Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 46545.42 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.38 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
90.23 km 0.00 km teren
08:01 h 11.26 km/h:
Maks. pr.:57.20 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1600 m
Kalorie: 3479 kcal

Montenegro Dan 6 Nacionalni Park Biogradska Gora Vranjak - Žabljak

Środa, 15 sierpnia 2018 · dodano: 02.10.2018 | Komentarze 0

Dziś wyjątkowo pobudka przed siódmą. Śniadanie o siódmej dość kiepskie, w sumie nie było co jeść…, szybkie pakowanie i o ósmej w pełnej gotowości rowerowej ruszamy. Na początku trasy około trzynastu kilometrowy zjazd. Najpierw parę kilometrów kamienno-szutrowy odcinek w terenie,a potem już wygody asfalt, gdzie można było grzać ile fabryka dała, tylko szkoda, że dużo zakrętów i trzeba było co chwilę hamować. Docieramy do miejscowości Kolašin. Tu czekając na resztę ekipy postanawiamy iść na poranną kawę.



Ja decyduję się na colę. Chciałem kupić jakieś suweniry, ale nic nie było. Jeszcze robię szybkie zapasy wody i jedzenia na dzisiejszą długą drogę… aa nie wspomniałem dziś do przejechania mamy dziewięćdziesiąt kilometrów. Nie powiem, trochę jestem tym przerażony. O dziesiątej ruszamy. Jedziemy asfaltem i umiarkowanie ruchliwą drogą, skręcamy w boczną wąską asfaltową uliczkę, rozpoczynają się podjazdy, zjazdy, ale jakoś idzie.



Po drodze co jakiś czas mijamy domki raz bardzo ubogie, raz bardziej okazałe. Po paru kilometrach asfalt zmienia się w teren… gdzie zaczynają się strome, wyczerpujące podjazdy, dające popalić. Czasem trzeba po prostu zejść z roweru i go prowadzić, bo kamieniste podłoże nie pozwala na swobodny podjazd, a po co marnować energię…
Pogoda dopisuje, słonko mocno świeci czasem przypiekając czasem. Lecz dzisiejsze prognozy pogody przewidują zmianę o sto osiemdziesiąt stopni. Deszcz i burze .
Początkowo jedziemy większą grupą, ale potem grupa się rozciąga i zostajemy w trójkę, czyli Agata, Gośka i Ja. Przez cały czas trzymamy się razem, zamykając praktycznie grupę bo chyba wszyscy nas wyprzedzili. Widoki... Super ogólnie znajdujemy się w paśmie gór Sinjajevina Planina.



Sinjajevina znajduje się w centralnej części Czarnogóry. Oprócz rzek Tara i Morača, Sinjajevina jest otoczona górami: Durmitor na północnym zachodzie, Ljubišnja na północy, Bjelasica na wschodzie na południowy wschód, góry Morača i Maganik na południowym zachodzie. Największa część Sinjajevina jest wysoka, z pochyłym płaskowyżem północnym z warstwową powierzchnią, która rozciąga się w nieskończoność, ze średnią wysokością około 1600 m. Visoravan ma charakter dużego pastwiska, bez większych lasów, podczas gdy często oznacza bez wodność, chociaż ma kilka źródeł obojętnych, a także tych, które wysychają w suchych latach.



Chociaż Jedna część Sinjajevina, w której długa dolina Donji i Gornji Lipov płynie z południowego wschodu z kierunku Kolašin, przez który przepływa Plašnica jako dopływ Tary, otoczona jest imponującymi szczytami i wysokimi skalistymi klifami.
Szlaki, a raczej drogi Sinjajeviny poprowadzone są głównie po dość szerokich drogach, to większość z nich pokryta jest albo drobnym żwirem, albo mniej lub bardziej dużymi kamieniami.
Widoki zapierają dech w piersiach. Kolejny podjazd wjeżdżamy na płaskowyż…



Góry porośnięte trawą albo trawa porośnięta skałami.
Wygląda to niesamowicie. Jedziemy cały czas, do pokonania mamy jeszcze około pięćdziesiąt kilometrów, to jeszcze nawet nie jest połowa drogi. Z drugiej strony niby mało, ale jadąc z prędkością cztery do dziesięciu kilometrów na godzinę, a rzadko więcej, a czasem nawet mniej, gdy są podjazdy, to okazuje się że przed nami jeszcze kilka godzin jazdy. Przed każdym rozpoczętym podjazdem pojawiają się myśli czy za nim będzie już zjazd. Czasem podjazd zaczyna się kolejnym, a rzadko zjazdem, który jest są bardzo krótkie. Jedziemy, jedziemy. Po drodze mijamy opuszczane zniszczone chaty pasterskie.
Pogoda zaczyna się powoli się psuć. Nadciągają ciemne chmury, a z daleko słychać grzmoty. Zaczyna padać, szybko ubieramy coś przeciwdeszczowego i jedziemy dalej. Lecz deszcz nie dość, że nie przestaje to zaczyna padać coraz mocniej. Mijamy budę,taki schowek dla turystów lub na narzędzia.



Chowamy się tam i postanawiamy przeczekać deszcz. Siedzimy tam około pół godziny, deszcz w końcu przestaje padać, więc ruszamy dalej . Droga nie ma końca. Przejechanie godziny tą drogą robi wrażenie, że kolejne piętnaście kilometrów jest mniej, lecz prawda jest nieco inna. Okazuje się, że ze pokonaliśmy zaledwie trzy może cztery kilometry. Znowu zaczyna padać deszcz. Pada coraz bardziej. Zastanawiamy się, gdzie się schronić lecz po drodze nic nie ma. Ale chyba jednak mamy szczęście, bo wyłania się jakiś domek, nawet dwa. Jeden domek mieszkalny, a drugi taka mała stodoła siano i narzędzia ... chowamy się tam. Znajdujemy tam nawet jakieś koce, którymi się ogrzewany. Spędzamy tam dłuższa chwilę. Po jakimś czasie ktoś idzie... Pewnie zauważył że tu jesteśmy... Pewnie nas opieprzy, co my tu robimy i mamy się stąd wynosić… Super, będziemy musieli w tej ulewne jechać...
Wchodzi Pan, myślę że miał około czterdziestu pięciu lat może więcej z synem.Syn może dziesięć lat, nie pamiętam co dokładne mówił, ale coś o pogodzie, że pada że zimno, że się schroniliśmy. Trzyma coś w ręku, okazuje ze ma rakije i trzy kieliszki. Częstuje nas.
Nie mamy wyjścia, musimy wypić, on tu jest gospodarzem, a my tylko gośćmi, którzy się władowali do jego stodoły. Nie jestem pewny, ale odmowa może świadczyć o braku szacunku i możemy sprawić mu przykrość. Mogę się mylić, ale chyba tak coś jest.
Oj mocna ta rakija, ale zarazem taka łagodna. Czuć jak w przełyku robi się ciepło. Co prawda to nikłe uczucie, ale fajnie jest. Chce jeszcze raz polać, ale dziękujemy, tłumacząc się, że jesteśmy na rowerach i musimy być w stanie jechać dalej. Chętnie bym się napił, ale lekko głodni i zmęczeni moglibyśmy już nie być w stanie się ruszyć. Rozmawiamy jeszcze chwilę z Panem skąd jesteśmy, gdzie zmierzamy, wspomina coś o rowerzystach jadących tędy i pytał się czy to nasi… Jednak bariera językowa trochę nam uniemożliwiała swobodne porozumiewanie się. Ale jakoś dogadywaliśmy się, czasem po prostu uśmiechając się. Pan z synem poszli, a my siedzimy dalej.
Wpada nam taki pomysł do głowy, a może tak zapytać się czy by nas nie podwieźli…
Koło domu stał stary dostawczy mercedes. Zapłacimy im i nas zawiozą… Taka myśl chodzi po głowach.
Przed nami ponad czterdzieści kilometrów, a większość to podjazdy i króciutkie zjazdy w terenie, w sumie nie wiadomo co nas jeszcze czeka. Idziemy pytamy się… niestety auto załadowane towarem i nie ma możliwości... Trudno. Ale co? Zapraszają nas do środka, by się ogrzać. Korzystamy z zaproszenia choć trochę głupio. Dla mnie przynoszą krzesło. Tu chyba chłop się bardziej liczy niż kobieta. Dziewczyny na początku stoją, grzeją się koło pieca, a chyba starszy syn, tak mi się wydaję nalewa mi kolejny kieliszek rakiji. Nie za bardzo chcę, ale nie da się odmówić. Bardziej poprawia mi się humor, chodź humory nam towarzyszy cały czas.
Jak już wspomniałem mamy czterdzieści kilometrów i około cztery godziny jak nie lepiej do celu. W końcu musi być jakiś zjazd, bo jesteśmy na płaskowyżu na wysokości około ponad 1600 metrów n.p.m. Zbliża się osiemnasta… więc jest już późno. Pani robi dziewczynom kawę. Przychodzi jeszcze starsza kobieta, która pomimo sędziwego wieku promienieje radością i życiem …
Zapewne zajmują się wypasaniem owiec i krów. Wszędzie ponastawiane pełno misek z mlekiem, robią sery i sprzedają. Na pewno się nie przelewa. Na zimę schodzą pewnie do miasta bo żyć by się tu nie dało. Brak prądu, bieżącej wody i innych wygód. Żeby się ogrzać, grzeją w piecu drewnem. Internetu też nie ma, bo brak zasięgu, towarzyszy nam od dłuższego czasu … taki koniec świata. Ciekawe ilu z nas by wytrzymałoby tu w takich warunkach. Na początek wydaje się super, ale czy na dłuższą metę dałoby radę tak żyć. jak oni. Podziwiam tych ludzi. Oni muszą sobie radzić, by przetrwać. A my mamy tyle wygód i tak narzekamy, że nam źle, mając tak wiele.
Ale wracając do tematu. Deszcz przestał padać. Pora się zbierać i jechać dalej, bo kawał drogi przed nami. Dziękujemy i dajemy im dziesięć euro, nie chcieli wziąć, ale mówimy, że to na szczęście, na lepsze jutro. Żegnamy się, robimy pamiątkowe zdjęcie i ruszamy w dalszą drogę.



Dalsza droga... Hmm. W sumie się nie zmieniła dalej kamienista w dodatku mokra i błotnista.
Kiedy to się skończy? Mija kolejna godzina jazdy, a my zrobiliśmy tylko około pięć kilometrów. Masakra jakaś. Czy my dziś dojedziemy…?



Powoli robi się ciemno, a my w dodatku bez światełek. Co prawda mamy pchełki, które bardziej świecą dla informacji, że jestem na drodze, niż ją oświetlają .
Zmęczeni... pewnie każdemu po głowie chodziły różne myśli… Ale humory nadal dopisywały. Coraz ciemniej, droga zlewa się z ciemnym niebem coraz bardziej. Zastanawiamy się też czy ktoś pamięta, że zostały trzy osoby. Włączam telefon. Wcześniej go wyłączyłem, bo szukając zasięgu wyczerpał prawie całą baterię. Sądziłem, że może się przydać. No i się przydał. Ktoś dzwoni. To Prezes. Pyta co z nami, gdzie jesteśmy. A jednak ktoś się zaniepokoił. Szybko mu wyjaśniam, gdzie jesteśmy.
Pyta - Wyjechać po was?.
Jeśli to nie problem to tak - odpowiadam.
Ok to będziemy czekać przy wyjeździe na główną ulicę… Jak dotrzecie do asfaltu to będziecie mieć już praktycznie z górki- odpowiada Prezes.
Jednak ktoś się o nas martwi, a My się świetnie bawimy. Jedziemy dalej, znowu podjazd, a za chwilę dłuższy odcinek w dół i krótki podjazd i dalej w dół. W końcu zaczyna się asfaltowy dłuższy odcinek, ale to jeszcze nie droga główna. Zjazd, cały czas zjazd, ale jedziemy wolno .. ciemno, brak dobrego oświetlenia. Ważne, że dajemy radę. Nikt nie przypuszczał, że tyle nam to zajmie. Gdyby nie to załamanie pogody to byśmy się wyrobili przed ciemnościami. Kończy się asfaltowa droga i zaczyna się teren, który lekko idzie pod górę i znowu z górki jest radość, że teraz kilometry pokonujemy w ciągu kilku chwil, a nie w godzinę . Wjeżdżamy na asfalt. Widać światła. Jest cywilizacja !!!. Po kilku minutach dojeżdżamy do drogi głównej. Gdzie teraz? Jest drogowskaz, około szesnastu kilometrów jak dobrze pamiętam jest do Žabljaka. Gdzie oni są? Może dalej musimy jechać. Widać jakąś oświetloną budkę pasterską… Ha ha. Śmiech, to nie budka tylko nasz autobus. Tak byliśmy zmęczeni, że pomyliliśmy autobus z budką. Wysiada Prezes. Wita nas z uśmiechem. My oczywiście w dobrych humorach i mówimy: Jedziemy dalej !
Szok… Serio? Odpowiada.
Szczerze może bym się skusił na dalszą jazdę, ale zmęczenie, brak oświetlenia i przemoczeni.. Pakujemy rowery do autobusu i ruszamy.
Jadąc autobusem pokonujemy kolejne podjazdy, a rano wspominali miało być już tylko z górki.
Nie wiem, jakbyśmy dalej jechali sami, na którą byśmy dotarli , chyba na drugą. Dojeżdżamy do Žabljaka, rowery zostają w autobusie, a my podążamy do miejsca gdzie mamy nocleg. Pseudo pensjonat, tak jakby ktoś pojechał na wakacje i zastawił dom sąsiadce, a sąsiadka wynajmuje . Szybko się myjemy,przebieramy i idziemy do reszty ekipy. Humory nas nie opuszczały. Przeżycie niesamowite, czy chciałbym przeżyć to jeszcze raz? Oczywiście, ale wtedy z lepszym oświetleniem. Idziemy na odstrzał. Czeka cała ekipa. Wchodzimy z wielkimi rogalami na twarzy, pewnie rakija nas jeszcze trzymała. Chyba bardziej oni byli w szoku, że pomimo późnego powrotu chce się nam się jeszcze śmiać. A co? Mamy płakać? To co przeżyłem to moje i mam co wspominać. A nie patrzeć się tylko na koło i na to by średnia nie spadła za bardzo. Myślę, że dziewczyny były podobnego zdania.
Dostaliśmy nawet brawa. Oczywiście zaraz było opowiadanie co robiliśmy z dużą dawką humoru. Wszyscy byli ciekawi. Agata i Gosia spisały się na medal . Każdy każdego wspierał i podtrzymywał na duchu.Chyba tworzymy dobry zespół.
Najważniejsze, żeby słabszych nie zostawiać w tyle, zwłaszcza wtedy kiedy jest się lepszym. Czasem lepiej być ze słabszymi. Wtedy są najlepsze przygody. Nie uważam się za dobrego kondycyjnie, a wręcz przeciwnie za bardzo słabego. Kondycja już nie ta co kiedyś… Lubię wyzwania czasami przerastające mnie. Ale do odważnych świat należy . Czasami warto spróbować własnych sił i przeżyć taką przygodę. Ważne jest to, żeby w razie problemów mieć kogoś koło siebie kto ci pomoże. A dziś niestety każdy patrzy tylko na siebie. Dzięki jeszcze raz Gosiu i Agatko za niesamowity dzień. Emocje już opadły, zjedliśmy obiad, który na nas czekał i ruszyliśmy na miasto na nocne zakupy. Trzeba było się nawodnić i dojeść po średniej obiadokolacji....

Więcej zdjęć



Kategoria Montenegro 2018



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa edzaj
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]