Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 46545.42 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.38 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Bez Roweru

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Kończysty Wierch 2002 m.n.p.m

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · dodano: 18.04.2014 | Komentarze 0

Bi bi bi bi…Czwarta rano dzwoni budzik.
Zaspana czwórka myśli co robić. Zaczyna się walka samych ze sobą.
Chcemy iść, ale wstać się nie chce. Adam z Natalią ulegają schroniskowym łóżkom.
A my z Anią? My zaspani zbieramy się i przed piątą wychodzimy ze schroniska na Polanie Chochołowskiej.
Po jakiś dwudziestu minutach dochodzimy na Polanę Trzydniówkę, gdzie zaczyna się szlak na Trzydniowiański Wierch.
Idziemy nierównym krętym szlakiem, które zastępują drewniane schodki i znacznie ułatwiają bardzo strome wejście. Ale mi to nie pomagało i miałem chwilami dość.



Gdyby nie Ania, to może bym nie doszedł.
W końcu po trzech godzinach dochodzimy na Trzydniowiański Wierch.



Trzydniowiański Wierch to szczyt o wysokości 1758 m n.p.m. położony w Tatrach Zachodnich, w północnej grani Kończystego Wierchu. Ma on dwa wierchołki – jeden o wysokości 1758 m n.p.m., a drugi 1762 m n.p.m. Jego stoki opadają do trzech dolin – Jarząbczej, Starorobociańkiej i niewielkiej Trzydniowiańskiej.

Nie ma to jak piękne widoki, które dodawały więcej mocy.

Na szczycie Trzydniowiańskiego Wierchu znajduje się skrzyżowanie szlaków turystycznych. Można stąd zejść do Doliny Chochołowskiej wybierając jedną z dwóch dróg – Doliną Jarząbczą na Polanę Chochołowską lub szlakiem prowadzącym bezpośrednio do niższej części Doliny – na Polanę Trzydniówkę.



Można także zielonym szlakiem pójść na Kończysty. I tak robimy.

Tam idziemy...





Czasami odpoczywamy.



Przed jedenastą wchodzimy razem na pierwszy dwutysięcznik w zimowych warunkach.
Kończysty Wierch (słow. Končistá), dawniej nazywany Kończystą nad Jarząbczą – szczyt o wysokości 2002 m n.p.m.



Robimy parę zdjęć.



Mały odpoczynek...



  I pora wracać.





Godzinę zajmuje nam zejście z Trzydniowiańskiego Wierchu i po około niecałych dwóch godzinach docieramy do szlaku wiodącego dnem Doliny Chochołowskiej.
Kierujemy się już w stronę Siwej Polany. Postanawiamy wypożyczyć rowery.





W krótkim czasie docieramy do Siwej Polany. Chwile czekamy na busa i jedziemy do Zakopanego na jakiś obiad.
Z Adamem i Natalią spotykamy się na dworcu PKS, gdzie się już rozdzielamy, my jedziemy do Katowic, oni do Bydgoszczy.
Kategoria Bez Roweru, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Rakoń 1876 m.n.p.m

Sobota, 12 kwietnia 2014 · dodano: 22.04.2014 | Komentarze 0

Chyba Deja Vu… Znów godzina 2:10, stoimy z Anią na Dworcu PKS w Katowicach i znów autobus się spóźnia, ale na szczęście do miejsca docelowego dojeżdżamy o czasie.
Po raz kolejny znajdujemy się w Zakopanym, gdzie od rana latają zakopiańskie sępy… może pokoik, może taksóweczka.
Taksóweczka jest super rozwiązaniem, ale drogim. Postanawiamy poszukać jeszcze z dwie osoby, aby było taniej.
Znajdujemy… jak się potem okazuje Adama i Natalię, z którymi spędzimy weekend.
Wsiadamy do taksówki i po parunastu minutach dojeżdżamy do Siwej Polany.
No cóż, w drogę. Po około półtorej godzinie szybkim tempem docieramy do Schroniska na Polanie Chochołowskiej (1146 m.n.p.m.).
Po drodze można było jeszcze zobaczyć krokusy.



W schronisku nowi znajomi rezerwują nocleg. My mieliśmy już prędzej zarezerwowany 14-osobowy pokój, ale bez problemu zmieniamy rezerwacje by dołączyć do ich 6-osobowego pokoju.
Przepakowanie plecaków, chwila odpoczynku, coś przekąsić i w drogę na Wołowiec. Idziemy z Anią dobrze już nam znanym żółtym szlakiem w kierunku Grzesia. Przed jedenastą docieramy na szczyt - 1653 m.n.p.m.
Gdyby nie nasi nowi znajomi naprawdę bym pomyślał że to deja vu.
Z Grzesia idziemy dalej niebieskim szlakiem, który pod śniegiem jest mało widoczny - na Rakoń (1879 m.n.p.m.).
Schodząc z Grzesia obniżamy się wśród kosodrzewiny w kierunku Długiego Upłazu.



Potem rozpoczynamy podejście na kolejny wierzchołek, dalej lekko schodzimy i zmierzamy prosto na Rakoń.



Po około dwóch godzinach zdobywamy szczyt.



Udaje się nam porobić parę zdjęć.



Niestety w oka mgnieniu naciągnęła mgła. Zrobiło się biało.



Pada pytanie:
- co robimy?
- nie ma sensu iść na Wołowiec...
Niestety wracamy. Nie ukrywam, że byłem rozczarowany.
Na pocieszenie robię super zdjęcie.



Do samego Grzesia wracamy we mgłe.



Do schroniska docieramy po szesnastej.
W schronisku obiad i wymarzony odpoczynek i zbieranie sił na jutrzejszy dzień...
A co będziemy robić jutro... ?
Opanowywać szczyty Tatr.

Kategoria Bez Roweru, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Polana Chochołowka

Środa, 26 marca 2014 · dodano: 03.04.2014 | Komentarze 0

Jest środa, godzina 2:10, a my stoimy w Katowicach na dworcu PKS, gdzie mamy zaraz Polskiego Busa do Zakopanego.
Niestety autobus spóźnia się z dobre czterdzieści minut… Ale do Zakopanego dojeżdżamy o czasie.
Udaje nam się szybko załatwić transport do Siwej Polany, która rozpoczyna się tuż za rogatką Tatrzańskiego Parku Narodowego i leży na wysokości 930 m n.p.m.

U wejścia do doliny można wypożyczyć rower, ale niestety wszystko jeszcze pozamykane, więc idziemy pieszo. Napotykamy pierwsze krokusy, jeszcze oszronione.



Idziemy zielonym szlakiem z Siwej Polany do schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Trasa jest bardzo atrakcyjna pod względem widokowym, gdyż prowadzi jedną z najbardziej malowniczych dolin tatrzańskich. Ale niestety po grudniowej wichurze pełno drzew jest powalonych.



Po około dwóch godzinach docieramy do Doliny Chochołowskiej.



Dolina Chochołowska jest najbardziej na zachód wysuniętą doliną należącą do polskiej części Tatr.
Jest to największa polana w polskich Tatrach i jedna z największych w całych Tatrach. Dawniej była jednym z głównych ośrodków pasterstwa w Tatrach. Była koszona i wypasana, pasiono tutaj owce i bydło. W 1930 r. stało na niej 60 różnego rodzaju budynków; szałasów, szop, stodół z sianem. Służyły one nie tylko celom gospodarczym, ale były również bazą noclegową dla kłusowników, przemytników i taterników.

Symbolem Doliny Chochołowskiej są krokusy.



Łąki porośnięte pięknymi krokusami.



Popularny krokus, to inaczej szafran spiski, po łacinie Crocus scepusiensis jest jednym z najbardziej charakterystycznych zwiastunów górskiej wiosny, podlega w Polsce ścisłej ochronie. Powinni pamiętać o tym wszyscy turyści, którzy oszołomieni pięknem fioletowych kobierców poczują chętkę stworzenia sobie z nich bukietu...

W końcu docieramy do Schroniska.



Schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej znajduje się na wysokości 1146 m n.p.m. i jest największym schroniskiem w polskiej części Tatr.
Miejsce na schronisko wybrano w 1928, pierwsze noclegi miały miejsce już w 1931 roku , oficjalne otwarcie nastąpiło w 1932 r. Schronisko było drewniane i miało 60 miejsc noclegowych, w 1938 stało się sławne z powodu planowego lotu balony stratosferycznego „Gwiazda Polski". Niestety schronisko spłonęło całkowicie pod koniec II wojny światowej. Na miejscu zniszczonego schroniska w latach 1951-1953 zbudowano nowe, istniejące do dziś.
Od 16 października 2010 roku schronisko nosi imię Jana Pawła II. Karol Wojtyła był częstym gościem schroniska, odwiedził je także jako papież 23 czerwca 1983 roku.


W schronisku chwila odpoczynku i ruszamy dalej żółtym szlakiem, prowadzącym Bobrowieckim Żlebem na Grzesia.
Czym dalej i wyżej, tym więcej śniegu.



Zakładamy raki.

Po drodze mała drzemka…



Po około półtora godziny (może więcej) docieramy na szczyt Grzesia - 1653 m.n.p.m. Siadamy robimy mini piknik, parę zdjęć...





... i niestety w drogę powrotna.
Schodzimy dość szybko.



W drodze powrotnej zaglądamy jeszcze do schroniska i tam jemy pyszną szarlotkę z jagodami. Pycha, szkoda że tak mało.
Czas już naprawdę wracać, bo za niedługo mamy autobus do Katowic.
Jeszcze ujęcia krokusików...





... i po dwóch godzinach docieramy do Suchej Polany, tam wsiadamy w busika i jedziemy do centrum. W centrum jeszcze mały spacer.
Już na dworcu PKS podjeżdża Polski Bus, wsiadamy… Ale tylko po to, by za dwa tygodnie tu wrócić i to na cały weekend.


Kategoria Bez Roweru, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Zimowa Dolina Pięciu Stawów

Sobota, 8 lutego 2014 · dodano: 14.02.2014 | Komentarze 0


Były pomysły, żeby pojechać dziś na Słowacje nad Zielony Staw Kieżmarski lub iść na Gęsią Szyję, ale wybraliśmy coś innego - Dolinę Pięciu Stawów.
Pobudka po szóstej, śniadanko i w drogę. Przed dziewiątą docieramy busikiem do Palenicy Białczańskiej (985 m n.p.m.). Mieści się tam jedno z wejść do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Rocznie przewijają się tędy setki tysięcy turystów. Z Palenicy można udać się choćby nad Morskie Oko, do Doliny Pięciu Stawów Polskich lub na Gęsią Szyję.
Ruszamy asfaltową drogą (nieoznaczoną żadnym kolorem), by po czterdziestu minutach dotrzeć do Wodogrzmotów Mickiewicza (1100 m n.p.m.)



Wodogrzmoty Mickiewicza to trójkaskadowy wodospad utworzony na Roztoce (którego szum słychać już z oddali) - potoku wypływającym z Wielkiego Stawu w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Spośród trzech kaskad: Wodogrzmotu Wyżniego, Pośredniego i Niżniego jedynym dostępnym dla turystów jest Wodogrzmot Pośredni, który podziwiać można z mostu na drodze do Morskiego Oka. Nazwa Wodogrzmotów, która upamiętnia sprowadzenie do Polski w 1890r. prochów naszego wieszcza narodowego, nadana została w 1891r. przez Towarzystwo Tatrzańskie.

Tuż za Wodogrzmotami Mickiewicza znajduje się dawny plac parkingowy, z którego w prawo od drogi asfaltowej odchodzi leśna ścieżka prowadząca przez Dolinę Roztoki do Doliny Pięciu Stawów. Znak informuje, że do celu zielonym szlakiem jest około dwóch godzin i 10 minut.

Pierwszy, około 15-minutowy odcinek szlaku jest dość stromy.



Po kamiennych stopniach i głazach podchodzimy pod górę, by następnie zejść w stronę potoku. Dalsza droga jest dużo łagodniejsza, ale jest coraz więcej śniegu. Ścieżka co i raz wznosi się trochę pod górę, to opada trochę w dół. Po drodze mijamy powalone drzewa przez potężna wichurę, która przeszła tu w grudniu.



Po niespełna półtoragodzinnym marszu od Wodogrzmotów, dochodzimy do rozdroża szlaków dającego możliwość krótszego podejścia szlakiem czarnym od razu do schroniska lub dłuższego przejścia wzdłuż Wielkiej Siklawy pod Wielki Staw. Rozdroże znajduje się nieopodal dolnej stacji wyciągu towarowego, który wspomaga dostawy do schroniska.
Z powodu dużej ilości śniegu dalsza droga jest coraz trudniejsza. Zakładamy raki i wchodzimy szlakiem czarnym.





Od razu lepiej. Idziemy... Przez przypadek z Anią tracimy się z oczu. Ania poszła udeptaną ścieżką, która tak naprawdę szlakiem nie była, a ja, będąc na właściwym szlaku, czekam. A jej nie ma. Od razu tysiące myśli przybiegają do głowy. Próbuję dzwonić, lecz brak zasięgu… Po chwili postanawiam wracać i iść szlakiem, którym poszła Ania.



Znajdujemy się prawie przed schroniskiem.



Razem już idziemy w stronę Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów.
Dolina Pięciu Stawów Polskich jest najrozleglejszą spośród polskich wysokogórskich dolin. Jest to miejsce wyjątkowo malownicze. Piękno otaczających dolinę szczytów wzmacniane jest przez urok znajdujących się w dolinie olbrzymich stawów, z których największy - Wielki Staw - ma powierzchnię 34,1 ha i głębokość dochodzącą do 79,3 m.
Dolina Pięciu Stawów położona jest na wysokości powyżej 1665 m n.p.m. i stanowi przedłużenie Doliny Roztoki znajdującej się poniżej progu największego polskiego wodospadu - Wielkiej Siklawy, który wypływa z Wielkiego Stawu. Jak sama nazwa wskazuje znajduje się tutaj 5 stawów: Przedni, Mały, Wielki, Czarny i Zadni. Szlak biegnący wzdłuż doliny pozwala dojść do pierwszych czterech stawów, ostatni dobrze widoczny jest z drogi na Zawrat. Oprócz wymienionych stawów na terenie doliny znajduje się jeszcze szósty, niewielki zbiornik wodny - Wole Oko, stąd można mieć wątpliwość, czy nazwa doliny została właściwie obrana.
Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów położone jest obok Przedniego Stawu Polskiego na wysokości 1672 m.n.p.m. Jest to najwyżej położone schronisko po stronie polskiej.
Historia schroniska rozpoczęła się od kamiennego szałasu, który służył taternikom jako nocleg. Przestał on pełnić swoją rolę w 1876 kiedy z inicjatywy Towarzystwa Tatrzańskiego powstało pierwsze schronisko nad Małym Stawem. Przebudowane w latach 1896 - 98, służyło ono do roku 1924.
W tym roku Towarzystwo Tatrzańskie postanowiło przeznaczyć fundusze na nowe, większe schronisko. Zbudowane wg projektu Karola Stryjeńskiego, otwarte w 1932 (budowa trwała 7 lat), przetrwało okres wojny, jednak z nieznanych przyczyn spłonęło doszczętnie w 1945 roku.
Obecny budynek z miejscami noclegowymi i jadalnią pochodzi z lat 1947-1954. Jest to piąte z kolei schronisko wybudowane w Dolinie Pięciu Stawów.





W Schronisku spędzamy dłuższą chwile, jemy obiad i zbieramy się. Nadszedł czas by wracać.



Tym razem chcemy iść przez Wodospad Siklawa.

Aby dotrzeć do Siklawy, idziemy około 10 minut ze schroniska szlakiem niebieski, po czym wybieramy zielony.





W 5 min. dochodzimy do największego Wodospadu w Polsce. Jest wysoki na 23 metry. Latem musi robić wrażenie, teraz widać tylko sam lód.



Powrót sprawił nam trochę zabawy, trochę kłopotów.





Potem już wracamy tą samą drogą, którą przyszliśmy, aż do Wodogrzmotów Mickiewicza i do Palenicy Białczańskiej…











Kategoria Bez Roweru, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Czarny Staw Gąsienicowy

Piątek, 7 lutego 2014 · dodano: 14.02.2014 | Komentarze 0

Nie mogłem się już doczekać pierwszego wyjazdu w góry w tym roku. Szczególnie, że to był mój pierwszy, typowo zimowy wyjazd. Z Katowic do Zakopanego jedziemy Polskim Busem. Wcześnie, bo po 2 w nocy, ale już przed 6:00 jesteśmy na miejscu.
Najpierw idziemy zostawić zbędne rzeczy w naszej bazie noclegowej. Następnie ruszamy w stronę centrum, by wsiąść w busa i podjechać do Kuźnic. Naszym celem ma być Murowaniec. Wpadłem jednak na pomysł, żeby atakować Murowaniec od Brzezin, którędy kiedyś wjeżdżałem rowerem. I tak się stało - wsiadamy do busa, który jedzie do Morskiego Oka i wysiadamy w Brzezinach. Startujemy około dziewiątej. Przed nami dwie godziny drogi czarnym szlakiem.
Można powiedzieć ze łatwy i dogodny, zwłaszcza w warunkach zimowych, szlak dojściowy na Halę Gąsienicową. Wiedzie kamienistą drogą przez las regla dolnego i górnego.



Przeznaczony jest także dla rowerzystów górskich. Miałem okazje tędy jechać latem, ale wtedy nie był taki łatwy.
Idziemy wzdłuż potoku Sucha Woda, kilkakrotnie przekraczając go przez mostki.
Potok dał nazwę walnej dolinie Suchej Wody Gąsienicowej, w której się znajdujemy. Na początkowym odcinku szlaku widać wyraźnie koryto potoku z naniesionymi olbrzymimi okrągłymi głazami. Niektóre z nich są zabarwione na czerwono. Myślałem, że są one pomalowane przez kogoś, ale to glony nadają im taką barwę.
Potok Sucha Woda odwadnia Dolinę Gąsienicową, jednak jego koryto przez znaczną część roku jest pozbawione wody. Dolina Gąsienicowa jest bowiem odwadniana podziemnymi drogami, wypływającymi m.in. w Dolinie Niżnej Kasprowej i w Wywierzysku Olczyskim. Suchą Wodą woda płynie tylko po silnych opadach.
Po drodze mijamy Psią Trawkę (1183 m n.p.m.). Tu znajduje się skrzyżowanie z czerwonym szlakiem wiodącym z Toporowej Cyrhli do Wodogrzmotów Mickiewicza i dalej nad Morskie Oko. Na końcowym odcinku dołączają także inne szlaki: żółty z Doliny Pańszczycy oraz zielony z Wierchporońca i Gęsiej Szyi. Po lewej stronie za wierzchołkami świerków widać szczyty otaczające Dolinę Gąsienicową, w tym Kozi Wierch i okoliczne wierzchołki. Po kilku minutach osiągamy schronisko „Murowaniec” na Hali Gąsienicowej (1500 m n.p.m.).



W schronisku chwila odpoczynku, śniadaniei ruszamy dalej. Idziemy nad Czarny Staw Gąsienicowy (1624 m.n.p.m.). Droga na początku łatwa, ale po kilkunastu minutach robi się ślisko i niebezpiecznie, w dodatku jesteśmy bez raków.



Jednak po dużych trudach docieramy nad Czarny Staw.



Zastał nas tam potężny, lodowaty i z kawałkami pyłu śniegowego wiatr, chwilami porwisty, który utrudnia nam dalsza drogę.



Zaraz za nami docierają dwie osoby,jak się potem okazuje - nowi znajomi: Wojtek i Weronika. Postanawiamy ukryć się przed wiatrem za wielkim głazem. Weronika chciała już schodzić, bo wiatr ją przerażał.
Chwila odpoczynku, wypicie ciepłej herbatki, parę ekstremalnych ujęć zdjęciowych...





...i w drogę, oczywiście powrotną. Nie jesteśmy przygotowani by iść dalej.
Wojtek z Weronika już schodzą. My jeszcze robimy ostatnie ujęcia aparatem i też schodzimy.



Z powodu braku raków zamiast schodzić, to bardziej kombinujemy jak tu zejść. A wiatr nam nie pomaga.
Ania zostaje kawałek z tyłu. Nowi znajomi byli już, można powiedzieć, w bezpiecznym miejscu. Wojtek zobaczył, że Ania ma problem z zejściem, więc wraca się i pomaga jej zejść.



Miło z jego strony, jednak nie było to aż takie bezinteresowne. Wojtek chciał iść na Zawrat, a Weroniki nie chciał samej zostawiać, więc zapytał się, czy się nią zaopiekujemy. Więc się zaopiekowaliśmy.
Docieramy we trójkę do Murowańca. Niedługi odpoczynek i wracamy szlakiem niebieskim. Docieramy do Przełęczy między Kopcami (1499 m.n.p.m.).



Na przełęczy znajduje się skrzyżowanie szlaków. Można stąd udać się dwoma wariantami szlaków do Kuźnic (przez Boczań - niebieskim oraz Doliną Jaworzynki - żółtym). My wybieramy szlak niebieski. Po pierwsze jest mniej stromy, a po drugie sprawdzony przez Weronikę, która tędy wchodziła. Po drodze robimy oczywiście parę zdjęć.







Po około półtorej godziny docieramy w trójkę do Kuźnic. Przed centrum rozdzielamy się. Weronika idzie w swoja stronę, a my idziemy do centrum na małe zakupy i na zasłużony odpoczynek, by jutro zacząć kolejny tatrzański dzień.
Tym razem w ...
Kategoria Bez Roweru, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

W poszukiwaniu Krasnali

Czwartek, 19 grudnia 2013 · dodano: 24.12.2013 | Komentarze 0

Dziś startujemy w Katowicach, wsiadamy do autobusu o 6:50, by o 9:10 znaleźć się we Wrocławiu.

Po co?

W poszukiwaniu Krasnali.

Kierujemy się w stronę Rynku...

Jeżeli ktoś myśli, że krasnoludki istnieją tylko w bajkach, myli się. Jest bowiem w Polsce miasto, gdzie spotyka się je na ulicy. Można się o tym przekonać we Wrocławiu.

Wrocław jest jednym z najstarszych i najpiękniejszych, rzec można bez wahania, miast Polski. Położony u podnóża Sudetów, nad rzeką Odrą, poprzecinany jej licznymi dopływami i kanałami, jest wyjątkowym miastem 12 wysp i ponad stu mostów.

Historia krasnoludków w tym mieście sięga lat 80. XX w., kiedy rozwinęła się tutaj Pomarańczowa Alternatywa. Ruch, który sprzeciwiał się ówczesnej polityce, nawiązywał do holenderskiej Partii Krasnoludków.

Syzyfki

Właśnie dlatego w tamtym czasie wizerunki małych skrzatów zaczęły pojawiać się na ścianach wrocławskich budynków. Zaistniały tam, gdzie wcześniej zostały zamalowane napisy propagujące Solidarność.


W ten sposób krasnale obrały Wrocław za swój gród. Pokochały miasto z wzajemnością. Współczesne nie są już tak upolitycznione, jak ich przodkowie.

Na dobre powróciły do Wrocławia w 2005 roku, kiedy władze zaproponowały im korzystne warunki życia.

Mali Wędrowcy

Na początku było ich pięć. Pracz zamieszkał nad brzegiem Odry, przy moście Piaskowym, Szermierz w przejściu Uniwersyteckim, Rzeźnik oczywiście na Jatkach, a dwóch Syzyfów pracuje tocząc wielką kulę na ulicy Świdnickiej.

Umowa miasta z krasnoludkami okazała się strzałem w dziesiątkę. Skrzaty zdobyły serca
mieszkańców i ogromny entuzjazm turystów. Dziś ciągle ich przybywa.

Strażnik

Pożarki

Małe figurki zostały wykonane z brązu i zaprojektowane przez jednego z absolwentów wrocławskiej ASP. Mają około 30 cm wysokości.


Niestety, krasnale mają też swoje problemy. Zdarza się, że padają ofiarą porwań. Nie brakuje bowiem chętnych na to, by skrzat zamieszkał w ich domu. Władze miasta robią co mogą – ostatnio każda figurka otrzymała nadajnik, który pozwala zidentyfikować jej położenie.

Ale oprócz szukaniu Krasnali trafiamy na Jatki wrocławskie, na magiczną ulicę.

Znajduje się tu Pomnik Ku Czci Zwierząt Rzeźnych.

W średniowieczu handlowano tu mięsem.

Pomnik przedstawiający grupę zwierząt odlanych z brązu: kozę, koguta, królika, gęś z jajkiem i świnię oraz kamienny rynsztok, ma upamiętniać rolę, jaką na przestrzeni wieków pełniły Jatki. Od 1242 roku na ulicy skupiały się zakłady rzeźnicze, od których nadano nazwę całemu kwartałowi miasta Wrocławia.

Następnie kierujemy się na Wyspę Słodową...

...a potem na Wyspę Młyńską, gdzie znajduje się Młyn Maria.

Po obu stronach kanału Odry, rozdzielającego Wyspy Piasek i Młyńską, przed 1267 r. stanęły dwa młyny: Maria i Feniks. W 1466 r. spłonęły. Po odbudowie zmieniły nazwę na Młyny Bożego Ciała. Po kolejnym pożarze zostały odbudowane w 1793 r. Po II wojnie światowej zlikwidowano większość urządzeń w młynach, a cały kompleks nazywany jest od tej pory Młynem Maria.

Następnie udajemy się na Ostrów Tumski.

Ostrów Tumski to miejsce, z którego wywodzi się geneza miasta Wrocławia.

Ostrów Tumski to także historycznie rzecz biorąc centrum religijne Wrocławia. To tutaj ok. IX wieku powstał pierwotny gród Wrocławia, który w 1000 roku Bolesław Chrobry podniósł do rangi biskupstwa.

Ostrów Tumski w swoich początkach funkcjonował jako wyspa, która dopiero w roku 1824 dzięki zasypaniu jednej w odnóg Odry został wcielony do stałego lądu.

Idziemy dalej.

Między ulicami Szewską i Łaciarską wznosi się XIV-wieczna Katedra św. Marii Magdaleny. Funkcje tarasu widokowego pełni tu Mostek Czarownic. Według legendy miały się na nim pojawiać dusze pokutujących kobiet, które zamiast zajmować się domem i rodziną, wolały spędzać czas na rozrywkach i swawolach. Z wysokości 45 metrów możemy podziwiać panoramę głównie wschodniej i zachodniej części miasta.

W końcu nadszedł czas obiadu, więc idziemy na pizzę.

Objedzeni idziemy jeszcze zobaczyć Most Grunwaldzki.

Most wiszący przez rzekę Odrę o konstrukcji stalowej, nitowanej; elementy nośne wsparte są na pylonach murowanych z cegły i oblicowanych granitem, o wysokości około 20 m.

Zbudowany w latach 1908–1910 most powstał w ramach budowy nowej trasy (obecnego pl. Grunwaldzkiego) stanowiącej diagonalne połączenie między centrum miasta a projektowanymi osiedlami na północnym wschodzie. Początkowo nazywany był mostem Cesarskim (Kaiserbrücke), później mostem Wolności (Freiheitsbrücke). Projektantem architektury mostu był miejski radca budowlany Richard Plüddemann, wykonawcą firma Beuchelt u. Co. z Zielonej Góry. Most otwarto 10 października 1910 w obecności cesarza Wilhelma II.

Po zniszczeniach wojennych (m.in. uszkodzony jeden z zespołów taśm nośnych) został odbudowany według projektu Dobrosława Czajki bez rekonstrukcji niektórych elementów.

To już koniec dzisiejszego dnia we Wrocławiu.

Powoli kierujemy się na autobus do Katowic, który mamy o 19:50





Kategoria Bez Roweru


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Zimowe Tatry

Niedziela, 15 grudnia 2013 · dodano: 20.12.2013 | Komentarze 0

Wyjazd nie był planowany, raczej spontaniczny, praktycznie z dnia na dzień. Ale od początku. W piątek miałem wyjazd firmowy do Białki Tatrzańskiej. Będąc na wyjeździe postanowiliśmy, że Ania przyjedzie w niedzielę do Zakopanego.
I tak się stało.
Gdy ja słodko spałem w hotelu, Ania o 2.20 miała autobus do Zakopanego. Przyjeżdża o 6, kiedy ja dopiero wstaję. Zbieram się, w hotelowym barze zamawiam herbatkę i wymeldowuje się z pokoju. Bus z Białki do Zakopanego mam o 6.50. Ok 7.30 docieram na miejsce.
Już razem jedziemy do Kuźnic. Czekamy tam na otwarcie kas.
O 9 wsiadamy jako piersi do wagonika...

...i wjeżdżamy ponad chmury na Kasprowy Wierch - 1987 m.n.p.m.

Napotykamy kozice...

Wchodzimy na szczyt Kasprowego 1988 m.n.p.m..

Potem kierujemy się na Suchą Przełęcz 1950 m.n.p.m....

...i dalej do szczytu Beskid - 2012 m.n.p.m.

Robimy zdjęcia, podziwiamy widoki.

Na tle Orlej Perci.

Pierwszy raz byłem w Tatrach zimą, coś niesamowitego, nie do opisania.
Nadszedł już czas, by wracać do kolejki, bo dochodziła 11.00, a na tą godzinę mieliśmy planowany zjazd.
Gdy wracaliśmy, to nagle zebrały się chmury.

W ciągu 5 minut chmury pokryły Kasprowy niczym mgła. Teraz można było sobie zdać sprawę jak pogoda zmienia się diametralnie w górach.

Szczęśliwi docieramy do kolejki i na dół do Kuźnic, następnie busem do centrum.
Z centrum przesiadamy się i jedziemy do Doliny Kościeliskiej.

Do Schroniska Górskiego na Hali Ornak powinniśmy według mapy dojść w godzinę czterdzieści.... My nadrabiamy około 20 minut. Po ubitym śniegu w górach idzie się jak po asfalcie, no może jak po dróżce leśnej.

Docieramy do Schroniska na Hali Ornak - 1108 m.n.p.m.

W schronisku odpoczynek i ruszamy dalej na Smreczyński Staw.
Jezioro jest na wysokości 1226 m.n.p.m. i całe jest otoczone lasem.
Górale uważali dawniej, że jezioro to nie ma dna. Według legendy, gdy pewien gazda zaczął kopać rów odwadniający, by spuścić z niego wodę i zamienić go na łąkę, głos z wody ostrzegł go, że zatopi wszystkie miejscowości, aż do morza.
Droga piękna, wąski udeptany szlak w śniegu i dookoła biało.

W końcu docieramy nad staw. Ale czy to staw?

Hmm, staw biały niczym polana, po prostu biało.

Wracamy.
Ania postanawia się powygłupiać i próbowała zjeżdżać na karimacie, nawet się jej udaje.

Po długiej wędrówce docieramy zmęczeni do głównej drogi.
Ania padnięta.

Podjeżdża bus, wsiadamy i jedziemy do centrum Zakopanego na Krupówki.
Szukamy jakiegoś miejsca, by coś zjeść. Trafiamy do Stek Chałupy, nie polecam tego miejsca. Po 19 jeszcze mały spacer i na powrotny autobus. Do Katowic docieramy kolo 23.30.

Kategoria Bez Roweru, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Pilsko 1557 m.n.p.m.

Niedziela, 8 września 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 0

Już w środę padł pomysł, żeby jechać w góry na Baranią Górę. To znaczy na Babią Górę, nie wiem czemu mi się one zawsze ze sobą mylą... O pomyśle poinformowaliśmy naszych znajomych - Kubę i Iwonę, którzy chętnie się zgodzili. Jednak pojawił się mały problem - Ania w sobotę pracowała, więc chcieliśmy jechać w niedzielę, jednak w jeden dzień ciężko dojechać na Krowiarki i wrócić naszą cudowną komunikacją... Ania wpadła jednak na pomysł, żeby wybrać się na Pilsko (1557 m.n.p.m.). Nikt nie protestował, więc postanowione.
Nastała więc niedziela, pobudka o 4:30, poranna toaleta, coś na ząb, plecaki na plecy (na szczęście spakowaliśmy się już wczoraj) i na pociąg, który mieliśmy o 5:30 do Żywca.
Podjechał pociąg, żadnej informacji, wsiedliśmy do jeszcze nie oznakowanego, ale potem okazuje się, że to ten. Kuba i Iwona coraz bardziej się spóźniali, ale dotarli na ostatnią chwilę.
Pociąg, który jeszcze nie ruszył, miał już 7 minut opóźnienia.
Dotarliśmy do Żywca o 7:21, gdzie mieliśmy ok. 1,5 godziny czasu na busa do Korbielowa. Postanowiliśmy się przejść ulicami Żywca gdzie nie ma praktycznie żywej duszy, ani otwartego sklepu. Ale jednak nie, znajdujemy Żabkę, drobne zakupy, do zapłaty 4,99 zł. Daję 5 zł a pani nie ma wydać...
Powiedziałem swoje i wyszliśmy.
Idąc dalej natrafiamy na mini market. Można się napić czegoś ciepłego, jedni piją kawę, a ja z Anią gorącą czekoladę z gratisowym batonikiem. Pora zbierać się na przystanek.
Wracając mijamy znów Żabkę. Hmm, postanawiam wejść.
Wchodzę i mówię:
- Czy ma pani już tego grosza?
Zdziwiona pani mówi:
- Tak, tak - wyciągając 1 grosz z kasy.
- Dziękuję - powiedziałem i wyszedłem.
Stoimy już na przystanku. Podjeżdża bus, wsiadamy i jedziemy. Po około 40 minutach jesteśmy w Korbielowie Kamienna.
Kiedyś tu byłem, jakieś 20 parę lat temu, ale nie pamiętam praktycznie nic.
Startujemy zielonym szlakiem, który prowadzi do Schroniska na Hali Miziowej.
Po drodze już pierwsze atrakcje.



Koniki, które trzeba było nakarmić i dać trochę cukru.
Kolejną atrakcją były borówki – tak mówił Kuba, ale dla mnie to były jagody, do których dziewczyny się dorwały.



No i sesja zdjęciowa z kolejnymi konikami.





Około godziny dwunastej docieramy do Schroniska na Hali Miziowej położonym na wysokości 1330 m n.p.m.



Pierwsze plany budowy schroniska w okolicach Pilska powstały już w 1912 roku.
Wybuch I wojny światowej uniemożliwił zrealizowanie tych zamiarów. Dopiero w 1927 oddział babiogórski Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego przygotował projekt.
Budowa trwała 3 lata. Drewno na budowę uzyskano od arcyksięcia Habsburga, ówczesnego właściciela Żywiecczyzny.
20 lipca 1930 uroczyście otwarto nowy obiekt. Był to piętrowy drewniany budynek utrzymany w stylu architektury góralskiej, z przeszkloną werandą zapewniającą gościom interesującą panoramę Beskidu Żywieckiego. Obiekt był w tamtym czasie uważany za najładniejszy w tej części Beskidów.
19 marca 1953 wybuchł pożar, który strawił główny budynek. Ocalały tylko zabudowania gospodarcze – szopa i stajnia. Nie zdecydowano się na odbudowę – w zabudowaniach gospodarczych urządzono tymczasowy bufet i miejsca noclegowe dla 50 osób.
Prowizorka okazała się bardzo trwała – dopiero w 1994 rozpoczęto budowę nowego, dużego obiektu turystycznego, który z racji wyglądu i warunków pełni rolę hotelu górskiego. Nowe schronisko otwarto w październiku 2003, pół wieku po pożarze. W czerwcu 2004 zamknięto stare schronisko i częściowo rozebrano. W pozostałej części starego schroniska urządzono niewielki bufet.

Tu robimy dłuższą przerwę. Jemy i odpoczywamy, odpoczywamy i jemy.



Z Anią idziemy jeszcze po obowiązkową pieczątkę.
Jeszcze parę zdjęć na tle Bara... Babiej Góry...



i ruszamy dalej. Czarnym szlakiem na Pilsko.





Po około 20 minutach docieramy do granicy polsko-słowackiej na 1535 m.n.p.m.



Chwila odpoczynku, kilka zdjęć i ruszamy dalej.



W końcu dochodzimy na Pilsko 1557 m.n.p.m., drugi po Babiej Górze co do wysokości szczyt górski w Beskidzie Żywieckim.

Na szczycie robimy wspólne zdjęcie.







Odpoczynek i powrót.

Wracamy szlakiem żółtym, gdzie pokonujemy małe trudności.





Dochodzimy do schroniska...



... parę oddechów i dalej w dół.
Zrobiły się dwie grupki, Iwona z Kubą pognali do przodu, a ja z Anią nieco zostaliśmy z tylu. Był to dobry czas by sobie porozmawiać.
Schodziliśmy w sumie nie spiesząc się, bo busa mieliśmy dopiero o 18:20, a czasu prawie dwie godziny.
Mógłby to już być koniec wyprawy... ale co to za wyprawa bez słodkich owieczek.





Jedna nawet nas polubiła.



W końcu dochodzimy do ulicy. Zakupy w małym miejskim sklepiku. Iwonie zachciało się oscypka. Akurat się udało, że z jednym z domów babka sprzedawała.
18.20 - bus podjeżdża punktualnie, wszystko było by super, gdyby nie jeden kłopot. Zawsze coś musi być. O 19.07 z Żywca mamy pociąg do Katowic, zaczyna się walka z czasem na która nie mamy żadnego wpływu.
Podjeżdżamy niemal o czasie, w którym ma jechać pociąg. Wysiadamy, biegniemy nie tylko my... pociąg rusza.... Pan, który był przede mną może z 30 metrów odpuszcza. Ja biegnąc dalej krzycząc:
- Biegnij dalej, może się zatrzyma, a jak nie to pod tory…
I co? - zapytacie.
Pociąg, który ruszył zatrzymał się. Wsiedliśmy, a z nami jeszcze z 5 osób.
Nie ma to jak szczęśliwe zakończenie. O czasie dojechaliśmy do Katowic.
Ciekawe kiedy kolejna wycieczka, już nie mogę się doczekać...
Wycieczka bardzo udana i z przygodami.
Kończąc to co zacząłem napiszę jedno - takie wycieczki czynią cuda...
Kategoria Góry, Bez Roweru


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Hala Rysianka, Lipowska i Boracza

Niedziela, 14 lipca 2013 · dodano: 25.07.2013 | Komentarze 0

Padła propozycja od Ani rodziny, żeby jechać w Beskid Żywiecki, więc bez zastanowienia zgodziliśmy się. Pobudka dość wcześnie, po 4:00 mamy autobus do Katowic, gdzie o 6:00 odbiera nas wujek i ciocia Ani. Jedziemy autem do Złatnej, podróż dość szybko minęła. Na miejscu jesteśmy po 8:00 i ruszamy w drogę. Pogoda znośna, nie ma za ciepło, nie ma za zimno.




Około 9:40 docieramy na Halę Rysiankę. Wielka polana w Beskidzie Żywieckim. Polana rozciąga się na wysokości od ok. 1150 do 1260 m n.p.m. i jest jedną z najbardziej widokowych hal w Beskidach. Panorama z niej obejmuje m.in. Pilsko, Babią Górę, a przy dobrej pogodzie również Tatry i Małą Fatrę. My niestety nie mieliśmy tyle szczęścia, żeby ujrzeć Tatry, jednak Pilsko było jak na wyciągnięcie ręki :)



Po krótkiej przerwie idziemy dalej w kierunku Hali Lipowskiej.





Schronisko na Hali Lipowskiej wybudowała w latach 30. XX wieku niemiecka organizacja Beskidenverein i już wówczas trwała konkurencja pomiędzy nim a pobliskim obiektem na Hali Rysiance. W czasie II wojny światowej wypoczywali w nim oficerowie Wermachty. Po II wojnie światowej przejęło je PTT, a później PTTK i uruchomiło już w 1946. Po generalnych remontach budynek wygląda inaczej niż pierwotnie – ze starego obiektu pozostało właściwie tylko podpiwniczenie.

Nie zatrzymujemy się tu idziemy dalej... Idziemy dalej na Halę Boraczą szlakiem żółtym. Po drodze spotykamy Owieczki.



W końcu po 12 dochodzimy do Hali Boraczej, która znajduje się na przełęczy o wysokości około 860 m. Schronisko na Hali Boraczej zostało wybudowane w 1928 przez żydowską organizację sportową "Makkabi". Odbudowane w 1932 po pożarze, w okresie okupacji częściowo splądrowane przez Niemców, następnie opuszczone. Od 1946 ponownie udostępnione turystom. W latach 1968-1970 przeszło generalny remont.



Tam też jemy śniadanko i powoli zbieramy się do drogi powrotnej.



Tym razem idziemy szlakiem zielonym.





Docieramy znów do schroniska na Hali Lipowskiej, gdzie każdy zamawia sobie obiadek. Możemy w końcu trochę odpocząć i nabrać sił na zejście.
Po obiadku wracamy na Halę Rysiankę.

I znów Owiecki



No i w końcu wspólne zdjęcie :)





Koło 16:00 schodzimy z powrotem do Złatnej. Nie mogło zabraknąć również kąpieli w rzece :P



Ups, chyba zapomniałem ściągnąć buty :D

O 17:15 jesteśmy już na parkingu.
Powrót był okropny, bo non stop były korki... Do Katowic docieramy po 3 godzinach, następnie idziemy na autobus do Gliwic.
Kategoria Góry, Bez Roweru


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Kopalnia Guido

Piątek, 2 listopada 2012 · dodano: 04.11.2012 | Komentarze 0

Niemal każdy wie, że w Polsce można zwiedzić słynne kopalnie soli w Wieliczce i Bochni. Zdecydowanie mniej osób zdaje sobie sprawę, że można zobaczyć także kopalnie węgla. Jednym z miejsc udostępnionych do zwiedzania jest zabytkowa Kopalnia Węgla Kamiennego Guido w Zabrzu.



Kopalnię założył książę Guido Henckel von Donnersmarch w 1855 roku, aby dostarczyć węgiel do należącej do niego huty. Gdy złoża węgla wyczerpały się kopalnię przekształcono w węzeł odwadniania, który funkcjonował do lat 30-tych XX wieku. Później, kiedy sąsiadujące kopalnie zaczęły wydobywać węgiel na niższych poziomach węzeł zamknięto, a kopalnia stała się nieczynnym wyrobiskiem. W 1967 roku przekształcono ją w centrum doświadczalne, w którym testowano maszyny górnicze produkowane w zakładach KOMAG w Gliwicach. W 1982 roku w kopalni urządzono skansen górniczy, który funkcjonował do 1996 roku. Po długiej przerwie wznowił on działalność w 2007 roku jako Zabytkowa Kopalnia Węgla Kamiennego „Guido”. Zobaczyć tutaj można dwa poziomy: 170 i 320 metrów pod ziemią. Kopalnia należy do Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego.

Pierwszym, rzucającym się w oczy elementem, jaki spotykają turyści odwiedzający kopalnię Guido jest zbudowana w 1931 roku wieża szybowa szybu "Kolejowy". Teraz stalowa, nitowana konstrukcja, wcześniej, aż do 1888 roku była w pełni drewniana. Szyb kolejowy (przekrój o średnicy 4m) jest wyposażony w jedno urządzenie - maszynę wyciągową Berlin z 1927 roku (obsługiwaną przez silnik na prąd stały o mocy 560kW), która transportuje turystów na poziomy 170m i 320m pod ziemią. Warto zaznaczyć, że jest to maszyna na oryginalnych częściach, jedynie na bieżąco poddawana konserwacji.

Maszynownia...



... najpierw ją zwiedzamy i upewniamy się że działa sprawnie, abyśmy mogli zjechać na dół z prędkością 4 m/s oryginalną górniczą szolą, zamocowaną na stalowych linach o średnicy 46 mm oraz 980 metrach długości.

Poziom 170 to stara część kopalni pochodząca z XIX wieku.





Z podszybia poziomu 170 trasa prowadzi nas w głąb podziemi poprzez wykuty w litej skale przekop. W klimat XIX-wiecznej kopalni wprowadzą nas świetnie zachowane stajnie końskie sprzed przeszło stu lat.



Kopalniane chodniki doprowadzą nas do wielkich, murowanych komór, w których można zapoznać się z problematyką odwadniania podziemnych wyrobisk. Na tym poziomie udało się pokazać tradycje i kulturę górniczą - możemy obejrzeć ekspozycje górniczych narzędzi, lamp sprzętu ratunkowego oraz wystawę geologiczną. Wszystko w doskonale zachowanych korytarzach i komorach górniczych. Bardzo ciekawa też jest budowa geologiczna tego miejsca. Warstwy skał z zapisanymi na nich śladach tektoniki, nacieki, kryształy kalcytu - wszystko to składa się na ten swoisty rezerwat przyrody nieożywionej, który potęguje niepowtarzalną atmosferę tego podziemnego świata.









Komora Pomp.



I Skarbnik.



Następnie zjeżdżamy na Poziom 320. To drugi, najgłębszy poziom zabytkowej kopalni, wydrążony na przełomie XIX i XX wieku, z systemem korytarzy opartych na dwóch wyrobiskach o łącznej długości około 2,5 km, oferujący m.in. jedyną w Europie podwieszaną kolejkę górniczą.



Schodzimy wgłąb wyrobiska nachylonego pod kątem 18 stopni.



Tam można zobaczyć naturalne wyrobiska zachowane w stanie zbliżonym do pierwotnego. Atrakcją są tutaj stare, wciąż funkcjonujące maszyny górnicze takie jak:



Kombajn chodnikowy


Kombajn węglowo-bębnowy


I ulubione przenośniki taśmowe Ani...




... oraz 800-tonowy zbiornik na węgiel.

Po 2,5 godzinie zwiedzania wracamy na powierzchnię...

Kategoria Bez Roweru