Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 45122.12 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.06 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Norway

Piątek, 6 lutego 2015 · dodano: 02.03.2015 | Komentarze 0

Nadszedł dzień, kiedy wylatujemy do Norwegii.
Już miałem dość..
O czwartej trzydzieści docieramy na Parking BP w Pyrzowicach. Parkujemy auto i transferem docieramy na Lotnisko w Pyrzowicach na terminal A.
Spotykamy się tam z Iwoną i Tomkiem, którzy lecą razem z nami.
Wylot mamy dopiero o 06:15, ale już byłem bardzo podekscytowany i zarazem zdenerwowany.
Muszę przyznać, że katowickie lotnisko jest dość dobrze oznakowane i nie ma problemu z odnalezieniem siebie samego, tras do miejsc potrzebnych przeciętnemu pasażerowi (typu chociażby toaleta) i informacji wyświetlanych na licznych monitorach.

Udajemy się na check – in, czyli pierwszy etap naszych lotniskowych zmagań. Przebiega on całkowicie nieinwazyjnie – pracownik lotniska sprawdza karty pokładowe. Potem następuję rewizja – zdejmujemy wszystko co zawiera sporo metalu, wkładamy do koszy razem z bagażem podręcznym – to będzie oglądane na ekranie, my zaś przechodzimy przez bramki wykrywające metal. W międzyczasie pracownik straży granicznej porównuje nasze karty pokładowe z paszportem.
Trafiamy teraz do swoistego przedsionka między lotniskiem a samolotem, znajdziemy tutaj sklepy Duty Free, w których możemy kupić między innymi alkohol oraz perfumy. Gdy już nadejdzie czas boardingu – czyli wejście na pokład – pracownik Wizzar’a ponownie weryfikuje zgodność dowodu z kartami pokładowymi, odrywa wydzieloną część i wypuszcza nas na płytę lotniska. Następnie wchodzimy do autobusu, gdzie zawozi nas pod samolot.



Przy wejściu do samolotu stewardessa sprawdza jeszcze nasze karty pokładowe i możemy już zajmować miejsca.
W Wizzair nie ma rezerwacji miejsc, więc siadamy gdzie nam się podoba, czyli zaraz za skrzydłem.
Przed startem słuchamy załogi, która teraz będzie nam tłumaczyć sprawy bezpieczeństwa – jak zapinać pasy, co robić w razie dekompresji bądź awaryjnego lądowania w morzu. Gdy tylko nad głowami zapali nam się lampka nakazująca zapięcie pasów robimy to zgodnie z instrukcją. Wreszcie najbardziej wyczekiwany moment – samolot rusza. Najpierw kołuje na pas startowy.



Ania myślała ze już startujemy. Ja zaś coraz bardziej zestresowany. Do tej pory nie wiem czym...
Następuje nagły wzrost obrotów silników i potężna siła wciska mnie w fotel. Równocześnie samolot zaczyna gwałtownie przyspieszać. Tego uczucia nie znałem. Po rozbiegu nos samolotu z lekka się unosi, koła odrywają się od pasa, a ziemia ucieka coraz niżej i niżej.
W bardzo krótkim czasie osiąga niesamowitą prędkość, takie przyspieszenie wywołuje specyficzne uczucie, zwłaszcza dla kogoś kto wcześniej nic podobnego nie doświadczył. Sam moment wzbicia jest ciekawy i nieprzyjemny, pewnie dlatego, iż gwałtownie wzbijaliśmy się w przestworza, z czasem się to uspokaja. Jakość stres opadł, teraz byłem bardziej zainteresowany widokami i jak szybko się wznosimy.
W Boeingach Wizzara znajdują się dwa rzędy siedzeń po 3 fotele, wystarczająco miejsca na bagaż nad głowami oraz nie za mało miejsca na nogi. W czasie lotu po samolocie kręci się załoga, która rozdaje gazetki oraz menu i chce nakłonić nas na wydanie jak najwięcej pieniążków. Nie korzystamy. Lepsze było podziwianie widoków.





Lądowanie jest o wiele przyjemniejsze i jedyne problemy może stwarzać sam moment zetknięcia się kół z asfaltem, ale jego delikatność zależy od pilota. Po wyjściu z samolotu robimy zdjęcia. Całość robi wrażenie.



Znajdujemy się teraz na lotnisku Sandefjord-Torp w Norwegii.
Z lotniska do niedalekiej stacyjki kolejowej Torp kursuje bezpłatny autobus, a jego kursy są na szczęście dopasowane do wielu przylotów i odlotów oraz rozkładu pociągów.
Do centrum Sandefjord dojeżdżamy pociągiem, który jedzie zaledwie kilka minut.



Sandefjord jest młodym miastem, które dorobiło się na boomie wielorybniczym z pierwszej połowy XX wieku, dlatego nie ma tutaj żadnej „starówki” czy średniowiecznego centrum, jednak szachownicowy układ ulic w ścisłym centrum ma swój urok  Po drodze mijamy szereg malowniczych posesji. Idziemy też do marketu Kiwi by zrobić małe zakupy. Ja kupuję cztery puszki tuńczyka w galarecie - pycha.
Spacer po uliczkach przyklejonych od południa do kilkudziesięciometrowego wzgórza daje szansę na jedne z najciekawszych zdjęć podczas całego pobytu w Sandefjord.
Widok z punktu widokowego/skały Prestasen - na port...



… i na miasto…



Większość czerwonych, białych i pomarańczowych domów należy do zabytkowego zespołu urbanistycznego.

Następnie udajemy się w stronę centrum. Sandefjord to miasto pomników - pomników wszelakich, rozmaitych w formie i wyrazie i nie zawsze łatwych do odczytania.
Jednym z najważniejszych jest Pomnik wielorybników.



Zwiedzając dalej napotykamy pływającą kapliczkę przy pomoście.



Następnie udajemy się na przystań promową przewoźnika Color Line.
Z relacji tych, co to miejsce już odwiedzili, wiadomo, że miasteczko jest małe i podróż można sobie urozmaicić przez wycieczkę promem do Szwecji. Bilety na trasę Sandefjord - Strömstad - Sandefjord kupiliśmy przez internet za 8 € w obie strony.
W porcie trzeba zgłosić się z e-biletem do kasy, gdzie otrzymujemy imienną elektroniczną kartę pokładową. Podróż do Strömstad odbywamy na statku Bohus, wracamy rejsem o 22:30 na statku Color Viking.



Odcinek z Sandefjord do Strömstad to ok. 70 km, a na promie pokonujemy go w 2 h 30 minut. Było sporo czasu na zdjęcia.







W końcu docieramy do Strömstad.



Po wyjściu z terminala mamy ponad  trzy godziny na rzucenie okiem na Strömstad. Podczas spaceru korzystamy też ze szweckiego marketu. Sok jagodowy... poezja smaku.
Miasteczko jest bardzo małe, ale za to niezwykle urocze.





Idziemy jeszcze na pizzę.
W końcu pora wracać do Sandefjord. Odbieramy karty pokładowe i powracamy nieco innym promem (Color Viking), niż przypłynęliśmy (Bohus). Color Viking jest bardziej powiedziałbym wypasiony.





Z promu lecimy do Kiwi po tuńczyka. Kupuję pięć puszek... A potem wracamy na punkt widokowy, gdzie tym razem możemy się nacieszyć nocnym widokiem na Sandefjord.



Jeszcze kręcimy się po mieście, Ania spotyka swojego prześladowce - niedźwiadka. Strach został pokonany, Ania w końcu z nim się zaprzyjaźnia.

 

Na lotnisko docieramy ok. 2-giej w nocy. Lotnisko na noc jest zamykane, otwierają je dopiero o 4:15. Teraz musimy się gdzieś ulokować na najbliższe 2 godziny. Korzystamy zatem z podpowiedzi ludzi, którzy już tu kiedyś byli i idziemy na parking obok (budynek po prawej stronie terminala), gdzie jest niezamykana klatka schodowa). O godz. 4:15 otwierają  port i powracamy na lotnisko, aby już spokojnie poczekać na nasz samolot.
Teraz już stresu nie ma. Nie mogę się już doczekać odrzutu i wzbicia się ponad chmury.



Przed dziewiątą lądujemy na pyrzowickim lotnisku.



Wycieczka do Sandefjord bardzo udana. Pogoda jak na zimową porę roku bardzo dopisała. W jeden dzień odwiedziliśmy Norwegę i Szwecję.
No i przeżyliśmy swój pierwszy lot samolotem, nie był tak straszny jak sobie go wyobrażałem. I do tego prom... choroby morskiej nie stwierdzono.
Sandefjord i Strömstad, to ładne, typowe nadmorskie miasteczka z charakterystyczną zabudową, które na pewno jeszcze raz się odwiedzi, tym razem na dłużej...




.





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa erzep
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]