, ale jakoś dojeżdżamy… do wielkiej polany, droga nie lepsza niż tamte. Idziemy się przejść szukając jeziora. Znajdujemy jezioro i nawet miejsce, gdzie rozbijemy namiot. Teraz trzeba spory kawałek przenieść wszystko z samochodu. Pytamy ludzi, którzy tu się bawią jak tu autami wjechali bo my też chcielibyśmy wjechać. Niby teren zamknięty, ale po dłuższej rozmowie okazuje się, że ktoś ma klucze, żeby przejechać przez leśną bramę. Pokazuje nam jak wjechać (trzeba przejechać przez las), otwiera bramę i zaprasza na imprezę.
Rozbijamy namiot, coś tam jemy, chwila namysłu i idziemy na proszoną imprezę. Jakoś byłem sceptycznie nastawiony… nie wiem czemu… Przeraża mnie gościnność rumuńska. Agregat prądotwórczy, dwie wielkie kolumny i laptop. Muzyka roznosiła się po całym jeziorze. Od razu porywają rytmy rumuńskiej muzyki. Sama rumuńska muzyka, żadnej zagranicznej. Kazali tańczyć, pić i dobrze się bawić. I tak zrobiłem. Może słabo mówię po angielsku, ale alkohol przełamuje wszystkie bariery językowe. Mało tego, jakiś kawałek dalej też impreza i głośna muzyka. Super zabawa, dawno się tak nie bawiłem. Minął jakiś czas… zniknęła jedna dziewczyna, potem druga. Nie wnikam w to… Ja się bawię dalej. Nawet próbuję śpiewać z nimi… i chyba nawet się udaje. Robi się coś po drugiej… pora się zwijać do namiotu…
Więcej zdjęć
Vulcanii Noroioși czyli wulkany błotne, to niesamowite miejsce położone niedaleko miasta Buzau, w gminie Berca (wschodnia Wołoszczyzna). W tym rejonie znajdują się trzy tereny z błotnistymi wulkanami w Pâlele Mari, Pâclele Mici i Pâclele de la Beciu.My docieramy do dwóch: Mari i Mici.
Najłatwiej dotrzeć do Paclele Mari, znajduje się tu parking oraz prowizoryczna budka, w której pobierana jest niewielka opłata za wstęp – 4 leje.
Wulkany błotne to stożki i bulgoczące kałuże powstałe w wyniku wydobywania się podziemnych gazów, napotykających na swej drodze wodę i glinę.
Wysuszona, spękana ziemia wokół nich w odcieniach beżu i szarości, budzi skojarzenia podobne do powierzchni księżyca czy skóry słonia.
Choć podłoże generalnie jest twarde, można napotkać grząskie fragmenty, zwłaszcza w pobliżu bulgoczących zbiorników. Nieziemski krajobraz robi naprawdę olbrzymie wrażenie.
Obszar jest chroniony od 1924 roku, a jego powierzchnia wynosi 60 ha, tworząc obszar Natura 2000.
Wulkany zostały po raz pierwszy zauważone w rejonie Berca przez Francuza H. Cognarda w 1867 r., który poszukiwał ropy naftowej.
Na świecie prawie jedna czwarta wszystkich wulkanów błotnych łączy się z łańcuchem alpejsko-karpackim – himalajskim. Można je spotkać we Włoszech, w Rumunii, na Morzu Czarnym, w Azerbejdżanie i w Pakistanie.
Błotniste wulkany tworzą niesamowity krajobraz, można siedzieć przed nimi wiele godzin i patrzeć na ich wycieki, mruczki, bąbelki czy wybuchy… ale trzeba jechać dalej.
Zbieramy się i w drogę. Czterdziestostopniowy upał daje się we znaki. Kierujemy się do rezerwatu Focul Viu. Nawigacja prowadzi drogą krajową, ale jedziemy wąska kręta drogą, która po paru kilometrach zmienia się w szuter, a następnie w kamienistą drogę.
No cóż... Mówię, żeby olać dalszą podróż do rezerwatu bo szkoda auta. Ale kierowca ciśnie dalej po tych kamieniach. Nie moje auto, po co mam się martwić. Ciśniemy dalej.. Nagle stop… Nie ma przejazdu. Most, który tu był, zerwał się. Google maps lubi zaskakiwać. No i co teraz? Zawracamy? Nie ma innej opcji, trzeba całkiem zawrócić. Jakiś gość macha, dając do zrozumienia, że można to objechać. Tak przynajmniej ja to zrozumiałem... Google maps gubi się. A my jedziemy dalej po kamienistej drodze. Przed nami ukazuje się auto, no to jedziemy za nim, skręca, przyśpiesza i znika za jakimiś krzakami... Jedziemy i znowu stop. Kończy się droga, a przed nami rzeka. I znów ... Co robić? Za nami podjeżdża inne auto i trąbi dając do zrozumienia, żeby zjechać mu z drogi. I tak robimy. Auto przejeżdża przez rzekę. Hmm… Przejeżdżać czy nie? Idę zobaczyć jak to wygląda… Nie do mnie należy decyzja, ja bym nie ryzykował. Miejscowi mogą sobie pozwolić na taką jazdę, bo jak utknie w rzece, to zadzwoni sobie do jakiegoś Zbysia i Zbysiu przyjedzie traktorem lub czymś innym… A my co zrobimy, po pomoc drogową zadzwonimy…? Ale pani kierowca wbija jedynkę i przejeżdża rzekę. Nie wierzę w to, golf wtapia się w wodę...
Uff udało się, całe szczęście. Ucierpiała tylko przednia rejestracja… W sumie fajna przygoda… Jedziemy dalej. Po chwili ukazuje się asfalt. Jesteśmy w Niculești. Jednakże nie cieszymy się asfaltem długo. Znów wjeżdżamy na kamienną drogę, chwilami kamienie uderzają o nadwozie auta... Droga jak z Brzezin do Murowańca. Dojeżdżamy gdzieś, gdzie droga prowadzi na Focul Viu. Gdzieś w miejscowości Lopătari.
Dowiadujemy się, że jeszcze z pięć kilometrów autem i z dwa kilometry piechotą. Nie ma sensu za późno jest… Zawracamy, kierując się na jakiś pensjonat, który jest oddalony około siedem kilometrów w miejscowości? Dobre pytanie. Jedziemy oczywiście po super kamieniach hmm... Cholera wie, czy tu jeżdżą jakieś pojazdy kołowe. Okazuje się że tak. Rzadko spotykane już...
W końcu po godzinie docieramy do pensjonatu koło jeziora Mocearu. Niestety nie ma miejsc, gospodarz mówi nam żeby jechać nad jezioro, rozbić namiot, w sumie innej opcji nie ma, jest koło dwudziestej. No to jedziemy, lekko się gubiąc, ale jakoś dojeżdżamy… do wielkiej polany, droga nie lepsza niż tamte. Idziemy się przejść szukając jeziora. Znajdujemy jezioro i nawet miejsce, gdzie rozbijemy namiot. Teraz trzeba spory kawałek przenieść wszystko z samochodu. Pytamy ludzi, którzy tu się bawią jak tu autami wjechali bo my też chcielibyśmy wjechać. Niby teren zamknięty, ale po dłuższej rozmowie okazuje się, że ktoś ma klucze, żeby przejechać przez leśną bramę. Pokazuje nam jak wjechać (trzeba przejechać przez las), otwiera bramę i zaprasza na imprezę.
Rozbijamy namiot, coś tam jemy, chwila namysłu i idziemy na proszoną imprezę. Jakoś byłem sceptycznie nastawiony… nie wiem czemu… Przeraża mnie gościnność rumuńska. Agregat prądotwórczy, dwie wielkie kolumny i laptop. Muzyka roznosiła się po całym jeziorze. Od razu porywają rytmy rumuńskiej muzyki. Sama rumuńska muzyka, żadnej zagranicznej. Kazali tańczyć, pić i dobrze się bawić. I tak zrobiłem. Może słabo mówię po angielsku, ale alkohol przełamuje wszystkie bariery językowe. Mało tego, jakiś kawałek dalej też impreza i głośna muzyka. Super zabawa, dawno się tak nie bawiłem. Minął jakiś czas… zniknęła jedna dziewczyna, potem druga. Nie wnikam w to… Ja się bawię dalej. Nawet próbuję śpiewać z nimi… i chyba nawet się udaje. Robi się coś po drugiej… pora się zwijać do namiotu…
Więcej zdjęć
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 7 Bucegi
Piątek, 4 sierpnia 2017 · dodano: 18.10.2017 | Komentarze 1
Noc
minęła spokojnie, wstajemy przed siódmą i ruszamy na najbardziej zagadkowe góry Europy.
Busteni
to jeden z dwóch najpopularniejszych miast startowych w Bucegi (drugim jest
sąsiednia Sinaia). Przed ósmą docieramy na dolną stację kolejki, dziś bardziej stawiam na wygodę, trzeba trochę odpocząć.
Już przed ósmą jest kilkumetrowa kolejka ludzi oczekujących na pierwszy wagonik.
Pojawiają się podejrzani panowie w bluzach z czterema paskami i złotymi ketami na rękach. Niczym wygłodniałe sępy rzucają się na turystów głośno wykrzykując – Patru, patru. Cabana Babele via Piatra Arsa. Patru, patru! Cabana Babele!
W rękach trzymają kolorowe prospekty z jeepami cztery na cztery…
Góry Bucegi są najbardziej zagospodarowanym pasmem w Rumunii. A to za sprawą Nicolae Ceaușescu, który w latach 70-tych postanowił stworzyć tu potężne centrum wypoczynkowe. W 1978 roku otwarto kolejkę linową z Busteni (880 m n.p.m.) na Babele (2290 m n.p.m.) o długości 4,35 km. Dwie 25-osobowe kabiny jeżdżą tu na mijankę.
O ósmej otwierają ,wężyk do kasy kurczy się szybciej, niż się na początku wydawało. Za chwilę stoimy już przy kasie.
Wjazd kolejką do schroniska Babele (2200 m n.p.m.) tylko 35 lei.
Pionowa ściana Bucegów nie pozostawia złudzeń, to nie są pierwsze lepsze pagórki. To góry „wybrane” (tak brzmi tłumaczenie starorumuńskiej nazwy), w których według legendy swoją siedzibę miał bóg wojny i władca pozagrobowego królestwa Daków – Zalmoxis. Pasmo, z którym związane są liczne legendy, tajemnice i niewyjaśnione zdarzenia. Ale to potem.
Droga na szczyt nie zajmuje więcej niż kilka minut. Jednak wspomnienia zostają na znacznie dłużej. Postrzępione, porośnięte zielenią wapienne zbocza opadają stromymi urwiskami dochodzącymi do 1500 metrów.
W końcu wagonik wjeżdża na górę,
ale zamiast jakiegoś szczytu płasko, niesamowity widok.
Górne partie Bucegi to ogromny trawiasty płaskowyż, a więc widok rzadko spotykany na wysokości 2000 m n.p.m.
W odległości kilkuset metrów od górnej stacji kolejki znajdują się niesamowite formy skalne.
Najbardziej znane Babele
czy przypominający egipski posąg - Sfinks.
Poza Sfinksem, można tam znaleźć jeszcze kilka pobudzających wyobraźnię grup skalnych. Jedne przypominają sylwetki ludzi,
inne twarze. Skąd się tam wzięły? Istnieje kilka teorii.
Dużo można by było pisać o tych górach. Ale pozwoliłem sobie ściągnąć trochę informacji z Internetu i trochę o nich napiszę.
Jedna z nich głosi, że stworzyła je dawna cywilizacja, która, przygotowując się do zbliżającego się potopu, oznaczyła w ten sposób swoją kryjówkę – aby łatwiej było ją odnaleźć tym, którzy przetrwają kataklizm. A kryjówka znajdowała się wewnątrz masywu górskiego, przyjmując formę plątaniny jaskiń i tuneli w której jej mieszkańcy mieli już nigdy nie opuścić.
Teorię tą propagowali uczeni historycy i archeologowie z całego świata jeszcze w XIX, a następnie w XX wieku.
Nie mieli oni wątpliwości, że skalne twory na szczytach masywu Bucegi są efektem działań człowieka. Sytuacja się nieco zmieniła na początku XXI wieku…
Według nieoficjalnych źródeł, w 2003 roku w masywie Bucegi trafiono na tajemnicze tunele. Mówi się, że zainteresowały się tym odkryciem Stany Zjednoczone i… Watykan, intensywnie wpływając na władze Rumunii. Do tej pory rząd Rumunii nie wypowiedział się oficjalnie na ten temat. Nikt niczego nie potwierdza, ale też niczemu nie zaprzecza.
Nie wiadomo, czy chodzi o obcą cywilizację, czy o dowody rzucające cień na dotychczas propagowaną historię ludzkości.
Mówi się, że w tunelach odkryto szczątki istot nadnaturalnych rozmiarów. Według osób zajmujących się tym tematem, w jednej z jaskiń odkryto także olbrzymie tablice, pokryte inskrypcjami z różnorodnych dziedzin nauki. Istnieje teoria, że podważają one dotychczasowe teorie naukowe i dogmaty wiary. Część badaczy poddaje pod wątpliwość ich ludzkie pochodzenie.
Dziwne zjawiska energetyczne to kolejny z elementów układanki. Mieszkańcy okolicznych miejscowości i wiosek od dawna obserwują dziwne zjawiska występujące na tym terenie. Mówi się o trwającej kilka tygodni grupowej bezsenności a także o wstrząsach ziemi, nie mających pochodzenia sejsmicznego, występujących w regularnych odstępach czasu. Zjawiska te miały miejsce na długo przed odkryciem podziemnych tuneli.
W rok po tych wydarzeniach do położonych u podnóża gór Bucegi mieścin Sinaia, Busteni i Azuga wstrząsy powróciły.
Niezbyt silne, jednak wyjątkowo regularne. Pojawiały się codziennie o 15.00 i 20.00. Naukowcy poszukujący źródeł trzęsień byli bezradni. Obszar, na którym występowały był bowiem zbyt mały, by powiązać je z aktywnością sejsmiczną. W rejonie gór nie prowadzono również żadnych prac wydobywczych, które mogłyby powodować tąpnięcia. Dla mieszkańców sytuacja była, delikatne mówiąc, kłopotliwa – pękające ściany i walące się od czasu do czasu kominy utrudniały codzienne życie. Problem jednak rozwiązał się sam.
Wstrząsy ustąpiły tak nagle jak się pojawiły, jednak dopiero po trzech latach.
Trzęsienia ziemi w rejonie Bucegi są jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Przez lata zaobserwowano tutaj wiele niewytłumaczalnych zjawisk, które obrosły w legendy. Takie jak historia ludzi naładowanych energią płynącą z gór do tego stopnia, że w kontakcie z innymi osobami i przedmiotami raziły one prądem czy wręcz parzyły. Kiedy indziej na niebie nad Busteni pojawiła się tęcza, choć od kilku dni na miasto nie spadła nawet kropla deszczu. Dowodem tego, że Bucegi fascynowały ludzi od dziesięcioleci jest historia „źródła nieśmiertelności”, z którego według ludowych podań, pijać miał dacki bóg Zamolksis. Badania cudownej wody, przeprowadzone w latach 1927-1935 przez rumuńskich i francuskich naukowców, wykazały, że nie ma w niej praktycznie żadnych bakterii, co stanowi ewenement na skalę światową. Dziś wiemy, że wyjątkowe właściwości wody są zasługą zasilania źródła przez podziemne jezioro.
A to tylko jedna ze skrywanych pod ziemią tajemnic…
To co odnaleziono w podziemnej komnacie z pewnością nie było dziełem ludzkich rąk. Stanowiła ona swoistą skarbnicę wiedzy, nagromadzonej przez obcą nam cywilizację. W holograficznym przekazie zawarte były informacje wyprzedzające prowadzone obecnie badania o setki lat. Hologramy sięgały również w głąb mrocznej historii ludzkości i przedstawiały ją w sposób zupełnie odmienny od tego znanego nam ze szkoły. Najbardziej intrygujące okazały się jednak trzy tunele rzekomo prowadzące do Egiptu, Tybetu i do wnętrza ziemi. Dochodzimy do Sfinksa na początku nie przypominał tego co oglądałem na Internecie,
takie małe rozczarowanie, ale trzeba było odpowiednio stanąć by uzyskać ten widok.
Moim celem jest najwyższy szczyt tych gór – Omu (2507 m n.p.m.), dziewczyny chcą iść w kierunku Crucea Caraiman do krzyża-pomnika żołnierzy poległych w czasie I wojny światowej. Rozdzielamy się, ja mam jakieś dwie i pół godziny na Omu.
Droga prowadzi żółtymi pionowymi paskami i ma 6,5 km, a suma podejść – 400 metrów.
Droga prawie płaska,
chwilami lekko pod górkę gdzie nie czuje żadnego wysiłku. Nawet w ostatnim podejściu nie czuje zmęczenia,
zbieg okoliczności czy te góry mają faktycznie jakąś moc.W niecałe dwie godziny zdobywam Omu.
Szczyt góry jest płaski i rozłożysty, znajdują się na nim stacja meteorologiczna oraz schronisko turystyczne
Cabana Omu (2505 m n.p.m.), które jest najwyżej położonym schroniskiem w całych Karpatach. Można co prawda przenocować na Łomnicy (Lomnický štít, 2634 m n.p.m.) w Tatrach, ale znajdujący się tam apartament ze schroniskiem nie ma nic wspólnego. Pierwsze drewniane schronisko zostało wybudowane w 1888 roku z inicjatywy Siedmiogrodzkiego Towarzystwa Karpackiego. Wielokrotnie przebudowywane, obecnie jako kamienno - drewniany budynek oferuje 30 miejsc noclegowych i bufet. Schronisko nie posiada elektryczności i bieżącej wody. Wierzchołek góry stanowi kilkumetrowa skałka i zapewne dlatego w różnych źródłach podawane są różne wysokości szczytu - 2505, 2507, 2514 m n.p.m.
Na szczycie prawie nikogo nie ma, pojedyńcze osoby… Robię zdjęcia, zamawiam w schronisku Ciorbe, tak pyszna, że zamawiam jeszcze jedną i dostaję ją w prezencie.
Warto wspomnieć że 1918 roku przez szczyt przebiegała granica miedzy Rumunią i Austro-Węgrami.
Jest coś koło czternastej, dziewczyn jeszcze nie ma, postanawiam wracać… wracam tą samą drogą, którą pokonuje w ponad godzinę. Po drodze mijam znów Sfinksa, któremu robię jeszcze parę zdjęć
i kierunek na górną stację kolejki. A tam kolejka do kolejki. Nie do kas, tylko ludzie czekają by wejść do wagonika. Czekam z jakieś czterdzieści minut i w końcu nadchodzi moja kolej.
Zjeżdżam kolejką w dół, wrażenia niesamowite.
Tak zjeżdżam kolejką, dziś to miał być dzień relaksu…
Wracam powoli, robiąc zakupy po drodze do miejsca gdzie mamy nocleg, z lekka nuta niepewności, ale na szczęście wszystko jest w porządku. W te góry koniecznie muszę wrócić. Dziewczyny wracają z dwie godziny później…
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 6 Lacul Călțun - Balea Lac - Busteni
Czwartek, 3 sierpnia 2017 · dodano: 10.10.2017 | Komentarze 0
Miałem wstać o czwartej i wyruszyć na
wschód słońca na Vârful Lăitel ( 2390m n.p.m.),
obudzić się obudziłem, ale wstać mi się nie chciało… Przysypiam.
Godzina później znów się budzę… zwijam cały bagaż i w ciągu pięciu minut wyruszam w drogę.
Ruszam lekko zaspany, jeszcze ciemno, a czołówka oświetla mi drogę,
Chwilami trzeba się zastanowić jak iść, by nie zejść ze szlaku i nie spotkać włóczącego się po nocach misia. Ale udaje mi się lekko zejść… Robi się coraz jaśniej, a do szczytu jeszcze spory kawałek, chwilami muszę przystać na chwilę, by złapać oddech. Obracam się… Wierzchołki szczytów zaczyna oświetlać słońce.
Zabrakło dwadzieścia minut ...
Około szóstej trzydzieści docieram na szczyt.
Siadam i w ciszy i pięknych widokach siedzę z dobre pół godziny. Nikogo nie ma, tylko ja i góry. Z oddali widać jezioro i schron i górujące nad nimi szczyty, w tym Negoiu.
Mógłbym tu zostać dłużej, ale pora na dalsza drogę.
Teraz zejście, a potem znów podejście. Jakoś dziś mi się nawet dobrze idzie. Może dlatego, że nie muszę nikogo gonić i się dostosowywać. Docieram przed dziewiątą na przełęcz Şaua Doamnei (2176m). Tu już widać całe Bâlea Lac. Tu chwila przerwy i schodzę.
Na Bâlea Lac jestem około dziewiątej trzydzieści. Coś muszę przekąsić i napić się, bo zapasy dawno już się skończyły. Teraz wypadałoby się umyć. Za jedynie 15 lei można się umyć w jednym z tych hotelowych schronisk. Jestem tak popalony przez słońce że zimna woda jest dla mnie ukojeniem. Dziewczyny dochodzą na Bâlea Lac przed jedenastą…
Niecała godzina i ruszamy autem w dalszą drogę. Pokonujemy najdłuższy tunel 887 metrów.
Kierujemy się na południe
i docieramy na Zaporę na jeziorze Vidraru.
Tu na chwilę zatrzymujemy się. Parę zdjęć,
krótki spacer i jedziemy dalej.
Na trasie Transfogarskiej około dwudziestu kilometrów od miejscowości Curtea de Argeș znajduje się Cetatea Poienari. To tu przebywał Wład Palownik.
Zostawiamy auto na parkingu i ruszamy…
O Poienari po raz pierwszy wspomniano w 1453 roku. Mówi się, że pierwsza wieża została zbudowana w XIX wieku pod panowaniem Negru Voda Voievoda, stanowiącego część planu fortyfikacji, do obrony północnej granicy wołoskiej. W roku 1456 Vlad Tepes umacniał twierdzę, budując kolejne cztery wieże i grube mury z kamienia i cegły. Władca ustanawia tu miejsce schronienia, wtórne miejsce zamieszkania, równoległe do miejscowości Targoviste.
Twierdza Poenari przyczyniła się do odparcia tureckiego oblężenia w lecie 1462 roku.
Nawet dziś nie jest tak łatwa do zdobycia. Za nim dojdzie się do murów twierdzy, trzeba pokonać 1480 stopni stromych schodów.
Droga nie ma końca, do tego upał, mimo że idziemy lasem to i tak gorąco. Do tego informacje o chadzających tu niedźwiedziach. Jakiś motywator by szybciej dojść lub zejść. Czy co? W końcu udało się.
Cetatea Poienari to głównie mury i nie ma zbyt tu co zwiedzać. Może sam fakt że tu żył słynny Drakula.
Lepsze wrażenie robią widoki wokół. Podziwiać można dolinę Ardżeszu oraz Gór Fogarskich.
Twierdza była użytkowana jeszcze wiele lat po śmierci Włada. W 1476roku została opuszczona w pierwszej połowie XVI wieku i zrujnowana w wieku XVII. Jak podają źródła w 1888 roku obsuniecie się ziemi zniszczyło część zamku, który dość szybko odbudowano, inne zaś źródła podają że w 1915 roku trzęsienie ziemi spowodowało obsunięcie się północnej części muru.
A kto to był ten słynny Wład Palovnik zwany Drakulą?
,,Wład III Palownik (rum. Vlad Ţepeş,) urodził się w 1431 roku w Sighişoarze w Siedmiogrodzie jako drugi syn hospodara wołoskiego Włada Diabła., a zmarł w 1476 roku. Jego ojciec był członkiem powołanego przez Zygmunta Luksemburskiego do obrony chrześcijaństwa przed rosnącym w potęgę Imperium Osmańskim Zakonu Smoka, czemu zawdzięczał swój przydomek („Draco” – „Smok”, przekształcone w „Dracul” – „Diabeł”) – stąd pochodzi przydomek Włada Palownika „Drăculea” („Drakula”), rozpowszechniony potem w legendzie, oznaczający po prostu syna Smoka lub syna Diabła.
W wieku 11 lat Wład został pojmany przez Turków wraz z ojcem i młodszym bratem Radu – gdy sułtan Murad II uwolnił Włada Diabła, jego synowie pozostali na jego dworze jako zakładnicy mający gwarantować lojalność ojca względem Imperium Osmańskiego. Drakula spędził w Turcji siedem lat. Natomiast zdradzony przez swych bojarów Wład Diabeł wraz z najstarszym synem Mirczą został zamordowany w 1447 roku. Po śmierci Włada Diabła sułtan Murad postanowił osadzić na tronie wołoskim jego syna, młodego Włada, licząc na jego lojalność. W 1448 Wład Drakula po raz pierwszy zasiadł na tronie wołoskim.
Swoje panowanie Wład zainaugurował krwawą zemstą na nielojalnych bojarach winnych śmierci jego ojca, a także brata ( torturowanego przez nich i pogrzebanego żywcem). Jak mówi legenda w dzień Wielkanocy schwytał winnych bojarów wraz z ich rodzinami. Część z nich kazał wbić na pale, pozostałym nakazał iść bez odpoczynku z Targoviste do Poienari (ok. 200 km. przez góry). Ci, którym udało się przeżyć ten marsz, zostali zmuszeni do budowy twierdzy Poienari.
Legenda Drakuli rozpoczyna się w chwili, gdy ograniczył on handel zagranicznym kupcom. Wywołało to zamieszki i zamachy na jego życie. W roku 1462 Wład został pozbawiony tronu przez swojego brata. Wład był bardzo okrutnym władcą, który zasłynął z nabijania na pal matek i przybijanie do ich piersi niemowląt oraz gotowania ofiar żywcem.
Słynna w całej Rumunii legenda głosi, że w mieście Targoviste, stolicy Wołoszczyzny, Vlad ustawił przy studni na rynku złoty kubek. Mógł się z niego napić wody każdy turysta i każdy kupiec przejeżdżający przez miasto i każdy inny spragniony. Przez cały czas rządów okrutnika złoty kubek, wart kilka wiosek, stał przy studni i nikt go nie kradł, bo tak się wszyscy bali surowego prawa i sprawiedliwości okrutnego hospodara.
Okrucieństwo Włada III nie miało granic… Wbijał na pal, obcinał uszy i genitalia, przypiekał swoje ofiary, wieszał i wyrywał im paznokcie..
A skąd wampirza legenda?
…otóż Vlad wpadł kiedyś w zasadzkę, ustawioną przez jego rodzonego brata Radu. To on zaczął go oblegać na zamku Poienari. Widząc beznadziejność sytuacji, żona hospodara rzuciła się z okna, popełniając samobójstwo. A Vlad zniknął… zapadł się dosłownie pod ziemię. Zwycięzcy nie znaleźli ani jego, ani jego ciała. Tak narodziła się legenda o wampirze, zwłaszcza że co kilka miesięcy ktoś donosił, iż widział Palownika, jak nocami przemyka się po okolicy.…wampirem i diabłem był po prostu za życia…”(internet).
Burzliwe życie Vlada owiane jest nadal tajemnicą, dużo można przeczytać o nim i jego życiu, poczynaniach, ale i tak dalej wszystko jest jedną wielką zagadką.
Po zwiedzeniu twierdzy obieramy kierunek Busteni. Przed nami ponad dwieście kilometrów. Po dwudziestej docieramy… Szukamy noclegu lecz nigdzie nic nie ma. Przypadkiem natrafiamy na panią, która prowadzi nas do innej pani, która proponuje nam nocleg. Niby nic w tym dziwnego… a jednak… Nocleg, a bardziej dom. Duża kuchnia z małym holem, na piętrze trzy pokoje i łazienka. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie wrażenie że ktoś tu mieszka. Zdjęcia, rzeczy… To tak jakbym zostawił sąsiadce klucze z domu, a ona by na tym jeszcze zarobiła wynajmując na czas mojego urlopu mieszkanie. Żeby się jeszcze nie okazało, że ktoś mi w nocy do łóżka wejdzie. W sumie… jak jakaś ładna pani… Ale i tak jakoś dziwnie. Nie mamy wyboru… Bierzemy.
obudzić się obudziłem, ale wstać mi się nie chciało… Przysypiam.
Godzina później znów się budzę… zwijam cały bagaż i w ciągu pięciu minut wyruszam w drogę.
Ruszam lekko zaspany, jeszcze ciemno, a czołówka oświetla mi drogę,
Chwilami trzeba się zastanowić jak iść, by nie zejść ze szlaku i nie spotkać włóczącego się po nocach misia. Ale udaje mi się lekko zejść… Robi się coraz jaśniej, a do szczytu jeszcze spory kawałek, chwilami muszę przystać na chwilę, by złapać oddech. Obracam się… Wierzchołki szczytów zaczyna oświetlać słońce.
Zabrakło dwadzieścia minut ...
Około szóstej trzydzieści docieram na szczyt.
Siadam i w ciszy i pięknych widokach siedzę z dobre pół godziny. Nikogo nie ma, tylko ja i góry. Z oddali widać jezioro i schron i górujące nad nimi szczyty, w tym Negoiu.
Mógłbym tu zostać dłużej, ale pora na dalsza drogę.
Teraz zejście, a potem znów podejście. Jakoś dziś mi się nawet dobrze idzie. Może dlatego, że nie muszę nikogo gonić i się dostosowywać. Docieram przed dziewiątą na przełęcz Şaua Doamnei (2176m). Tu już widać całe Bâlea Lac. Tu chwila przerwy i schodzę.
Na Bâlea Lac jestem około dziewiątej trzydzieści. Coś muszę przekąsić i napić się, bo zapasy dawno już się skończyły. Teraz wypadałoby się umyć. Za jedynie 15 lei można się umyć w jednym z tych hotelowych schronisk. Jestem tak popalony przez słońce że zimna woda jest dla mnie ukojeniem. Dziewczyny dochodzą na Bâlea Lac przed jedenastą…
Niecała godzina i ruszamy autem w dalszą drogę. Pokonujemy najdłuższy tunel 887 metrów.
Kierujemy się na południe
i docieramy na Zaporę na jeziorze Vidraru.
Tu na chwilę zatrzymujemy się. Parę zdjęć,
krótki spacer i jedziemy dalej.
Na trasie Transfogarskiej około dwudziestu kilometrów od miejscowości Curtea de Argeș znajduje się Cetatea Poienari. To tu przebywał Wład Palownik.
Zostawiamy auto na parkingu i ruszamy…
O Poienari po raz pierwszy wspomniano w 1453 roku. Mówi się, że pierwsza wieża została zbudowana w XIX wieku pod panowaniem Negru Voda Voievoda, stanowiącego część planu fortyfikacji, do obrony północnej granicy wołoskiej. W roku 1456 Vlad Tepes umacniał twierdzę, budując kolejne cztery wieże i grube mury z kamienia i cegły. Władca ustanawia tu miejsce schronienia, wtórne miejsce zamieszkania, równoległe do miejscowości Targoviste.
Twierdza Poenari przyczyniła się do odparcia tureckiego oblężenia w lecie 1462 roku.
Nawet dziś nie jest tak łatwa do zdobycia. Za nim dojdzie się do murów twierdzy, trzeba pokonać 1480 stopni stromych schodów.
Droga nie ma końca, do tego upał, mimo że idziemy lasem to i tak gorąco. Do tego informacje o chadzających tu niedźwiedziach. Jakiś motywator by szybciej dojść lub zejść. Czy co? W końcu udało się.
Cetatea Poienari to głównie mury i nie ma zbyt tu co zwiedzać. Może sam fakt że tu żył słynny Drakula.
Lepsze wrażenie robią widoki wokół. Podziwiać można dolinę Ardżeszu oraz Gór Fogarskich.
Twierdza była użytkowana jeszcze wiele lat po śmierci Włada. W 1476roku została opuszczona w pierwszej połowie XVI wieku i zrujnowana w wieku XVII. Jak podają źródła w 1888 roku obsuniecie się ziemi zniszczyło część zamku, który dość szybko odbudowano, inne zaś źródła podają że w 1915 roku trzęsienie ziemi spowodowało obsunięcie się północnej części muru.
A kto to był ten słynny Wład Palovnik zwany Drakulą?
,,Wład III Palownik (rum. Vlad Ţepeş,) urodził się w 1431 roku w Sighişoarze w Siedmiogrodzie jako drugi syn hospodara wołoskiego Włada Diabła., a zmarł w 1476 roku. Jego ojciec był członkiem powołanego przez Zygmunta Luksemburskiego do obrony chrześcijaństwa przed rosnącym w potęgę Imperium Osmańskim Zakonu Smoka, czemu zawdzięczał swój przydomek („Draco” – „Smok”, przekształcone w „Dracul” – „Diabeł”) – stąd pochodzi przydomek Włada Palownika „Drăculea” („Drakula”), rozpowszechniony potem w legendzie, oznaczający po prostu syna Smoka lub syna Diabła.
W wieku 11 lat Wład został pojmany przez Turków wraz z ojcem i młodszym bratem Radu – gdy sułtan Murad II uwolnił Włada Diabła, jego synowie pozostali na jego dworze jako zakładnicy mający gwarantować lojalność ojca względem Imperium Osmańskiego. Drakula spędził w Turcji siedem lat. Natomiast zdradzony przez swych bojarów Wład Diabeł wraz z najstarszym synem Mirczą został zamordowany w 1447 roku. Po śmierci Włada Diabła sułtan Murad postanowił osadzić na tronie wołoskim jego syna, młodego Włada, licząc na jego lojalność. W 1448 Wład Drakula po raz pierwszy zasiadł na tronie wołoskim.
Swoje panowanie Wład zainaugurował krwawą zemstą na nielojalnych bojarach winnych śmierci jego ojca, a także brata ( torturowanego przez nich i pogrzebanego żywcem). Jak mówi legenda w dzień Wielkanocy schwytał winnych bojarów wraz z ich rodzinami. Część z nich kazał wbić na pale, pozostałym nakazał iść bez odpoczynku z Targoviste do Poienari (ok. 200 km. przez góry). Ci, którym udało się przeżyć ten marsz, zostali zmuszeni do budowy twierdzy Poienari.
Legenda Drakuli rozpoczyna się w chwili, gdy ograniczył on handel zagranicznym kupcom. Wywołało to zamieszki i zamachy na jego życie. W roku 1462 Wład został pozbawiony tronu przez swojego brata. Wład był bardzo okrutnym władcą, który zasłynął z nabijania na pal matek i przybijanie do ich piersi niemowląt oraz gotowania ofiar żywcem.
Słynna w całej Rumunii legenda głosi, że w mieście Targoviste, stolicy Wołoszczyzny, Vlad ustawił przy studni na rynku złoty kubek. Mógł się z niego napić wody każdy turysta i każdy kupiec przejeżdżający przez miasto i każdy inny spragniony. Przez cały czas rządów okrutnika złoty kubek, wart kilka wiosek, stał przy studni i nikt go nie kradł, bo tak się wszyscy bali surowego prawa i sprawiedliwości okrutnego hospodara.
Okrucieństwo Włada III nie miało granic… Wbijał na pal, obcinał uszy i genitalia, przypiekał swoje ofiary, wieszał i wyrywał im paznokcie..
A skąd wampirza legenda?
…otóż Vlad wpadł kiedyś w zasadzkę, ustawioną przez jego rodzonego brata Radu. To on zaczął go oblegać na zamku Poienari. Widząc beznadziejność sytuacji, żona hospodara rzuciła się z okna, popełniając samobójstwo. A Vlad zniknął… zapadł się dosłownie pod ziemię. Zwycięzcy nie znaleźli ani jego, ani jego ciała. Tak narodziła się legenda o wampirze, zwłaszcza że co kilka miesięcy ktoś donosił, iż widział Palownika, jak nocami przemyka się po okolicy.…wampirem i diabłem był po prostu za życia…”(internet).
Burzliwe życie Vlada owiane jest nadal tajemnicą, dużo można przeczytać o nim i jego życiu, poczynaniach, ale i tak dalej wszystko jest jedną wielką zagadką.
Po zwiedzeniu twierdzy obieramy kierunek Busteni. Przed nami ponad dwieście kilometrów. Po dwudziestej docieramy… Szukamy noclegu lecz nigdzie nic nie ma. Przypadkiem natrafiamy na panią, która prowadzi nas do innej pani, która proponuje nam nocleg. Niby nic w tym dziwnego… a jednak… Nocleg, a bardziej dom. Duża kuchnia z małym holem, na piętrze trzy pokoje i łazienka. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie wrażenie że ktoś tu mieszka. Zdjęcia, rzeczy… To tak jakbym zostawił sąsiadce klucze z domu, a ona by na tym jeszcze zarobiła wynajmując na czas mojego urlopu mieszkanie. Żeby się jeszcze nie okazało, że ktoś mi w nocy do łóżka wejdzie. W sumie… jak jakaś ładna pani… Ale i tak jakoś dziwnie. Nie mamy wyboru… Bierzemy.
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 5 Balea Lac - Negoiu - Lacul Călțun
Środa, 2 sierpnia 2017 · dodano: 22.09.2017 | Komentarze 0
Poranna pobudka i
kolejny dzień słonecznej pogody bez ani jednej chmurki. Składanie namiotów i po
siódmej ruszamy na szlak, który kiedyś już pokonywałem. Mniej więcej wiem co
mnie czeka.
Zaczynamy dość strome podejście na Șaua Paltinului 2345 m n.p.m., zajmuje nam to około trzydziestu minut. Z przełęczy kierujemy się na Lacul Călțu. Po jakimś czasie dochodzimy do rozwidlenia szlaków, do wielkiej polany gdzie w lewo szlak prowadzi na Vf. Paltinu, a w prawo prowadzi nasz czerwony szlak. Przechodzimy polanę.
Schodzimy po rumowisku skalnym i znów czeka nas podejście. Mijamy po drodze parę miejsc eksponowanymi metalowymi linami i łańcuchami, gdzie po jednej stronie przepaść , a z drugiej ostro opadające zbocze.
Różnica poziomów nie jest wysoka, około 250 m, ale wspinaczka chwilami jest bardzo wymagająca.
Kolejne podejście, kolejna walka z samym sobą, chwila na oddech i dalej pod górę. Trawersujemy Șaua Laita 2390 m n.p.m. Docieramy na szczyt. Jest coś po dziesiątej. Piękne widoki. Widać prawie w całej okazałości to co nas czeka.
Chwila przerwy, parę zdjęć… Dziewczyny gdzieś się śpieszą , idą dalej, ja jeszcze chwilkę. W sumie i tak idziemy osobno… Więc co to za różnica. Dobrze wiedziały, że podejścia mam słabe. Teraz praktycznie z górki do Lacul Călțu.
Widać jezioro, schron, który dwa lata temu był budowany i dookoła góry. Chwila! Który jest ten szczyt? Będąc tu ostatnio, nie było widać szczytów, wszystko było zasłonięte chmurami, więc miałem trochę inne wyobrażenie, że ten szczyt na który idziemy jest w innym miejscu… Teraz mając mapę wiem gdzie go szukać.
W końcu docieramy do schronu przy jeziorze Lacul Călțu.
Jezioro lodowcowe
na wysokości 2 135 m, ma powierzchnię 7 751 m i maksymalną głębokość 11,8 m.
Schron wygląda jakby tydzień temu był oddany do użytku, a nie dwa lata temu. Nie popisany, nie poniszczony, czysto… szok.
Zostawiamy rzeczy w schronie, które są nam niepotrzebne na dalszą drogę… śpiwory, karimaty… Bierzemy tylko podstawowe… jakieś jedzenie i wodę.
Ruszamy dalej na lekko. Przed nami jeszcze jakieś 2,5 godziny drogi.
Krajobraz zmienia się radykalnie od poprzedniego.
Wspinamy się po ogromnych płytach, głazach na Portita Caltunului.
Trzeba uważać, by nie wpaść w jakąś szczelinę lub nie zabłądzić, chociaż oznakowane jest dobrze, ale można się zamotać.
Dziewczyny jak zwykle pognały do przodu, ja idę sobie swoim tempem, robiąc krótkie odpoczynki, przy okazji robiąc zdjęcia. Z przełęczy prowadzi już łagodny szlak,
który prowadzi do kolejnego rozejścia szlaków.
W prawo Strunga Dracului, w lewo Strunga Doamnei.
Szlak Strunga Dracului niestety jest zamknięty z powodu dużego niebezpieczeństwa osuwania się kamieni.
Wybieramy Strunga Doamnei,
gdzie od razu pokazuje się komin skalny ubezpieczony łańcuchami, jest dość krótki aby się nacieszyć wspinaczką.
Wchodzimy na przełęcz i idziemy dalej, wąską ścieżką z małymi skalnymi utrudnieniami. Po jakimś czasie wylania się królowa… Jest niedaleko, lecz wysoko. Ostatnie podejście…tym razem szlak prowadzi ostro w górę, po rumowisku skalnym. Duże i małe skałki osuwające spod nóg, trzeba bardzo uważać. Podejście na Prielom czyli słowacką Rohatkę to pryszcz w porównaniu co tu jest.
Walczę dzielnie…
ale z oddechem.
Lubię takie tereny… Wiec nie sprawia mi to aż tak wielkich trudności.
Szczyt jest coraz bliżej. Król został już zdobyty, teraz pora na królową. Do królowej dzieli mnie już kilka metrów. Jeszcze jeden krok i … O godzinie czternastej, zmęczony, ale szczęśliwy zdobywam drugi co do wysokości szczyt w Rumunii.
Zdobyłem Negoiu 2535 m .n.p.m.
Udało się. Ze szczęścia nie umiem sobie znaleźć miejsca by odpocząć, ale w końcu siadam.
Do okresu międzywojennego Negoiu uważano za najwyższy szczyt w Karpatach, z wyjątkiem Tatr. Jest znany jako biegun braku atmosfery w Rumunii.
Na szczycie jesteśmy godzinę. Kilkanaście zdjęć...
no i niestety pora na powrót, wracamy tą samą drogą.
Zejście mi idzie o wiele lepiej, dziewczyny w tyle. Czuję się jak kozica schodząc. Wracamy do schronu, mając nadzieję, że rzeczy w schronie jeszcze są. Powrót zajmuje około półtorej godziny. Wszystko jest. Tu już zostajemy.
Można było wrócić, bo jest przed piątą, ale po co? Jest taki klimat, że chce się tu zostać.
Jedzonko, relaks i spać…
Zaczynamy dość strome podejście na Șaua Paltinului 2345 m n.p.m., zajmuje nam to około trzydziestu minut. Z przełęczy kierujemy się na Lacul Călțu. Po jakimś czasie dochodzimy do rozwidlenia szlaków, do wielkiej polany gdzie w lewo szlak prowadzi na Vf. Paltinu, a w prawo prowadzi nasz czerwony szlak. Przechodzimy polanę.
Schodzimy po rumowisku skalnym i znów czeka nas podejście. Mijamy po drodze parę miejsc eksponowanymi metalowymi linami i łańcuchami, gdzie po jednej stronie przepaść , a z drugiej ostro opadające zbocze.
Różnica poziomów nie jest wysoka, około 250 m, ale wspinaczka chwilami jest bardzo wymagająca.
Kolejne podejście, kolejna walka z samym sobą, chwila na oddech i dalej pod górę. Trawersujemy Șaua Laita 2390 m n.p.m. Docieramy na szczyt. Jest coś po dziesiątej. Piękne widoki. Widać prawie w całej okazałości to co nas czeka.
Chwila przerwy, parę zdjęć… Dziewczyny gdzieś się śpieszą , idą dalej, ja jeszcze chwilkę. W sumie i tak idziemy osobno… Więc co to za różnica. Dobrze wiedziały, że podejścia mam słabe. Teraz praktycznie z górki do Lacul Călțu.
Widać jezioro, schron, który dwa lata temu był budowany i dookoła góry. Chwila! Który jest ten szczyt? Będąc tu ostatnio, nie było widać szczytów, wszystko było zasłonięte chmurami, więc miałem trochę inne wyobrażenie, że ten szczyt na który idziemy jest w innym miejscu… Teraz mając mapę wiem gdzie go szukać.
W końcu docieramy do schronu przy jeziorze Lacul Călțu.
Jezioro lodowcowe
na wysokości 2 135 m, ma powierzchnię 7 751 m i maksymalną głębokość 11,8 m.
Schron wygląda jakby tydzień temu był oddany do użytku, a nie dwa lata temu. Nie popisany, nie poniszczony, czysto… szok.
Zostawiamy rzeczy w schronie, które są nam niepotrzebne na dalszą drogę… śpiwory, karimaty… Bierzemy tylko podstawowe… jakieś jedzenie i wodę.
Ruszamy dalej na lekko. Przed nami jeszcze jakieś 2,5 godziny drogi.
Krajobraz zmienia się radykalnie od poprzedniego.
Wspinamy się po ogromnych płytach, głazach na Portita Caltunului.
Trzeba uważać, by nie wpaść w jakąś szczelinę lub nie zabłądzić, chociaż oznakowane jest dobrze, ale można się zamotać.
Dziewczyny jak zwykle pognały do przodu, ja idę sobie swoim tempem, robiąc krótkie odpoczynki, przy okazji robiąc zdjęcia. Z przełęczy prowadzi już łagodny szlak,
który prowadzi do kolejnego rozejścia szlaków.
W prawo Strunga Dracului, w lewo Strunga Doamnei.
Szlak Strunga Dracului niestety jest zamknięty z powodu dużego niebezpieczeństwa osuwania się kamieni.
Wybieramy Strunga Doamnei,
gdzie od razu pokazuje się komin skalny ubezpieczony łańcuchami, jest dość krótki aby się nacieszyć wspinaczką.
Wchodzimy na przełęcz i idziemy dalej, wąską ścieżką z małymi skalnymi utrudnieniami. Po jakimś czasie wylania się królowa… Jest niedaleko, lecz wysoko. Ostatnie podejście…tym razem szlak prowadzi ostro w górę, po rumowisku skalnym. Duże i małe skałki osuwające spod nóg, trzeba bardzo uważać. Podejście na Prielom czyli słowacką Rohatkę to pryszcz w porównaniu co tu jest.
Walczę dzielnie…
ale z oddechem.
Lubię takie tereny… Wiec nie sprawia mi to aż tak wielkich trudności.
Szczyt jest coraz bliżej. Król został już zdobyty, teraz pora na królową. Do królowej dzieli mnie już kilka metrów. Jeszcze jeden krok i … O godzinie czternastej, zmęczony, ale szczęśliwy zdobywam drugi co do wysokości szczyt w Rumunii.
Zdobyłem Negoiu 2535 m .n.p.m.
Udało się. Ze szczęścia nie umiem sobie znaleźć miejsca by odpocząć, ale w końcu siadam.
Do okresu międzywojennego Negoiu uważano za najwyższy szczyt w Karpatach, z wyjątkiem Tatr. Jest znany jako biegun braku atmosfery w Rumunii.
Na szczycie jesteśmy godzinę. Kilkanaście zdjęć...
no i niestety pora na powrót, wracamy tą samą drogą.
Zejście mi idzie o wiele lepiej, dziewczyny w tyle. Czuję się jak kozica schodząc. Wracamy do schronu, mając nadzieję, że rzeczy w schronie jeszcze są. Powrót zajmuje około półtorej godziny. Wszystko jest. Tu już zostajemy.
Można było wrócić, bo jest przed piątą, ale po co? Jest taki klimat, że chce się tu zostać.
Jedzonko, relaks i spać…
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 4 Capana Podragu - Balea Lac
Wtorek, 1 sierpnia 2017 · dodano: 10.10.2017 | Komentarze 0
edno z marzeń się spełniło, chciałoby się tu zostać jeszcze choć jeden dzień, ale trzeba wracać realizować inne marzenia i plany. Wyruszamy ze schroniska po ósmej i kierujemy się szlakiem z niebieskim krzyżem na przełęcz Lacuri 2269 m n.p.m.Dość ostro pod górę, ale w ciągu niecałej godziny osiągamy przełęcz.
Na przełęczy chwile odpoczynku i podziwianie ostatni raz widoków na dolinę…
Mam nadzieję, że jeszcze tu kiedyś wrócę…
Zaczynamy schodzić do następnej doliny po trawiastym zboczu. W dole widać jezioro Podrǎgel. Kolejna muminkowa dolinka.
Dalej szlak prowadzi po rumowisku skalnym. Jest nieźle, ale ukazuje się kolejne podejście na Strunga Podragelului 2152 m n.p.m. Jest stromo, kawałki skał usuwają się spod nóg, ale bez większych problemów osiągamy kolejną przełęcz. Trawersem schodzimy na dno kolejnej doliny. Przekraczamy strumyki i po chwili znów pniemy się w górę. Po dotarciu do przełęczy trawersem wędrujemy w kierunku Okna Smoków- Fereastra Zmeilor.
Szlak prowadzi wygodną ścieżką. Na Fereastra Zmeilor jesteśmy około dwunastej. Kolejny odpoczynek. Upał jest niesamowity, a słońce normalnie przypieka, nie pomagają już kremy z filtrem. Ale tylko się cieszyć, że pogoda dopisuje. Wchodzimy na czerwony szlak dobrze mi znamy i w tym problem, bo wiem co mnie czeka. Zejście i kolejne strome podejście… w końcu po ciężkiej wędrówce dochodzimy do jeziora Capra,
a stąd już chwila na przełęcz Caprei. Z przełęczy kolejne piękne widoki.
Zostaję tu na zawsze… fajnie by było, ale trzeba schodzić. Koło szesnastej docieram na Balea Lac. Na Balea Lac znajdujemy przytulne miejsce na rozbicie namiotów… Małe przepakowanie się na jutrzejszy dzień i relaks w górach. Idę dość późno spać…
A jutro audiencja u Królowej…
Na przełęczy chwile odpoczynku i podziwianie ostatni raz widoków na dolinę…
Mam nadzieję, że jeszcze tu kiedyś wrócę…
Zaczynamy schodzić do następnej doliny po trawiastym zboczu. W dole widać jezioro Podrǎgel. Kolejna muminkowa dolinka.
Dalej szlak prowadzi po rumowisku skalnym. Jest nieźle, ale ukazuje się kolejne podejście na Strunga Podragelului 2152 m n.p.m. Jest stromo, kawałki skał usuwają się spod nóg, ale bez większych problemów osiągamy kolejną przełęcz. Trawersem schodzimy na dno kolejnej doliny. Przekraczamy strumyki i po chwili znów pniemy się w górę. Po dotarciu do przełęczy trawersem wędrujemy w kierunku Okna Smoków- Fereastra Zmeilor.
Szlak prowadzi wygodną ścieżką. Na Fereastra Zmeilor jesteśmy około dwunastej. Kolejny odpoczynek. Upał jest niesamowity, a słońce normalnie przypieka, nie pomagają już kremy z filtrem. Ale tylko się cieszyć, że pogoda dopisuje. Wchodzimy na czerwony szlak dobrze mi znamy i w tym problem, bo wiem co mnie czeka. Zejście i kolejne strome podejście… w końcu po ciężkiej wędrówce dochodzimy do jeziora Capra,
a stąd już chwila na przełęcz Caprei. Z przełęczy kolejne piękne widoki.
Zostaję tu na zawsze… fajnie by było, ale trzeba schodzić. Koło szesnastej docieram na Balea Lac. Na Balea Lac znajdujemy przytulne miejsce na rozbicie namiotów… Małe przepakowanie się na jutrzejszy dzień i relaks w górach. Idę dość późno spać…
A jutro audiencja u Królowej…
Kategoria România 2017