Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi gary z miasteczka Gliwice. Mam przejechane 46545.42 kilometrów w tym 4148.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.38 km/h
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy gary.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Montenegro 2018

Dystans całkowity:332.87 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:30:09
Średnia prędkość:11.04 km/h
Maksymalna prędkość:63.20 km/h
Suma podjazdów:7791 m
Suma kalorii:16288 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:47.55 km i 4h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Polska - Montenegro

Czwartek, 9 sierpnia 2018 · dodano: 03.09.2018 | Komentarze 0

Plany na urlop miałem dość ambitne - Zugspitze (najwyższy szczyt Niemiec), Triglav (najwyższy szczyt Słowenii). Był nawet pomysł na Jaskinię Postojną, czy odpoczynek nad morzem, a gdyby czasu wystarczyło i byłyby siły to jeszcze może najwyższy szczyt Austrii, czyli Grossglockner. Ale cóż z tego skoro ludzie, z którymi planowałem wakacje okazali się problematyczni lub porywali się z motyką na słońce. Plany legły w gruzach, a gruzowisko leżało dość długo. Może jeszcze Norwegia? Ale słyszałem z kolei, że drogo i z tego powodu brak było chętnych. A Gruzja? Brak zdecydowanych. Nie miałem szczęścia, by kogoś znaleźć na wspólną wyprawę.
A może postawić w tym roku na rower? Rower, który jest mało użytkowany od trzech lat. Ciągle wyjazdy w góry, a jak nie w góry to na Jurę by się wspinać. Tylko pytanie czy dam radę? Kiedy to pisałem pozostało mi dwa miesiące do urlopu, a przejechane w tym roku miałem tylko 250 kilometrów, czyli kondycja zerowa...
Kilka lat temu wpadło mi w oko takie oto zdjęcie…



To, co na nim zobaczyłem stało się moim marzeniem, ale jakoś mało realnym. Daleko, problem z transportem.
Nagle znajduję wyjazd, który organizuje Cyklotramp. Długo się nie zastanawiam. Postanowione! Z powodu braku chętnych stwierdziłem, że nic w tym roku nie organizuję samodzielnie. Poszedłem na łatwiznę i zapisałem się na zorganizowany wyjazd. Pierwszy raz pojadę na coś takiego. Zawsze organizowałem sam sobie wyjazdy i wyprawy. Tym razem nie znam nikogo i nie wiadomo, czego się spodziewać. Stres mnie nie opuszcza, ale mam nadzieje, że mi się spodoba i podołam. To się okaże, a teraz kończę pisać, wsiadam na rower, by nabierać kondycji. A tymczasem Czarnogóro szykuj się!

Do wyjazdu coraz bliżej, powolne szykowanie się i jak zwykle w takich sytuacjach, człowiek myśli, że ma już wszystko, a tu się okazuje że dużo rzeczy mu brakuje…

Nadszedł dzień wyjazdu. Cały rozemocjonowany, a zarazem zestresowany, budzę się chwilę po piątej i co dziwne wyspany. Gdybym to tak do pracy się budził, byłoby super. Zjadłem śniadanie i zacząłem ostateczne szykowanie oraz pakowanie roweru i bagażu do auta, powoli bez zbędnego pośpiechu. Wpół do ósmej ruszam w kierunku Katowic i docieram chwilę przed ósmą na miejsce zbiórki. Od razu zapoznaję się z Michałem i jego (prawdopodobnie) żoną. Zostawiam cały swój majdan przed autobusem i jadę na parking zostawić auto.



Powoli zbiera się reszta grupy, starsi, młodsi. W sumie wiek tu nie ma znaczenia. Nadchodzi czas pakowania rowerów na przyczepę, jeden wielki chaos, pytanie, kto tu rządzi, czy to ten autobus, kto jest kierownikiem wycieczki... Uf, chwilę po dziewiątej autobus rusza. Nikt nie sprawdza czy wszyscy są... Więcej informacji dostaję od Michała, który jest tak samo uczestnikiem wycieczki jak i ja, niż od samego organizatora, zwanym przez uczestników prezesem. Już na samym początku uderza mnie brak precyzyjnej organizacji. Myślę, co będzie potem… Ruszamy i jedziemy w stronę Krakowa, gdzie jest drugi punkt zbiórki. Na dworze pomimo wczesnej pory jest już gorąco. Całe szczęście w autobusie jest klimatyzacja, ale jakoś bez rewelacji. Przed Krakowem mamy przymusowy postój zatrzymują nas „krokodylki”, czyli Inspekcja Transportu Drogowego. Stoimy dobre pół godziny. Sprawdzają autobus, czy są gaśnice i inne konieczne rzeczy. Z jednej strony dobrze, przynajmniej jest pewność, że autobus jest sprawny. W końcu jedziemy dalej, wjeżdżamy do Krakowa. W Krakowie dłuższy postój. Można gdzieś iść i coś zjeść lub zrobić zakupy na dalszą drogę. Wracam do autobusu i obok siebie mam współpasażerkę Agatę, będziemy skazani na podróż ze sobą. Po dwunastej ruszamy z Krakowa i kierujemy się w dalszą drogę. W autobusie gorąc mimo klimatyzacji, która nie radziła sobie z nagrzanym pojazdem. Niby z przodu było chłodno, ale z tyłu bardzo ciepło. Droga jakoś przemija i przed piętnastą jesteśmy na Słowacji, przed osiemnastą na Węgrzech. Co jakiś czas robią postoje, więc jest możliwość wyprostowania się lub załatwienia innych spraw. Większość drogi drzemię, bo spaniem raczej bym tego nie nazwał. Co tu pisać, skoro jak każda podróż autobusem jest nudna i długa gdziekolwiek się jedzie. Jedziemy dalej i około dwudziestej drugiej trzydzieści przekraczamy granicę z Serbią, dłuższą chwilę stoimy, ale niedługo. W końcu kontrola dokumentów i dalej w drogę. Noc jakoś zlatuje trochę drzemię, trochę obserwuję ciemność za szybą, nawet zdarza się, że coś zobaczę - przejeżdżając przez większe oświetlone miejsca lub miasta - nocne życie Serbów. Chwilę po szóstej mijamy kolejną granicę. Granica Serbii z Czarnogórą i kolejna kontrola. Każda z kontroli granicznej dość szybko mijała, nie trzeba było długo czekać ani razu. Przekraczamy granicę i po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się. Przerwa. W piekarni kupuję Burke, czyli placek z ciasta filo, nadziewany serem, będącym, co prawda fast foodem, ale to, jakim!
Kategoria Montenegro 2018