Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 45075.86 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.11 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2016

Dystans całkowity:48.86 km (w terenie 20.00 km; 40.93%)
Czas w ruchu:02:55
Średnia prędkość:16.75 km/h
Maksymalna prędkość:42.70 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:48.86 km i 2h 55m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Giewont 1 895 m.n.p.m.

Sobota, 8 października 2016 · dodano: 09.10.2016 | Komentarze 0

W Tatrach panuje zupełna zima, a jeszcze tydzień temu było ciepło.
To chyba już koniec górskich wędrówek, najwyższy czas na wspominki.
Wysoko w Tatrach spadło około pół metra śniegu i jest lawinowa 2.
Postanawiam wybrać się z Krzyśkiem na krótką wyprawę, by przywitać zimę. Wyjeżdżamy o drugiej w nocy, a po drodze zgarniamy jeszcze dwie osoby.
O piątej przyjeżdżamy, parkujemy auto koło ronda i wyruszamy w drogę. Kierujemy się na Kuźnice, stamtąd wychodzimy kamienistą drogą odbijając na południe. Na rozdrożu obieramy prawą jej odnogę (niebieski szlak). Około 15 minut później dochodzimy do kolejnego rozwidlenia i zapuszczamy się w las. Ścieżka staje się węższa. Zaczynamy też iść pod górę po kamiennych stopniach, w sumie po wydreptanej śnieżnej ścieżce. Kilkanaście minut potem meldujemy się na Hali Kondratowej.



Nazwa hali pochodzi prawdopodobnie od pierwszego właściciela. W okresie międzywojennym powstała tu skocznia narciarska. W 1936 roku z powodu braku śniegu na Wielkiej Krokwi odbyły się na niej Mistrzostwa Polski. Schronisko PTTK na Hali Kondratowej im. Władysława Krygowskiego, znajduje się na wysokości 1333 m n.p.m. Pierwszy budynek powstał w tym miejscu najprawdopodobniej jeszcze przed rokiem 1910. Był to schron narciarskiJerzego Uznańskiego, w 1913 roku zniszczony przez . W roku 1933 postawiono tu bacówkę. Obecny budynek został wzniesiony przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie w latach 1947–48. W roku 1950 powiększono go o dodatkowe skrzydło. 26 kwietnia 1953 schronisko zostało zniszczone przez kamienną lawinę, która zeszła ze stoków Długiego Giewontu. Głaz o masie 30 ton wbił się w narożnik jadalni, dwa inne zatrzymały się kilka metrów od budynku...
Chwila przerwy i ruszamy dalej. Od Hali Kondratowej wędrujemy dalej niebieskim szlakiem (zielony prowadzi na Przełęcz pod Kopą Kondracką). Szlak jest przetarty, nie trzeba nawet zakładać raków. Jeszcze raz wkraczamy do śnieżnego białego lasu, później jednak drzewa znikają, a pojawia się kosodrzewina pokryta śniegiem. Wędrujemy po śniegu , droga nie sprawia żadnych trudności, mimo, że podchodzimy coraz bardziej pod górę, a szlak wiedzie zakosami.
Przełęcz Kondracką (1723 m) osiągamy po niecałej godzinie.




Na lewo odchodzi żółty szlak na Kopę Kondracką, na wprost dołącza szlak prowadzący z Doliny Małej Łąki. Najwyższy wierzchołek Giewontu ukazuje się po naszej prawicy. Wybieramy oczywiście niebieski szlak. Po kilku minutach mijamy Kondracką Przełęcz Wyżnią (1765 m). W tym miejscu z lewej strony dołącza czerwony szlak z Doliny Strążyskiej. Idziemy dalej. Jesteśmy coraz bliżej Giewontu.



Końcówka podejścia staje się coraz bardziej stroma, ale bez problemu podchodzimy bez raków.
Po dziewiątej docieramy na Giewont.



Szczyt znajduje się na wysokości 1894 metrów. Masyw składa się z trzech części – Wielkiego Giewontu (1894 m), Małego Giewontu (1728 m) i Długiego Giewontu ( 1876 m).
Nie uwierzycie, ale oprócz naszej czwórki nie ma nikogo innego. Nawet z daleka nie widać, żeby ktoś szedł. Gdzie te słynne tłumy? Można nawet zrobić zdjęcie bez ludzi.
Trochę odpoczywamy na szczycie, by po chwili założyć raki.



Tym czasem napiszę może coś o samej słynnej górze. Niektórzy nie mają wątpliwości – Giewont to nikt inny, jak Śpiący Rycerz, który czuwa nie tylko nad Zakopanem, ale i nad całą Polską i z pewnością zbudzi się, gdy ta znajdzie się w niebezpieczeństwie. Co o Giewoncie mówi legenda?
Giewont miał sześciu braci i sześć sióstr. Każde z rodzeństwa zajęło się tym, co umiało robić najlepiej, Giewont – najsilniejszy i najdzielniejszy postanowił zostać rycerzem, aby czuwać nad spokojem matki, braci i sióstr. Jedna z nich, Osobita spodobała się królowi Mrozowi i ten koniecznie chciał mieć ją za żonę. Giewont, stojący na straży spokoju rodziny, nie pozwolił jej zabrać, co wywołało gniew króla. Mróz miał kochankę o imieniu Zima – oboje postanowili się zemścić. Okrutna intryga polegała na tym, aby omamić Giewonta pięknem – Zima zrobiła na nim naprawdę ogromne wrażenie, co wykorzystał Mróz. Zamroził ziemię pod nogami rycerza, a następnie ten runął, powalony przez posłańców króla. Już król miał zadać ostatni cios, kiedy nagle Giewont zapadł w kamienny sen. I tak śpi dzielny rycerz do dziś, spoglądając raz po raz na Zakopane…
Takich legend, przekazywanych z pokolenia na pokolenie jest wiele. Krążą wśród górali, którzy ochoczo opowiadają o śpiących rycerzach zaciekawionym turystom – atmosfera tajemniczości zdaje się nie mieć końca.
Inne podanie opowiada o pastuszku imieniem Jaśko, wielkim miłośniku Tatr, mieszkającym w góralskiej wiosce u ich podnóża. Pewnego razu, chłopiec dowiedział się odwiedzającego dom starego gazdy, że w jaskini pod Giewontem ukryty jest skarb. Zaintrygowany tą wiadomością, postanowił wybrać się na pod Giewont w poszukiwaniu owej jaskini. Gdy zmęczony wędrówką przysiadł przy kamieniu, usłyszał rżenie koni. Na wysokości, na której się znajdował, było ono zjawiskiem niezwykle dziwnym. Po chwili okazało się jednak, że dźwięki dochodzą spod ziemi. Jaśko dostrzegł niewielką szczelinę pomiędzy głazami. Zaciekawiony chłopiec zsunął się w dół, trafiając do dużej groty, pośrodku której płonęło ognisko. Pod jej ścianami stały zaś piękne konie, a pośród nich spał rycerz w lśniącej zbroi. Jaśko chcąc uciekać kopnął przypadkiem w kamień, budząc rycerza, który zadał mu jedno pytanie:
–Czy nadszedł już czas?
– Nie panie, jeszcze nie. – odpadł Jaśko.
– Dobrze. To bardzo dobrze – powiedział rycerz i wskazał chłopcu sąsiednią grotę. – Popatrz chłopcze, tu śpimy my, rycerze jego królewskiej mości. Gdy nadejdzie czas, wstaniemy, aby bronić polskich gór i polskiej ziemi. Ale teraz jeszcze nie budź moich braci. Gdy będzie trzeba, powstaną sami.
Po powrocie do domu Jaśko opowiedział o swojej przygodzie góralom, którzy również zapragnęli zobaczyć rycerzy. Przy kolejnej wyprawie chłopiec nie znalazł jednak wejścia do jaskini, nigdzie nie było też słychać rżenia koni.
– Jeszcze nie nadszedł właściwy czas. – rzekł do górali, a ci mu uwierzyli.
Stary gazda zwrócił się natomiast do chłopca słowami:
- Nie sądziłem, że uda ci się odnaleźć skarb, o którym ci opowiadałem. Czy wiesz co jest tym skarbem?
Jaśko pokręcił głową.
- To wolność, chłopcze - uśmiechnął się stary góral. - Ona jest największym skarbem. Nie tylko tutaj, w górach, ale na całym świecie. I to właśnie jej będą zawsze strzegli śpiący rycerze z Tatr.

Legenda o śpiących rycerzach w Giewoncie na stałe zamieszkała w świadomości zarówno mieszkańców Podhala, jak i przyjeżdżających w Tatry turystów. Z czasem zaczęto doszukiwać się sylwetki śpiącego rycerza w kształcie masywu, szczególnie widzianego od strony północnej. Według tego wyobrażenia, głowę rycerza ma tworzyć Wielki Giewont, zaś tułów – Długi Giewont.
( więcej historii można znaleźć na stronach e-zakopane i tatromaniak)
Ponad szczytem Giewontu góruje krzyż o wysokości piętnastu metrów. Przy dobrej widoczności jest on widziany z najodleglejszych zakątków Zakopanego. To dar od mieszkańców Zakopanego ufundowany w 1900 rocznicę narodzin Jezusa Chrystusa – postawiono go w sierpniu 1901 roku. Krzyż, jako obiekt pielgrzymek ściąga w to miejsce nie tylko ludzi z całej Polski, ale i pioruny…
My tym czasem po zdrobnieniu zdjęć schodzimy. Mijamy Kondracka Przełęcz Wyżnia i docieramy na Przełęcz Kondracka. Tutaj też spotykamy pierwszych ludzi. Jest coś po dziesiątej. Kierujemy się ku schronisku, a czym bliżej chaty tym więcej turystów. Mijamy schronisko, no jeszcze mała przerwa i kierujemy się na Kalatówki. Znajduje się tam hotel górski wybudowany w 1938. Na Kalatówkach istniał pierwszy w polskich Tatrach ośrodek narciarski i w 1910 r. O trzynastej meldujemy się koło samochodu. Była to krótka, ale przyjemna wyprawa. Ciekawe, czy do Tatr wróci jeszcze jesień, czy już na dobre zagościła zima?


Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
48.86 km 20.00 km teren
02:55 h 16.75 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Gliwice i okolice

Niedziela, 2 października 2016 · dodano: 02.10.2016 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Szpiglasowy Wierch 2172 m i Wrota Chałubińskiego 2022 m

Sobota, 1 października 2016 · dodano: 22.10.2016 | Komentarze 0

To chyba ostatni letni wyjazd, ponieważ prognozy zapowiadają śnieg. Trzeba korzystać, jeśli tylko jest możliwość.
Standardowo wyjazd po dwudziestej trzeciej, by po godzinie drugiej pojawić się w Palenicy Białczyńskiej. Przed trzecią ruszamy asfaltową drogą wiodącą docelowo do Morskiego Oka.
Po około trzydziestu minutach docieramy do Wodogrzmotów Mickiewicza, tuż za nimi znajduje się rozwidlenie szlaków. Droga biegnie dalej prosto. my natomiast odbijamy w prawo na szlak zielony, prowadzący przez Dolinę Roztoki do Doliny Pięciu Stawów Polskich.
Początkowo jest dość ostro pod górę, ale po kilkunastu minutach szlak staje się znacznie przyjemniejszy. Trasa wiedzie przez las, gdzie jest jeszcze ciemno - tylko czołówki oświetlają nam drogę. Po jakimś czasie docieramy na polanę o nazwie Nowa Roztoka. Dawniej była ona miejscem działalności pasterskiej, dziś mieści się na niej szałas mogący służyć jako schronienie w czasie deszczu. Ścieżka delikatnie wznosi się, i wkrótce doprowadza do skrzyżowania szlaków. W lewo odbija czarny szlak, który wiedzie prosto do schroniska nad Przednim Stawem Polskim. Parę minut po piątej docieramy do Schroniska Pięciu Stawów. Dość szybko dochodzimy, jest moc!
Postanawiamy zjeść wczesne śniadanie, popijając gorącą herbatką. Na dworze jest jeszcze ciemno.



Tym czasem krótka lekcja historii: Jest to jedyne w Tatrach schronisko, do którego nie dochodzi droga. Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (1671 m n.p.m) to najwyżej położone schronisko w polskiej części Tatr. Obecny budynek jest już piątym z kolei. Wybudowany jako pierwszy w 1876 roku nad Małym Stawem kamienny schron otrzymał imię Ludwika Zejsznera - wybitnego geologa. W 1898r powstał obok budynek drewniany. Lawina, która zeszła do Doliny Roztoki w 1911r, zasypała ścieżkę prowadzącą do Pięciu Stawów i powoli schronisko podupadało. W czasie I wojny światowej schronisko było kilkakrotnie dewastowane, później jednak przy pomocy Kompanii Wysokogórskiej Wojska Polskiego, przywrócone do użytku. Dzierżawę po Marii Budzowej przejęła jej córka Wiktoria Bigosowa. W 1924 roku rozpoczęto budowę kolejnego schroniska, według projektu Karola Stryjeńskiego, które siedem lat później przejęła rodzina Krzeptowskich. W 1933r postanowiono je powiększyć i ocieplić. Budynek obłożono murem z surowego kamienia. Po modernizacji odbywały się tu obozy Polskiego Związku. Był to okres świetności międzywojennej turystyki tatrzańskiej. W roku wybuchu II wojny światowej Andrzej i Maria Krzeptowscy musieli opuścić schronisko, zostawiając je pod opieką Franciszka Gabrysia. Jeszcze tego samego roku Maria Krzeptowska wróciła i wraz z synami Andrzejem i Józefem zamieszkała w Pięciu Stawach. Opustoszały w czasie II wojny światowej budynek służył kurierom i partyzantom. Schronisko szczęśliwie przetrwało czas wojny i okupacji i nagle w maju 1945 roku z niewiadomych przyczyn całkowicie spłonęło. Po tym wydarzeniu Maria i Andrzej Krzeptowscy wybudowali nowe prywatne schronisko dla 20 osób, które funkcjonowało do 1954r. Obecnie (od roku 1968) w tym miejscu funkcjonuje strażnicówka TPN. W latach 1948-1953, nad Przednim Stawem, PTT i PTTK wybudowało obecnie istniejące schronisko. Kierowniczką schroniska została wieloletnia gospodyni poprzednich schronisk - Maria Krzeptowska. W 1973r kierownictwo schroniska objęli synowie Marii i Andrzeja Krzeptowskich - Andrzej (jr) i Józef z żonami. Później schroniskiem zajmował się sam Andrzej (jr), a obecnie z córką Marią i zięciem Kubą Marusarzem kontynuują rodzinne tradycje.
Zaciekawiło mnie w jaki sposób jest tu dostarczane zaopatrzenie. Nie ma tu drogi takiej jak do innych schronisk. Nosiczów też nie ma jak na Słowacji. Wiec jak? Okazuje się, że jest to całkiem skomplikowana logistyka, a towar jest kilka razy przeładowywany. Najpierw żywność i inne rzeczy transportowany jest samochodem pod Wodogrzmoty Mickiewicza. Tam wszystko przepakowują na traktor i jadą przez Dolinę Roztoki do dolnej stacji kolejki. Stamtąd, wagonikiem towarowym cały dobytek wciągany jest na górę. W zimie wygląda nieco inaczej, bo zamiast traktora używają quada, albo skutera śnieżnego. W pół do siódmej ruszamy dalej. Dochodzimy do pomostu



i kawałek schodząc kierujemy się na Wielką Siklawę. Jest to największy wodospad w Polsce.



Spada dwiema lub trzema strugami z progu ściany stawiarskiej, która oddziela Dolinę Pięciu Stawów Polskich od Doliny Roztoki. Jego wysokość to około 65 metrów. Wracamy z powrotem na pomost i kierujemy się niebieskim szlakiem. Mijamy po drodze dwa drogowskazy (szlaki żółty na Krzyżne i czarny na Kozi Wierch). Po chwili dochodzimy do drogowskazu w lewo na Szpiglasową Przełęcz a prosto Zawrat. My skręcamy w lewo na żółty szlak.



Idziemy po płaskim terenie, prowadzi nas wygodny chodnik. który po jakimś czasie zamienia się w męczące podejście. Za nami piękne widoki na Dolinę Pięciu Stawów, Kozi Wierch, Świnice…



Dochodzimy w końcu do łańcuchów.
Pierwsze metry przy tych sztucznych ułatwieniach wymagają ostrożności, jest dość wąsko i przepadziście. Trawersujemy skalny żleb, który po chwili zakręca w lewo, a następnie pnie się w górę.
Teraz jest już bezpieczniej, a łańcuchy nawet nie są potrzebne - bardziej przydadzą się przy schodzeniu, a my póki co nabieramy wysokości. Szlak delikatnie zakręca i prowadzi po spadzistych płytach. O jedenastej znajdujemy się na Szpigatowej przełęczy,



skąd roztacza się znakomita panorama całej Orlej Perci. Od Szpiglasowego Wierchu dzielą nas minuty.
Po jedenastej po raz drugi zdobywam Szpiglasowy Wierch (2 172 m).



Tu robimy dłuższą przerwę zastanawiając jaką drogę obrać na Wrota Chałubińskiego. Nadciągają chmury, które dodają uroku przepięknej scenerii.



Teraz trzeba zejść na Szpiglasową Przełęcz, i dalej „ceprostradą” do Dolinki za Mnichem, a potem dopiero wejść na Wrota Chałubińskiego.
Postanowiliśmy przejść Szpiglasową Granią. Fragmentem głównej grani ciągnącym się od Szpiglasowego Wierchu po Wrota Chałubińskiego prowadzi nieznakowana droga. Oddziela ona Dolinę za Mnichem na północnym wschodzie od Doliny Ciemnosmreczyńskiej (Temnosmrečinská dolina) na południowym zachodzie. Do Doliny za Mnichem opadają z niej strome ściany o wysokości dochodzącej do około 170 metrów, ku Dolinie Ciemnosmreczyńskiej umiarkowanie nachylone, trawiasto-skaliste zbocza. Całością grani biegnie granica polsko-słowacka.
Początek drogi, aż zachęca by iść - nie sposób jej przegapić.



Im dalej idziemy, tym większe napotykamy trudności. Kluczymy między skałami, a czasem ślizgamy się po trawach.



Dochodzimy do żelaznego krzyża w żlebie pod Szpiglasową Turniczką. Podobno w tym miejscu uległ wypadkowi ksiądz z Podhala.



Ścieżka zdaje się wieść w dwóch kierunkach: prosto, lub w lewo. Nie wiem czemu postanowiłem wybrać drogę w lewo. Ścieżka co chwile raz znikła, raz się pojawiała. Robimy ostre podejście żlebem, a chwilami musimy się wspinać. Pniemy się coraz wyżej.



Dochodzimy gdzieś w rejonie Dziurawej Czuby (mogę się mylić), jest dość stromo - to chyba najtrudniejszy odcinek. Postanawiamy zejść niżej. Zejście jest dość trudne, strome wymagające czasem sporego wysiłku fizycznego jak i psychicznego. W końcu, udaje nam się zejść trochę niżej, chyba na dobra drogę. Odnajdujemy znikająca ścieżkę. Trawersujemy zboczem grani po śliskim trawsku i skalnym zboczu.



Emocje są, na chwile opadają ale po chwili znów nabierają mocy.
Znów wchodzimy na grań.



To chyba okolice Głaźnej Czuby. Idziemy dosłownie nad przepaścią. Robi to niesamowite wrażenie.



Przed nami widok Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego.
Widok na Ceprostrade.



W końcu po ponad dwóch, może trzech godzinach dochodzimy do Wrót. Jest po piętnastej. Wrota Chałubińskiego dawniej były nazywane „Zawracik”. Jest to wąska przełęcz (2022 m n.p.m.). Przez Wrota Chałubińskiego prowadził szlak z Doliny Rybiego Potoku do Doliny Piarżystej – górnego piętra Doliny Ciemnosmreczyńskiej (Temnosmrečinská dolina). Ścieżka została przebudowana w latach 1889–1890 w łatwo dostępny szlak. Na wniosek Walerego Eljasza-Radzikowskiego zmieniono nazwę przełęczy, dla uczczenia zmarłego w 1889 r. Tytusa Chałubińskiego. Po II wojnie światowej zlikwidowano szlak po słowackiej stronie (Dolina Piarżysta jest rezerwatem przyrody, szlak prowadzi tylko do Ciemnosmreczyńskiego Stawu). Od Polskiej strony szlak prowadzi od Morskiego Oka. Szlak po wielu latach zamknięcia został otwarty w 1972 r., w 1996 r. został wyremontowany.



Jesteśmy tu chwile, emocje powoli opadają.
Pora wracać. Pada pytanie, czy tą samą drogą? Niestety nie, a szkoda, bo podobało mi się. Schodzimy zejściem, które jest umiarkowanie strome. Na początku po ziemi i małych i nie stabilnych kamieniach. Nie ma żądnych łańcuchów i innych zabezpieczeń. Potem już szlak robi się stabilny i prowadzi po dużych kamieniach, a chwilami po ogromnych głazach.
Wrota z daleka.



Mijamy także kilka stawów, które latem wysychają, lecz po stopieniu większości śniegu zbiorniki te rozrastają się do rozmiarów na tyle dużych, że przejście szlakiem jest niemożliwe przez pewien czas. Po godzinie dochodzimy do Dolinki za Mnichem. Po prawej góruje Mnich.



Dalej już nie cała godzina "ceprostradą" do Morskiego Oka. Mijamy jezioro i kierujemy się już słynnym asfaltem w kierunku Wodogrzmotów Mickiewicza. A czemu akurat tu?
Postanawiamy odwiedzić miejsce, które dzieli piętnastominutowy szlak. Schronisko w Dolinie Roztoki – położone poniżej wylotu Doliny Roztoki w Dolinie Białki w sąsiedztwie Wodogrzmotów Mickiewicza.



Jesienią na polanie odbywają się rykowiska jeleni, albo niedźwiedzi, jak kto woli. Możemy spotkać tutaj również niedźwiedzie, które poszukują resztek jedzenia zostawianych przez turystów na polanie. Schronisko wybudowane zostało w roku 1876 z inicjatywy Towarzystwa Tatrzańskiego. Wówczas nadano mu imię Wincentego Pola. W tamtych latach przez Roztokę biegła droga w kierunku Morskiego Oka, co sprawiło, że budynek odwiedzało wiele znanych osób m.in. Walery Eljasz – Radzikowski, Stanisław Witkiewicz czy Tytus Chałubiński. W latach 1911 – 1912 powstało tutaj nowe schronisko, które było kilkakrotnie rozbudowywane. Mimo, że ścieżka obok budynku prowadząca do Morskiego Oka była już wtedy nieczynna schronisko nie straciło swej popularności. W tamtych latach było doskonałą bazą wypadową dla taterników chcących odwiedzić słowacką cześć Tatr. Mogli oni, bowiem przedostać się tam przez rzekę Białkę płynącą obok roztockiej polany. W okresie II wojny światowej opuszczone schronisko stanowiło punkt przerzutowy dla Polaków przedostających się na Węgry. Znajdowała się tutaj też placówka niemieckiej straży granicznej. Po wojnie schronisko nabrało dawnego charakteru i zostało ponownie udostępnione turystom. Gospodarzyło tutaj wiele znanych osobistości m.in. taternik Paweł Vogel. Dzisiaj budynek jest dzierżawiony przez Marka Pawłowskiego – ratownika TOPR. W latach 70 i 80 spotykali w schronisku polscy himalaiści, m.in. Jerzy Kukuczka, którzy wtedy rozpoczynali swoją przygodę z azjatyckimi ośmiotysięcznikami.
Po godzinie dwudziestej docieramy na Parking.
Kategoria Tatry, Góry