Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 46463.46 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.41 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Tatry

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Predné Solisko 2093 m n.p.m. i Chata Plesnivec 1290 m n.p.m.

Sobota, 28 stycznia 2017 · dodano: 05.02.2017 | Komentarze 0

Takiej pogody dawno w Tatrach nie zapowiadały prognozy. Nic innego nie zostaje, tylko zebrać ekipę i jechać.
Bez najmniejszego problemu udaje się skompletować czteroosobową ekipę.
Dwie Wiole, Krzysiek i oczywiście główny pomysłodawca, czyli Ja. O północy umawiam się z Krzyśkiem i jedziemy po nasze Wiole. Przed czwartą przyjeżdżamy na Štrbské Pleso (Szczyrbskie Jezioro), do miejscowość, która położona jest na południowym brzegu jeziora o tej samej nazwie. Pusto nikogo nie ma. No to w drogę.
Kierujemy się w stronę Szczyrbskiego Jeziora, idąc jego brzegiem szukamy szlaku. Jest. Przechodzimy przez nartostradę, bo nie wiem jak inaczej przejść i wchodzimy w las. Od samego początku szlak pnie się w górę. Po parunastu minutach dochodzimy do kolejnej nartostrady, która przecina mam szlak. Nie wiadomo jak iść. Postanawiamy iść wzdłuż nartostrady.
Po jakimś czasie zza pleców usuwa się nam las a pokazuje piękna sceneria Słowackich miast.



Chwilami jest ciężko, raz płasko raz stromo - w końcu idziemy wzdłuż nartostrady. Nikt nie wpada na pomysł by założyć raki. Z daleka prezentuje się nasza dzisiejsza górka.



Po szóstej docieramy pod Chatę pod Soliskiem (1840 m.) Robimy tu przerwę na poranne śniadanie. Nie ma na co czekać, idziemy dalej.
Wstaje dzień, robi się coraz jaśniej. Na szczyt mamy godzinę drogi. Wchodzimy na czerwony szlak, który zaczyna się koło Chaty. W sumie nie wiadomo jak prowadzi szlak, idziemy po wydeptanych śladach. Od samego początku podejście dość ostro rwie się ku górze.
Na szczyt zostało parę minut, już prawie wyłania się słoneczko.



Nie ma co śpieszyć się do góry. Zatrzymujemy się i oglądamy wschód słońca. Bajka.



Półgodziny później zdobywamy szczyt. Jest to mój kolejny dwutysięcznik.



Predné Solisko (Skrajne Solisko) jest najdalej wysuniętym na południe szczytem w Grani Soliska o wysokości 2093 m.n.p.m. znajdujący się w słowackich Tatrach Wysokich. Na jego szczycie prawdopodobnie w 2013 roku stanął trzymetrowy, ważący 300 kilogramów krzyż, wykonany z czerwonego świerku. Skrajne Solisko od Młynickiego Soliska oddziela dwu siodłowa Smerekowicka Przełęcz.
Skrajne Solisko opada w kierunku Szczyrbskiego Jeziora długim stokiem. W środkowej części pokryty jest kosodrzewiną i piargami, natomiast w dolnej lasem. Na tym stoku, na wysokości ok. 1850 m znajduje się górna stacja kolejki, budynki wyciągu narciarskiego i schronisko na Solisku. Trasa narciarska o długości około 3 kilometrów prowadzi na południe do północnych brzegów Szczyrbskiego Jeziora, gdzie znajduje się stacja dolna. Budowa wyciągu i trasy została ukończona w 1943 roku.
Ze szczytu rozciąga się panorama na osady Spisz i Liptów. Natomiast widoki tatrzańskie ograniczają Dolina Furkotna i Dolina Młynicka. Ale i tak roztaczają się wyjątkowe widoki. Widać też kawałek  Krywania...



i Gerlacha.



A z daleka nawet szczyt Kráľova hola,



na który wjeżdżałem kiedyś rowerem.

Słonko nieźle grzeje, piękne widoki, można by tak spędzić cały dzień. Dookoła żywej duszy, tylko nasza czwórka. Szczyt Skrajnego Soliska okupowaliśmy przez ponad półtorej godziny, robiąc przeróżne zdjęcia i spinając się po okolicznych skałach.
Pora na powrót, schodząc zakładamy już raki. Około trzydzieści minut zajmuje nam dojście do schroniska. Teraz dopiero teraz zaczynają wychodzić w góry pierwsze osoby. Przy schronisku leżaki i maty do leżenia, pełny wypas, nic tylko wylegiwać się na słonku przy minusowej temperaturze. Idziemy zajrzeć do schroniska. Czy to jest schronisko? Bardziej przypomina bar. Byłem tu w sierpniu i inaczej wyglądało, bardziej schroniskowo, a teraz jakiś bar i do tego obsługa jakaś nie mila, takie odniosłem wrażenie.
Ale nic…dalej idę się wylegiwać .
Po dziesiątej postanawiamy się zbierać. Na dzisiaj mamy w planach jeszcze jedna wycieczkę. Krzysiek wpada na pomysł, by zjechać kolejka. Idzie się zagadać z kimś z obsługi czy można zjechać o tak w dół. Pan machnął ręką… i co?
Zjeżdżamy kolejką. Super! W ciągu paru minut jesteśmy na dolnej stacji kolejki. Jeszcze chwila i jesteśmy przy aucie. ..
Wsiadamy i jedziemy. Kierujemy się na parking Kežmarská Biela voda, skąd prowadzi szlak na Chata pri Zelenom pleso. Jednak nie kierujemy się tam. Zostawiamy auto na parkingu i idziemy kawałek Drogą Wolności, gdzie zaczyna się szlak Kežmarské Žľaby. Wkraczamy na niebieski szlak, droga łagodna, szybko się idzie. Po niecałej godzinie docieramy do rozstaju szlaku Čierna voda (910 m) Czarna Woda Rakuska.



Stąd wchodzimy na żółty szlak, który od razu wznosi się ku górze. Szlak mało wydeptany, chyba niewiele osób tu chodzi. Po godzinnym marszu dostrzegamy schronisko.



Jeszcze chwilka i będziemy na miejscu .
Chata Plesnivec (1290 m.) leży na wysokości 1290 m n.p.m.
Polska nazwa Chaty Plesnivec to Schronisko pod Szarotką. Chata znajduje się dokładnie w Dolinie Siedmiu Źródeł, u stóp Bujaczego Wierchu. Jest jedynym schroniskiem tatrzańskim, usytuowanym na zboczach Tatr Bielskich. Przeważnie „Szarotka” nie jest oblegana przez turystów, w otoczeniu tatrzańskiej przyrody, w zaciszu schroniska można więc odetchnąć prawdziwie górską atmosferą.
Chata Plesnivec istnieje od 1932 r. Została wniesiona przez Tibora Grescha, turystę i taternika z Białej Spiskiej. Jej oryginalna nazwa to „Edelweisshütte”, co znaczy: szarotka.
W miejscu, w którym postawiono schronisko, wcześniej znajdował się szałas pasterski. Wypas owiec miał miejsce przy chacie jeszcze przed kolejne 20 lat. W 1936 r. właściciel prywatnego schroniska znacznie je rozbudował. Podczas uroczystego otwarcia, na zewnątrz wywieszona została biało-niebieska „flaga Grescha” z ujmującym motywem szarotki.
Prowadzenie schroniska spowodowało problemy finansowe Grescha, który pomimo tego kontynuował przewodzenie Szarotce aż do czasu, kiedy po drugiej wojnie światowej zmuszony był opuścić Spisz. Schronisko nadal służyło swobodnemu ruchowi turystycznemu, dzięki uprzejmości gospodyni, którą ówcześnie była Eva Rużicková-Kasická. Od roku 1955 schronisko pełniło funkcję stacji badawczej Tatrzańskiego Parku Narodowego (TANAP), a od 1997 roku znowu jest dostępne dla turystów, pod opieką gospodarza Janko Matavy.
Zasiadamy w schronisku zamawiamy zupę, cesnekova polevka.
Ze schroniska można pójśćnad Wielki Biały Staw, skąd dalej można wybrać się dalej czerwonym szlakiem do chaty przy Zielonym Stawie Kieżmarskim. Planowaliśmy tam iść, alejeszcze spory kawałek był przed nami a robiło się trochę późno, dotarlibyśmy tam chyba o zmroku. Nie było sensu, rezygnujemy.
Udajemy się w drogę powrotną. Do samochodu i tak dochodzimy po ciemku…
Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Świnica - Wierzchołek Taternicki 2291 m.n.p.m i Szczerbina Niżnia

Piątek, 27 stycznia 2017 · dodano: 05.02.2017 | Komentarze 0

Nowy 2017 rok, nowe wyzwania, nowe pomysły, nowe szczyty i kolejne super wycieczki .
Czy ten rok będzie taki sam, czy lepszy niż 2016. To się okaże.
Pierwsza wycieczka w tym roku i jedziemy od razu na Świniobicie. Może w końcu się uda.
Z kim jadę? Z Wiolą... O pierwszej jesteśmy w Katowicach, tu spotykamy się z Arturem i jego kolegą Michałem. Przesiadamy się i przed czwartą docieramy do Zakopanego na parking przy Murowanicy.
Chwila w aucie i w drogę. Wybieramy wariant na Kasprowy Wierch przez Myślenickie Turnie.
Ruszamy, mijamy Kuźnice i wchodzimy w las.Przed czasem docieramy na Myślenickie Turnie.
Piękny widok na nocne Zakopane.



Z Myślenickich Turni szlak prowadzi dalej lasem, który wkrótce zamienia się w śnieżne pola zasypanych kosówek.
Im bliżej szczytu Kasprowego, tym nachylenie wzrasta. Odcinek ten daje mi popalić. W dodatku robi się ślisko, zakładamy raki. Po ponad trzech godzinach docieram na Kasprowy Wierch, gdzie Artur z Michałem czekają już jakiś czas.
Na Kasprowym istna mgła. Widoków zero.



Przez chwile przeszła mi myśl, że chyba nici z dzisiejszej wyprawy. Schodzimy na stację kolejki i tam robimy długą przerwę. Około dziewiątej ruszamy w kierunku Świnicy. Najpierw przechodzimy przez Suchą Przełęcz (1950 m n.p.m.), wchodzimy na najłatwiej dostępny dwutysięcznik w polskich Tatrach - Beskid (2012 m n.p.m.), z niego schodzimy na Przełęcz Liliowe (1952 m n.p.m.), a następnie przechodzimy przez Skrajną Turnię (2096 m n.p.m.), z której ponownie schodzimy na przełęcz, tym razem Skrajną (2071 m n.p.m.).

Idąc myślę,fajnie by było zobaczyć widmo Brokenu. Warunki chyba akurat temu sprzyjają. Chmury na dole słońce na górze… Chwilami jestem w chmurach, chwilami nie, a widoki jak w bajce.



Idąc przez przypadek się obracam i nagle… dostrzegam Widmo. Jest ! Krzyczę sobie po ciuchu. Jest Widmo!



Od razu wyciągam aparat robiąc serie zdjęć. Wioli też się udało załapać. Artur z Michałem pewnie na Świnicy… Pognali… Niech żałują…

Z przełęczy czeka nas jeszcze trawers Pośredniej Turni (2128 m n.p.m.), jeszcze chwilka i docieramy
na Świnicką Przełęcz (2051 m n.p.m.).
Jest coś po dziesiątej.
Od samego początku podejście jest bardzo strome. Szlak dobrze wydeptany, ale i tak trzeba się asekurować czekanem.



Końcówka podejścia mnie wykańcza. Powoli z przerwami na oddech podchodzę do góry . Nie jest źle, przed dwunastą docieram z Wiolą i Michałem na wierzchołek Taternicki Świnicy (2291 m.) Artur chyba godzinę temu…

Udało się !!!



Główny wierzchołek Świnicy, który jest o 10 m wyższy, wydaje się być na wyciągnięcie ręki, ale żeby się na niego dostać, trzeba pokonać Świnicką Szczerbinę Niżnią. Odcinek dość trudny... Próbuje.



Powoli próbuję pokonać ten odcinek, jeszcze kilka metrów …, lecz zmęczenie daje się we znaki, a trzeba jeszcze jakoś wrócić.Tymczasem Artur z Michałem już zaczynają schodzić. Tylko Wiola mi dzielnie towarzyszy z Wierzchołka Taternickiego robiąc mi zdjęcia. Nie ryzykuję, odpuszczam i zawracam, naprawdę parę metrów zostało.



Trudno, będzie jeszcze okazja. Nie ma rozczarowania, jest radość chociaż tego nie okazuję, że tak daleko dotarłem. Cały powracam na Taternicki Wierzchołek,



jeszcze kilka zdjęć i z Wiolą wracamy ze świnickiej rozkoszy. Jest stromo trzeba naprawdę uważać . Opuszczają mnie siły…. Jakoś słabo, brak energii, ale jakoś daje radę.



Dochodzimy do Świnickiej Przełęczy i kierujemy się w kierunku Kasprowego Wierchu. W tym czasie dzwoni Artur i pyta gdzie jesteśmy? Michał zjeżdża kolejką (chyba ma dość) a Artur schodzi na Kuźnice… Dochodzimy do Przełęczy Liliowe i postanawiamy, że schodzimy na Halę Gąsienicową. Mijamy schronisko kierując się koło szałasów i"Betlejemki". Tam robimy dłuższą przerwę. Jakoś nabieram sił. Ruszamy na niebieski szlak prowadzący na Przełęcz między Kopami (1499 m n.p.m.), a następnie idziemy przez Boczań (1224 m n.p.m.) do Kuźnic. Z Kuźnic już busikiem na rondo ido auta, gdzie już czekają na nas…
Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Térynka 2015 m n.p.m

Sobota, 31 grudnia 2016 · dodano: 29.01.2017 | Komentarze 0

Po naszym wyjeździe z Krzyśkiem, Wiola baluje sobie w Tatrach i co chwilę mnie wkurza wysyłając zdjęcia pięknych widoczków i słonecznej pogody. Trochę jej zazdroszczę tej pogody.
Nie mając planów na Sylwestra postanawiam jechać do niej. Zabieram jeszcze koleżankę ze sobą, no i w drogę.
Przed piąta docieramy do Zakopanego. Pakujemy Wiolcie w Tojcie i kierujemy się na Słowację.Już po szóstej jesteśmy na parkingu w Starym Smokowcu. Jeśli chcemy zdążyć na wschód słońca,to trzeba szybko się zbierać.Pognałem przodem, w dwadzieścia parę minut dotarłem na Hrebienok. Dziewczyny docierają parę chwil później, ale też zdążyły na wschód w ostatnim momencie .   



Chwila odpoczynku, śniadanko i idziemy w dalszą drogę.



Wkraczamy na Magistrale na czerwony szlak w kierunku Zamkovskeho Chaty, ale w pewnym momencie skręcamy na szlak nosiczów. W trzydzieści minut docieramy do Schroniska Zamkovskeho Chata.



Chwila odpoczynku w schronisku i dalej zielonym szlakiem przez Dolinę Zimnej Wody do podłoża masywnego podejścia dzielącego nas od widocznego już z daleka Teycho Chaty.



Na początku idziemy prawie po płaskim. Pogoda nas rozpieszcza. Chociaż lekki chłód, to i tak słonko ostro grzeje.
Zimą ścieżka biegnie inaczej niż latem, bardziej zachodnią częścią doliny i bardziej jej dnem.
Letni szlak wiedzie zboczami okalającymi dolinę od prawej strony, a potem trawersuje szeroko próg dopiero kierując się ku stronie lewej. No więc zimą od razu trzymamy się lewej strony i stamtąd rozpoczynamy ostateczne podejście.
Jest stromo. Daję mi to lekko w kość, po drodze trochę przerw na odpoczynek, by złapać oddech i dalej w drogę.



W końcu po niecałych trzech godzinach dochodzimy do Teycho Chaty. W schronisku zatrzymujemy się na dłuższą chwilę by odpocząć i ogrzać się.



Po czternastej postanawiamy wracać, jeszcze parę zdjęć… w cieniu czuć zimno.
Robiąc to zdjęcie pierwsze dwie sekundy były straszne potem już nie było czuć zimna.



Ale i tak trzeba było się szybko ubrać by się nie wychłodzić.
Wracamy. Zjazd z czekanem daje nam niezłą frajdę.



Zatrzymujemy się jeszcze w Zamkowskeho Chacie. Robi się zimno.



W końcu dochodzimy na Hrebieniok jest po dwudziestej. Co teraz robić? Do północy jeszcze sporo czasu, a robi się coraz zimniej. Postanawiamy wracać, trochę się zagrzać i przed północą wrócić na Hrenienok.
Był jeszcze pomysł w Nowy Rok jechać na wschód słońca na Babia Górę, ale to był tylko pomysł, jako kierowca nie dałbym rady …
I tak kończy się 2016, a zaczyna się 2017. Podsumowując 2016 mogę śmiało powiedzieć że był zajebisty.


Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Nosal 1206m. i Wielki Kopieniec 1328m.

Środa, 28 grudnia 2016 · dodano: 22.01.2017 | Komentarze 0

o już trzeci dzień. Pogoda w Tatrach nie rozpieszcza. Cały czas pada śnieg , do tego mocny wiatr. Postanawiamy wybrać się nieco niżej, na Nosal. Po dziewiątej docieramy do budki TPN-u. Zamknięta. W sumie się nie dziwię jak na takie warunki. Wkraczamy na zielony szlak. Ścieżka od razu zaczyna się wznosić w górę przez las. Po drodze mijamy kilka dziwnych formacji skalnych. Jedna przypomina kształtem głowę psa. Po godzinie docieramy na Nosal 1206 m.n.p.m.



Z Nosalu podobno widać całe Kuźnice i masyw Giewontu. Podobno… bo gęsto padający śnieg i nisko wiszące chmury nie pozwalały podziwiać widoków.
Idziemy dalej, schodząc kierujemy się na Nosalową Przełęcz 1101 m.n.p.m., a następnie żółtym szklakiem na Polanę Olczyską 1063m.n.p.m. Na polanę docieramy po dwudziestu minutach.



Na Polanie Olczyskiej stało kiedyś około dwudziestu budynków pasterskich i łąkarskich,
w trzech skupiskach. Dziś zostały jedynie trzy. Polana miała kiedyś około 8 ha ale w 2004
w wyniku jej zarośnięcia, zmniejszyła się o około46%.
My tymczasem korzystamy z gościnności polany i chowamy się w jednym z budynków .



Chwila przerwy, gorąca herbata i ruszamy dalej. Kierujemy się teraz zielonym szlakiem na Polane Kopieniec. Wchodzimy znów w las, śnieg dalej nie odpuszcza, wiatr zresztą też. Zaczyna się średnio męczące podejście, po niecałej godzinie osiągamy cel.
Z Polany około piętnaście minut dzieli nas od Wielkiego Kopieńca1328m.n.p.m.
Przed nami jeszcze ostre podejście w kopiastym śniegu, co trochę wydłuża czas. W końcu udaje się nam dość. Widoki mmm… Biała ściana.



Podobno stąd widać przy dobrej pogodzie Czerwone Wierchy i Giewont, muszę wierzyć na słowo.
Na południowo-zachodnim stoku Wielkiego Kopieńca w katastrofie lotniczej w Dolinie Olczyskiej 11 sierpnia 1994 r. spadł wracający z akcji ratowniczej helikopter TOPR. W wyniku wypadku zginęło 2 jego pilotów i 2 ratowników TOPR.
W gwarze podhalańskiej Kopieńcem nazywa się górę o kształcie podobnym do kopca.
W Tatrach jest jeszcze drugi, również reglowy szczyt o tej samej nazwie – Wielki Kopieniec ponad Doliną Chochołowską.
Robi się zimno, pora schodzić,. Schodzi się dość szybko, dochodzimy do Polany Olczyskiej,
a stąd czterdzieści minut do Jaszczurówki. A potem już chwila i do auta. Wracamy do pensjonatu. Fajnie byłoby zostać, ale Ja z Krzyśkiem pakujemy się i wracamy do domu zostawiając Wiole w Zakopanym…
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Zimowy Slovenský raj

Wtorek, 27 grudnia 2016 · dodano: 22.01.2017 | Komentarze 0

Dziś drugi dzień i …, co tu robić, pomysłu zbytnio nie ma. W Tatrach szaleje wiatr, więc nie ma się co pchać. Wpadam na pomysł by pojechać na dobrze mi znane tereny. Byłem już tam dwa razy, ale nigdy zimą. Postanowione. Jedziemy na Słowacki Raj - Podlesok. Przyjeżdżamy na parking, stąd prowadzi szlak w kierunku Sucha Bela. Ruszamy.
W sumie już na samym początku szlaku zakładamy raki, chwilami lód, a potem już tylko sam lód.



Pojawiają się pierwsze drewniane kładki, podesty. Ślisko trzeba uważać, rakiem trzeba dobrze celować w drewniane podesty, by nie wywinąć orła i nie zlecieć w dół.



W końcu docieramy do pierwszej drabinki przy Misowych Wodospadach (Misové vodopády). Wow, jakie fajne lodospady, myślę sobie fajnie by było się tam wdrapać. Lecz idziemy dalej, wchodzimy na drabinkę i pniemy się do góry… dalej,



dalej w górę potoku. Idąc pokonujemy kolejne drewniane podesty.
Nagle natrafiamy na to cudo… Nie ruszam się stąd !!! Muszę tam wleźć.
Piękny lodospad. Wyciągam swój czekan, biorę od Wioli jej czekan i zaczynam wspinaczkę. To jest coś pięknego. To mi się naprawdę podoba.



Choć bez zabezpieczeń, podoba mi się to bardzo, każdy ruch przemyślany trzy razy, wbijam czekan i pnę się w górę. Wspiąłem się prawie do połowy, chciałoby się wspinać wyżej, ale nasuwa się pytanie jak potem zejść… Dobra innym razem spróbuję z liną. Powoli schodzę w dół. Następny próbuje Krzysiek, ale szybko rezygnuje - brak zabezpieczenia, może to go przeraża. W sumie nie dziwię się. Nie każdy jest takim wariatem jak ja.
Potem Wiola…



Dobrze jej idzie, ale nie wchodzi dość wysoko. Ja idę jeszcze raz, naprawdę kręci mnie to… mógłbym tak cały dzień. Wspinam się jeszcze wyżej. Idę na żywioł. Tak wiem niektórzy pomyślą debil, świr i cholera wie co jeszcze. Szczerze mam to gdzieś. Każdy robi co lubi.



„No risk, no fun”. „W górach można stracić życie, na nizinach je przegapić”.
Jestem już dość wysoko, nie ma co przeginać. Schodzę. Schodzenie najgorsze. Wbijanie czekana przy schodzeniu… hmm. Trzeba użyć większej siły przy małym zamachu czekanem i potem się opuszczać, daje po rękach. W jednym kawałku schodzę na dół. Było extra. Ja chce jeszcze raz… Kiedy indziej.
Idziemy dalej, mijamy wąskie przejście i docieramy do kolejnej drabinki.



Krzysiek pognał gdzieś do przodu. Mijają nas jacyś ludzie. Docieramy do kolejnej drabinki i kolejnego przepięknego lodospadu. Nie podaruje muszę wejść. Wspinam się.



Dość krótki może z 10 max 15 metrów. Krzysiek idzie po drabince. Wiola też chce wejść, więc schodzę na dół by podać jej czekany. Co się stało chwilę potem chyba wszystkim zmroziło krew w żyłach. A najbardziej Wioli. Gdy schodzę w dół Wiola staje na lodzie. Pod cienką warstwą lodu płynie strumień. Nie widziałem tego jak wchodzi ale usłyszałem jak załamuje się pod nią lód. W tym momencie się obróciłem i widzę Wiole po pas w wodzie… Ale jak szybko wleciała tak szybko wyskoczyła. Dość zwinnie to zrobiła. Całe szczęście, że nic się nie stało, nawet nie zdążyła się przemoczyć. Jedynie trochę w butach mokro. No nie powiem, śmiechu trochę było, ale przez chwilę przerażenie też . Nawet się wspięła po lodospadzie, a potem ja jeszcze drugi raz.Wiola szybko się przebiera i ruszamy dalej. W końcu docieramy na polankę Suchá Belá (959 m.n.p.m.). Chwila przerwy i schodzimy niebieskim szlakiem w stronę parkingu.
Będąc na Słowacji nie można zapomnieć o Mojej tradycji. Jedziemy na zakupy, a potem do pensjonatu na zasłużony odpoczynek, bo dziś się działo…



Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Czarny Staw Gąsienicowy

Poniedziałek, 26 grudnia 2016 · dodano: 22.01.2017 | Komentarze 0

Plan wyjazdu zrodził się około miesiąc przed Świętami Bożego Narodzenia. Postanowiłem zorganizować trzydniowy wypad w Tatry. Teraz tylko pozostało znaleźć chętnych, ale z tym nie było większych problemów, Krzysiek i Wiola od razu zgodzili się na świąteczny wyjazd. Wiola miała tylko bojowe zadanie, skompletować dla siebie zimowy sprzęt.
Nastał dzień wyjazdu, wyjeżdżamy w nocy w drugi dzień świat. Prognozy zbytnio nie zachęcały, opady śniegu, chmury i mocny wiatr. Chyba po piątej docieramy na Murowanice. Parkujemy auto i w drogę.
Śniegu dużo w Kuźnicach jak i na szlaku, trzeba uważać. Kierujemy się na Halę Gąsienicową przez Boczań. Po ósmej docieramy na Murowaniec. W schronisku chwila przerwy, gorąca herbata i coś na ząb.

Wychodzimy ze schroniska i kierujemy się na Czarny Staw Gąsienicowy. Zbyt ciekawie nie wygląda. Cała Orla Perć w chmurach, od czasu do czasu coś się tam odkryje. Po dwudziestu minutach docieramy nad staw.



I co tu robić? W planach jest Kościelec , ale niektórzy są pesymistycznie nastawieni…Trzeba było iść od Zielonego Stawu… Trudno. Mozolnie torujemy zimowy wariant na Karb.



Nie dochodzimy nawet do połowy. Rezygnujemy, nie ma sensu iść dalej. Gdyby tak ktoś na chwile mnie zastąpił, poszedł przodem i trochę pomógł przetrzeć szlak. Krzysiek i tak już został w tyle, widać ze nie miał ochoty iść. Tylko dzielna Wiola podążała za mną. Postanowione, zawracamy. Fajnie byłoby zjechać z czekanem, ale zapadający się śnieg nie umożliwiał tego. Pod koniec jedynie udało się zjechać na tyłku. Robimy jeszcze wspólne zdjęcie, Boże co za sztywniaki, przechylam Wiole na siebie i powstaje to piękne zdjęcie.



Wracamy do schroniska, mając lekki niedosyt.
W schronisku grzejemy się i odpoczywamy. Po około godzinie przejaśnia się i nawet pojawia się słońce. Wychodzimy zbyt późno by tu wracać, idziemy w kierunku Kuźnic . Widać cała Orlą.



Granaty, Kozi, Świnice, Kościelec i nawet Kasprowy. Jeszcze wpadam na pomysł by iść na Kasprowy, ale jakoś bez entuzjazmu. Kierujemy się do Kuźnic przez Jaworzynkę.



Docieramy do auta i udajemy się do Pensjonatu, ciekawe co zarezerwowałem...

Pensjonat nawet fajny, mnie zupełnie pasuje, jest gdzie spać czy się umyć. Ciekawe co jutro będziemy robić …
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Volovec 2064 m.n.p.m.

Wtorek, 1 listopada 2016 · dodano: 27.11.2016 | Komentarze 0

W pewną mroźną noc, gdy ludzie już spali, postanowiłem wybrać się na kolejną wyprawę w Tatry, tym razem Zachodnie. Po drodze zabieram jeszcze dwójkę towarzyszy owej wyprawy. W sumie towarzyszki, dwie Wiole.
Po drugiej docieramy na parking na Siwej Polanie.Chwila relaksu w samochodzie i przed trzecią ruszamy na szlak. Z Siwej Polany kierujemy się zielonym szlakiem na Polanę Chochołowską - jedną z ciekawszych i zarazem najdłuższych dolin Tatr Polskich.
Nazwa doliny pochodzi od położonej kilkanaście kilometrów dalej wsi Chochołów. Cała dolina ze względu na ukształtowanie oraz sporą ilość polan i hal była jednym z większych ośrodków pasterstwa w Tatrach, toteż jej główną atrakcją turystyczną jest pasterstwo góralskie z typowym budownictwem form zwyczajowych i gospodarczych. Najwięcej ciekawych obiektów znajduje się na Polanie Chochołowskiej, usytuowanej w górnej partii doliny. W 1875 roku stało tutaj 17 budowli tego typu, w dwudziestoleciu międzywojennym było ich już 60. W latach pięćdziesiątych XX wieku wypasano na niej 600 owiec i 140 krów.
Obecnie jest to jedyne miejsce w Tatrach, gdzie nadal prowadzi się na większą skalę pasterstwo, co zapobiega zarastaniu łąk. Jest to możliwe dzięki temu, że teren, pomimo ustawowego włączenia do TPN (Tatrzański Park Narodowy), należy do Wspólnoty Leśnej Uprawnionych Ośmiu Wsi z siedzibą w Witowie (TPN jedynie nadzoruje działalność wspólnoty).
Po czwartej dochodzimy do Schroniska na Polanie Chochołowskiej (1148 m).
Pierwsze schronisko powstawało na południowym krańcu Polany Chochołowskiej
w latach 1930-1932, wybudowane przez Warszawski Klub Narciarski.
Do oficjalnego otwarcia doszło w 1932 r., choć już wcześniej nocowali tu turyści. Budynek spłonął doszczętnie u progu końca II wojny światowej, zapalony przez pociski artyleryjskie. Kolejna budowla, dziś służąca za leśniczówkę, funkcjonowała jako schronisko Blaszyńskich w rejonie Wyżniej Bramy Chochołowskiej od roku 1946 do 1966. Kilka lat później, w 1973 r., schronisko zostało przejęte przez TPN i po krótkim czasie zaprzestano udzielania w nim noclegów.
Budynek obecnego schroniska wznoszono w latach 1951-1953. W 1955 roku, nieopodal schroniska, na Jarząbczym Potoku, wybudowano niewielką elektrownię wodną, której ulokowanie w Tatrach było pionierskim przedsięwzięciem.
23 czerwca 1983r. Dolinę Chochołowską odwiedził papież Jan Paweł II. Wydarzenie to zostało upamiętnione tablicą, znajdującą się przy wejściu do schroniska. Przed drzwiami frontowymi umiejscowione są również: tablica upamiętniająca akcję ratunkową TOPR z 11-12 lutego 1945r.(przetransportowanie rannych partyzantów ze Skrajnego Salatyna) oraz tablica, która wspomina próbę startu balonu Gwiazda Polski na Polanie Chochołowskiej z października 1938r.
W schronisku cisza, nikogo nie ma. Spędzamy tam dłuższą chwilę, jedząc wczesne śniadanie. Po piątej wyruszamy w dalszą drogę - na żółty szlak
w kierunku Grzesia. Wchodzimy w las, gdzie śniegu jest już sporo, a szlak lekko pnie się do góry, mijamy koryto rzeki.Ciemno, chłodno, lecz chwilami gorąco
z wysiłku. Mijamy skrzyżowanie szlaków, gdzie w prawo można dojść na Bobrowiecką Przełęcz, ale my idziemy w lewo, dalej żółtym szlakiem . Szlak coraz bardziej pnie się do góry. Wychodzimy z lasu i wchodzimy w piętro kosodrzewiny pomiędzy którą prowadzi wąska śnieżna ścieżka . Robi się coraz jaśniej budzi się dzień, lecz słońca nie widać. Po godzinie dochodzimy na Grzesia (Lúčna, 1653 m)



Według Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej polska nazwa szczytu od góralskiego słowa „grześ” oznaczającego grzędę lub grzbiet. Przez polskich górali dawniej nazywany był Kończystym, przez słowackich Lúčna lub Končistá. Nazwa słowacka pochodzi od niedużej grzędy i polanki Łuczna (Lúčna), na której w 1615 stał szałas. Na szczycie od 1992 roku stoi drewniany krzyż upamiętniający konspiracyjne spotkania działaczy polskich i słowackich odbywające się w latach osiemdziesiątych XX wieku.
Kierujemy się dalej, tym razem niebieskim szlakiem na Rakoń.
Szlak z Grzesia na Rakoń prowadzi łagodną granią. Początkowo lekko schodzimy (cały czas kosodrzewina wokół nas), następnie delikatnie w górę wzdłuż Długiego Upłazu. Z czasem zanika kosodrzewina,znów lekko schodzimy w końcu ostatecznie podchodzimy na Rakoń (1879 m n.p.m.) w totalnej mgle.



Wieje zimnym wiatrem temperatura coś około minus dziesięciu stopni, więc nie ma mowy o jakimś dłuższym odpoczynku.Widoki hmm…, dookoła biało – śnieżnie
i mglisto, widoczność 20 może 30 metrów. Przed sobą powinniśmy widzieć masyw dzisiejszego szczytu, na który zmierzamy, lecz nic nie widać. Dzieli nas około czterdzieści minut. Idziemy… Kierujemy się najpierw na pobliską przełęcz Zawracie , a następnie pniemy się ostro w górę. Przed nami nikt dziś jeszcze nie szedł, przecieramy szlak. Wiatr coraz bardziej mroźny. Trzeba uważać bo po obydwóch stronach są strome zbocza
Po dziesiątej osiągamy wierzchołek Wołowca (2062 m n.p.m.)Tu już naprawdę wieje. Dosłownie Pizga złem.



Wołowiec jest zwornikiem dla trzech grani: od wschodu grani głównej
z Jarząbczym Wierchem i Łopatą, od południowej strony grani głównej
z Rohaczami oraz biegnącej w północnym kierunku bocznej północnej grani Wołowca przez Rakoń i Grzesia do Bobrowca. Ten jeden z najwyższych szczytów polskiej części Tatr Zachodnich wznosi się nad dolinami: Chochołowską, Rohacką
i Jamnicką. Od Rohacza Ostrego oddziela go Jamnicka Przełęcz (1908 m), od Łopaty Dziurawa Przełęcz (1827 m), od Rakonia przełęcz Zawracie (1863 m).
Przez polskich pasterzy szczyt ten nazywany był przeważnie Hrubym Wierchem. Słowaccy pasterze nazywali go Wołowcem i ta nazwa zwyciężyła, gdyż znalazła się na mapach sporządzonych przez austriackich kartografów.
„Widok ze szczytu Wołowca jest nadzwyczaj interesujący (...), ku południowemu zachodowi wachlarzowato rozłożona grupa urwistych Rohaczów (...), ku wschodowi Tatry Wysokie przedstawiające się jakby olbrzymia wyspa skalista...”. Tak pisał Janusz Chmielowski w 1898 roku. Pozostaje mu wierzyć na słowo.
Na koniec pamiątkowe zdjęcie na tle drogowskazu, bo tylko to było widać
i pora na powrotna drogę. Wracamy tym samym szlakiem.
Do schroniska docieramy dość szybko po dwóch godzinach. W schronisku parę ludzi, spędzamy tam sporo czasu jedząc szarlotkę.
Po piętnastej zbieramy się. Wychodzimy ze schroniska, poranne chmury uciekły odkrywając pobliskie szczyty. Wracamy… ale nie z powrotem na Wołowiec, lecz na parking do Tojci.
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Giewont 1 895 m.n.p.m.

Sobota, 8 października 2016 · dodano: 09.10.2016 | Komentarze 0

W Tatrach panuje zupełna zima, a jeszcze tydzień temu było ciepło.
To chyba już koniec górskich wędrówek, najwyższy czas na wspominki.
Wysoko w Tatrach spadło około pół metra śniegu i jest lawinowa 2.
Postanawiam wybrać się z Krzyśkiem na krótką wyprawę, by przywitać zimę. Wyjeżdżamy o drugiej w nocy, a po drodze zgarniamy jeszcze dwie osoby.
O piątej przyjeżdżamy, parkujemy auto koło ronda i wyruszamy w drogę. Kierujemy się na Kuźnice, stamtąd wychodzimy kamienistą drogą odbijając na południe. Na rozdrożu obieramy prawą jej odnogę (niebieski szlak). Około 15 minut później dochodzimy do kolejnego rozwidlenia i zapuszczamy się w las. Ścieżka staje się węższa. Zaczynamy też iść pod górę po kamiennych stopniach, w sumie po wydreptanej śnieżnej ścieżce. Kilkanaście minut potem meldujemy się na Hali Kondratowej.



Nazwa hali pochodzi prawdopodobnie od pierwszego właściciela. W okresie międzywojennym powstała tu skocznia narciarska. W 1936 roku z powodu braku śniegu na Wielkiej Krokwi odbyły się na niej Mistrzostwa Polski. Schronisko PTTK na Hali Kondratowej im. Władysława Krygowskiego, znajduje się na wysokości 1333 m n.p.m. Pierwszy budynek powstał w tym miejscu najprawdopodobniej jeszcze przed rokiem 1910. Był to schron narciarskiJerzego Uznańskiego, w 1913 roku zniszczony przez . W roku 1933 postawiono tu bacówkę. Obecny budynek został wzniesiony przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie w latach 1947–48. W roku 1950 powiększono go o dodatkowe skrzydło. 26 kwietnia 1953 schronisko zostało zniszczone przez kamienną lawinę, która zeszła ze stoków Długiego Giewontu. Głaz o masie 30 ton wbił się w narożnik jadalni, dwa inne zatrzymały się kilka metrów od budynku...
Chwila przerwy i ruszamy dalej. Od Hali Kondratowej wędrujemy dalej niebieskim szlakiem (zielony prowadzi na Przełęcz pod Kopą Kondracką). Szlak jest przetarty, nie trzeba nawet zakładać raków. Jeszcze raz wkraczamy do śnieżnego białego lasu, później jednak drzewa znikają, a pojawia się kosodrzewina pokryta śniegiem. Wędrujemy po śniegu , droga nie sprawia żadnych trudności, mimo, że podchodzimy coraz bardziej pod górę, a szlak wiedzie zakosami.
Przełęcz Kondracką (1723 m) osiągamy po niecałej godzinie.




Na lewo odchodzi żółty szlak na Kopę Kondracką, na wprost dołącza szlak prowadzący z Doliny Małej Łąki. Najwyższy wierzchołek Giewontu ukazuje się po naszej prawicy. Wybieramy oczywiście niebieski szlak. Po kilku minutach mijamy Kondracką Przełęcz Wyżnią (1765 m). W tym miejscu z lewej strony dołącza czerwony szlak z Doliny Strążyskiej. Idziemy dalej. Jesteśmy coraz bliżej Giewontu.



Końcówka podejścia staje się coraz bardziej stroma, ale bez problemu podchodzimy bez raków.
Po dziewiątej docieramy na Giewont.



Szczyt znajduje się na wysokości 1894 metrów. Masyw składa się z trzech części – Wielkiego Giewontu (1894 m), Małego Giewontu (1728 m) i Długiego Giewontu ( 1876 m).
Nie uwierzycie, ale oprócz naszej czwórki nie ma nikogo innego. Nawet z daleka nie widać, żeby ktoś szedł. Gdzie te słynne tłumy? Można nawet zrobić zdjęcie bez ludzi.
Trochę odpoczywamy na szczycie, by po chwili założyć raki.



Tym czasem napiszę może coś o samej słynnej górze. Niektórzy nie mają wątpliwości – Giewont to nikt inny, jak Śpiący Rycerz, który czuwa nie tylko nad Zakopanem, ale i nad całą Polską i z pewnością zbudzi się, gdy ta znajdzie się w niebezpieczeństwie. Co o Giewoncie mówi legenda?
Giewont miał sześciu braci i sześć sióstr. Każde z rodzeństwa zajęło się tym, co umiało robić najlepiej, Giewont – najsilniejszy i najdzielniejszy postanowił zostać rycerzem, aby czuwać nad spokojem matki, braci i sióstr. Jedna z nich, Osobita spodobała się królowi Mrozowi i ten koniecznie chciał mieć ją za żonę. Giewont, stojący na straży spokoju rodziny, nie pozwolił jej zabrać, co wywołało gniew króla. Mróz miał kochankę o imieniu Zima – oboje postanowili się zemścić. Okrutna intryga polegała na tym, aby omamić Giewonta pięknem – Zima zrobiła na nim naprawdę ogromne wrażenie, co wykorzystał Mróz. Zamroził ziemię pod nogami rycerza, a następnie ten runął, powalony przez posłańców króla. Już król miał zadać ostatni cios, kiedy nagle Giewont zapadł w kamienny sen. I tak śpi dzielny rycerz do dziś, spoglądając raz po raz na Zakopane…
Takich legend, przekazywanych z pokolenia na pokolenie jest wiele. Krążą wśród górali, którzy ochoczo opowiadają o śpiących rycerzach zaciekawionym turystom – atmosfera tajemniczości zdaje się nie mieć końca.
Inne podanie opowiada o pastuszku imieniem Jaśko, wielkim miłośniku Tatr, mieszkającym w góralskiej wiosce u ich podnóża. Pewnego razu, chłopiec dowiedział się odwiedzającego dom starego gazdy, że w jaskini pod Giewontem ukryty jest skarb. Zaintrygowany tą wiadomością, postanowił wybrać się na pod Giewont w poszukiwaniu owej jaskini. Gdy zmęczony wędrówką przysiadł przy kamieniu, usłyszał rżenie koni. Na wysokości, na której się znajdował, było ono zjawiskiem niezwykle dziwnym. Po chwili okazało się jednak, że dźwięki dochodzą spod ziemi. Jaśko dostrzegł niewielką szczelinę pomiędzy głazami. Zaciekawiony chłopiec zsunął się w dół, trafiając do dużej groty, pośrodku której płonęło ognisko. Pod jej ścianami stały zaś piękne konie, a pośród nich spał rycerz w lśniącej zbroi. Jaśko chcąc uciekać kopnął przypadkiem w kamień, budząc rycerza, który zadał mu jedno pytanie:
–Czy nadszedł już czas?
– Nie panie, jeszcze nie. – odpadł Jaśko.
– Dobrze. To bardzo dobrze – powiedział rycerz i wskazał chłopcu sąsiednią grotę. – Popatrz chłopcze, tu śpimy my, rycerze jego królewskiej mości. Gdy nadejdzie czas, wstaniemy, aby bronić polskich gór i polskiej ziemi. Ale teraz jeszcze nie budź moich braci. Gdy będzie trzeba, powstaną sami.
Po powrocie do domu Jaśko opowiedział o swojej przygodzie góralom, którzy również zapragnęli zobaczyć rycerzy. Przy kolejnej wyprawie chłopiec nie znalazł jednak wejścia do jaskini, nigdzie nie było też słychać rżenia koni.
– Jeszcze nie nadszedł właściwy czas. – rzekł do górali, a ci mu uwierzyli.
Stary gazda zwrócił się natomiast do chłopca słowami:
- Nie sądziłem, że uda ci się odnaleźć skarb, o którym ci opowiadałem. Czy wiesz co jest tym skarbem?
Jaśko pokręcił głową.
- To wolność, chłopcze - uśmiechnął się stary góral. - Ona jest największym skarbem. Nie tylko tutaj, w górach, ale na całym świecie. I to właśnie jej będą zawsze strzegli śpiący rycerze z Tatr.

Legenda o śpiących rycerzach w Giewoncie na stałe zamieszkała w świadomości zarówno mieszkańców Podhala, jak i przyjeżdżających w Tatry turystów. Z czasem zaczęto doszukiwać się sylwetki śpiącego rycerza w kształcie masywu, szczególnie widzianego od strony północnej. Według tego wyobrażenia, głowę rycerza ma tworzyć Wielki Giewont, zaś tułów – Długi Giewont.
( więcej historii można znaleźć na stronach e-zakopane i tatromaniak)
Ponad szczytem Giewontu góruje krzyż o wysokości piętnastu metrów. Przy dobrej widoczności jest on widziany z najodleglejszych zakątków Zakopanego. To dar od mieszkańców Zakopanego ufundowany w 1900 rocznicę narodzin Jezusa Chrystusa – postawiono go w sierpniu 1901 roku. Krzyż, jako obiekt pielgrzymek ściąga w to miejsce nie tylko ludzi z całej Polski, ale i pioruny…
My tym czasem po zdrobnieniu zdjęć schodzimy. Mijamy Kondracka Przełęcz Wyżnia i docieramy na Przełęcz Kondracka. Tutaj też spotykamy pierwszych ludzi. Jest coś po dziesiątej. Kierujemy się ku schronisku, a czym bliżej chaty tym więcej turystów. Mijamy schronisko, no jeszcze mała przerwa i kierujemy się na Kalatówki. Znajduje się tam hotel górski wybudowany w 1938. Na Kalatówkach istniał pierwszy w polskich Tatrach ośrodek narciarski i w 1910 r. O trzynastej meldujemy się koło samochodu. Była to krótka, ale przyjemna wyprawa. Ciekawe, czy do Tatr wróci jeszcze jesień, czy już na dobre zagościła zima?


Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Szpiglasowy Wierch 2172 m i Wrota Chałubińskiego 2022 m

Sobota, 1 października 2016 · dodano: 22.10.2016 | Komentarze 0

To chyba ostatni letni wyjazd, ponieważ prognozy zapowiadają śnieg. Trzeba korzystać, jeśli tylko jest możliwość.
Standardowo wyjazd po dwudziestej trzeciej, by po godzinie drugiej pojawić się w Palenicy Białczyńskiej. Przed trzecią ruszamy asfaltową drogą wiodącą docelowo do Morskiego Oka.
Po około trzydziestu minutach docieramy do Wodogrzmotów Mickiewicza, tuż za nimi znajduje się rozwidlenie szlaków. Droga biegnie dalej prosto. my natomiast odbijamy w prawo na szlak zielony, prowadzący przez Dolinę Roztoki do Doliny Pięciu Stawów Polskich.
Początkowo jest dość ostro pod górę, ale po kilkunastu minutach szlak staje się znacznie przyjemniejszy. Trasa wiedzie przez las, gdzie jest jeszcze ciemno - tylko czołówki oświetlają nam drogę. Po jakimś czasie docieramy na polanę o nazwie Nowa Roztoka. Dawniej była ona miejscem działalności pasterskiej, dziś mieści się na niej szałas mogący służyć jako schronienie w czasie deszczu. Ścieżka delikatnie wznosi się, i wkrótce doprowadza do skrzyżowania szlaków. W lewo odbija czarny szlak, który wiedzie prosto do schroniska nad Przednim Stawem Polskim. Parę minut po piątej docieramy do Schroniska Pięciu Stawów. Dość szybko dochodzimy, jest moc!
Postanawiamy zjeść wczesne śniadanie, popijając gorącą herbatką. Na dworze jest jeszcze ciemno.



Tym czasem krótka lekcja historii: Jest to jedyne w Tatrach schronisko, do którego nie dochodzi droga. Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (1671 m n.p.m) to najwyżej położone schronisko w polskiej części Tatr. Obecny budynek jest już piątym z kolei. Wybudowany jako pierwszy w 1876 roku nad Małym Stawem kamienny schron otrzymał imię Ludwika Zejsznera - wybitnego geologa. W 1898r powstał obok budynek drewniany. Lawina, która zeszła do Doliny Roztoki w 1911r, zasypała ścieżkę prowadzącą do Pięciu Stawów i powoli schronisko podupadało. W czasie I wojny światowej schronisko było kilkakrotnie dewastowane, później jednak przy pomocy Kompanii Wysokogórskiej Wojska Polskiego, przywrócone do użytku. Dzierżawę po Marii Budzowej przejęła jej córka Wiktoria Bigosowa. W 1924 roku rozpoczęto budowę kolejnego schroniska, według projektu Karola Stryjeńskiego, które siedem lat później przejęła rodzina Krzeptowskich. W 1933r postanowiono je powiększyć i ocieplić. Budynek obłożono murem z surowego kamienia. Po modernizacji odbywały się tu obozy Polskiego Związku. Był to okres świetności międzywojennej turystyki tatrzańskiej. W roku wybuchu II wojny światowej Andrzej i Maria Krzeptowscy musieli opuścić schronisko, zostawiając je pod opieką Franciszka Gabrysia. Jeszcze tego samego roku Maria Krzeptowska wróciła i wraz z synami Andrzejem i Józefem zamieszkała w Pięciu Stawach. Opustoszały w czasie II wojny światowej budynek służył kurierom i partyzantom. Schronisko szczęśliwie przetrwało czas wojny i okupacji i nagle w maju 1945 roku z niewiadomych przyczyn całkowicie spłonęło. Po tym wydarzeniu Maria i Andrzej Krzeptowscy wybudowali nowe prywatne schronisko dla 20 osób, które funkcjonowało do 1954r. Obecnie (od roku 1968) w tym miejscu funkcjonuje strażnicówka TPN. W latach 1948-1953, nad Przednim Stawem, PTT i PTTK wybudowało obecnie istniejące schronisko. Kierowniczką schroniska została wieloletnia gospodyni poprzednich schronisk - Maria Krzeptowska. W 1973r kierownictwo schroniska objęli synowie Marii i Andrzeja Krzeptowskich - Andrzej (jr) i Józef z żonami. Później schroniskiem zajmował się sam Andrzej (jr), a obecnie z córką Marią i zięciem Kubą Marusarzem kontynuują rodzinne tradycje.
Zaciekawiło mnie w jaki sposób jest tu dostarczane zaopatrzenie. Nie ma tu drogi takiej jak do innych schronisk. Nosiczów też nie ma jak na Słowacji. Wiec jak? Okazuje się, że jest to całkiem skomplikowana logistyka, a towar jest kilka razy przeładowywany. Najpierw żywność i inne rzeczy transportowany jest samochodem pod Wodogrzmoty Mickiewicza. Tam wszystko przepakowują na traktor i jadą przez Dolinę Roztoki do dolnej stacji kolejki. Stamtąd, wagonikiem towarowym cały dobytek wciągany jest na górę. W zimie wygląda nieco inaczej, bo zamiast traktora używają quada, albo skutera śnieżnego. W pół do siódmej ruszamy dalej. Dochodzimy do pomostu



i kawałek schodząc kierujemy się na Wielką Siklawę. Jest to największy wodospad w Polsce.



Spada dwiema lub trzema strugami z progu ściany stawiarskiej, która oddziela Dolinę Pięciu Stawów Polskich od Doliny Roztoki. Jego wysokość to około 65 metrów. Wracamy z powrotem na pomost i kierujemy się niebieskim szlakiem. Mijamy po drodze dwa drogowskazy (szlaki żółty na Krzyżne i czarny na Kozi Wierch). Po chwili dochodzimy do drogowskazu w lewo na Szpiglasową Przełęcz a prosto Zawrat. My skręcamy w lewo na żółty szlak.



Idziemy po płaskim terenie, prowadzi nas wygodny chodnik. który po jakimś czasie zamienia się w męczące podejście. Za nami piękne widoki na Dolinę Pięciu Stawów, Kozi Wierch, Świnice…



Dochodzimy w końcu do łańcuchów.
Pierwsze metry przy tych sztucznych ułatwieniach wymagają ostrożności, jest dość wąsko i przepadziście. Trawersujemy skalny żleb, który po chwili zakręca w lewo, a następnie pnie się w górę.
Teraz jest już bezpieczniej, a łańcuchy nawet nie są potrzebne - bardziej przydadzą się przy schodzeniu, a my póki co nabieramy wysokości. Szlak delikatnie zakręca i prowadzi po spadzistych płytach. O jedenastej znajdujemy się na Szpigatowej przełęczy,



skąd roztacza się znakomita panorama całej Orlej Perci. Od Szpiglasowego Wierchu dzielą nas minuty.
Po jedenastej po raz drugi zdobywam Szpiglasowy Wierch (2 172 m).



Tu robimy dłuższą przerwę zastanawiając jaką drogę obrać na Wrota Chałubińskiego. Nadciągają chmury, które dodają uroku przepięknej scenerii.



Teraz trzeba zejść na Szpiglasową Przełęcz, i dalej „ceprostradą” do Dolinki za Mnichem, a potem dopiero wejść na Wrota Chałubińskiego.
Postanowiliśmy przejść Szpiglasową Granią. Fragmentem głównej grani ciągnącym się od Szpiglasowego Wierchu po Wrota Chałubińskiego prowadzi nieznakowana droga. Oddziela ona Dolinę za Mnichem na północnym wschodzie od Doliny Ciemnosmreczyńskiej (Temnosmrečinská dolina) na południowym zachodzie. Do Doliny za Mnichem opadają z niej strome ściany o wysokości dochodzącej do około 170 metrów, ku Dolinie Ciemnosmreczyńskiej umiarkowanie nachylone, trawiasto-skaliste zbocza. Całością grani biegnie granica polsko-słowacka.
Początek drogi, aż zachęca by iść - nie sposób jej przegapić.



Im dalej idziemy, tym większe napotykamy trudności. Kluczymy między skałami, a czasem ślizgamy się po trawach.



Dochodzimy do żelaznego krzyża w żlebie pod Szpiglasową Turniczką. Podobno w tym miejscu uległ wypadkowi ksiądz z Podhala.



Ścieżka zdaje się wieść w dwóch kierunkach: prosto, lub w lewo. Nie wiem czemu postanowiłem wybrać drogę w lewo. Ścieżka co chwile raz znikła, raz się pojawiała. Robimy ostre podejście żlebem, a chwilami musimy się wspinać. Pniemy się coraz wyżej.



Dochodzimy gdzieś w rejonie Dziurawej Czuby (mogę się mylić), jest dość stromo - to chyba najtrudniejszy odcinek. Postanawiamy zejść niżej. Zejście jest dość trudne, strome wymagające czasem sporego wysiłku fizycznego jak i psychicznego. W końcu, udaje nam się zejść trochę niżej, chyba na dobra drogę. Odnajdujemy znikająca ścieżkę. Trawersujemy zboczem grani po śliskim trawsku i skalnym zboczu.



Emocje są, na chwile opadają ale po chwili znów nabierają mocy.
Znów wchodzimy na grań.



To chyba okolice Głaźnej Czuby. Idziemy dosłownie nad przepaścią. Robi to niesamowite wrażenie.



Przed nami widok Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego.
Widok na Ceprostrade.



W końcu po ponad dwóch, może trzech godzinach dochodzimy do Wrót. Jest po piętnastej. Wrota Chałubińskiego dawniej były nazywane „Zawracik”. Jest to wąska przełęcz (2022 m n.p.m.). Przez Wrota Chałubińskiego prowadził szlak z Doliny Rybiego Potoku do Doliny Piarżystej – górnego piętra Doliny Ciemnosmreczyńskiej (Temnosmrečinská dolina). Ścieżka została przebudowana w latach 1889–1890 w łatwo dostępny szlak. Na wniosek Walerego Eljasza-Radzikowskiego zmieniono nazwę przełęczy, dla uczczenia zmarłego w 1889 r. Tytusa Chałubińskiego. Po II wojnie światowej zlikwidowano szlak po słowackiej stronie (Dolina Piarżysta jest rezerwatem przyrody, szlak prowadzi tylko do Ciemnosmreczyńskiego Stawu). Od Polskiej strony szlak prowadzi od Morskiego Oka. Szlak po wielu latach zamknięcia został otwarty w 1972 r., w 1996 r. został wyremontowany.



Jesteśmy tu chwile, emocje powoli opadają.
Pora wracać. Pada pytanie, czy tą samą drogą? Niestety nie, a szkoda, bo podobało mi się. Schodzimy zejściem, które jest umiarkowanie strome. Na początku po ziemi i małych i nie stabilnych kamieniach. Nie ma żądnych łańcuchów i innych zabezpieczeń. Potem już szlak robi się stabilny i prowadzi po dużych kamieniach, a chwilami po ogromnych głazach.
Wrota z daleka.



Mijamy także kilka stawów, które latem wysychają, lecz po stopieniu większości śniegu zbiorniki te rozrastają się do rozmiarów na tyle dużych, że przejście szlakiem jest niemożliwe przez pewien czas. Po godzinie dochodzimy do Dolinki za Mnichem. Po prawej góruje Mnich.



Dalej już nie cała godzina "ceprostradą" do Morskiego Oka. Mijamy jezioro i kierujemy się już słynnym asfaltem w kierunku Wodogrzmotów Mickiewicza. A czemu akurat tu?
Postanawiamy odwiedzić miejsce, które dzieli piętnastominutowy szlak. Schronisko w Dolinie Roztoki – położone poniżej wylotu Doliny Roztoki w Dolinie Białki w sąsiedztwie Wodogrzmotów Mickiewicza.



Jesienią na polanie odbywają się rykowiska jeleni, albo niedźwiedzi, jak kto woli. Możemy spotkać tutaj również niedźwiedzie, które poszukują resztek jedzenia zostawianych przez turystów na polanie. Schronisko wybudowane zostało w roku 1876 z inicjatywy Towarzystwa Tatrzańskiego. Wówczas nadano mu imię Wincentego Pola. W tamtych latach przez Roztokę biegła droga w kierunku Morskiego Oka, co sprawiło, że budynek odwiedzało wiele znanych osób m.in. Walery Eljasz – Radzikowski, Stanisław Witkiewicz czy Tytus Chałubiński. W latach 1911 – 1912 powstało tutaj nowe schronisko, które było kilkakrotnie rozbudowywane. Mimo, że ścieżka obok budynku prowadząca do Morskiego Oka była już wtedy nieczynna schronisko nie straciło swej popularności. W tamtych latach było doskonałą bazą wypadową dla taterników chcących odwiedzić słowacką cześć Tatr. Mogli oni, bowiem przedostać się tam przez rzekę Białkę płynącą obok roztockiej polany. W okresie II wojny światowej opuszczone schronisko stanowiło punkt przerzutowy dla Polaków przedostających się na Węgry. Znajdowała się tutaj też placówka niemieckiej straży granicznej. Po wojnie schronisko nabrało dawnego charakteru i zostało ponownie udostępnione turystom. Gospodarzyło tutaj wiele znanych osobistości m.in. taternik Paweł Vogel. Dzisiaj budynek jest dzierżawiony przez Marka Pawłowskiego – ratownika TOPR. W latach 70 i 80 spotykali w schronisku polscy himalaiści, m.in. Jerzy Kukuczka, którzy wtedy rozpoczynali swoją przygodę z azjatyckimi ośmiotysięcznikami.
Po godzinie dwudziestej docieramy na Parking.
Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Otrhance i Jarząbczy Wierch 2137 m.

Sobota, 10 września 2016 · dodano: 23.09.2016 | Komentarze 0

Znów wyruszam w Tatry. Ktoś pomyśli, że ze mnie prawdziwy wariat: prawie co tydzień jestem w górach. Niektórym może nasuwa się pytanie: ile to musi kosztować, skąd on ma tyle pieniędzy? Ludzie czasem maja dziwne problemy, niech się zajmą po prostu sobą. Ja się cieszę tym, że jadę.
Znów zebrała się wesoła ekipa, Krzysiek się jednak nie pogniewał za ostatni raz. Tym razem obieramy trochę inny kurs. Na Západné Tatry. Wyjeżdżamy o północy, by przed czwartą dotrzeć do miejscowości Pribylina.
Mamy tylko nadzieje, że nie spotkamy leśnych zwierzaków takich jak jelenie, które mruczą jak niedźwiedzie.
Wycieczkę rozpoczynamy u wylotu Doliny Wąskiej 889,9 m. (Úzka dolina).



Nazwa wzięła się stąd, że jest ona wciśnięta między bardzo stromo opadające lesiste zbocza. Jest to krótka dolina, po około trzydziestu minutach drogi wzdłuż Raczkowego Potoku docieramy do rozwidlenia dróg. W lewo odchodzi szlak niebieski Doliną Jamnicką, my natomiast kierujemy się w prawo w kierunku Doliny Raczkowej, gdzie po chwili dochodzimy do polany Niżna Łąka 945 m.(Nižná lúka) Tu znów napotykamy rozwidlenie szlaków. My z Wiolą kierujemy się w lewo na zielony, a Krzysiek w prawo żółtym na Bystrą.
Chcemy już iść dalej, gdy nagle, niemal za samymi plecami rozlegają się odgłosy ryczenia. Cholera niedźwiedź- pomyśleliśmy. To samo ryczenie, które ostatnio słyszałem z Wiolą.
Rykowisko Jeleni, chociaż my jesteśmy przekonani, że to niedźwiedź. Obojętnie co to, ale brzmi groźnie, zwłaszcza w ciemnościach. Wyobraźnia pracuje. Wgłębiłem się w temat bardziej i faktycznie dużo ludzi uważa, że to może być głos niedźwiedzia. Podobno by go usłyszeć trzeba mieć niesamowite szczęście (lub pecha, ale jak kto woli), gdyż słyszy się go jedynie podczas rui, lub kiedy czuje się zagrożony. Lecz cenna uwaga: niedźwiedź nie ryczy tylko fuczy. Słysząc prawdziwe odgłosy niedźwiedzia można nawet ich nie skojarzyć, bo przypominają podmuch wiatru, lub odgłos jaki dają skrzydła przelatującego ptaka. Chyba będę się jeszcze bardziej bał. Człowiek uczy się cale życie.
Postanawiamy przeczekać do świtu obserwując cały czas polane. Ryki raz były ciche, raz nasilały się. Prawie jak w horrorze. Koło godziny szóstej postanawiamy się rozejść. My obieramy zielony szlak na Otrhance. Szlak od początku jest stromy, męczący i żmudny, do tego jeszcze cały czas te ryki. W końcu wychodzimy z lasu w piętro kosodrzewiny,



ukazują się nam pierwsze widokowe skałki.



Pierwszym wzniesieniem grani jest Ostredok. Ma dwa wierzchołki: 1674 m n.p.m. i 1714 m n.p.m. Nazywane są często Małymi Otargańcami i wyglądają dość ciekawie w scenerii skalno - trawiastej.
Postanawiamy odpocząć i zrobić sobie małą drzemkę. Ja byłem już zmęczony, jakiś bez energii.
Grań Otargańców jest to silnie poszarpaną grań, w której wyróżnia się siedem szczytów i kilka przełęczy. Odbiega ona od znajdującego się w grani głównej Jarząbczego Wierchu w południowym kierunku. Grań Otargańców wznosi się wysoko ponad dnami sąsiednich dolin (800–900 m). Dolna część zboczy jest stromo podcięta przez ostatni lodowiec, stąd też spływające z nich potoki tworzą tu liczne wodospady. Szlak turystyczny prowadzący granią Otargańców jest rzadko uczęszczany i to zapewne największa jego zaleta. Możemy poczuć się tu naprawdę jak na łonie natury i w spokoju przemierzać cudną górską ścieżkę.
W końcu  ruszamy dalej.



Grań staję się coraz bardziej postrzępiona, przez co robi się ciekawa i bardziej eksponowana. Mijamy Niżną Magurę 1920 m. (Nižná Magura) i dalej postrzępioną granią kilkoma garbami pokonujemy wzniesienie Pośredniej Magury ( Prostredná Magura) lub Wyżnie Otargańce 2050 m.
Pierwszy dwutysięcznik dziś i nie ostatni.



Szczyt ma skalisty wierzchołek, a dalej grań w kierunku Wyżniej Magury (Vyšná Magura) – szczyt o wysokości 2095 m n.p.m. jest odcinkami również skalista i przecięta ukośnym rowem grzbietowym. 



Te dwie Magury rozdziela płytka Rysia Przełęcz.
Szczytów i garbów do pokonania było już trochę, a zmęczenie dawało się we znaki.
Tylko Jakubińska Przełęcz oddzielała nas od najwyższego wzniesienia całego masywu – Raczkowej Czuby (Jakubina 2194 m.).








Po dłuższej przerwie i zrobieniu setki zdjęć ruszamy dalej. Tylko kilkanaście minut dzieli nas do ostatniego czwartego dwutysięcznika, który dziś zdobędziemy.



Do wierzchołka Jarząbczego Wierchu.
Główny wierzchołek Jarząbczego Wierchu znajduje się na słowackiej stronie,



granica państwowa biegnie bowiem granią główną, przez jego przed szczyt, na którym niesłusznie znajduje się polska tabliczka z wysokością 2137 m.



Nazwa pochodzi od góralskiego rodu Jarząbków. Na mapie Baltazara Hacqueta z 1796 r. oznaczony był jako Iarszembina. Pierwszym zdobywcą szczytu był najprawdopodobniej szwedzki przyrodnik Göran Wahlenberg, który w 1813 r. pomierzył jego wysokość.Ze szczytu mamy rozległe widoki, szczególnie dobrze widać stąd pobliskie Rohacze,



Starorobociański Wierch,



Bystrą z Zadnią Kopą i masyw Barańca.
Jest już po szesnastej, a przed nami ponad trzy godziny zejścia z powrotem na parking.
Schodzimy poprzez Niską Przełęcz i dalej bardzo stromym żlebem, który prowadzi zielony szlak do Doliny Jamnickiej (Jamnícka dolina). Czeka nas ponad 1200 metrów w dół. Dopiero po zejściu na dno doliny szlak zamiennia się w wygodną leśna drogę. Po dziewiętnastej docieramy na parking, gdzie czeka na nas Krzysiek.
Kategoria Góry, Tatry