Info

Więcej o mnie.














Mój rower
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Kwiecień1 - 0
- 2025, Marzec8 - 0
- 2025, Luty4 - 0
- 2024, Grudzień5 - 0
- 2024, Listopad7 - 0
- 2024, Październik5 - 0
- 2024, Wrzesień6 - 0
- 2024, Sierpień10 - 0
- 2024, Lipiec1 - 0
- 2024, Czerwiec1 - 0
- 2024, Maj11 - 0
- 2024, Kwiecień9 - 0
- 2024, Marzec3 - 0
- 2024, Luty2 - 0
- 2024, Styczeń4 - 0
- 2023, Grudzień6 - 0
- 2023, Listopad7 - 0
- 2023, Październik2 - 0
- 2023, Wrzesień8 - 0
- 2023, Sierpień24 - 0
- 2023, Lipiec13 - 0
- 2023, Czerwiec8 - 0
- 2023, Maj7 - 0
- 2023, Kwiecień12 - 0
- 2023, Marzec11 - 0
- 2023, Luty7 - 0
- 2023, Styczeń9 - 0
- 2022, Grudzień20 - 0
- 2022, Listopad24 - 0
- 2022, Październik12 - 0
- 2022, Wrzesień8 - 0
- 2022, Sierpień14 - 0
- 2022, Lipiec19 - 0
- 2022, Czerwiec8 - 0
- 2022, Maj8 - 0
- 2022, Kwiecień1 - 0
- 2022, Marzec2 - 0
- 2022, Luty4 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Listopad2 - 0
- 2021, Październik6 - 0
- 2021, Wrzesień5 - 0
- 2021, Sierpień10 - 0
- 2021, Lipiec5 - 0
- 2021, Czerwiec12 - 0
- 2021, Maj6 - 0
- 2021, Kwiecień1 - 0
- 2021, Luty2 - 0
- 2020, Grudzień5 - 0
- 2020, Listopad3 - 0
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Lipiec2 - 0
- 2020, Czerwiec2 - 0
- 2020, Maj1 - 0
- 2020, Kwiecień3 - 0
- 2019, Grudzień5 - 0
- 2019, Październik1 - 0
- 2019, Wrzesień2 - 0
- 2019, Sierpień8 - 0
- 2019, Lipiec3 - 0
- 2019, Czerwiec4 - 0
- 2019, Maj7 - 0
- 2019, Kwiecień6 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2018, Listopad1 - 0
- 2018, Sierpień12 - 2
- 2018, Lipiec7 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj5 - 0
- 2018, Kwiecień2 - 0
- 2018, Styczeń1 - 0
- 2017, Grudzień2 - 2
- 2017, Listopad2 - 0
- 2017, Październik2 - 0
- 2017, Wrzesień2 - 0
- 2017, Sierpień11 - 1
- 2017, Lipiec7 - 0
- 2017, Czerwiec7 - 0
- 2017, Maj12 - 0
- 2017, Kwiecień8 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty3 - 0
- 2017, Styczeń3 - 0
- 2016, Grudzień11 - 0
- 2016, Listopad6 - 0
- 2016, Październik3 - 0
- 2016, Wrzesień6 - 0
- 2016, Sierpień21 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 3
- 2016, Maj12 - 0
- 2016, Kwiecień6 - 0
- 2016, Marzec9 - 2
- 2016, Luty4 - 1
- 2016, Styczeń5 - 2
- 2015, Grudzień4 - 3
- 2015, Listopad1 - 0
- 2015, Październik3 - 0
- 2015, Wrzesień4 - 0
- 2015, Sierpień3 - 0
- 2015, Lipiec7 - 0
- 2015, Czerwiec9 - 0
- 2015, Maj7 - 0
- 2015, Kwiecień5 - 0
- 2015, Marzec6 - 0
- 2015, Luty4 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik9 - 2
- 2014, Wrzesień11 - 0
- 2014, Sierpień17 - 0
- 2014, Lipiec17 - 0
- 2014, Czerwiec20 - 3
- 2014, Maj17 - 0
- 2014, Kwiecień18 - 0
- 2014, Marzec17 - 0
- 2014, Luty20 - 0
- 2014, Styczeń10 - 2
- 2013, Grudzień16 - 0
- 2013, Listopad13 - 0
- 2013, Październik14 - 0
- 2013, Wrzesień18 - 3
- 2013, Sierpień6 - 0
- 2013, Lipiec1 - 0
- 2013, Kwiecień1 - 0
- 2013, Marzec19 - 0
- 2013, Luty20 - 0
- 2013, Styczeń22 - 0
- 2012, Grudzień14 - 0
- 2012, Listopad16 - 0
- 2012, Październik24 - 0
- 2012, Wrzesień21 - 10
- 2012, Sierpień24 - 1
- 2012, Lipiec28 - 0
- 2012, Czerwiec26 - 1
- 2012, Maj25 - 1
- 2012, Kwiecień17 - 0
- 2012, Marzec25 - 3
- 2012, Luty4 - 0
- 2012, Styczeń14 - 0
- 2011, Grudzień16 - 0
- 2011, Listopad19 - 3
- 2011, Październik24 - 0
- 2011, Wrzesień20 - 0
- 2011, Sierpień28 - 0
- 2011, Lipiec25 - 4
- 2011, Czerwiec25 - 0
- 2011, Maj26 - 0
- 2011, Kwiecień19 - 0
- 2011, Marzec25 - 0
- 2011, Luty16 - 0
- 2011, Styczeń9 - 0
- 2010, Grudzień18 - 0
- 2010, Listopad26 - 0
- 2010, Październik3 - 0
- 2010, Wrzesień18 - 0
- 2010, Sierpień27 - 0
- 2010, Lipiec29 - 0
- 2010, Czerwiec29 - 0
- 2010, Maj25 - 0
- 2010, Kwiecień26 - 0
- 2010, Marzec22 - 0
- 2010, Luty20 - 0
- 2010, Styczeń16 - 0
- 2009, Grudzień17 - 0
- 2009, Listopad27 - 0
- 2009, Październik25 - 0
- 2009, Wrzesień21 - 0
- 2009, Sierpień26 - 1
- 2009, Lipiec28 - 0
- 2009, Czerwiec24 - 0
- 2009, Maj25 - 1
- 2009, Kwiecień29 - 0
- 2009, Marzec23 - 0
- 2009, Luty18 - 0
- 2009, Styczeń18 - 0
- 2008, Grudzień13 - 0
- 2008, Listopad18 - 0
- 2008, Październik25 - 1
- 2008, Wrzesień28 - 0
- 2008, Sierpień22 - 0
- 2008, Lipiec19 - 2
- 2008, Czerwiec5 - 0
- 2008, Maj27 - 2
- 2008, Kwiecień27 - 1
- 2008, Marzec26 - 0
- 2008, Luty17 - 0
- 2008, Styczeń27 - 1
Dane wyjazdu:
22.65 km
0.00 km teren
01:00 h
22.65 km/h:
Maks. pr.:41.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Scott Scale
Gliwice
Niedziela, 12 listopada 2017 · dodano: 14.11.2017 | Komentarze 0
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Babia Góra 1725 m n.p.m.
Sobota, 4 listopada 2017 · dodano: 15.11.2017 | Komentarze 0
W
Tatrach od prawie tygodnia ostro sypie śniegiem. Pojawia się pierwszy komunikat
lawinowy. Pierwszy stopień zagrożenia lawinowego, który po paru dniach wzrasta
na „dwójkę’’. Zbliża się weekend. Zagrożenie jednak spada do „jedynki”.
Pora przywitać zimę, choć już dwa tygodnie temu śnieg już był i chwilami były warunki zimowe. Zbiera się ekipa…
Artur proponuje Krzyżne, Granaty… Ale warunki chyba nie są jeszcze takie rewelacyjne. Z drugiej strony chciałem coś lajtowego zrobić. Pomysł jakoś ucicha… A może tak wschód na Babiej Górze?
Artur się zgadza, namawiam jeszcze innych… Patryk bez namysłu – jadę, mimo że będzie na niej w tym roku po raz szósty lub więcej. Ekipa jest, więc w drogę.
Ruszamy z Patrykiem po północy, przejeżdżając przez Katowice i zgarniając Artura po drodze. W końcu przed trzecią jesteśmy już na Krowiarkach. Mamy sporo czasu, więc nie ma co się spieszyć. Chwilę po trzeciej z dobrymi humorami ruszamy na czerwony szlak w kierunku szczytu. Pokonujemy początek szlaku,od razu kamienne schody, ale nawet mi to w miarę idzie… spokojne tempo…?
Może dlatego. W sumie dużo czasu mamy. Po godzinie docieramy na Sokolicę 1367 m n.p.m. Chwila odpoczynku… W sumie dłuższa chwila, ale i tak chowamy się w kosówce, bo na otwartej przestrzeni dość wieje. Pora ruszać dalej …
Czym wyżej tym więcej śniegu , w dodatku zmrożonego. Nie ma takiej tragedii, wiec raków nie trzeba ubierać.
Dochodzimy do Kępy 1521 m n.p.m., tu też chwila przerwy i dalej w drogę. Jestem tu po raz trzeci i dalej nie wiem ile trzeba pokonać wzniesień by dojść na szczyt. Jedno, drugie wzniesienie, końca nie ma. Za nami robi się już magicznie.
Żółto-czerwono-pomarańczowe niebo.

Jest koło szóstej, dochodzimy na Babią Górę 1725 m n.p.m. Nawet specjalnie nie jestem zmęczony.
Na szczycie już trochę ludzi,prawie wszyscy z aparatami, którzy szykują się na przedstawienie. Z jednej strony księżyc,

z drugiej dywan chmur i Tatry z daleka.

Może nie jestem w Tatrach, ale przynajmniej je widzę. Chwilami pojawiają się chmury... żeby tylko nie zasłoniły całego przedstawienia, które zaczyna się koło szóstej trzydzieści. W końcu się zaczyna.

Słońce powoli wyłania się znad horyzontu. Chwilami chmury zasłaniają cały wschód, ale dają niesamowity efekt…

Po prostu wow… Po całym przedstawieniu wspólnie postanawiamy że wracamy. Wracamy tym samym szlakiem i już około dziewiątej jesteśmy z powrotem na Krowiarkach.
Pada propozycja… może Tatry…? Może gdybym nie był kierowcą… to może bym pojechał…
Pora przywitać zimę, choć już dwa tygodnie temu śnieg już był i chwilami były warunki zimowe. Zbiera się ekipa…
Artur proponuje Krzyżne, Granaty… Ale warunki chyba nie są jeszcze takie rewelacyjne. Z drugiej strony chciałem coś lajtowego zrobić. Pomysł jakoś ucicha… A może tak wschód na Babiej Górze?
Artur się zgadza, namawiam jeszcze innych… Patryk bez namysłu – jadę, mimo że będzie na niej w tym roku po raz szósty lub więcej. Ekipa jest, więc w drogę.
Ruszamy z Patrykiem po północy, przejeżdżając przez Katowice i zgarniając Artura po drodze. W końcu przed trzecią jesteśmy już na Krowiarkach. Mamy sporo czasu, więc nie ma co się spieszyć. Chwilę po trzeciej z dobrymi humorami ruszamy na czerwony szlak w kierunku szczytu. Pokonujemy początek szlaku,od razu kamienne schody, ale nawet mi to w miarę idzie… spokojne tempo…?
Może dlatego. W sumie dużo czasu mamy. Po godzinie docieramy na Sokolicę 1367 m n.p.m. Chwila odpoczynku… W sumie dłuższa chwila, ale i tak chowamy się w kosówce, bo na otwartej przestrzeni dość wieje. Pora ruszać dalej …
Czym wyżej tym więcej śniegu , w dodatku zmrożonego. Nie ma takiej tragedii, wiec raków nie trzeba ubierać.
Dochodzimy do Kępy 1521 m n.p.m., tu też chwila przerwy i dalej w drogę. Jestem tu po raz trzeci i dalej nie wiem ile trzeba pokonać wzniesień by dojść na szczyt. Jedno, drugie wzniesienie, końca nie ma. Za nami robi się już magicznie.
Żółto-czerwono-pomarańczowe niebo.
Jest koło szóstej, dochodzimy na Babią Górę 1725 m n.p.m. Nawet specjalnie nie jestem zmęczony.
Na szczycie już trochę ludzi,prawie wszyscy z aparatami, którzy szykują się na przedstawienie. Z jednej strony księżyc,
z drugiej dywan chmur i Tatry z daleka.
Może nie jestem w Tatrach, ale przynajmniej je widzę. Chwilami pojawiają się chmury... żeby tylko nie zasłoniły całego przedstawienia, które zaczyna się koło szóstej trzydzieści. W końcu się zaczyna.
Słońce powoli wyłania się znad horyzontu. Chwilami chmury zasłaniają cały wschód, ale dają niesamowity efekt…
Po prostu wow… Po całym przedstawieniu wspólnie postanawiamy że wracamy. Wracamy tym samym szlakiem i już około dziewiątej jesteśmy z powrotem na Krowiarkach.
Pada propozycja… może Tatry…? Może gdybym nie był kierowcą… to może bym pojechał…
Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Sedielko 2372 m n.p.m.
Niedziela, 15 października 2017 · dodano: 27.10.2017 | Komentarze 0
Noc jakoś zleciała, jakoś
ją przetrwałem... Następnym razem biorę śpiwór.
Przymusowo pobudka przed siódmą, a jeszcze by się chciało pospać. Chwila na zebranie się i szybko na wschód słońca...
Coś pięknego...

No to w drogę. Ze Zbójnickiej chaty ruszamy po ósmej kierując się żółtym szlakiem, który prowadzi na Czerwoną Ławkę. Na początku idziemy kamiennym chodnikiem prawie po płaskim terenie. Sebastian po jakimś czasie znika nam z oczu. Po jakimś czasie szlak opada i prowadzi w kierunku Siwych Stawów.

Od Stawów szlak prowadzi już po większych płytach skalnych, który pnie się w górę.
Postanawiam odpocząć. Słonko już mocno przygrzewało, więc jak tu nie skorzystać z okazji... Dłuższa przerwa. Po dłuższym odpoczynku pora ruszać dalej. Mozolnie pniemy się w górę... Po jakimś czasie szlak skręca w lewo i do pokonania mamy jeszcze stromy źleb. Wspinamy się przez piarżyska i głazy, dochodzimy do łańcuchów i klamer. Jest coś koło wpół do dwunastej. Dzieli nas parę metrów do Czerwonej Ławki. Ale zanim wdrapiemy się po klamrach ubieramy uprzęże, raki i inny sprzęt potrzebny do zabawy. Do zabawy? Hmm… Wspinamy się po klamrach i po raz drugi zdobywam tym razem zaśnieżone Priečne sedlo 2352 m. n.p.m.

Po drugiej stronie śniegu sporo. Z przełęczy mamy piękne widoki na Dolinę Zimnej Wody, Łomnice czy Durny szczyt.

Warunki trudne, łatwiej byłoby wchodzić niż schodzić, łańcuchy po części zakopane w śniegu. No nic pora na zabawę... Postanawiam że zrobimy sobie zjazd... Nie z czekanem tylko na linie. Nie ma żadnego problemu by znaleźć dogodne miejsce na stanowisko do zjazdu.

W sumie robimy trzy prawie trzydziestometrowe zjazdy w dół. Końcówkę pokonujemy asekurując się już czekanem. I tak po trzynastej dochodzimy do Razcestie pod Sedielkom 2140 m n.p.m.,

gdzie robimy kolejną przerwę.
Pora ruszać dalej, jeszcze spory kawałek przed nami. Wkraczamy na zielony szlak, w prawo szlak prowadzi do Téryego chaty, a w lewo na Sedielko. Jest zbyt późno by iść jeszcze do Terinki, więc od razu kierujemy się na przełęcz… Według znaków mamy czterdzieści pięć minut. Początek szlaku już pnie się ku górze. Wchodzimy na próg doliny, za którym leży
Modré pleso - Lodowy Staw, 2192m n.p.m.jest to najwyżej położony staw tatrzański.

Szlak wiodący zakosami po usypisku kamieni. Zabezpieczony drewnianymi belami które zabezpieczają osuwanie się piargów. Ale i tak zaczyna się śnieg i trzeba zakładać raki.
Końcówka bardzo stroma i wykańczająca… Zaczyna się walka z samym ze sobą, chce być już na przełęczy,

a tu jeszcze trzeba pokonać dobre parę metrów.
Udaję się, po piętnastej staje na najwyżej położonej tatrzańskiej przełęczy Przełęcz Lodowa - Sedielko 2372 m n.p.m.

Przełęcz położona w głównej grani Tatr pomiędzy Małym Lodowym Szczytem (Široká veža, 2461 m), a Lodową Kopą (Malý Ľadový štít, 2602 m). Zachodnie stoki spod przełęczy opadają do Doliny Zadniej Jaworowej, wschodnie do Dolinki Lodowej – odgałęzienia Doliny Małej Zimnej Wody. Na przełęczy jesteśmy parę chwil, trzeba schodzić, mamy przed sobą dobre cztery godziny, a chcemy przed zmierzchem zejść jak najniżej.
Z przełęczy schodzimy o szesnastej i kierujemy się w stronę Doliny Jaworowej (Javorová dolina).
Zejście jest nieco mozolne. Wijąca się zakosami stroma ścieżka nadal jest pokryta odłamkami kamieni.

Po dłuższym czasie podłoże staje się mniej sypkie, ale dalej nierówne i kamieniste. Po zejściu na dno najwyższego tarasu Doliny Jaworowej na krótkim odcinku szlak robi się bardziej poziomy, po czym znów następuje bardziej strome zejście. Docieramy w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego (1878m), otoczonego złomami skalnymi, nad którym wznoszą się niemal półkilometrowe skalne ściany Jaworowego.
Ścieżka staje się wygodniejsza, mniej stroma, dopada nas zmrok.
Szlak biegnie przez las, potem znów przez kosówkę, a potem polanę, a potem znów las. Droga nie ma końca. Nagle coś zaszeleściło w ciemnościach. Pierwsza myśl? Niedźwiedź… Zmęczenie i wyobraźnia sprawiała nam figle. Na całe szczęście nic się nie wyłoniło.
Ścieżka staje się stopniowo coraz szersza, w końcu przemienia się w szeroką drogę .
Docieramy do rozejścia szlaków (w prawo odchodzi niebieski do Koperszadów Zadnich i na Przełęcz pod Kopą), to znak, że do Javoriny (Jaworzyna Spiska) zostały nam jeszcze tylko pół godziny. Dolina ta jest naprawdę długa, więc, mimo iż technicznie zupełnie łatwa, wymaga sporego nakładu sił. Jest przed dwudziestą pierwszą, ostatkiem sił docieramy do Javoriny. Wszystko byłoby super, gdyby auto stało tu, a nie na Łysej Polanie. Jestem tak zmęczony, że byłbym skłonny zapłacić żeby mnie ktoś zawiózł. Dzwonię do Sebastiana, „Jesteśmy w Javorinie i robimy przerwę”… „czekajcie zaraz będę!”. Piętnaście minut później pojawia się Sebastian, istne wybawienie, daje mu kluczyki od auta i po dłuższej chwili przyjeżdża…
A co do doliny… Dolina Jaworowa (słow. Javorová dolina),Kiedyś tereny Doliny były po zakończeniu I wojny światowej punktem spornym pomiędzy Polską a Czechosłowacją. Krótko, bo od 1938 r. należały do Polski, ale po wybuchu II wojny światowej III Rzesza zwróciła je Republice Słowacji. Od 1993 roku po rozpadzie Czechosłowacji, tereny te należą do Słowacji.
Ciekawostka: w XIX wieku w Dolinie Jaworowej został założony, przez jej ówczesnego właściciela Christiana Hohenlohe wielki zwierzyniec, który ogrodzono płotem. Sprowadzono tu m.in.: koziorożce z Alp, jelenie z Kaukazu i Ameryki, żubry i bizony.
W Dolinie Kołowej prowadzone były prace górnicze: wydobywano rudy miedzi i srebra, a w Dolinie Świstowej Jaworzyńskiej – rudę żelaza, w 1759 r. założono w Jaworzynie hutę.
Dolina pochłonęła ofiary. W 1908 roku na Małym Jaworowym zginął legendarny przewodnik i ratownik tatrzański Klimek Bachleda, a w pobliżu Żabiego Stawu, w roku 1925 rozegrała się tragedia rodziny Kaszniców.
Przymusowo pobudka przed siódmą, a jeszcze by się chciało pospać. Chwila na zebranie się i szybko na wschód słońca...
Coś pięknego...

No to w drogę. Ze Zbójnickiej chaty ruszamy po ósmej kierując się żółtym szlakiem, który prowadzi na Czerwoną Ławkę. Na początku idziemy kamiennym chodnikiem prawie po płaskim terenie. Sebastian po jakimś czasie znika nam z oczu. Po jakimś czasie szlak opada i prowadzi w kierunku Siwych Stawów.

Od Stawów szlak prowadzi już po większych płytach skalnych, który pnie się w górę.
Postanawiam odpocząć. Słonko już mocno przygrzewało, więc jak tu nie skorzystać z okazji... Dłuższa przerwa. Po dłuższym odpoczynku pora ruszać dalej. Mozolnie pniemy się w górę... Po jakimś czasie szlak skręca w lewo i do pokonania mamy jeszcze stromy źleb. Wspinamy się przez piarżyska i głazy, dochodzimy do łańcuchów i klamer. Jest coś koło wpół do dwunastej. Dzieli nas parę metrów do Czerwonej Ławki. Ale zanim wdrapiemy się po klamrach ubieramy uprzęże, raki i inny sprzęt potrzebny do zabawy. Do zabawy? Hmm… Wspinamy się po klamrach i po raz drugi zdobywam tym razem zaśnieżone Priečne sedlo 2352 m. n.p.m.

Po drugiej stronie śniegu sporo. Z przełęczy mamy piękne widoki na Dolinę Zimnej Wody, Łomnice czy Durny szczyt.

Warunki trudne, łatwiej byłoby wchodzić niż schodzić, łańcuchy po części zakopane w śniegu. No nic pora na zabawę... Postanawiam że zrobimy sobie zjazd... Nie z czekanem tylko na linie. Nie ma żadnego problemu by znaleźć dogodne miejsce na stanowisko do zjazdu.

W sumie robimy trzy prawie trzydziestometrowe zjazdy w dół. Końcówkę pokonujemy asekurując się już czekanem. I tak po trzynastej dochodzimy do Razcestie pod Sedielkom 2140 m n.p.m.,

gdzie robimy kolejną przerwę.
Pora ruszać dalej, jeszcze spory kawałek przed nami. Wkraczamy na zielony szlak, w prawo szlak prowadzi do Téryego chaty, a w lewo na Sedielko. Jest zbyt późno by iść jeszcze do Terinki, więc od razu kierujemy się na przełęcz… Według znaków mamy czterdzieści pięć minut. Początek szlaku już pnie się ku górze. Wchodzimy na próg doliny, za którym leży
Modré pleso - Lodowy Staw, 2192m n.p.m.jest to najwyżej położony staw tatrzański.

Szlak wiodący zakosami po usypisku kamieni. Zabezpieczony drewnianymi belami które zabezpieczają osuwanie się piargów. Ale i tak zaczyna się śnieg i trzeba zakładać raki.
Końcówka bardzo stroma i wykańczająca… Zaczyna się walka z samym ze sobą, chce być już na przełęczy,

a tu jeszcze trzeba pokonać dobre parę metrów.
Udaję się, po piętnastej staje na najwyżej położonej tatrzańskiej przełęczy Przełęcz Lodowa - Sedielko 2372 m n.p.m.

Przełęcz położona w głównej grani Tatr pomiędzy Małym Lodowym Szczytem (Široká veža, 2461 m), a Lodową Kopą (Malý Ľadový štít, 2602 m). Zachodnie stoki spod przełęczy opadają do Doliny Zadniej Jaworowej, wschodnie do Dolinki Lodowej – odgałęzienia Doliny Małej Zimnej Wody. Na przełęczy jesteśmy parę chwil, trzeba schodzić, mamy przed sobą dobre cztery godziny, a chcemy przed zmierzchem zejść jak najniżej.
Z przełęczy schodzimy o szesnastej i kierujemy się w stronę Doliny Jaworowej (Javorová dolina).
Zejście jest nieco mozolne. Wijąca się zakosami stroma ścieżka nadal jest pokryta odłamkami kamieni.

Po dłuższym czasie podłoże staje się mniej sypkie, ale dalej nierówne i kamieniste. Po zejściu na dno najwyższego tarasu Doliny Jaworowej na krótkim odcinku szlak robi się bardziej poziomy, po czym znów następuje bardziej strome zejście. Docieramy w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego (1878m), otoczonego złomami skalnymi, nad którym wznoszą się niemal półkilometrowe skalne ściany Jaworowego.
Ścieżka staje się wygodniejsza, mniej stroma, dopada nas zmrok.
Szlak biegnie przez las, potem znów przez kosówkę, a potem polanę, a potem znów las. Droga nie ma końca. Nagle coś zaszeleściło w ciemnościach. Pierwsza myśl? Niedźwiedź… Zmęczenie i wyobraźnia sprawiała nam figle. Na całe szczęście nic się nie wyłoniło.
Ścieżka staje się stopniowo coraz szersza, w końcu przemienia się w szeroką drogę .
Docieramy do rozejścia szlaków (w prawo odchodzi niebieski do Koperszadów Zadnich i na Przełęcz pod Kopą), to znak, że do Javoriny (Jaworzyna Spiska) zostały nam jeszcze tylko pół godziny. Dolina ta jest naprawdę długa, więc, mimo iż technicznie zupełnie łatwa, wymaga sporego nakładu sił. Jest przed dwudziestą pierwszą, ostatkiem sił docieramy do Javoriny. Wszystko byłoby super, gdyby auto stało tu, a nie na Łysej Polanie. Jestem tak zmęczony, że byłbym skłonny zapłacić żeby mnie ktoś zawiózł. Dzwonię do Sebastiana, „Jesteśmy w Javorinie i robimy przerwę”… „czekajcie zaraz będę!”. Piętnaście minut później pojawia się Sebastian, istne wybawienie, daje mu kluczyki od auta i po dłuższej chwili przyjeżdża…
A co do doliny… Dolina Jaworowa (słow. Javorová dolina),Kiedyś tereny Doliny były po zakończeniu I wojny światowej punktem spornym pomiędzy Polską a Czechosłowacją. Krótko, bo od 1938 r. należały do Polski, ale po wybuchu II wojny światowej III Rzesza zwróciła je Republice Słowacji. Od 1993 roku po rozpadzie Czechosłowacji, tereny te należą do Słowacji.
Ciekawostka: w XIX wieku w Dolinie Jaworowej został założony, przez jej ówczesnego właściciela Christiana Hohenlohe wielki zwierzyniec, który ogrodzono płotem. Sprowadzono tu m.in.: koziorożce z Alp, jelenie z Kaukazu i Ameryki, żubry i bizony.
W Dolinie Kołowej prowadzone były prace górnicze: wydobywano rudy miedzi i srebra, a w Dolinie Świstowej Jaworzyńskiej – rudę żelaza, w 1759 r. założono w Jaworzynie hutę.
Dolina pochłonęła ofiary. W 1908 roku na Małym Jaworowym zginął legendarny przewodnik i ratownik tatrzański Klimek Bachleda, a w pobliżu Żabiego Stawu, w roku 1925 rozegrała się tragedia rodziny Kaszniców.
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Východná Vysoká 2429 m n.p.m.
Sobota, 14 października 2017 · dodano: 24.10.2017 | Komentarze 0
Ostatnie tygodnie
otwartych szlaków na Słowacji, aż kusi by pojechać jeszcze. Ale ostatnie dni nie
były zbyt sprzyjające wyprawom… Wiatr, w dodatku opady śniegu. Śnieg?! Super by
było zrobić coś w wysokich Tatrach na Słowacji w warunkach zimowych.
Myślałem już o tym w czerwcu jak otwierali szlaki, gdzie zalegały jeszcze duże ilości śniegu, ale jak zwykle pogoda…
Zbliża się powoli weekend. Wow, prognozy zapowiadają piękny weekend, czy to możliwe? Proponuję znajomym wyjazd dwudniowy.
Zrobić tę drogę w dwa dni i to w warunkach jesienno-zimowych?! Byłoby to dobrym wyzwaniem i super sprawą…
Udaje się, zbieram ekipę… Nowi i stary bywalcy.
To w drogę. Wyjazd po pierwszej i kierujemy się tym razem na Łysą Polanę. Na miejscu jesteśmy po czwartej, zostawiamy auto na słowackim parkingu i przed piątą ruszamy na szlak.
Przed nami długa, bo pięciogodzinna wędrówka. Wchodzimy na niebieski szlak, Bielovodská dolina, gdzie na początku wędrujemy po płaskim terenie. Mijamy dużą polanę Biała Woda, tu podobno widać Niżne Rysy, Wysoką i masyw Młynarza. My jedynie widzimy to co nam czołówka oświetli.
Dawniej polana wypasana była przez polskich górali i znajdowało się na niej wiele szałasów. Jednak w 1879 roku cała polana wykupiona została przez księcia Christiana Hohenlohe, który to zlikwidował pasterstwo, a polanę przeznaczył do celów myśliwskich.

Podążamy dalej lasem. Szlak zaczyna się wznosić. Po dość długiej wędrówce docieramy na Polanę Wysoką, gdzie znajduje się małe obozowisko taternickie. Robi się coraz jaśniej. A droga się ciągnie w nieskończoność.

Po jakimś czasie wchodzimy na próg Doliny Litworskiej. Ukazuje się Litworowy Staw.

Widoki są przepięknie… Za stawem szlak prowadzi dość stromym i kamienistym zboczem. Pierwszy gość na drodze, to Kamzík.

Zaciekawiony obecnością ludzi, ale szybko lekceważy nas i dalej wcina trawkę.
W końcu po dobrych paru godzinach docieramy do Zmarzłego Stawu. Ten staw jest idealnym miejscem na odpoczynek. Słonko już grzało mimo ze było chłodno, kładę się na kamień i ucinam sobie krótką drzemkę…
Sebastian postanawia odłączyć się od nas i idzie sam.
Teraz czeka bowiem ostatni najbardziej wymagający meczący odcinek trasy. Tutaj zaczyna się krajobraz zimowy. Pora zakładać raki. Ale chwila jak się je zakłada? Dawno tego nie robiłem. Oczywiście żart. Zakładamy i ruszamy w drogę. Trawersując kamienno-śnieżne zbocze docieramy do rozstajów szlaków Zamrznutý Kotol 2089 m n.p.m. W lewo odchodzi szlak na przełęcz Rohatka, my natomiast idziemy w prawo, szlakiem zielonym na Poľský hrebeň 2200 m n.p.m. który pnie się do góry po drewnianych belach. Mijamy Sebastiana, który już schodzi… Tu już śniegu nie ma, chwila na oddech i od razu ruszamy na żółty szlak na Východná Vysoká. Idziemy prawą stroną grzbietu i pokonujemy skalne spiętrzenia grani. Zaczyna się wspinaczka po większych głazach, czasem pokrytym śniegiem. Chwilami szlak biegnie blisko urwiska. Ostatni fragment prowadzi po piarżysto-śnieżnym zboczu na skalisty wierzchołek Małej Wysokiej. Ten fragment mnie wykończył, po drodze zostawiamy jeszcze plecaki i idziemy bez nich.
Koło czternastej zdobywam Východná Vysoká 2 429 m n.p.m.

Panorama ze szczytu rozciąga się na trzy wielkie doliny: Białej Wody, Wielicką i Staroleśną.

Wspaniałe widoki na masywy Lodowego Szczytu, Łomnicy czy Gerlacha…
Jesteśmy tu dłuższą chwilę.
Nadchodzi pora by wracać schodzimy tym samym szlakiem, który zajmuje sporo czasu, zejście strome i miejscami śnieg i myślę że zmęczenie też swoje robiło.
Docieramy ponownie na Poľský hrebeň, jest po szesnastej…

Więc trochę późno. Schodzimy w stronę Zamrznutý Kotol i kierujemy się w kierunku Rohatki. Trzeba zakładać raki. Rohatka w zimowej scenerii, jest też wymagająca jak latem. Strome podejście…

ale jakoś daję radę. Słońce powoli zachodzi, ważne by dość na przełęcz zanim będzie zmrok. Jeszcze przed nami stromy źleb, który zabezpieczony jest łańcuchami, które są zasypane częściowo przez śnieg. Jeszcze klamry po których trzeba się wspiąć...

i osiągamy Prielom 2288 m n.p.m.
Wow, ale widoki. Jeszcze bardziej niesamowite wrażenie robi strome zejście w stronę schroniska.

Jest osiemnasta, trzeba szykować się do zejścia. Czekan w dłoń i zaczynamy schodzić. Najtrudniejszy fragment schodzimy jeszcze przed ciemnościami. Nagle naprzeciw nas wyłania się Sebastian. „Dobrze że jesteście” Co tu robisz? – pytam. Jesteśmy nieco zdziwieni… Brak zasięgu spowodowało że nie było z nami kontaktu i Sebastian nieco zaniepokoił się i postanowił iść w naszym kierunku. Idziemy już razem. Dopiero w połowie drogi dopadają nas ciemności egipskie. Ale i tak jest super śnieg, ciemność, to lubię. Po dziewiętnastej docieramy do Schroniska ZbojníckaChata1960 m n.p.m. W końcu zasłużony odpoczynek. Zamawiam kapuśniak i piwo… Nie było miejsca gdzie siąść, ale grupka Słowaków, która świętowała urodziny swojego kolegi zaprasza nas do stolika, pijemy zdrowie solenizanta szampanem… Mało tego jeszcze poszły kieliszki w ruch. Mało brakowało to jutro, zamiast czerwonej ławki byłby czerwony nos. O dwudziestej drugiej cisza nocna, spanie na glebie…
Myślałem już o tym w czerwcu jak otwierali szlaki, gdzie zalegały jeszcze duże ilości śniegu, ale jak zwykle pogoda…
Zbliża się powoli weekend. Wow, prognozy zapowiadają piękny weekend, czy to możliwe? Proponuję znajomym wyjazd dwudniowy.
Zrobić tę drogę w dwa dni i to w warunkach jesienno-zimowych?! Byłoby to dobrym wyzwaniem i super sprawą…
Udaje się, zbieram ekipę… Nowi i stary bywalcy.
To w drogę. Wyjazd po pierwszej i kierujemy się tym razem na Łysą Polanę. Na miejscu jesteśmy po czwartej, zostawiamy auto na słowackim parkingu i przed piątą ruszamy na szlak.
Przed nami długa, bo pięciogodzinna wędrówka. Wchodzimy na niebieski szlak, Bielovodská dolina, gdzie na początku wędrujemy po płaskim terenie. Mijamy dużą polanę Biała Woda, tu podobno widać Niżne Rysy, Wysoką i masyw Młynarza. My jedynie widzimy to co nam czołówka oświetli.
Dawniej polana wypasana była przez polskich górali i znajdowało się na niej wiele szałasów. Jednak w 1879 roku cała polana wykupiona została przez księcia Christiana Hohenlohe, który to zlikwidował pasterstwo, a polanę przeznaczył do celów myśliwskich.

Podążamy dalej lasem. Szlak zaczyna się wznosić. Po dość długiej wędrówce docieramy na Polanę Wysoką, gdzie znajduje się małe obozowisko taternickie. Robi się coraz jaśniej. A droga się ciągnie w nieskończoność.

Po jakimś czasie wchodzimy na próg Doliny Litworskiej. Ukazuje się Litworowy Staw.

Widoki są przepięknie… Za stawem szlak prowadzi dość stromym i kamienistym zboczem. Pierwszy gość na drodze, to Kamzík.

Zaciekawiony obecnością ludzi, ale szybko lekceważy nas i dalej wcina trawkę.
W końcu po dobrych paru godzinach docieramy do Zmarzłego Stawu. Ten staw jest idealnym miejscem na odpoczynek. Słonko już grzało mimo ze było chłodno, kładę się na kamień i ucinam sobie krótką drzemkę…
Sebastian postanawia odłączyć się od nas i idzie sam.
Teraz czeka bowiem ostatni najbardziej wymagający meczący odcinek trasy. Tutaj zaczyna się krajobraz zimowy. Pora zakładać raki. Ale chwila jak się je zakłada? Dawno tego nie robiłem. Oczywiście żart. Zakładamy i ruszamy w drogę. Trawersując kamienno-śnieżne zbocze docieramy do rozstajów szlaków Zamrznutý Kotol 2089 m n.p.m. W lewo odchodzi szlak na przełęcz Rohatka, my natomiast idziemy w prawo, szlakiem zielonym na Poľský hrebeň 2200 m n.p.m. który pnie się do góry po drewnianych belach. Mijamy Sebastiana, który już schodzi… Tu już śniegu nie ma, chwila na oddech i od razu ruszamy na żółty szlak na Východná Vysoká. Idziemy prawą stroną grzbietu i pokonujemy skalne spiętrzenia grani. Zaczyna się wspinaczka po większych głazach, czasem pokrytym śniegiem. Chwilami szlak biegnie blisko urwiska. Ostatni fragment prowadzi po piarżysto-śnieżnym zboczu na skalisty wierzchołek Małej Wysokiej. Ten fragment mnie wykończył, po drodze zostawiamy jeszcze plecaki i idziemy bez nich.
Koło czternastej zdobywam Východná Vysoká 2 429 m n.p.m.

Panorama ze szczytu rozciąga się na trzy wielkie doliny: Białej Wody, Wielicką i Staroleśną.

Wspaniałe widoki na masywy Lodowego Szczytu, Łomnicy czy Gerlacha…
Jesteśmy tu dłuższą chwilę.
Nadchodzi pora by wracać schodzimy tym samym szlakiem, który zajmuje sporo czasu, zejście strome i miejscami śnieg i myślę że zmęczenie też swoje robiło.
Docieramy ponownie na Poľský hrebeň, jest po szesnastej…

Więc trochę późno. Schodzimy w stronę Zamrznutý Kotol i kierujemy się w kierunku Rohatki. Trzeba zakładać raki. Rohatka w zimowej scenerii, jest też wymagająca jak latem. Strome podejście…

ale jakoś daję radę. Słońce powoli zachodzi, ważne by dość na przełęcz zanim będzie zmrok. Jeszcze przed nami stromy źleb, który zabezpieczony jest łańcuchami, które są zasypane częściowo przez śnieg. Jeszcze klamry po których trzeba się wspiąć...

i osiągamy Prielom 2288 m n.p.m.
Wow, ale widoki. Jeszcze bardziej niesamowite wrażenie robi strome zejście w stronę schroniska.

Jest osiemnasta, trzeba szykować się do zejścia. Czekan w dłoń i zaczynamy schodzić. Najtrudniejszy fragment schodzimy jeszcze przed ciemnościami. Nagle naprzeciw nas wyłania się Sebastian. „Dobrze że jesteście” Co tu robisz? – pytam. Jesteśmy nieco zdziwieni… Brak zasięgu spowodowało że nie było z nami kontaktu i Sebastian nieco zaniepokoił się i postanowił iść w naszym kierunku. Idziemy już razem. Dopiero w połowie drogi dopadają nas ciemności egipskie. Ale i tak jest super śnieg, ciemność, to lubię. Po dziewiętnastej docieramy do Schroniska ZbojníckaChata1960 m n.p.m. W końcu zasłużony odpoczynek. Zamawiam kapuśniak i piwo… Nie było miejsca gdzie siąść, ale grupka Słowaków, która świętowała urodziny swojego kolegi zaprasza nas do stolika, pijemy zdrowie solenizanta szampanem… Mało tego jeszcze poszły kieliszki w ruch. Mało brakowało to jutro, zamiast czerwonej ławki byłby czerwony nos. O dwudziestej drugiej cisza nocna, spanie na glebie…
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Mnich 2068 m n.p.m.
Sobota, 30 września 2017 · dodano: 22.10.2017 | Komentarze 0
Dawno temu, w Czerwonym Klasztorze na słowackim Spiszu, mieszkał brat Cyprian. Pełnił rolę lekarza, aptekarza i cyrulika. W rozległych przyklasztornych ogrodach uprawiał zioła, z których potem sporządzał leki. Jednak największym marzeniem Cypriana było latanie. Przez długie lata pracował nad maszyną, dzięki której miał wzbić się w powietrze. W końcu jego praca dobiegła końca i na klasztornym dziedzińcu stanęła maszyna z cisowego drewna, z ogromnymi skrzydłami z płótna nasączonego żywicą.Pewnego dnia, gdy brat przygotowywał leki, zerknął w lustro wiszące na ścianie. Ujrzał w nim jezioro w Tatrach, a na jego brzegu piękną pasterkę. Po chwili usłyszał jej głos:
- Czy chciałbyś mnie poznać, bracie Cyprianie? Jeśli tak, przyleć nad jezioro na swojej latającej maszynie. Będę tu na ciebie czekała.
Serce zabiło mu mocniej i z radością krzyknął do dziewczyny:
- Oczywiście! Przylecę do ciebie!
Pasterka uśmiechnęła się i jej obraz zniknął, pozostawiając jedynie gładką powierzchnię lustra.
- Latać mogą tylko ptaki, a ty jesteś człowiekiem, Cyprianie! - huknął nagle głos z niebios.
Brat aż podskoczył na krześle, a potem zaczął się zastanawiać. Znienacka, ni stąd ni zowąd pojawił się przed nim diabeł.
- Ona tam czeka na ciebie - powiedział.
Cyprian jeszcze chwilę pomyślał, a potem rzekł:
- Polecę do niej! Po to zbudowałem moją maszynę, żeby móc wzbijać się w powietrze.
Diabeł aż zacierał ręce z radości, że udało mu się nakłonić go do lotu. Pomógł nawet wnieść maszynę na pobliski szczyt Trzech Koron. Cyprian usiadł w maszynie i rozejrzał się po okolicy, jakby obawiając się lotu.
- No leć już, leć do niej! - ponaglił go diabeł, widząc wahanie brata.
Maszyna wystartowała i wzniosła się w powietrze, lecąc coraz dalej i dalej, oddalając się od Pienin i kierując w stronę Tatr.
Po kilku godzinach lotu brat Cyprian dotarł nad Morskie Oko. I wtedy właśnie dosięgła go kara niebios. Nagle zerwała się burza i jeden z piorunów trafił w Cypriana, zmieniając go w ogromną skałę. Od tamtej pory stoi na jednym z brzegów Morskiego Oka, a ludzie dla upamiętnienia tej historii nazwali go Mnichem. (Internet)
Ja raczej nie polecę, ale się tam wybiorę. Moja przygoda jest nieco inna. Postanowiłem uzupełnić swoja wiedzę co do wycieczek wysokogórskich i pozaszlakowych . Zapisałem się na szkolenie z wejściem na Mnicha.
Wyruszam z Gliwic w piątek po czternastej, mając mało czasu na dotarcie, ale na całe szczęście udaje mi się dojechać na Palenicę Białczańską przed osiemnastą. Opłata za parking pięćdziesiąt złotych… za dwa dni… istne zdzierstwo.Szybkie przebranie się, plecak na plecy i w drogę do Schroniska nad Morskim Okiem. Przede mną znienawidzona droga asfaltowa na Morskie Oko. Szybko robi się ciemno… a ostrzegali w Internecie że tej nocy będzie ciemno. Jeszcze dużo ludzi schodzi, a ja jestem chyba jako jedyny wchodzę do góry. W pół do ósmej docieram do schroniska. Gdzie czeka Marek z resztą ekipy. Jeszcze rozpakowanie się, znalezienia miejsca do spania i po dwudziestej zaczyna się szkolenie i omówienie tego co nas jutro czeka… Hmm trzeba się psychicznie przygotować na jutrzejszy dzień. Nadchodzi czas spania nocujemy w starym schronisku, pokój chyba piętnastoosobowy. Po dwudziestej drugiej… Cisza nocna, gaszenie światła... A spać się nie chce.
W dodatku ktoś zaczyna nieźle koncertować chrapiąc.Raz głośno, raz cicho a raz jakby się dusił… Nawet liczenie nie pomaga… Jeden ekspres… Drugi ekspres… trzeci ekspres… nie da się wytrzymać tego chrapania. Nagle przestaje… dochodzi głos… On chyba nie żyje… Przestał chrapać, ale po chwili zaś… W końcu z tego zmęczenia usypiam... Pobudka po szóstej, szybkie zebranie się i do nowego schroniska na śniadanie. Poranna jajecznica z kanapkami, które przetrwały całą noc, no i po ósmej ruszamy, jeszcze wpis do książki taternickiej…W drogę... Nie powiem od Morskiego Oka Mnich robi niesamowite wrażenie.
Spokojnym tempem docieramy do Doliny za Mnichem. Tu szlak w prawo… żółty prowadzi na Szpiglasową Przełęcz, a w lewo czerwony na Wrota Chałubińskiego. Kawałek idziemy czerwonym szlakiem i schodzimy ze szlaku. Nagle ukazuje się śmigłowiec... Na całe szczęście to tylko ćwiczenia TOPR-u.
Wędrujemy wąską pozaszlakową ścieżką, która pnie się ku górze, czym wyżej tym Mnich staje się coraz mniejszy, coraz mniej robi się strasznie.
Obchodzimy go z drugiej strony. Zaczyna się praktyka. Tworzymy dwa zespoły, wiążemy się liną i w drogę
Zaczynamy od przełączki między głównym wierzchołkiem a Mniszkiem, gdzie można dojść ścieżką. Stamtąd przechodzimy przez kilka niezbyt wysokich uskoków skalnych
i dopiero dochodzimy pod około trzydziestometrową ścianę, który jest kluczowym odcinkiem drogi. Najpierw wchodzi pierwszy zespół, który chwilę jest na szczycie. Teraz mój zespół, ja wspinam się jako ostatni. Drogę przez płytę pokonuję bardzo szybko, śmiało mogę powiedzieć że nie sprawia mi to żadnej trudności. Ekspozycja na mnie nie działa, tylko widoki zapierają dech w piersi.
W końcu staje na wierzchołku Mnicha 2 068 m n.p.m.
Widoki wspaniałe, nie wiadomo gdzie się patrzeć… Niestety jestem tam krótko zaledwie parę minut, trzeba zjeżdżać, bo inne ekipy już się cisną na szczyt. Chce sam zjechać lecz nie ma czasu, a szkoda. Nie powiem jestem lekko rozczarowany… Ale Marek mi obiecuje że sobie zjadę…I słowa dotrzymuje, zjeżdżam sobie, w kierunku Mniszka…
Podsumowując: jak dla mnie wspinaczka na Mnicha banalna, z góry zejście może byłoby trudniejsze… znów się czegoś nauczyłem. Po całym dniu szkolenia pora wracać do schroniska, Jeszcze chwila siedzę z ekipą i powrót na parking i do domu… Za rok Mnicha zdobędą sam… przynajmniej mam taki plan…
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Świńska Świnica
Sobota, 9 września 2017 · dodano: 20.09.2017 | Komentarze 0
Od dłuższego czasu pogoda w Tatrach nie
zachęcała do wyjazdów. Na ten weekend w prognozach zapowiadali słońce, ale
miało być zimno. Był pomysł by jechać w Západné Tatry lub zrobić
odcinek Orlej ze wschodem słońca na Świnicy.
Postanowione... Ruszamy przed dwudziestą pierwszą w kierunku Tatr. Droga przebiegała spokojnie aż do Nowego Targu... Miasto Nowy Targ, za 500 metrów fotoradar. Zwalniam do pięćdziesięciu, przejeżdżam fotoradar i gaz. Sto, dwieście metrów dalej kontrola drogowa, policjant machający czerwonym światełkiem zatrzymuje mnie. Zjeżdżam na pobocze. Powód zatrzymania to przekroczenie prędkości o 21 km. No cóż płakać nie będę, nawet z uśmiechem na twarzy przyjmuję mandat. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Po co się denerwować i tak to nic nie zmieni. Jedziemy dalej i chwilę po północy docieramy do Brzezin. Chwila na przygotowanie i o w pół do pierwszej ruszamy na szlak, który prowadzi do Murowańca. Już po drugiej docieramy do schroniska.

Chwila przerwy, trzeba coś zjeść i ciepłej się ubrać, bo trochę wieje. Teraz kierunek Przełęcz Liliowe. Pniemy się do góry po kamiennej ścieżce. Nawet mi jakoś idzie, ale czym wyżej tym wiatr coraz mocniejszy który stopniowo mnie osłabia. Zaczynają się częste postoje z lekkim przysypianiem. Około godziny czwartej dochodzimy na Przełęcz. Chwilami tak wieje, że trzeba łapać równowagę. Idziemy jeszcze kawałek na Zamarłą Turnię i chowamy się między skałami. Słychać jak wieje, jak chmury pędzą, a księżyc tak mocno świeci, że nie trzeba czołówki używać. Odpoczynek, gorąca herbata. Taki mini biwak. Jest chęć położenia się i małej drzemki, ale jest za zimno. Myślimy co dalej, ale widząc panujące warunki trzeba odpuścić, nie ma co ryzykować. Chmury i silny wiatr, do tego duża wilgotność. Chwilami chmury zasłaniały wszystko, robiło się dookoła biało. Zostajemy tu dłuższy czas… Dalsza droga nie ma sensu, może nad ranem warunki będą lepsze. Robię parę zdjęć, między innymi na nocne miasto.

Robi się zimno od tego postoju… Powoli budzi się dzień. Słońce gdzieś się tam przedziera za górami i chmurami. Postanawiam że pójdziemy na Świnicką Przełęcz i tam podejmiemy ostateczną decyzję. Jednak wiatr nie ustępuje. Chwilami prawie przewraca. Pierwszy raz miałem do czynienia z takim wiatrem. Po trzydziestu minutach drogi i walki z wiatrem dochodzimy do Świnickiej Przełęczy. Hmm… Świnica w pędzących chmurach… ,,Nie ma co”- mówię stanowczo. Schodzimy... Świnica po raz kolejny pokazała mi swój świński charakterek. Nie ma co ryzykować. Schodzimy czarnym szlakiem w kierunku Schroniska Murowaniec, robiąc po drodze parę postojów.

Wszyscy zmęczeni. Wiatr nieźle nami sponiewierał. W schronisku jesteśmy coś koło dziewiątej. Ile ludzi! Z trudem znajdujemy miejsce. Miałem ochotę na coś ciepłego do zjedzenia, ale kolejka prawie jak do faciągów. Siedzimy z jakąś godzinę, przysypiam. W końcu zbieramy się. Droga do Brzezin nie ma końca...ale sprawnie docieramy. Teraz tylko wrócić do domu, oczywiście teraz jadąc przepisowo, noo przynajmniej postaram się...
Postanowione... Ruszamy przed dwudziestą pierwszą w kierunku Tatr. Droga przebiegała spokojnie aż do Nowego Targu... Miasto Nowy Targ, za 500 metrów fotoradar. Zwalniam do pięćdziesięciu, przejeżdżam fotoradar i gaz. Sto, dwieście metrów dalej kontrola drogowa, policjant machający czerwonym światełkiem zatrzymuje mnie. Zjeżdżam na pobocze. Powód zatrzymania to przekroczenie prędkości o 21 km. No cóż płakać nie będę, nawet z uśmiechem na twarzy przyjmuję mandat. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Po co się denerwować i tak to nic nie zmieni. Jedziemy dalej i chwilę po północy docieramy do Brzezin. Chwila na przygotowanie i o w pół do pierwszej ruszamy na szlak, który prowadzi do Murowańca. Już po drugiej docieramy do schroniska.
Chwila przerwy, trzeba coś zjeść i ciepłej się ubrać, bo trochę wieje. Teraz kierunek Przełęcz Liliowe. Pniemy się do góry po kamiennej ścieżce. Nawet mi jakoś idzie, ale czym wyżej tym wiatr coraz mocniejszy który stopniowo mnie osłabia. Zaczynają się częste postoje z lekkim przysypianiem. Około godziny czwartej dochodzimy na Przełęcz. Chwilami tak wieje, że trzeba łapać równowagę. Idziemy jeszcze kawałek na Zamarłą Turnię i chowamy się między skałami. Słychać jak wieje, jak chmury pędzą, a księżyc tak mocno świeci, że nie trzeba czołówki używać. Odpoczynek, gorąca herbata. Taki mini biwak. Jest chęć położenia się i małej drzemki, ale jest za zimno. Myślimy co dalej, ale widząc panujące warunki trzeba odpuścić, nie ma co ryzykować. Chmury i silny wiatr, do tego duża wilgotność. Chwilami chmury zasłaniały wszystko, robiło się dookoła biało. Zostajemy tu dłuższy czas… Dalsza droga nie ma sensu, może nad ranem warunki będą lepsze. Robię parę zdjęć, między innymi na nocne miasto.
Robi się zimno od tego postoju… Powoli budzi się dzień. Słońce gdzieś się tam przedziera za górami i chmurami. Postanawiam że pójdziemy na Świnicką Przełęcz i tam podejmiemy ostateczną decyzję. Jednak wiatr nie ustępuje. Chwilami prawie przewraca. Pierwszy raz miałem do czynienia z takim wiatrem. Po trzydziestu minutach drogi i walki z wiatrem dochodzimy do Świnickiej Przełęczy. Hmm… Świnica w pędzących chmurach… ,,Nie ma co”- mówię stanowczo. Schodzimy... Świnica po raz kolejny pokazała mi swój świński charakterek. Nie ma co ryzykować. Schodzimy czarnym szlakiem w kierunku Schroniska Murowaniec, robiąc po drodze parę postojów.
Wszyscy zmęczeni. Wiatr nieźle nami sponiewierał. W schronisku jesteśmy coś koło dziewiątej. Ile ludzi! Z trudem znajdujemy miejsce. Miałem ochotę na coś ciepłego do zjedzenia, ale kolejka prawie jak do faciągów. Siedzimy z jakąś godzinę, przysypiam. W końcu zbieramy się. Droga do Brzezin nie ma końca...ale sprawnie docieramy. Teraz tylko wrócić do domu, oczywiście teraz jadąc przepisowo, noo przynajmniej postaram się...
Dane wyjazdu:
42.73 km
0.00 km teren
02:30 h
17.09 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Scott Scale
Gliwice
Sobota, 26 sierpnia 2017 · dodano: 14.11.2017 | Komentarze 0
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Roháče
Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 18.09.2017 | Komentarze 0
Powrót z Rumunii i dwa dni lenistwa, a urlop powoli się kończy.
Trzeba jeszcze go wykorzystać. Jest plan by jechać w Tatry - Kôprovský štít i Roháče. Więc w drogę.
Tym razem z Wiolą. Wyjeżdżamy w niedziele po północy, kierunek Słowacja - Popradske Pleso.
Dojeżdżamy przed czwartą. Mgła, mokro... nie wygląda to zbyt ciekawie. Krótka drzemka w aucie, która wydłuża się prawie do szóstej. Mgła dalej do tego siąpiący cały czas deszcz. To jest bez sensu. Szczerze, nie uśmiecha mi się chodzenie w deszczu. Jedziemy do Popradu, a dokładnie do Tesco. To chyba słowacka choroba zakupowa. Nic nie poradzę, że mają lepsze jedzenie od naszego. Takie jest moje zdanie… Koleżanka Wioli zarezerwowała nam nocleg, w tym samym miejscu gdzie ona będzie. W sumie nie za bardzo wiemy gdzie to jest. Ale jakoś udaje się nam dotrzeć do miejscowości Štôla. Tam spotykamy się. W międzyczasie pogoda się poprawia. Ale jest zbyt późno by iść w góry. Ale pada propozycja by się gdzieś przejść. Ja niechętnie... spać mi się chce. Jestem nie do życia. Wiola ze znajomymi idą na spacer. Jak się okazało wybrali się na Bystrą Ławkę. W sumie chyba dobrze że nie poszedłem z nimi, bo nie wiem czy bym dał radę...
Przesypiam prawie całe popołudnie… Dzwoni Wiola żebym przyjechał na Štrbské Pleso. To pójdziemy na obiad. Na początku mi się nie chciało, ale w sumie będę siedział sam. Zbieram się i jadę. Późnym wieczorem wracamy i szykujemy się na jutrzejszy dzień… Prognozy zapowiadają się bardziej obiecująco niż dzisiejsze...
Już dawno były one w planach, w czerwcu miały być, ale z powodu pogody i opadów śniegu zrezygnowałem. Mowa o Rohaczach.
Wstajemy o czwartej lekko niewyspani, ale zbieramy się i w drogę przed nami ponad godzina jazdy. Po drodze poranna kawa, co prawda nie pije kawy, ale ta kawa była inna. W postaci dzika. Nic tak nie budzi jak dzik przechodzący pod kołami auta. Nie powiem strach był, ale potem śmiech. Dzik chyba się sam wystraszył, bo w miejscu zaczął kopytkować by szybko uciec.
Po szóstej docieramy na Parkovisko pod Spálenou - 1030 m n.p.m. Szybko się zbieramy i ruszamy na szklak. Docieramy zielonym szlakiem, w dziesięć minut do rozwidlenia szlaków Zverovka. Stąd już Roháčska Dolina idziemy asfaltowym...
czerwonym szlakiem w kierunku Rohackiego Bufetu - Ťatliakova Chata. Przed ósmą docieramy.
Pierwsze schronisko powstało tutaj w 1883 roku, dzięki staraniom piewcy Tatr - malarza i leśnika Alexiusa Demiana. Wcześniej istniały tylko starannie sklecone z kory i świerków koleby wolarskie. Schronisko to stało po przeciwnej stronie Rohackiego Potoku. Mieczysław Karłowicz tak opisywał go w 1908 roku: "wybornie zbudowany mały domek o jednej izbie, zaopatrzony w ławy do spania, stół, kilka ławek i piec żelazny". W 1933 r. dobudowano drugie pomieszczenie, tak, że było tu 30-40 miejsc do spania. Staraniem Jána Ťatliaka w 1937 roku rozpoczęto budowę nowego schroniska. Podczas II wojny światowej ukrywały się w nim liczne rodziny żydowskie i schronisko zostało spalone przez Niemców. W latach 1946-47 wybudowano nowe schronisko na 100 miejsc noclegowych. Spłonęło ono 28 maja 1963 roku. Ocalała tylko piętrowa narciarnia przy tym schronisku, w której od 1971 roku mieści się Bufet Rohacki.
Chwila odpoczynku, coś zjeść i czekamy chwilę aż otworzą. Faktycznie zwykły bufet, nie mający zbyt wiele wspólnego ze schroniskiem.
Z Rohackiego bufetu kierujemy się zielonym szlakiem na Sedlo Zábrať -1656 m n.p.m.
Zajmuje nam to niecała godzinę, a potem kierujemy się żółtym szlakiem i wchodzimy na Rakoń (Rákoň, 1879 m n.p.m.). Nawet się nie zatrzymujemy, tylko od razu podążamy granią, niebieskim szlakiem na Wołowiec (Volovec, 2064 m n.p.m.).
Ooo to takie widoki tu są, ostatnio byłem tu zimą i oprócz znaku Wołowiec, który i tak był cały w lodzie nie było widać nic. Widać tu polskie i słowackie Tatry Zachodnie, a nawet wysokie w oddali. Tu chwila przerwy i dalej w drogę.
Z Wołowca kierujemy się w stronę coraz to ciekawiej wyglądających szczytów Rohaczy. Jednak zanim zaczniemy się wspinać na pierwszego z nich, musimy zejść do oddzielającej Rohacza Ostrego od Wołowca - Jamnickiej Przełęczy (1908 m n.p.m.).
Z przełęczy mamy super widoki na Zadnią Jamnicką Dolinę, Wyżni Jamnicki Staw oraz wznoszące się m.in. szczyty Łopaty i Jarząbczego Wierchu.
Z drugiej strony możemy podziwiać Rohacką Dolinę, Rohackie Stawy oraz szczyty w paśmie Salatyna.
Zaczynamy podejście na Rohacza Ostrego. Na początku szlak prowadzi w skalnym rumowisku, który daje mi popalić. Co jakiś czas krótki odpoczynek. W końcu pojawiają się zabezpieczenia w postaci łańcuchów i niebezpieczny fragment szlaku czyli Rohacki Koń.
Nie taki straszny jak o nim mówią, nawet był odcinek gdzie ten łańcuch nie był aż tak potrzebny, ale mimo tego lekki stresik był.
Wiola miała większy stres, ale dzielnie dała radę. Po pokonaniu łańcuchów jeszcze został do pokonania kominek.
Bez większych problemów pokonujemy go. W końcu po dwunastej zdobywamy szczyt Ostrý Roháč - 2088 m n.p.m.
Znajduje się w grani głównej Tatr Zachodnich pomiędzy Rohaczem Płaczliwym, od którego oddzielony jest Rohacką Przełęczą (1955 m n.p.m.), a Wołowcem, od którego oddziela go Jamnicka Przełęcz. Wznosi się ponad Doliną Smutną (górną częścią Doliny Rohackiej) i Doliną Jamnicką.
Jest to szczyt o nietypowej dla tego regionu Tatr budowie (ostro opadające ściany, wąska grań, skały krystaliczne – podobnie jak w Tatrach Wysokich).
Sama nazwa góry, jak tłumaczył to Matej Bel, pochodzi od słowa rogaty. Zbudowany z wielkich bloków granitu wierzchołek Ostrego Rohacza przecięty jest szczeliną zwaną Rohacką Szczerbiną. Od szczeliny tej biegnie przecinające cały masyw pęknięcie, w którym ujawniają się mylonity. Na północnej, bardzo stromej ścianie opadającej do Doliny Smutnej, istnieją drogi wspinaczkowe dla taterników. Po raz pierwszy ścianę tę przeszedł w 1908 roku Walery Goetel z towarzyszami. Zdarzały się na niej śmiertelne wypadki; w czerwcu 1911 roku zginęli tu niemieccy wspinacze Ludwig Koziczinski i Karl Jenne. Pierwszego wejścia zimowego dokonał w 1911 roku Mariusz Zaruski, Janusz Żuławski z grupą taterników.
Po krótkiej przerwie ruszamy dalej, teraz schodzimy… na Rohacką Przełęcz z której pozostaje już tylko wejście na drugiego z Rohaczy zwanym Płaczliwym.
W drodze na Płaczliwy Rohacz nie ma już żadnych łańcuchów, ale jest strome podejście, które trwa w nieskończoność. Po drodze ukazuję się nam rodzinka Kamzików
Przed godziną piętnastą zdobywamy Plačlivé - 2125 m n.p.m.
Rohacz pomiędzy Rohaczem Ostrym (2088 m n.p.m.), oddzielony od niego Rohacką Przełęczą (1955 m n.p.m.), a Trzema Kopami (2136 m n.p.m.), od których dzieli go Smutna Przełęcz (1963 m n.p.m.). Jego północne, bardzo strome ściany opadają zerwą ok. 200–250 m wysokości do polodowcowego kotła Doliny Smutnej. W południowym kierunku odbiega od niego boczny grzbiet, poprzez Żarską Przełęcz do Barańca. Rozdziela on Dolinę Jamnicką od Doliny Żarskiej.
Jest to jeden z dwu szczytów Rohaczy – wyższy od Rohacza Ostrego, ale o nieco łagodniejszych kształtach.
Ze szczytu schodzimy na Smutné Sedlo położonej na wysokości 1963 m n.p.m. pokonując skalisty teren, w ciągu niecałej godziny.
Robimy dłuższą przerwę, zastanawiając się co robić dalej. Dalsza droga granią w kierunku Banówki nie ma sensu. Kierunek Žiarska chata czy kierunek Smutná Dolina?
Obieramy kierunek Smutná Dolina. Przed osiemnastą docieramy do Rohackiego bufetu. Udaje mi się jeszcze zamówić zupę grochową, chwila przerwy i ruszamy asfaltową drogą w kierunku parkingu.
Wybieramy się jeszcze w kierunek Chata Zverovka -1020 m n.p.m. Parę minut od parkingu.
Chata Zverovka (w jęz. polskim schronisko na Zwierówce), położona jest na polanie w głębi Doliny Zuberskiej, u zbiegu dolin Łatanej i Rohackiej. Ze Zwierówki rozpościera się wspaniały widok na Dolinę Rohacką. Obejmuje on panoramę grani głównej, od grzbietu Przedniego Salatyna aż po Rohacz Płaczliwy. W okolicy schroniska znajduje się stróżówka HZS (słowackiego odpowiednika TOPR-u). Na skraju polany położone są budynek leśniczówki i centrum informacyjne TANAP. Chata jest czynna przez cały rok.
Pierwszym schroniskiem, które stało u wylotu Doliny Łatanej, był domek leśników (od 1912 roku do pożaru w roku 1926). W kolejnych latach z inicjatywy Jána Ťatliaka, jednego z pionierów turystyki tatrzańskiej, wzniesiono nowe schronisko. Maťašákovą útulňa, bo tak nazwano budynek, początkowo służyła turystom tylko w sezonie letnim. Całodobową działalność wprowadzono w 1935 roku.
Podczas II wojny światowej przebywali tam członkowie sztabu I Słowackiej Brygady Partyzanckiej. Rannych ukrywano w domku umiejscowionym na stokach Skrajnego Salatyna. 9 grudnia 1944 roku miał miejsce atak Niemców na skutek którego zginęło 21 partyzantów, 16 zaginęło, a ponad 30 zostało rannych. Spłonął również magazyn żywności, co w połączeniu z trudnymi warunkami pogarszało sytuację partyzantów, którzy pozostali przy życiu. W 1945 roku odbudowano spalone przez Niemców schronisko. Obecny budynek wzniesiony został w latach 1948-1949, do dnia dzisiejszego wielokrotnie remontowany.
Tam jemy obiadokolację czyli standard vyprażany syr i hranolky. Siedzimy do późna.
Były plany na kolejny dzień, lecz mi brakuje mocy, postanawiam że wracamy…
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 12 Carei – Miszkolc (Hungary)
Środa, 9 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0
Rano wyruszamy w kierunku granicy. Jakoś mi
smutno…
Przekraczamy granicę i otrzymujemy dodatkową godzinę…
Teraz kierujemy się na Miskolc, a dokładnie na Miskolc Tapoca i idziemy na Barlang Fürdö na jaskiniowe baseny.
Późną nocą wracamy do Polski,do domu.
Pisałem już kiedyś, napiszę jeszcze raz …
Rumunia to naprawdę piękny kraj… Bogactwo przeplata się z biedą i jak wszędzie na świecie, tak i tutaj najbardziej widoczne jest to na wsiach – gdzie kilkudziesięcioletnie, ledwo stojące domy kontrastują z pałacykami, a furmanki mijane są przez rozpędzone Mercedesy czy BMW i tekst Andrzeja Stasiuka o tym, czemu polski turysta miałby jechać na urlop do Niemiec:
"Warto pojechać do Niemiec, żeby zobaczyć jak będzie wyglądała Polska za 10 lat.
A skoro tak, to warto pojechać do Rumunii, żeby sobie przypomnieć, jak Polska wyglądała 10 lat temu".
Rumunia powoli robi się coraz bardziej nowoczesna, widać dużo zmian od ostatniej mojej wizyty w tym kraju. Dlatego śpieszcie się z wizytą, bo za parę lat to będzie już zupełnie inny kraj.
Wróciliśmy cali i zdrowi.
Przejechaliśmy autem niecałe trzy tysiące kilometrów, autko niestety odmówiło posłuszeństwa, ale dojechało do Polski na całe szczęście.
Była to moja trzecia wyprawa do Rumunii i na pewno nie ostatnia.
Pierwszy raz wyprawa rowerowa, drugi raz wyprawa z nastawieniem na zwiedzanie.
Tym razem była to wyprawa górska, bo to był główny cel, zdobycie dachu Rumumi Moldevanu 2544m n.p.m czyli króla rumuńskich gór
( jest to jak do tej pory mój najwyższy zdobyty szczyt) i zdobycie królowej, czyli Negoi 2536 m n.p.m. Te góry dały mi popalić, ale bardzo miło to wspominam i pogoda naprawdę dopisała, istna patelnia. Nie można zapomnieć o tajemniczych górach Bucegi i
zdobycie ich szczytu Omu 2507 m n.p.m.
Zwiedzane kolejne nowe, ciekawe miejsca i obszary, gdzie zwykły turysta się nie zapuści… niezapomniana rumuńska impreza nad jeziorem…
No i miejsca w których już byłem…
Czy pojadę znów do Rumunii? Pewnie że tak. Jedni kochają Chorwację, inni Rumunię. Nie wiem czy za rok czy za dwa, ale jedno jest pewne, jeszcze tam wrócę i mam nadzieję, że dalej będzie tym krajem, który pamiętam.
Przekraczamy granicę i otrzymujemy dodatkową godzinę…
Teraz kierujemy się na Miskolc, a dokładnie na Miskolc Tapoca i idziemy na Barlang Fürdö na jaskiniowe baseny.
Późną nocą wracamy do Polski,do domu.
Pisałem już kiedyś, napiszę jeszcze raz …
Rumunia to naprawdę piękny kraj… Bogactwo przeplata się z biedą i jak wszędzie na świecie, tak i tutaj najbardziej widoczne jest to na wsiach – gdzie kilkudziesięcioletnie, ledwo stojące domy kontrastują z pałacykami, a furmanki mijane są przez rozpędzone Mercedesy czy BMW i tekst Andrzeja Stasiuka o tym, czemu polski turysta miałby jechać na urlop do Niemiec:
"Warto pojechać do Niemiec, żeby zobaczyć jak będzie wyglądała Polska za 10 lat.
A skoro tak, to warto pojechać do Rumunii, żeby sobie przypomnieć, jak Polska wyglądała 10 lat temu".
Rumunia powoli robi się coraz bardziej nowoczesna, widać dużo zmian od ostatniej mojej wizyty w tym kraju. Dlatego śpieszcie się z wizytą, bo za parę lat to będzie już zupełnie inny kraj.
Wróciliśmy cali i zdrowi.
Przejechaliśmy autem niecałe trzy tysiące kilometrów, autko niestety odmówiło posłuszeństwa, ale dojechało do Polski na całe szczęście.
Była to moja trzecia wyprawa do Rumunii i na pewno nie ostatnia.
Pierwszy raz wyprawa rowerowa, drugi raz wyprawa z nastawieniem na zwiedzanie.
Tym razem była to wyprawa górska, bo to był główny cel, zdobycie dachu Rumumi Moldevanu 2544m n.p.m czyli króla rumuńskich gór
( jest to jak do tej pory mój najwyższy zdobyty szczyt) i zdobycie królowej, czyli Negoi 2536 m n.p.m. Te góry dały mi popalić, ale bardzo miło to wspominam i pogoda naprawdę dopisała, istna patelnia. Nie można zapomnieć o tajemniczych górach Bucegi i
zdobycie ich szczytu Omu 2507 m n.p.m.
Zwiedzane kolejne nowe, ciekawe miejsca i obszary, gdzie zwykły turysta się nie zapuści… niezapomniana rumuńska impreza nad jeziorem…
No i miejsca w których już byłem…
Czy pojadę znów do Rumunii? Pewnie że tak. Jedni kochają Chorwację, inni Rumunię. Nie wiem czy za rok czy za dwa, ale jedno jest pewne, jeszcze tam wrócę i mam nadzieję, że dalej będzie tym krajem, który pamiętam.
Kategoria România 2017
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
România Dzień 11 Sighișoara – Tagu Mures – Carei
Wtorek, 8 sierpnia 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 0
Kolejny dzień nie zapowiadał nic
szczególnego , mimo że dziś były moje urodziny. Ale ja już jestem stary,
trzydzieści sześć lat.
Poranna kąpiel w basenie, a potem ostanie chwile na mieście. Po dwunastej ruszamy dalej w drogę. Jaki plan? Turda. Po drodze zatrzymujemy się w Târgu Mureșby coś zjeść.
Târgu Mureș oferuje nawet kilka godnych polecenia miejsc, jak na przykład pałac kultury, teatr narodowy, który zwiedzamy i prawosławną cerkiew, Pałac Apolla (1820-1822) czy stary budynek prefektury z 1711roku. Żeby wszystko zobaczyć trzeba by było spędzić tu cały dzień. Nie ma tyle czasu by wszystko zwiedzić. Jemy obiad i wracamy z myślą by jechać dalej. A to co? Auto nie reaguje. Już całkiem odmówiło posłuszeństwa?
Coś ze stacyjką, kostka lub coś innego…Udaje się odpalić na pych. Kolejna awaria auta, co tym razem nawali? Nie ma co ryzykować, kierunek granica… w Turdzie już byłem, więc nic nie tracę. Po drodze udaje się nam znaleźć warsztat… Młody chłopak mówi że nie jest elektrykiem tylko blacharzem, ale ma znajomego, który się na tym zna. Wykonuje telefon i każe nam jechać za nim. Wjeżdżamy na jakieś osiedlowe podwórko. Podchodzi starszy pan. Coś mierzy, coś robi, ucina i pokazuje kabelek, tłumacząc po rumuńsku, by odpalić auto trzeba przyłożyć kabelek do plusa. No i faktycznie auto odpala. Działa! Pytamy jaki koszt ... Słyszymy tylko Drum Bun i uśmiech na twarzy starszego pana. Chłopak też nic nie chciał, mówiąc że będąc w Irlandii Polacy mu też kiedyś pomogli. Cała Rumunia. Żegnamy się i podążamy dalej, jeszcze myślimy - czy jechać w stronę granicy czy jechać w stronę Turdy. Jednak kierujemy się w stronę granicy, szukając po drodze noclegu.
Niestety nic po drodze nie ma lub brak miejsc. Po dwudziestej pierwszej dojeżdżamy do większego miasta Carei , jest szansa coś znaleźć. Znajduję na internecie kemping. Udało się. Za jedynie 60 lei wynajmujemy domek kempingowy. Super miejsce, jakby ktoś tu przejeżdżał i szukał noclegu to polecam, Camping Carei (StradaViilor 4).
I tak mija urodzinowy dzień, w dodatku to ostatnia noc w tym pięknym kraju…
Poranna kąpiel w basenie, a potem ostanie chwile na mieście. Po dwunastej ruszamy dalej w drogę. Jaki plan? Turda. Po drodze zatrzymujemy się w Târgu Mureșby coś zjeść.
Târgu Mureș oferuje nawet kilka godnych polecenia miejsc, jak na przykład pałac kultury, teatr narodowy, który zwiedzamy i prawosławną cerkiew, Pałac Apolla (1820-1822) czy stary budynek prefektury z 1711roku. Żeby wszystko zobaczyć trzeba by było spędzić tu cały dzień. Nie ma tyle czasu by wszystko zwiedzić. Jemy obiad i wracamy z myślą by jechać dalej. A to co? Auto nie reaguje. Już całkiem odmówiło posłuszeństwa?
Coś ze stacyjką, kostka lub coś innego…Udaje się odpalić na pych. Kolejna awaria auta, co tym razem nawali? Nie ma co ryzykować, kierunek granica… w Turdzie już byłem, więc nic nie tracę. Po drodze udaje się nam znaleźć warsztat… Młody chłopak mówi że nie jest elektrykiem tylko blacharzem, ale ma znajomego, który się na tym zna. Wykonuje telefon i każe nam jechać za nim. Wjeżdżamy na jakieś osiedlowe podwórko. Podchodzi starszy pan. Coś mierzy, coś robi, ucina i pokazuje kabelek, tłumacząc po rumuńsku, by odpalić auto trzeba przyłożyć kabelek do plusa. No i faktycznie auto odpala. Działa! Pytamy jaki koszt ... Słyszymy tylko Drum Bun i uśmiech na twarzy starszego pana. Chłopak też nic nie chciał, mówiąc że będąc w Irlandii Polacy mu też kiedyś pomogli. Cała Rumunia. Żegnamy się i podążamy dalej, jeszcze myślimy - czy jechać w stronę granicy czy jechać w stronę Turdy. Jednak kierujemy się w stronę granicy, szukając po drodze noclegu.
Niestety nic po drodze nie ma lub brak miejsc. Po dwudziestej pierwszej dojeżdżamy do większego miasta Carei , jest szansa coś znaleźć. Znajduję na internecie kemping. Udało się. Za jedynie 60 lei wynajmujemy domek kempingowy. Super miejsce, jakby ktoś tu przejeżdżał i szukał noclegu to polecam, Camping Carei (StradaViilor 4).
I tak mija urodzinowy dzień, w dodatku to ostatnia noc w tym pięknym kraju…
Kategoria România 2017