Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 45122.12 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.06 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:744.35 km (w terenie 205.00 km; 27.54%)
Czas w ruchu:52:03
Średnia prędkość:14.30 km/h
Maksymalna prędkość:76.10 km/h
Suma kalorii:2235 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:74.44 km i 5h 12m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Weekend majowy

Niedziela, 30 kwietnia 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 0

Duże opady śniegu i czwarty stopień zagrożenia lawinowego. Majówka w Tatrach nie zapowiadała się zbyt optymistycznie.
Ale mino tego byłem pozytywnie nastawiony, że warunki zmienią się na lepsze. Długo nie czekałem, zagrożenie lawinowe z „czwórki” spadło do „dwójki”, a śniegu szybko ubywało. Nagłe ocieplenie, niestety spowodowało podtapianie niektórych szlaków. Teraz pozostało wcisnąć się w okno pogodowe między niedzielą a poniedziałkiem i poszukać ekipy. Nie ma się co zastanawiać. Szybko się okazało że jadę z Wiolą, można by powiedzieć że tak spontanicznie. Przed czwartą bez żadnych problemów na drodze docieramy na parking w Palenicy Białczańskiej. Tak pustego parkingu jeszcze nie widziałem, dosłownie sześć samochodów. Krótka drzemka w Tojci i punktualnie o piątej ruszamy na szlak. Początkowo idziemy asfaltem, a po dwudziestu minutach marszu za Wodogrzmotami Mickiewicza skręcamy w prawo na zielony szlak w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Gdzie ten śnieg ? - zastanawiam się, przecież tyle śniegu było.



Szlak w większej części zalany jest przez pobliski potok. Jeszcze dwa dni temu w dolinach niektóre szlaki były całkowicie zalane. Po jakimś czasie ukazuje się śnieg, a kamienisto mokry szlak zamienia się w śnieżną drogę. Mijamy miejsce, gdzie parę dni temu zeszła lawina. Docieramy do rozstaju szlaków, gdzie w lewo czarny szlak prowadzi w kierunku schroniska, a prosto na Siklawę. Postanawiamy iść prosto. Po około dwudziestu minutach docieramy nad Siklawę. Dłuższa chwila na podziwianie piękna natury...



i dalej w drogę. Przed nami naprawdę strome podejście. Powoli zbliżamy się do kolejnego rozstaju szlaków, ale skracamy drogę i wychodzimy koło drewnianej chatki, która pełniła niegdyś rolę schroniska. Do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów już nie daleko, już go widać w zimowej scenerii.



Patrz… Patrz… krzyczy Wiola… zobacz... Ukazuje mi się mały łebek jakiegoś zwierzątka, chwytam aparat i na oślep robię zdjęcia. Niby to wiewiórka niby … sam nie wiem co. Małe zwinne zwierzątko…



Chyc, chyc i znika. Zrobione zdjęcia nie są zbyt wyraźne. Idziemy do schroniska zastanawiając co to było… W schronisku spędzamy dłuższy czas. Pora ruszać, chodź ciężko i można byłoby siedzieć tu do wieczora. Od schroniska w Dolinie Pięciu Stawów kierujemy się niebieskim szlakiem, przechodząc kolejno wzdłuż brzegów Przedniego, Małego i Wielkiego Stawu. Docieramy do drewnianego mostka na Potoku Roztoki nad Siklawą, gdzie w prawo szlak odbija na Wodospad nad którym dziś byliśmy, a my idziemy prosto przechodząc przez mostek i udajemy się dalej niebieskim szlakiem. Od naszej, niejako głównej drogi odchodzą szlaki na Krzyżne (żółty) a kawałek dalej na Kozi Wierch (czarny). Chwilami pojawia się słońce... Za Wielkim Stawem stajemy na następnym rozwidleniu - w lewo na Szpiglasową Przełęcz (żółto znakowana trasa). My kierujemy się dalej, chwilę wędrujemy szlakiem niebiesko-żółtym, który niebawem rozgałęzia się, gdzie żółty prowadzi na Kozią Przełęcz,



my kierujemy się dalej niebieskim. Zaczynamy zdecydowanie mocniej iść pod górę. Parę chwil później wchodzimy na plaski teren, by zejść nieco niżej i potem już znów ostro w górę. Idziemy nieco inaczej jak prowadzi szlak latem. Przed czternastą docieramy na Przełęcz Zawrat.



Przełęcz Zawrat położona jest na wysokości 2158 m n.p.m., pomiędzy Zawratową Turnią (2247 m n.p.m.) i Małym Kozim Wierchem (2228 m n.p.m.),



w grani, oddzielającej Dolinę Gąsienicową od Doliny Pięciu Stawów Polskich. Na przełęczy parę osób, tłoku nie ma. Chwila odpoczynku i pora na powrót… Schodzicie? Ktoś zapytał… Można tak powiedzieć …ale bardziej będziemy zjeżdżać …odpowiedziałem. Schodzimy kawałek, po czym kładę się na śnieg i… zjeżdżam w dół, co jakiś czas lekko hamując czekanem. Chwilę za mną Wiola. Docieramy do stromego zbocza i co teraz? Wchodząc na Zawrat przyglądałem się…. Nie ma tak źle, zjeżdżam. Na początku hamuje, ale potem już nie i zaczynam nabierać prędkości… Jest super… Po jakieś chwili, powoli wytracam prędkość i na samym końcu hamuje. Wiola za mną…. Ale była jazda…



Koniec zabawy i teraz krótkie podejście i znów lekki zjazd, ale nie jest tak spektakularny jak tamten. Po godzinie dochodzimy do schroniska. W schronisku odpoczywamy i zamawiamy po szarlotce. Jest coś koło osiemnastej pora się zbierać. Wracamy na Palenice czarnym szlakiem, zimowym wariantem. Na początku łagodnie, ale po chwili szlak staje się dość stromy. Nic nie pozostaje jak wyciągnąć czekan i zjechać w dół. Odcinek z Schroniska do rozstaju szlaków zajmuje nam około dziesięciu minut. Przed dwudziestą docieramy na parking. Znów pusty… Robimy herbatę i szykujemy się na drugi etap naszej wyprawy. W dalszym ciągu nie dawało mi spokoju, co to było za zwierzątko koło „Piątki”. Szukam w necie… znalazłem wiewiórkowatą istotkę. To Gronostaj. Co tu teraz robić? Spać się zbytnio nie chce, ale trzeba odpocząć… Dobra … przed dwudziestą trzecią ruszamy z parkingu i po ponad godzinie docieramy na parking naszej drugiej wyprawy. W aucie ogrzewanie na full. Gorąco jak przy kominku. Przykrywamy się śpiworami i zasypiamy. Po drugiej budzi nas budzik Wioli. Kominek przygasł… Trochę zimno. Trzeba rozpalić… Na termometrze w aucie dwa stopnie. Trzeba się przebrać, wychodzę na chwilę i jeszcze szybciej wracam… tam jest chyba minus dziesięć stopni. Nic nie pozostaje jak szybko wyruszyć, by się rozgrzać. Przed trzecią ruszamy na szlak. Pytanie nasuwa się samo…Gdzie jesteśmy? I gdzie idziemy? Przed nami nieco ponad siedemset metrów różnicy wzniesień do pokonania. Ruszamy czerwonym szlakiem z Przełęczy Krowiarki… Czyli już wiadomo dokąd zmierzamy?! Na Babią Górę. Czerwony szlak wprowadza nas do świerkowego lasu, od samego początku wznosząc się stromo leśnym zboczem. Po paru minutach zakładamy raki, nie jest dość ślisko, ale wygodniej się idzie.Po około godzinie docieramy na Sokolice (1367m). Na płaskim wierzchołku znajduje się platforma widokowa, która od północno-zachodniej strony podcięta jest kilkunastometrowym urwiskiem skalnym. Z Sokolicy rozpościera się panorama na północne zbocza Babiej Góry, Małą Babią Górę, Mędralową oraz Pasmo Jałowieckie, ale z powodu tego, że jest ciemno nic nie widać. W dodatku zaczyna pizgać złem. Idziemy dalej, zaczyna dominować kosodrzewina, a kilkunastominutowe podejście doprowadza do punktu widokowego na Kępie (1521m). Panorama z Kępy jest bogatsza od tej z Sokolicy. Przede wszystkim w całej okazałości odsłania się Pasmo Policy, a także Pasmo Orawsko-Podhalańskie, a w oddali także Gorce i Beskid Wyspowy. Hmm, można to sobie tylko wyobrazić. Szlak wspina się przez kolejne garby. Trasa przewija się przez wypiętrzenie Gówniaka, gdzie znajdują się silnie zwietrzałe Wołowe Skałki. Powoli budzi się dzień, a końca nie widać. Zimno… w dodatku strasznie wieje, a gęste chmury uniemożliwiają podziwianie widoków.



Końcowy fragment podejścia wyprowadza ponad ostatnie stanowiska kosodrzewiny, a następnie osiąga pod szczytowe rumowisko skalne. Prowadząc pośród głazów, kamienna ścieżka dociera do rozległego wierzchołka Babiej Góry, zwanego Diablakiem. Wschodzi słońce, chcę zrobić zdjęcia, lecz aparat odmawia posłuszeństwa… Zamarzł. Jedynie ratuje mnie aparat w telefonie.







Babia Góra (1725m) jest najwyższym szczytem Beskidu Żywieckiego, a także całych Beskidów Zachodnich. Jest to również najwyższy szczyt w Polsce, położony poza Tatrami. Pod względem wybitności, spośród wszystkich polskich szczytów, ustępuje jedynie Śnieżce. Najbardziej charakterystycznym obiektem na szczycie Diablaka jest kamienny mur, stanowiący ochronę przed wiatrem. W obrębie kopuły szczytowej znajduje się jeszcze obelisk upamiętniający wejście na szczyt arcyksięcia Józefa Habsburga, tablica pamiątkowa poświęcona Janowi Pawłowi II, a także kamienny ołtarz. Babia Góra stanowi doskonały punkt widokowy.



Znaczna wyniosłość masywu ponad otaczające pasma sprawia, że rozległa panorama roztacza się we wszystkich kierunkach. Obejmuje ona swoim zasięgiem Beskid Żywiecki z Pilskiem, Beskid Mały, Beskid Śląski, Gorce, Beskid Wyspowy, Beskid Makowski, Tatry, a także Orawę, Niżne Tatry, Góry Choczańskie i Małą Fatrę. Niestety chmury prawie wszystko zasłaniały. Nagle pojawia się widmo Brockenu...



Kiedyś wspominałem, że istnieje przesąd mówiący, że człowiek, który zobaczył widmo Brockenu, umrze w górach... Ale zobaczenie po raz trzeci „odczynia urok”, co więcej – teraz mogę się czuć w górach bezpieczny po wsze czasy... Oby tak było. Bowiem jest to moje trzecie największe i najfajniejsze widmo.



Ze szczytu Babiej Góry kierujemy się na zachód. Początek szlaku z Babiej, w kierunku Przełęczy Brona, zaczyna się polem rumowisk skalnych, niestabilnych kamiennych głazów i szczelin między nimi, ale po chwili szlak staje się dość łagodny. Wiola gna do przodu. Mnie dopada zmęczenie, bez pośpiechu, wolnym tempem zmierzam ku przełęczy. Znów pojawia się śnieg. Docieram do Przełęczy gdzie czeka Wiola. Muszę odpocząć, kładę się na ławce i nawet przysypiam. Nie jest zimno, słonko niesamowicie przygrzewa. Idziemy… mówi Wiola budząc mnie. Leniwie wstaję. Z przełęczy Brona mamy jakieś około dwadzieścia minut, które zamieniają się dla mnie w godzinę. Strome zejście, w dodatku zmrożony śliski śnieg… postanawiamy się ześliznąć… Niefortunnie zahaczam rakiem i wykręca mi stopę… W końcu jakoś docieram do Schroniska Markowe Szczawiny 1180 m n.p.m.Schronisko zostało wybudowane z inicjatywy prezesa Oddziału Babiogórskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (później PTT) dr. Hugona Zapałowicza. Jego otwarcie nastąpiło 15 września 1906. W 1922 odbyła się pierwsza rozbudowa schroniska. Kolejne rozbudowy w latach 1925, 1926, 1931 i 1934 uczyniły obiekt przestronnym i nowoczesnym. Na przełomie maja i czerwca 2007 dokonano całkowitej rozbiórki pierwszego schroniska. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom stary obiekt został częściowo zachowany i przeniesiony do skansenu w Zawoi jako zabytek, lecz po decyzji wojewódzkiego konserwatora zabytków dokonano jego całkowitej likwidacji. Na miejscu rozebranego schroniska powstał nowy obiekt otwarty dla turystów 21 listopada 2009. Jest to dwukondygnacyjny budynek murowany z cegły, a od zewnątrz wykończony kamieniem. Chwila w schronisku i ruszam dalej, Wiola jeszcze chwile zostaje w schronisku, po czym mnie dogania. Niebieski szlak do samych Krowiarek prowadzi płaską drogą . Jest to poniekąd ulga dla mojej stopy. Przed jedenastą docieramy na parking. Długa przerwa i powoli udajemy się w stronę domu. Majówka prawie udana. Prawie… gdyby nie moja kontuzja to pewnie wrócilibyśmy na Babią, na zachód… Będzie trzeba to powtórzyć…
Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Zadni Granat

Sobota, 1 kwietnia 2017 · dodano: 13.04.2017 | Komentarze 0

Fajnie byłoby pojechać znów w Tary… Z niedowierzaniem patrzyłem na prognozy …. Słońce i bezchmurne niebo. Hmm… Czyżby kolejny weekend pięknej, słonecznej pogody przede mną ? A do tego wysyp krokusów. Oj będzie ludzi, ale nie mam zamiaru pchać się w doliny. Pozostaje zebrać tylko ekipę i obrać kierunek kolejnej wyprawy. Tym razem pojadą ze mną Ania i Wiola. Wyjeżdżamy po północy, by o trzeciej zameldować się w Brzezinach. Jeszcze się nie znudziło. Ruszamy, idziemy ciemnym lasem - w końcu w nocy jest ciemno. Mijamy cztery drewniane mostki, Psią Trawkę i przed godziną piątą meldujemy się przy schronisku Murowaniec.



Wygląda jak mroczne zamczysko… Wchodzimy do środka, rozkładamy się na korytarzu z innymi, bo stołówka jest jeszcze zamknięta. Poranne śniadanie, dłuższa chwila odpoczynku i przed szóstą ruszamy dalej. Robi się coraz jasnej, budzi się dzień,



a my wędrujemy na Czarny Staw Gąsienicowy. I znów staję przed nim. Jakieś Deja vu…? Znów podziwiamy Orlą Perć...



Kościelisko i Karb którym tydzień temu wchodziliśmy…Z Czarnego Stawu (1624 m) powinniśmy się kierować niebieskim szlakiem, który prowadzi wokół stawu. My, po prostu, przechodzimy środkiem zamarzniętego stawu. Po przejściu stawu podchodzimy do skalnej ściany,dziewczyny skręcają w lewo, gdzie za nią zaczyna się strome podejście. Ja zostając trochę w tyle postanawiam iść w prawo, atakując nieco łagodniejsze zbocze. Śnieg jest dość mocno zmrożony, to odpowiednia pora na założenie raków.
Spotykamy się przy rozwidleniu szlaków, w prawo niebieski szlak odchodzi na Zawrat, a w lewo szlak żółty prowadzi na różne miejsca Orlej Perci. Po chwili dochodzimy do Zmarzłego Stawu Gąsienicowego, który położony jest na wysokości 1788m n.p.m. Jego powierzchnia wynosi zaledwie 0,28 hektara, a głębokość 3,7 metra. Zimą Staw w całości zamarza ( tak jak większość tatrzańskich stawów), a kra na jego powierzchni często się utrzymuje do późnego lata. Na wierzchołkach szczytów zaczyna królować słońce, a my pozostajemy w cieniu gór.



Tymczasem przechodzimy koło stawu i znów pniemy się ku górze. Dochodzimy do kolejnego rozwidlenia. Tym razem w prawo odchodzi żółty szlak na Kozia Przełęcz, my jednak podążamy w lewo zielonym szlakiem, który dalej prowadzi w górę. Zaczyna jakoś dziwnie wiać. Chwilami nawet dość mocno. Osiągamy dno górnego piętra Koziej Dolinki. Przed nami potężne czarne ściany pokryte gdzieniegdzie śniegiem. Robi wrażenie. Nasz zielony szlak odbija nieco w lewo, a czarny prowadzi wprost na Źleb Kulczyńskiego. Szlak od samego początku daje popalić, momentami dość strome podejście.



Chwilami wieje bardzo mocny wiatr. Kroczymy po wydeptanych w śniegu stopniach, choć czasem one nic nie dają. Zamarznięty śnieg wymusza męcząca wspinaczkę. Chyba jesteśmy pierwsi na szlaku, ani przed nami, ani za nami nikogo nie ma. Czym wyżej tym większe zmęczenie, ale ładne widoki wynagradzają wszystko. Widać nawet Babią Górę i Pilsko,



no prawie całą Orla Perć, Świnice, Kościelec oraz Czarny Staw Gąsienicowy po którym niedawno szliśmy.



Ostatni odcinek podejścia bardziej przyjemniejszy. Idziemy wśród wystających skał. Pod samym wierzchołkiem zielony szlak, którego oznaczeń nie było widać, łączy się z czerwonym szlakiem. Orlą Percią. Pozostaje już tylko króciutki odcinek łatwego podejścia, na najwyższy szczyt Granatów. Jest koło dziesiątej… Zadni Granat 2240 m n.p.m. zdobyty!



Pierwszymi udokumentowanymi zdobywcami szczytów Granatów zimą byli Henryk Bednarski i Stanisław Zdyb 29 marca. Kurczę, parę dni przed nami… ale to było w 1908 roku, a teraz jest 2017. Wiatr na szczycie ucicha. Cisza… ani jednej chmurki, a widoki takie że nie wiadomo gdzie patrzeć.



Z daleka widać nawet Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów. I nawet pokazał się ptaszek, chyba ten sam co tydzień temu na Kościelcu.



Robimy przerwę. W planach jest przejście całej grani Granatów, ale czy to się uda? Zobaczymy. Zimą nieco inaczej ścieżka prowadzi, jest dość stromo, a chwilami nie ma śniegu i trzeba wspinać się po skalach. Dziewczyny zostały, ja idę sprawdzić jak wygląda dalsza droga. Idę jeszcze kawałek…



Nie ma co, nie wiem czy dziewczyny dałyby radę. Góry nie uciekną, a wrócić można zawsze. Pomagając Ani wracamy na Zadni Granat, gdzie czeka już Wiola. Postanawiamy jeszcze chwile posiedzieć i rozkoszować się widokami.Przed dwunastą schodzimy tą sama droga co wchodziliśmy. Znowu zaczyna wiać. Nieco niżej szczytu nagle słychać krzyki, myślę, że coś się stało lub ktoś sobie po prostu krzyczy. Chwile później słychać śmigłowiec, okazało się podczas zjazdu Zawratowym Żlebem narciarz skiturowy uderzył w skały.



Tymczasem my schodzimy. Schodzenie jest o wiele trudniejsze niż wchodzenie.Jeszcze podczas wchodzenia stok był w cieniu, a teraz cały jest w mocnym słońcu. Śnieg jest mokry… grząski, a nogi się zapadają. Niby górna warstwa jest dość twarda, ale pod spodem jest miękko. Zaczyna się walka o przetrwanie. Co chwilę ktoś się zapada. Trzeba pomagać, bo samemu ciężko wydostać zakleszczoną i wykręconą nogę z mokrego śniegu.
Mnie też się parę razy zdarzyło. Zjazd z czekanem był najlepszą opcją…



Co prawda, potem cały tyłek mokry, ale co tam, ważne ze jest frajda, a z drugiej strony … nie było wyjścia, albo wykręcać nogi, albo mieć mokry tyłek. W końcu docieramy do Koziej Dolinki, a potem już na Zmarzły Staw, gdzie wiatr ustaje. Tam postanawiamy zrobić sobie odpoczynek i po prostu poleżeć. Słońce tak grzało, że można było śmiało się rozebrać i opalać się. Spędzamy tak dobrą godzinę… Znowu słychać śmigłowiec, znów coś się stało. Okazało się, że przy zejściu z Zawratu ktoś dostał kontuzji kolana, jak podała kronika TOPR-u … Niestety jest już po piętnastej i trzeba było się zbierać, choć jest tak przyjemnie I jeszcze by się zostało.Schodzimy, przechodzimy przez Czarny Staw Gąsienicowy, ale trzeba zwiększyć czujność, miejscami jest dość roztopionego śniegu i można wpaść w paro centymetrową kałużę.



Nam się udaje, ale narciarz który nas mijał wylądował z jednej z nich. Dochodzimy do schroniska… a w nim zamawiamy coś ciepłego do zjedzenia. Jakoś mi się przysypia.. Już nikomu się nic nie chce, a do auta jeszcze dobre półtora godziny drogi…. Jakoś przed dziewiętnastą docieramy do Tojci...


Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Wiosenny Kościelec, w zimowej scenerii

Sobota, 25 marca 2017 · dodano: 07.04.2017 | Komentarze 0

Zima co prawda się już skończyła, ale tylko kalendarzowa, a w Tatrach dalej leży sporo śniegu.
No i w końcu się udało. Po prawie dwóch miesiącach przerwy wybrać się w góry -moje Taterki . Zawsze coś stało na drodze - jak nie choroba, to jakieś ekstremalne warunki pogodowe nie pozwalały się wybrać.
W ten weekend prognozy pogodowe zapowiadają … słoneczko.
Więc nie ma co czekać, zbieram ekipę. Namawiam Krzyśka…, Wioli nawet nie trzeba się pytać, bo ona zawsze chętna. W naszej ekipie pojawia się nowa osoba - Ania.
No to w drogę… Po czwartej docieramy na parking, tym razem do Brzezin… Przed piątą wchodzimy na czarny szlak.
Droga przez Dolinę Suchej Wody na Halę Gąsienicową cały czas wiedzie gęstym lasem. Wydaje się niezwykle bezpieczna w zimie - brak zagrożenia lawinowego. Ale nie dlatego tędy idziemy …, celowo wybraliśmy ten szlak, w końcu ile można chodzić przez te Kuźnice.
Mijamy budkę TPN-u, jest jeszcze zamknięta, w sumie komu chciało by się tu siedzieć tak wcześnie rano,myślę że nawet zimą jest zamknięta.
Wkraczamy do lasu, maszerujemy lekko pod górę szeroką, bitą kamieniem drogą. Przechodzimy obok ciekawych czerwonych głazów. Kiedyś się zastanawiałem kto je pomalował… ale to glony nadają im taką barwę.
Obok nas szumi potok Sucha Woda. Co ciekawe, koryto czasami znika - woda wtedy płynie pod ziemią (stąd nazwa). Po drodze mijamy kilka drewnianych pomostów. Coraz więcej śniegu i chwilami dość ślisko. Po około czterdziestu minutach osiągamy
Psią Trawkę (1185 m), gdzie czarny szlak krzyżuje się z czerwonym.
My idziemy dalej czarnym szlakiem w kierunku Hali Gąsienicowej. Powoli robi się coraz jaśniej. Na chwilę las znika i ukazuje się Świnica.



Ach ta Świnia… Droga staje się trochę bardziej stroma. Trochę mi się dłuży, ale jakoś bez większych problemów przed siódmą docieramy do Murowańca. Można rzec, że jesteśmy pierwsi w schronisku. Chwile potem ktoś się krząta zaspany, a my ładujemy baterie na ciąg dalszy wyprawy.
W pół do ósmej ruszamy w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Dość szybko docieramy, chyba w piętnaście minut. Przed nami ukazuje się zamarznięty Czarny Staw Gąsienicowy, Orla Perć, a w tym Kozi Wierch, Kozia przełęcz, Granaty,



Kościelec i …
I stromizna w żlebie na Karb, opadającym w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego.



Jest imponująca.
Chyba u niektórych pojawiło się małe przerażenie. Bo tędy zamierzamy iść.
Podobno średnie nachylenie żlebu to około 35′, a najbardziej strome miejsce jest kilkadziesiąt metrów pod przełęczą.
Niestety jest to teren, który bywa lawiniasty. Jest dość wcześnie, więc zejście lawiny jest raczej znikome. Przechodzimy kawałek przez zamarznięty staw i zaczynamy podejście na Karb. Na początku idzie się fajnie, wydeptane ślady ułatwiają podejście.



Ale czym wyżej tym coraz trudniej, a ślady jakby chwilami zanikają. Pod koniec żleb się zwęża, jeszcze chwila i po dobrej godzinie osiągamy Karb.
Przed nami już tylko „prosta” na Kościelec.



Chwila na oddech i dalej ruszamy w drogę.
Początkowo idziemy lewą krawędzią Kościelca,po pewnym czasie skręcamy w prawo i zaczynamy nabierać prędkości.Nie no miało być wysokości, a wędrówka staje się coraz bardziej wymagająca. Krzysiek z Anią pognali do przodu. Ja z Wiolą idziemy swoim tempem. Przechodzimy nad progiem skalnym, który latem sprawia podobno duże trudności. Za naszymi plecami grzbiet małego Kościelca.



Szczyt coraz bliżej.
Mijamy pochyle skalne, płyty, które miejscami są pokryte lodem więc trzeba uważać. Ale bez większych problemów pokonujemy. Ogólnie cały szlak na Kościelec nie sprawia nam większych problemów, a jedynie moja kondycja daje mi popalić, ale nawet nie pomyślałem żeby się poddać, nie jest to w moim stylu. Ale w końcu dochodzimy do punktu kulminacyjnego naszej wyprawy. Jeszcze tylko wąska ścieżka blisko przepaści, która doprowadza pod ostatnią ścianę. Trzeba się wspiąć… i zrobić jeszcze parę kroków i …



przed jedenastą zdobywamy Kościelec 2 155 m n.p.m. w zimowej scenerii…, gdzie reszta ekipy już na nas czekała.
Widoki piękne, słonko góruje nad okolicznymi szczytami. Świnica prezentuje się naprawdę „świńsko”, ten jej świński charakterek…



Kozi Wierch czy Granaty… po prostu bajka.
Seria zdjęć...



O i ptaszek, a nawet dwa.



Jak byłem latem też taki był, ciekawe czy to ten sam. Pewnie są stałymi bywalcami tej górki i żebrzą o jedzenie, nic sobie nie robiąc z ludzi i przechadzają się po wierzchołku Kościelca. Pobytu na Kościelcu nie mogliśmy jednak przeciągać w nieskończoność . Ja bym tu mógł zostać jeszcze długo . Ania z Krzyśkiem zaczynają schodzić,robi się im zimno. My z Wiolą jeszcze chwilka, jeszcze momencik. Ale nadchodzi ten czas kiedy trzeba schodzić. Powrót nie sprawia nam żadnego problemu. Skalną ścianę pokonujemy bokiem, jedynie przy skalnych płytach trzeba było chwilę się zastanowić…
Przed Karbem gdzie już na nas czekają zmarzluchy, postanawiamy z Wiolą skrócić drogę i w stronę Doliny Gąsienicowej (w kierunku Zielonego Stawu Gąsienicowego)



zjechać w dół asekurując się czekanem. Fajna zabawa. Zjeżdżamy w dół… a reszta ekipy idzie w dół na spotkanie z nami.
Idziemy już razem w kierunku Zielonego Stawu Gąsienicowego. Po drodze mijamy Długi Staw i Kurtkowiec, następnie Zielony Staw i Litworowy Staw. Wszystkie one prezentują się świetnie, zwłaszcza kiedy nie zdążyły ukryć się pod taflą śniegu i lodu. Można sobie to teraz tylko wyobrazić.
Za plecami nasza dzisiejsza zdobycz.



Robi się małe przetasowanie, dziewczyny pognały na przód, a my z Krzyśkiem obserwujemy latającego w kółko Sokoła.



Dalej czeka nas już tylko schronisko Murowaniec, a w nim odpoczynek i długi powrót do Brzezin...



Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Predné Solisko 2093 m n.p.m. i Chata Plesnivec 1290 m n.p.m.

Sobota, 28 stycznia 2017 · dodano: 05.02.2017 | Komentarze 0

Takiej pogody dawno w Tatrach nie zapowiadały prognozy. Nic innego nie zostaje, tylko zebrać ekipę i jechać.
Bez najmniejszego problemu udaje się skompletować czteroosobową ekipę.
Dwie Wiole, Krzysiek i oczywiście główny pomysłodawca, czyli Ja. O północy umawiam się z Krzyśkiem i jedziemy po nasze Wiole. Przed czwartą przyjeżdżamy na Štrbské Pleso (Szczyrbskie Jezioro), do miejscowość, która położona jest na południowym brzegu jeziora o tej samej nazwie. Pusto nikogo nie ma. No to w drogę.
Kierujemy się w stronę Szczyrbskiego Jeziora, idąc jego brzegiem szukamy szlaku. Jest. Przechodzimy przez nartostradę, bo nie wiem jak inaczej przejść i wchodzimy w las. Od samego początku szlak pnie się w górę. Po parunastu minutach dochodzimy do kolejnej nartostrady, która przecina mam szlak. Nie wiadomo jak iść. Postanawiamy iść wzdłuż nartostrady.
Po jakimś czasie zza pleców usuwa się nam las a pokazuje piękna sceneria Słowackich miast.



Chwilami jest ciężko, raz płasko raz stromo - w końcu idziemy wzdłuż nartostrady. Nikt nie wpada na pomysł by założyć raki. Z daleka prezentuje się nasza dzisiejsza górka.



Po szóstej docieramy pod Chatę pod Soliskiem (1840 m.) Robimy tu przerwę na poranne śniadanie. Nie ma na co czekać, idziemy dalej.
Wstaje dzień, robi się coraz jaśniej. Na szczyt mamy godzinę drogi. Wchodzimy na czerwony szlak, który zaczyna się koło Chaty. W sumie nie wiadomo jak prowadzi szlak, idziemy po wydeptanych śladach. Od samego początku podejście dość ostro rwie się ku górze.
Na szczyt zostało parę minut, już prawie wyłania się słoneczko.



Nie ma co śpieszyć się do góry. Zatrzymujemy się i oglądamy wschód słońca. Bajka.



Półgodziny później zdobywamy szczyt. Jest to mój kolejny dwutysięcznik.



Predné Solisko (Skrajne Solisko) jest najdalej wysuniętym na południe szczytem w Grani Soliska o wysokości 2093 m.n.p.m. znajdujący się w słowackich Tatrach Wysokich. Na jego szczycie prawdopodobnie w 2013 roku stanął trzymetrowy, ważący 300 kilogramów krzyż, wykonany z czerwonego świerku. Skrajne Solisko od Młynickiego Soliska oddziela dwu siodłowa Smerekowicka Przełęcz.
Skrajne Solisko opada w kierunku Szczyrbskiego Jeziora długim stokiem. W środkowej części pokryty jest kosodrzewiną i piargami, natomiast w dolnej lasem. Na tym stoku, na wysokości ok. 1850 m znajduje się górna stacja kolejki, budynki wyciągu narciarskiego i schronisko na Solisku. Trasa narciarska o długości około 3 kilometrów prowadzi na południe do północnych brzegów Szczyrbskiego Jeziora, gdzie znajduje się stacja dolna. Budowa wyciągu i trasy została ukończona w 1943 roku.
Ze szczytu rozciąga się panorama na osady Spisz i Liptów. Natomiast widoki tatrzańskie ograniczają Dolina Furkotna i Dolina Młynicka. Ale i tak roztaczają się wyjątkowe widoki. Widać też kawałek  Krywania...



i Gerlacha.



A z daleka nawet szczyt Kráľova hola,



na który wjeżdżałem kiedyś rowerem.

Słonko nieźle grzeje, piękne widoki, można by tak spędzić cały dzień. Dookoła żywej duszy, tylko nasza czwórka. Szczyt Skrajnego Soliska okupowaliśmy przez ponad półtorej godziny, robiąc przeróżne zdjęcia i spinając się po okolicznych skałach.
Pora na powrót, schodząc zakładamy już raki. Około trzydzieści minut zajmuje nam dojście do schroniska. Teraz dopiero teraz zaczynają wychodzić w góry pierwsze osoby. Przy schronisku leżaki i maty do leżenia, pełny wypas, nic tylko wylegiwać się na słonku przy minusowej temperaturze. Idziemy zajrzeć do schroniska. Czy to jest schronisko? Bardziej przypomina bar. Byłem tu w sierpniu i inaczej wyglądało, bardziej schroniskowo, a teraz jakiś bar i do tego obsługa jakaś nie mila, takie odniosłem wrażenie.
Ale nic…dalej idę się wylegiwać .
Po dziesiątej postanawiamy się zbierać. Na dzisiaj mamy w planach jeszcze jedna wycieczkę. Krzysiek wpada na pomysł, by zjechać kolejka. Idzie się zagadać z kimś z obsługi czy można zjechać o tak w dół. Pan machnął ręką… i co?
Zjeżdżamy kolejką. Super! W ciągu paru minut jesteśmy na dolnej stacji kolejki. Jeszcze chwila i jesteśmy przy aucie. ..
Wsiadamy i jedziemy. Kierujemy się na parking Kežmarská Biela voda, skąd prowadzi szlak na Chata pri Zelenom pleso. Jednak nie kierujemy się tam. Zostawiamy auto na parkingu i idziemy kawałek Drogą Wolności, gdzie zaczyna się szlak Kežmarské Žľaby. Wkraczamy na niebieski szlak, droga łagodna, szybko się idzie. Po niecałej godzinie docieramy do rozstaju szlaku Čierna voda (910 m) Czarna Woda Rakuska.



Stąd wchodzimy na żółty szlak, który od razu wznosi się ku górze. Szlak mało wydeptany, chyba niewiele osób tu chodzi. Po godzinnym marszu dostrzegamy schronisko.



Jeszcze chwilka i będziemy na miejscu .
Chata Plesnivec (1290 m.) leży na wysokości 1290 m n.p.m.
Polska nazwa Chaty Plesnivec to Schronisko pod Szarotką. Chata znajduje się dokładnie w Dolinie Siedmiu Źródeł, u stóp Bujaczego Wierchu. Jest jedynym schroniskiem tatrzańskim, usytuowanym na zboczach Tatr Bielskich. Przeważnie „Szarotka” nie jest oblegana przez turystów, w otoczeniu tatrzańskiej przyrody, w zaciszu schroniska można więc odetchnąć prawdziwie górską atmosferą.
Chata Plesnivec istnieje od 1932 r. Została wniesiona przez Tibora Grescha, turystę i taternika z Białej Spiskiej. Jej oryginalna nazwa to „Edelweisshütte”, co znaczy: szarotka.
W miejscu, w którym postawiono schronisko, wcześniej znajdował się szałas pasterski. Wypas owiec miał miejsce przy chacie jeszcze przed kolejne 20 lat. W 1936 r. właściciel prywatnego schroniska znacznie je rozbudował. Podczas uroczystego otwarcia, na zewnątrz wywieszona została biało-niebieska „flaga Grescha” z ujmującym motywem szarotki.
Prowadzenie schroniska spowodowało problemy finansowe Grescha, który pomimo tego kontynuował przewodzenie Szarotce aż do czasu, kiedy po drugiej wojnie światowej zmuszony był opuścić Spisz. Schronisko nadal służyło swobodnemu ruchowi turystycznemu, dzięki uprzejmości gospodyni, którą ówcześnie była Eva Rużicková-Kasická. Od roku 1955 schronisko pełniło funkcję stacji badawczej Tatrzańskiego Parku Narodowego (TANAP), a od 1997 roku znowu jest dostępne dla turystów, pod opieką gospodarza Janko Matavy.
Zasiadamy w schronisku zamawiamy zupę, cesnekova polevka.
Ze schroniska można pójśćnad Wielki Biały Staw, skąd dalej można wybrać się dalej czerwonym szlakiem do chaty przy Zielonym Stawie Kieżmarskim. Planowaliśmy tam iść, alejeszcze spory kawałek był przed nami a robiło się trochę późno, dotarlibyśmy tam chyba o zmroku. Nie było sensu, rezygnujemy.
Udajemy się w drogę powrotną. Do samochodu i tak dochodzimy po ciemku…
Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Świnica - Wierzchołek Taternicki 2291 m.n.p.m i Szczerbina Niżnia

Piątek, 27 stycznia 2017 · dodano: 05.02.2017 | Komentarze 0

Nowy 2017 rok, nowe wyzwania, nowe pomysły, nowe szczyty i kolejne super wycieczki .
Czy ten rok będzie taki sam, czy lepszy niż 2016. To się okaże.
Pierwsza wycieczka w tym roku i jedziemy od razu na Świniobicie. Może w końcu się uda.
Z kim jadę? Z Wiolą... O pierwszej jesteśmy w Katowicach, tu spotykamy się z Arturem i jego kolegą Michałem. Przesiadamy się i przed czwartą docieramy do Zakopanego na parking przy Murowanicy.
Chwila w aucie i w drogę. Wybieramy wariant na Kasprowy Wierch przez Myślenickie Turnie.
Ruszamy, mijamy Kuźnice i wchodzimy w las.Przed czasem docieramy na Myślenickie Turnie.
Piękny widok na nocne Zakopane.



Z Myślenickich Turni szlak prowadzi dalej lasem, który wkrótce zamienia się w śnieżne pola zasypanych kosówek.
Im bliżej szczytu Kasprowego, tym nachylenie wzrasta. Odcinek ten daje mi popalić. W dodatku robi się ślisko, zakładamy raki. Po ponad trzech godzinach docieram na Kasprowy Wierch, gdzie Artur z Michałem czekają już jakiś czas.
Na Kasprowym istna mgła. Widoków zero.



Przez chwile przeszła mi myśl, że chyba nici z dzisiejszej wyprawy. Schodzimy na stację kolejki i tam robimy długą przerwę. Około dziewiątej ruszamy w kierunku Świnicy. Najpierw przechodzimy przez Suchą Przełęcz (1950 m n.p.m.), wchodzimy na najłatwiej dostępny dwutysięcznik w polskich Tatrach - Beskid (2012 m n.p.m.), z niego schodzimy na Przełęcz Liliowe (1952 m n.p.m.), a następnie przechodzimy przez Skrajną Turnię (2096 m n.p.m.), z której ponownie schodzimy na przełęcz, tym razem Skrajną (2071 m n.p.m.).

Idąc myślę,fajnie by było zobaczyć widmo Brokenu. Warunki chyba akurat temu sprzyjają. Chmury na dole słońce na górze… Chwilami jestem w chmurach, chwilami nie, a widoki jak w bajce.



Idąc przez przypadek się obracam i nagle… dostrzegam Widmo. Jest ! Krzyczę sobie po ciuchu. Jest Widmo!



Od razu wyciągam aparat robiąc serie zdjęć. Wioli też się udało załapać. Artur z Michałem pewnie na Świnicy… Pognali… Niech żałują…

Z przełęczy czeka nas jeszcze trawers Pośredniej Turni (2128 m n.p.m.), jeszcze chwilka i docieramy
na Świnicką Przełęcz (2051 m n.p.m.).
Jest coś po dziesiątej.
Od samego początku podejście jest bardzo strome. Szlak dobrze wydeptany, ale i tak trzeba się asekurować czekanem.



Końcówka podejścia mnie wykańcza. Powoli z przerwami na oddech podchodzę do góry . Nie jest źle, przed dwunastą docieram z Wiolą i Michałem na wierzchołek Taternicki Świnicy (2291 m.) Artur chyba godzinę temu…

Udało się !!!



Główny wierzchołek Świnicy, który jest o 10 m wyższy, wydaje się być na wyciągnięcie ręki, ale żeby się na niego dostać, trzeba pokonać Świnicką Szczerbinę Niżnią. Odcinek dość trudny... Próbuje.



Powoli próbuję pokonać ten odcinek, jeszcze kilka metrów …, lecz zmęczenie daje się we znaki, a trzeba jeszcze jakoś wrócić.Tymczasem Artur z Michałem już zaczynają schodzić. Tylko Wiola mi dzielnie towarzyszy z Wierzchołka Taternickiego robiąc mi zdjęcia. Nie ryzykuję, odpuszczam i zawracam, naprawdę parę metrów zostało.



Trudno, będzie jeszcze okazja. Nie ma rozczarowania, jest radość chociaż tego nie okazuję, że tak daleko dotarłem. Cały powracam na Taternicki Wierzchołek,



jeszcze kilka zdjęć i z Wiolą wracamy ze świnickiej rozkoszy. Jest stromo trzeba naprawdę uważać . Opuszczają mnie siły…. Jakoś słabo, brak energii, ale jakoś daje radę.



Dochodzimy do Świnickiej Przełęczy i kierujemy się w kierunku Kasprowego Wierchu. W tym czasie dzwoni Artur i pyta gdzie jesteśmy? Michał zjeżdża kolejką (chyba ma dość) a Artur schodzi na Kuźnice… Dochodzimy do Przełęczy Liliowe i postanawiamy, że schodzimy na Halę Gąsienicową. Mijamy schronisko kierując się koło szałasów i"Betlejemki". Tam robimy dłuższą przerwę. Jakoś nabieram sił. Ruszamy na niebieski szlak prowadzący na Przełęcz między Kopami (1499 m n.p.m.), a następnie idziemy przez Boczań (1224 m n.p.m.) do Kuźnic. Z Kuźnic już busikiem na rondo ido auta, gdzie już czekają na nas…
Kategoria Tatry, Góry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Térynka 2015 m n.p.m

Sobota, 31 grudnia 2016 · dodano: 29.01.2017 | Komentarze 0

Po naszym wyjeździe z Krzyśkiem, Wiola baluje sobie w Tatrach i co chwilę mnie wkurza wysyłając zdjęcia pięknych widoczków i słonecznej pogody. Trochę jej zazdroszczę tej pogody.
Nie mając planów na Sylwestra postanawiam jechać do niej. Zabieram jeszcze koleżankę ze sobą, no i w drogę.
Przed piąta docieramy do Zakopanego. Pakujemy Wiolcie w Tojcie i kierujemy się na Słowację.Już po szóstej jesteśmy na parkingu w Starym Smokowcu. Jeśli chcemy zdążyć na wschód słońca,to trzeba szybko się zbierać.Pognałem przodem, w dwadzieścia parę minut dotarłem na Hrebienok. Dziewczyny docierają parę chwil później, ale też zdążyły na wschód w ostatnim momencie .   



Chwila odpoczynku, śniadanko i idziemy w dalszą drogę.



Wkraczamy na Magistrale na czerwony szlak w kierunku Zamkovskeho Chaty, ale w pewnym momencie skręcamy na szlak nosiczów. W trzydzieści minut docieramy do Schroniska Zamkovskeho Chata.



Chwila odpoczynku w schronisku i dalej zielonym szlakiem przez Dolinę Zimnej Wody do podłoża masywnego podejścia dzielącego nas od widocznego już z daleka Teycho Chaty.



Na początku idziemy prawie po płaskim. Pogoda nas rozpieszcza. Chociaż lekki chłód, to i tak słonko ostro grzeje.
Zimą ścieżka biegnie inaczej niż latem, bardziej zachodnią częścią doliny i bardziej jej dnem.
Letni szlak wiedzie zboczami okalającymi dolinę od prawej strony, a potem trawersuje szeroko próg dopiero kierując się ku stronie lewej. No więc zimą od razu trzymamy się lewej strony i stamtąd rozpoczynamy ostateczne podejście.
Jest stromo. Daję mi to lekko w kość, po drodze trochę przerw na odpoczynek, by złapać oddech i dalej w drogę.



W końcu po niecałych trzech godzinach dochodzimy do Teycho Chaty. W schronisku zatrzymujemy się na dłuższą chwilę by odpocząć i ogrzać się.



Po czternastej postanawiamy wracać, jeszcze parę zdjęć… w cieniu czuć zimno.
Robiąc to zdjęcie pierwsze dwie sekundy były straszne potem już nie było czuć zimna.



Ale i tak trzeba było się szybko ubrać by się nie wychłodzić.
Wracamy. Zjazd z czekanem daje nam niezłą frajdę.



Zatrzymujemy się jeszcze w Zamkowskeho Chacie. Robi się zimno.



W końcu dochodzimy na Hrebieniok jest po dwudziestej. Co teraz robić? Do północy jeszcze sporo czasu, a robi się coraz zimniej. Postanawiamy wracać, trochę się zagrzać i przed północą wrócić na Hrenienok.
Był jeszcze pomysł w Nowy Rok jechać na wschód słońca na Babia Górę, ale to był tylko pomysł, jako kierowca nie dałbym rady …
I tak kończy się 2016, a zaczyna się 2017. Podsumowując 2016 mogę śmiało powiedzieć że był zajebisty.


Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Nosal 1206m. i Wielki Kopieniec 1328m.

Środa, 28 grudnia 2016 · dodano: 22.01.2017 | Komentarze 0

o już trzeci dzień. Pogoda w Tatrach nie rozpieszcza. Cały czas pada śnieg , do tego mocny wiatr. Postanawiamy wybrać się nieco niżej, na Nosal. Po dziewiątej docieramy do budki TPN-u. Zamknięta. W sumie się nie dziwię jak na takie warunki. Wkraczamy na zielony szlak. Ścieżka od razu zaczyna się wznosić w górę przez las. Po drodze mijamy kilka dziwnych formacji skalnych. Jedna przypomina kształtem głowę psa. Po godzinie docieramy na Nosal 1206 m.n.p.m.



Z Nosalu podobno widać całe Kuźnice i masyw Giewontu. Podobno… bo gęsto padający śnieg i nisko wiszące chmury nie pozwalały podziwiać widoków.
Idziemy dalej, schodząc kierujemy się na Nosalową Przełęcz 1101 m.n.p.m., a następnie żółtym szklakiem na Polanę Olczyską 1063m.n.p.m. Na polanę docieramy po dwudziestu minutach.



Na Polanie Olczyskiej stało kiedyś około dwudziestu budynków pasterskich i łąkarskich,
w trzech skupiskach. Dziś zostały jedynie trzy. Polana miała kiedyś około 8 ha ale w 2004
w wyniku jej zarośnięcia, zmniejszyła się o około46%.
My tymczasem korzystamy z gościnności polany i chowamy się w jednym z budynków .



Chwila przerwy, gorąca herbata i ruszamy dalej. Kierujemy się teraz zielonym szlakiem na Polane Kopieniec. Wchodzimy znów w las, śnieg dalej nie odpuszcza, wiatr zresztą też. Zaczyna się średnio męczące podejście, po niecałej godzinie osiągamy cel.
Z Polany około piętnaście minut dzieli nas od Wielkiego Kopieńca1328m.n.p.m.
Przed nami jeszcze ostre podejście w kopiastym śniegu, co trochę wydłuża czas. W końcu udaje się nam dość. Widoki mmm… Biała ściana.



Podobno stąd widać przy dobrej pogodzie Czerwone Wierchy i Giewont, muszę wierzyć na słowo.
Na południowo-zachodnim stoku Wielkiego Kopieńca w katastrofie lotniczej w Dolinie Olczyskiej 11 sierpnia 1994 r. spadł wracający z akcji ratowniczej helikopter TOPR. W wyniku wypadku zginęło 2 jego pilotów i 2 ratowników TOPR.
W gwarze podhalańskiej Kopieńcem nazywa się górę o kształcie podobnym do kopca.
W Tatrach jest jeszcze drugi, również reglowy szczyt o tej samej nazwie – Wielki Kopieniec ponad Doliną Chochołowską.
Robi się zimno, pora schodzić,. Schodzi się dość szybko, dochodzimy do Polany Olczyskiej,
a stąd czterdzieści minut do Jaszczurówki. A potem już chwila i do auta. Wracamy do pensjonatu. Fajnie byłoby zostać, ale Ja z Krzyśkiem pakujemy się i wracamy do domu zostawiając Wiole w Zakopanym…
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Zimowy Slovenský raj

Wtorek, 27 grudnia 2016 · dodano: 22.01.2017 | Komentarze 0

Dziś drugi dzień i …, co tu robić, pomysłu zbytnio nie ma. W Tatrach szaleje wiatr, więc nie ma się co pchać. Wpadam na pomysł by pojechać na dobrze mi znane tereny. Byłem już tam dwa razy, ale nigdy zimą. Postanowione. Jedziemy na Słowacki Raj - Podlesok. Przyjeżdżamy na parking, stąd prowadzi szlak w kierunku Sucha Bela. Ruszamy.
W sumie już na samym początku szlaku zakładamy raki, chwilami lód, a potem już tylko sam lód.



Pojawiają się pierwsze drewniane kładki, podesty. Ślisko trzeba uważać, rakiem trzeba dobrze celować w drewniane podesty, by nie wywinąć orła i nie zlecieć w dół.



W końcu docieramy do pierwszej drabinki przy Misowych Wodospadach (Misové vodopády). Wow, jakie fajne lodospady, myślę sobie fajnie by było się tam wdrapać. Lecz idziemy dalej, wchodzimy na drabinkę i pniemy się do góry… dalej,



dalej w górę potoku. Idąc pokonujemy kolejne drewniane podesty.
Nagle natrafiamy na to cudo… Nie ruszam się stąd !!! Muszę tam wleźć.
Piękny lodospad. Wyciągam swój czekan, biorę od Wioli jej czekan i zaczynam wspinaczkę. To jest coś pięknego. To mi się naprawdę podoba.



Choć bez zabezpieczeń, podoba mi się to bardzo, każdy ruch przemyślany trzy razy, wbijam czekan i pnę się w górę. Wspiąłem się prawie do połowy, chciałoby się wspinać wyżej, ale nasuwa się pytanie jak potem zejść… Dobra innym razem spróbuję z liną. Powoli schodzę w dół. Następny próbuje Krzysiek, ale szybko rezygnuje - brak zabezpieczenia, może to go przeraża. W sumie nie dziwię się. Nie każdy jest takim wariatem jak ja.
Potem Wiola…



Dobrze jej idzie, ale nie wchodzi dość wysoko. Ja idę jeszcze raz, naprawdę kręci mnie to… mógłbym tak cały dzień. Wspinam się jeszcze wyżej. Idę na żywioł. Tak wiem niektórzy pomyślą debil, świr i cholera wie co jeszcze. Szczerze mam to gdzieś. Każdy robi co lubi.



„No risk, no fun”. „W górach można stracić życie, na nizinach je przegapić”.
Jestem już dość wysoko, nie ma co przeginać. Schodzę. Schodzenie najgorsze. Wbijanie czekana przy schodzeniu… hmm. Trzeba użyć większej siły przy małym zamachu czekanem i potem się opuszczać, daje po rękach. W jednym kawałku schodzę na dół. Było extra. Ja chce jeszcze raz… Kiedy indziej.
Idziemy dalej, mijamy wąskie przejście i docieramy do kolejnej drabinki.



Krzysiek pognał gdzieś do przodu. Mijają nas jacyś ludzie. Docieramy do kolejnej drabinki i kolejnego przepięknego lodospadu. Nie podaruje muszę wejść. Wspinam się.



Dość krótki może z 10 max 15 metrów. Krzysiek idzie po drabince. Wiola też chce wejść, więc schodzę na dół by podać jej czekany. Co się stało chwilę potem chyba wszystkim zmroziło krew w żyłach. A najbardziej Wioli. Gdy schodzę w dół Wiola staje na lodzie. Pod cienką warstwą lodu płynie strumień. Nie widziałem tego jak wchodzi ale usłyszałem jak załamuje się pod nią lód. W tym momencie się obróciłem i widzę Wiole po pas w wodzie… Ale jak szybko wleciała tak szybko wyskoczyła. Dość zwinnie to zrobiła. Całe szczęście, że nic się nie stało, nawet nie zdążyła się przemoczyć. Jedynie trochę w butach mokro. No nie powiem, śmiechu trochę było, ale przez chwilę przerażenie też . Nawet się wspięła po lodospadzie, a potem ja jeszcze drugi raz.Wiola szybko się przebiera i ruszamy dalej. W końcu docieramy na polankę Suchá Belá (959 m.n.p.m.). Chwila przerwy i schodzimy niebieskim szlakiem w stronę parkingu.
Będąc na Słowacji nie można zapomnieć o Mojej tradycji. Jedziemy na zakupy, a potem do pensjonatu na zasłużony odpoczynek, bo dziś się działo…



Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Czarny Staw Gąsienicowy

Poniedziałek, 26 grudnia 2016 · dodano: 22.01.2017 | Komentarze 0

Plan wyjazdu zrodził się około miesiąc przed Świętami Bożego Narodzenia. Postanowiłem zorganizować trzydniowy wypad w Tatry. Teraz tylko pozostało znaleźć chętnych, ale z tym nie było większych problemów, Krzysiek i Wiola od razu zgodzili się na świąteczny wyjazd. Wiola miała tylko bojowe zadanie, skompletować dla siebie zimowy sprzęt.
Nastał dzień wyjazdu, wyjeżdżamy w nocy w drugi dzień świat. Prognozy zbytnio nie zachęcały, opady śniegu, chmury i mocny wiatr. Chyba po piątej docieramy na Murowanice. Parkujemy auto i w drogę.
Śniegu dużo w Kuźnicach jak i na szlaku, trzeba uważać. Kierujemy się na Halę Gąsienicową przez Boczań. Po ósmej docieramy na Murowaniec. W schronisku chwila przerwy, gorąca herbata i coś na ząb.

Wychodzimy ze schroniska i kierujemy się na Czarny Staw Gąsienicowy. Zbyt ciekawie nie wygląda. Cała Orla Perć w chmurach, od czasu do czasu coś się tam odkryje. Po dwudziestu minutach docieramy nad staw.



I co tu robić? W planach jest Kościelec , ale niektórzy są pesymistycznie nastawieni…Trzeba było iść od Zielonego Stawu… Trudno. Mozolnie torujemy zimowy wariant na Karb.



Nie dochodzimy nawet do połowy. Rezygnujemy, nie ma sensu iść dalej. Gdyby tak ktoś na chwile mnie zastąpił, poszedł przodem i trochę pomógł przetrzeć szlak. Krzysiek i tak już został w tyle, widać ze nie miał ochoty iść. Tylko dzielna Wiola podążała za mną. Postanowione, zawracamy. Fajnie byłoby zjechać z czekanem, ale zapadający się śnieg nie umożliwiał tego. Pod koniec jedynie udało się zjechać na tyłku. Robimy jeszcze wspólne zdjęcie, Boże co za sztywniaki, przechylam Wiole na siebie i powstaje to piękne zdjęcie.



Wracamy do schroniska, mając lekki niedosyt.
W schronisku grzejemy się i odpoczywamy. Po około godzinie przejaśnia się i nawet pojawia się słońce. Wychodzimy zbyt późno by tu wracać, idziemy w kierunku Kuźnic . Widać cała Orlą.



Granaty, Kozi, Świnice, Kościelec i nawet Kasprowy. Jeszcze wpadam na pomysł by iść na Kasprowy, ale jakoś bez entuzjazmu. Kierujemy się do Kuźnic przez Jaworzynkę.



Docieramy do auta i udajemy się do Pensjonatu, ciekawe co zarezerwowałem...

Pensjonat nawet fajny, mnie zupełnie pasuje, jest gdzie spać czy się umyć. Ciekawe co jutro będziemy robić …
Kategoria Góry, Tatry


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Volovec 2064 m.n.p.m.

Wtorek, 1 listopada 2016 · dodano: 27.11.2016 | Komentarze 0

W pewną mroźną noc, gdy ludzie już spali, postanowiłem wybrać się na kolejną wyprawę w Tatry, tym razem Zachodnie. Po drodze zabieram jeszcze dwójkę towarzyszy owej wyprawy. W sumie towarzyszki, dwie Wiole.
Po drugiej docieramy na parking na Siwej Polanie.Chwila relaksu w samochodzie i przed trzecią ruszamy na szlak. Z Siwej Polany kierujemy się zielonym szlakiem na Polanę Chochołowską - jedną z ciekawszych i zarazem najdłuższych dolin Tatr Polskich.
Nazwa doliny pochodzi od położonej kilkanaście kilometrów dalej wsi Chochołów. Cała dolina ze względu na ukształtowanie oraz sporą ilość polan i hal była jednym z większych ośrodków pasterstwa w Tatrach, toteż jej główną atrakcją turystyczną jest pasterstwo góralskie z typowym budownictwem form zwyczajowych i gospodarczych. Najwięcej ciekawych obiektów znajduje się na Polanie Chochołowskiej, usytuowanej w górnej partii doliny. W 1875 roku stało tutaj 17 budowli tego typu, w dwudziestoleciu międzywojennym było ich już 60. W latach pięćdziesiątych XX wieku wypasano na niej 600 owiec i 140 krów.
Obecnie jest to jedyne miejsce w Tatrach, gdzie nadal prowadzi się na większą skalę pasterstwo, co zapobiega zarastaniu łąk. Jest to możliwe dzięki temu, że teren, pomimo ustawowego włączenia do TPN (Tatrzański Park Narodowy), należy do Wspólnoty Leśnej Uprawnionych Ośmiu Wsi z siedzibą w Witowie (TPN jedynie nadzoruje działalność wspólnoty).
Po czwartej dochodzimy do Schroniska na Polanie Chochołowskiej (1148 m).
Pierwsze schronisko powstawało na południowym krańcu Polany Chochołowskiej
w latach 1930-1932, wybudowane przez Warszawski Klub Narciarski.
Do oficjalnego otwarcia doszło w 1932 r., choć już wcześniej nocowali tu turyści. Budynek spłonął doszczętnie u progu końca II wojny światowej, zapalony przez pociski artyleryjskie. Kolejna budowla, dziś służąca za leśniczówkę, funkcjonowała jako schronisko Blaszyńskich w rejonie Wyżniej Bramy Chochołowskiej od roku 1946 do 1966. Kilka lat później, w 1973 r., schronisko zostało przejęte przez TPN i po krótkim czasie zaprzestano udzielania w nim noclegów.
Budynek obecnego schroniska wznoszono w latach 1951-1953. W 1955 roku, nieopodal schroniska, na Jarząbczym Potoku, wybudowano niewielką elektrownię wodną, której ulokowanie w Tatrach było pionierskim przedsięwzięciem.
23 czerwca 1983r. Dolinę Chochołowską odwiedził papież Jan Paweł II. Wydarzenie to zostało upamiętnione tablicą, znajdującą się przy wejściu do schroniska. Przed drzwiami frontowymi umiejscowione są również: tablica upamiętniająca akcję ratunkową TOPR z 11-12 lutego 1945r.(przetransportowanie rannych partyzantów ze Skrajnego Salatyna) oraz tablica, która wspomina próbę startu balonu Gwiazda Polski na Polanie Chochołowskiej z października 1938r.
W schronisku cisza, nikogo nie ma. Spędzamy tam dłuższą chwilę, jedząc wczesne śniadanie. Po piątej wyruszamy w dalszą drogę - na żółty szlak
w kierunku Grzesia. Wchodzimy w las, gdzie śniegu jest już sporo, a szlak lekko pnie się do góry, mijamy koryto rzeki.Ciemno, chłodno, lecz chwilami gorąco
z wysiłku. Mijamy skrzyżowanie szlaków, gdzie w prawo można dojść na Bobrowiecką Przełęcz, ale my idziemy w lewo, dalej żółtym szlakiem . Szlak coraz bardziej pnie się do góry. Wychodzimy z lasu i wchodzimy w piętro kosodrzewiny pomiędzy którą prowadzi wąska śnieżna ścieżka . Robi się coraz jaśniej budzi się dzień, lecz słońca nie widać. Po godzinie dochodzimy na Grzesia (Lúčna, 1653 m)



Według Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej polska nazwa szczytu od góralskiego słowa „grześ” oznaczającego grzędę lub grzbiet. Przez polskich górali dawniej nazywany był Kończystym, przez słowackich Lúčna lub Končistá. Nazwa słowacka pochodzi od niedużej grzędy i polanki Łuczna (Lúčna), na której w 1615 stał szałas. Na szczycie od 1992 roku stoi drewniany krzyż upamiętniający konspiracyjne spotkania działaczy polskich i słowackich odbywające się w latach osiemdziesiątych XX wieku.
Kierujemy się dalej, tym razem niebieskim szlakiem na Rakoń.
Szlak z Grzesia na Rakoń prowadzi łagodną granią. Początkowo lekko schodzimy (cały czas kosodrzewina wokół nas), następnie delikatnie w górę wzdłuż Długiego Upłazu. Z czasem zanika kosodrzewina,znów lekko schodzimy w końcu ostatecznie podchodzimy na Rakoń (1879 m n.p.m.) w totalnej mgle.



Wieje zimnym wiatrem temperatura coś około minus dziesięciu stopni, więc nie ma mowy o jakimś dłuższym odpoczynku.Widoki hmm…, dookoła biało – śnieżnie
i mglisto, widoczność 20 może 30 metrów. Przed sobą powinniśmy widzieć masyw dzisiejszego szczytu, na który zmierzamy, lecz nic nie widać. Dzieli nas około czterdzieści minut. Idziemy… Kierujemy się najpierw na pobliską przełęcz Zawracie , a następnie pniemy się ostro w górę. Przed nami nikt dziś jeszcze nie szedł, przecieramy szlak. Wiatr coraz bardziej mroźny. Trzeba uważać bo po obydwóch stronach są strome zbocza
Po dziesiątej osiągamy wierzchołek Wołowca (2062 m n.p.m.)Tu już naprawdę wieje. Dosłownie Pizga złem.



Wołowiec jest zwornikiem dla trzech grani: od wschodu grani głównej
z Jarząbczym Wierchem i Łopatą, od południowej strony grani głównej
z Rohaczami oraz biegnącej w północnym kierunku bocznej północnej grani Wołowca przez Rakoń i Grzesia do Bobrowca. Ten jeden z najwyższych szczytów polskiej części Tatr Zachodnich wznosi się nad dolinami: Chochołowską, Rohacką
i Jamnicką. Od Rohacza Ostrego oddziela go Jamnicka Przełęcz (1908 m), od Łopaty Dziurawa Przełęcz (1827 m), od Rakonia przełęcz Zawracie (1863 m).
Przez polskich pasterzy szczyt ten nazywany był przeważnie Hrubym Wierchem. Słowaccy pasterze nazywali go Wołowcem i ta nazwa zwyciężyła, gdyż znalazła się na mapach sporządzonych przez austriackich kartografów.
„Widok ze szczytu Wołowca jest nadzwyczaj interesujący (...), ku południowemu zachodowi wachlarzowato rozłożona grupa urwistych Rohaczów (...), ku wschodowi Tatry Wysokie przedstawiające się jakby olbrzymia wyspa skalista...”. Tak pisał Janusz Chmielowski w 1898 roku. Pozostaje mu wierzyć na słowo.
Na koniec pamiątkowe zdjęcie na tle drogowskazu, bo tylko to było widać
i pora na powrotna drogę. Wracamy tym samym szlakiem.
Do schroniska docieramy dość szybko po dwóch godzinach. W schronisku parę ludzi, spędzamy tam sporo czasu jedząc szarlotkę.
Po piętnastej zbieramy się. Wychodzimy ze schroniska, poranne chmury uciekły odkrywając pobliskie szczyty. Wracamy… ale nie z powrotem na Wołowiec, lecz na parking do Tojci.
Kategoria Góry, Tatry